Jesień 2024, nr 3

Zamów

Arka w stanie wrzenia

Kolędowanie wspólnoty Arka w 2018 roku. Fot. Arka

Wbrew przytłaczającym wydarzeniom z ostatniego roku istnieje jednak Kościół, za jakim tęsknię.

Dziwna rzecz i chociaż to dopiero początek roku, obstawiam, że będzie jedną z najlepszych w 2020 w rankingu osobistym. W trybie ni z tego, ni z owego trafiliśmy w dzień Trzech Króli na kolędowanie wspólnoty Arka (wiecie przecież… wspólnoty, w której osoby niepełnosprawne intelektualnie i ich asystenci mieszkają i pracują razem – taki pomysł Jeana Vaniera). Poszliśmy z pewną nieśmiałością, zaproszeni przez znajomą, która znajomą została raptem poprzedniego dnia. Poszliśmy z córkami, które jak to bywa w wieku rok i cztery lata, zawsze gotowe się rozkwękać i po swojemu sprawę skomentować (a co jeśli sprawią tym przykrość mieszkańcom?). Poszliśmy, mimo wszystkich wątpliwości, bo zapowiadało się na doskonałą okazję, żeby w końcu dyskretnie, nieinwazyjnie podejrzeć, jak wygląda Arka.

Była to Arka w stanie świątecznym, w stanie wrzenia, pełna gości – sąsiadów, rodzin, przyjaciół. Arka obejmująca i przyjmująca, nakręcona na najwyższe obroty pozytywności. Zdaję sobie sprawę, że codzienność idzie swoimi drogami, że trafiliśmy na łaskę święta, którym można się radośnie zaciągnąć po same płuca. Ale taki jest może sens czasu świątecznego – być przebłyskiem tego Wielkiego Innego. A więc była ciepła dłoń jednego z niepełnosprawnych położona spokojnie na mojej ręce zamiast odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie. Byli też tak zwani „normalni”, którzy przez nadwyżkę serdeczności i promienności niewiele mieli wspólnego z polską normą.

I jak ubrać w słowa ten entuzjazm, w którym wbrew naszym obawom uczestniczyły także nasze córki? Sięgam po słowa kogoś innego – kogoś, kto ze względu na swoje doświadczenie ma głębszy wgląd w sprawę. Julia Kristeva, słynna filozofka, psychoanalityczka i językoznawczyni, prywatnie matka upośledzonego umysłowo mężczyzny, Dawida, w jednym ze swych listów do Jeana Vaniera pisała tak:

Wesprzyj Więź

„To wstrząsnęło mną przede wszystkim, drogi Jeanie Vanier, ta bliskość, którą mój Dawid nazywa «człowieczeństwem», i w której, jak myślę, uczestniczyłam «trochę». «Trochę», ponieważ nie jest łatwo być w intymnej bliskości nieodwracalnej rany fizycznej i mentalnej.

Słusznie powiedziałam «bliskości», co oznacza – bez strachu przed owładnięciem ułomnością. Bez świadomego czy nieświadomego odrzucenia przeczuwanego cierpienia bliźniego, cierpienia, które budzi odruch niechęci wobec odrzuconego. Ale też bez uwzniośleń, które pozwalają wyłączyć strach i obrzydzenie, przebierając je w jakiś znak nadprzyrodzonego wyniesienia. Nic z tych rzeczy, żadne arcyczłowieczeństwo, które wszyscy akceptujemy w miejsce kogoś odmiennego, obcego, spoza normy. Nie. Człowieczeństwo Pana Arki ani nie przeczy, ani też nie wychwala niemożliwej do pokonania słabości. Zadowala się Pan jej przyjęciem, jeśli mogę tak powiedzieć, ponieważ współbrzmi ona ze zranieniami każdej osoby – dzisiaj nieznacznymi, wczoraj dramatycznymi, lecz gotowymi, by powrócić jutro; znośnymi w świetle dnia, ale katastrofalnymi, gdy zapadnie noc i powracają jako senny koszmar. Czy Pana kumple oswoili się z tymi wszystkimi nieodwracalnymi zranieniami?” (cyt. za: „[Bez]sens słabości”, Poznań 2012, s. 15).

Cóż dodać? Myślę o naszych ludzkich ograniczeniach, dysfunkcjach i poranieniach, których osoby niepełnosprawne są bardziej widomym znakiem. O wspólnocie (nie tylko Arce, o każdej prawdziwej wspólnocie ludzkiej), w której te ograniczenia nikną, są razem niesione. O słowach Tadeusza Sobolewskiego z przedmowy do cytowanej książki: „W bliskim kontakcie z niepełnosprawnym człowiek normalny zmienia się. Vanier nazywa to obrazowo zburzeniem muru, który budujemy wokół siebie, by dostosować się do społeczności normalnych”. O tym, że wbrew przytłaczającym wydarzeniom z ostatniego roku istnieje jednak Kościół, za jakim tęsknię. I o tym, że święto Trzech Króli to święto Objawienia Pańskiego. Niech się dzieje częściej.

Podziel się

2
2
Wiadomość