Męska tęsknota za wojną, bitwą i ranami wynika z nieumiejętności wypracowania modelu bycia mężczyzną w czasach pokoju. A mamy przecież wzór w św. Józefie.
Gdyby chcieć zastosować do św. Józefa średniowieczny model męskości – który dzielił mężczyzn na bellatores, czyli wojowników (walczących), oratores, czyli modlących się i laboratores, czyli pracujących – to naszego bohatera należałoby przyporządkować do trzeciej grupy. Praca była dla św. Józefa nie tylko jego codziennym zajęciem, ale także fundamentem jego duchowości. Praca stała się dla niego źródłem uświęcenia. Był on mistykiem nie przez kontemplację, przez uczynki pokutne czy przez dzieła miłosierdzia, ale przez pracę.
Św. Józef to przede wszystkim laborator – człowiek pracy, a następnie orator – człowiek modlitwy, ze szczególnym uwzględnieniem związku między pracą a kontemplacją, co można by nawet potraktować jako model benedyktyński realizowany na odwrót: nie ora et labora (módl się i pracuj), lecz labora et ora (pracuj i módl się) – w tej właśnie kolejności.
Czułość św. Józefa, czułość męska nie jest współczesnym wynalazkiem. Czułość i wrażliwość to po prostu przymioty mężczyzny
Mówiąc w dzisiejszych kategoriach, św. Józef był człowiekiem świeckim, jego życie dokonywało się przede wszystkim pośród świata, gdzie Bóg go powołał do pełnienia funkcji opiekuna Syna Bożego. To nie był – mówiąc współczesnymi kategoriami – człowiek klasztoru czy świątyni, nie był przecież kapłanem czy lewitą.
Czy – idąc zaproponowanym tokiem myślenia – da się w św. Józefie rozpoznać jakieś znamiona właściwe dla trzeciego sposobu realizacji męskości – bellator? Czy rzeczywiście żadnym wojownikiem nie był? A jeśli walczył, to o co, z kim czy przeciw komu? To pytania bardzo ważne zwłaszcza teraz, gdy obserwujemy wzrastającą w chrześcijańskiej duchowości popularność militarnego modelu męskości, także militarnego modelu męskiej pobożności.
Złota rączka
Wiemy, że św. Józef w żadnej wojnie udziału nie brał. Nic nam przynajmniej o tym nie wiadomo na podstawie Ewangelii, a i tradycja nic o żadnej wojnie nie mówi, bo i żadnych wojen wtedy nie toczono. Życie Jezusa i Jego Rodziców przypadło na czas względnego pokoju i stabilności w Cesarstwie Rzymskim. Jezus rodzi się, jak wiemy dzięki św. Łukaszowi, za panowania Oktawiana Augusta (30 r. przed Chr. – 14 r. po Chr.), gdy na terenie cesarstwa trwa Pax Romana (Pokój Rzymski).
Jest jeden epizod, który możemy przyporządkować modelowi militarnemu: gdy Józef został zobowiązany, by zapewnić ochronę Jezusowi w czasie największego zagrożenia, jakim było czyhanie króla Heroda na życie Jezusa. Ta obrona nie polegała jednak na bezpośrednim stawieniu czoła zagrożeniu, ale na jego jak najszybszym uniknięciu. Wszak wciąż mówimy o „ucieczce do Egiptu”. Józef wiedział – zresztą za natchnieniem Bożym – że bezpieczeństwo Jezusowi może dać tylko (jak byśmy dzisiaj powiedzieli) emigracja z powodów politycznych, uchodźstwo. Nie barykadował się w szopce i nie czekał na Herodowych siepaczy. Nie odgrywał bohatera. Przeciwnie, natychmiast „udał się d Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda” (Mt 2, 15), a więc do chwili, gdy niebezpieczeństwo zupełnie znikło. I ta decyzja nie ma nic wspólnego ani z tchórzostwem, ani z brakami w męskości.
Opiekun Jezusa jest wyjątkiem od modelu męskości militarnej. Św. Józefowi praca i rodzina musiały wystarczyć jako narzędzia męskiej samorealizacji
Biblia łacińska określa św. Józefa mianem faber, co można przetłumaczyć jako „robotnik, pracownik, rzemieślnik”. Jaki dokładnie był zawód św. Józefa? Hebrajski wyraz charasz, grecki tektōn (Mk 6,3) oznacza rzemieślnika, wykonującego pracę w drewnie, w metalu czy w kamieniu. To – jeśli można tak powiedzieć – ówczesny „złota rączka”, ktoś zdolny do wszelkich robót technicznych. Zdaniem św. Justyna (ok. 100-166), który żył blisko czasów Apostołów, a więc mógł wiedzieć coś z ustnej tradycji, św. Józef wykonywał drewniane sochy do orki i jarzma na woły. Autor Pseudoewangelii Filipa (III w.) nazywa św. Józefa stolarzem.
Męskość Józefa definiowała praca fizyczna. Jak pisze Jan Paweł II, „Zapis ewangeliczny utrwalił rodzaj tej pracy, przez którą Józef starał się zapewnić utrzymanie Rodzinie: cieśla. To jedno słowo obejmuje ciąg wszystkich lat życia Józefa w Nazarecie” (Redemptoris custos 22). Tak też ukazuje go ikonografia, zwłaszcza ta dotycząca czasów nazaretańskich. Św. Józef ukazywany jest w warsztacie stolarskim, często ucząc pracy swojego Syna, a jego atrybutami są piła, młotek czy kątownik stolarski.
Jak zauważa Tomasz Tomasik w swojej monografii o męskości militarnej, „Pokojowa praca, fizyczna czy intelektualna, rzadko była traktowana jako zajęcie definiujące afirmatywnie męskość. […] Praca nie była dla mężczyzn tak samo ekscytującym wyzwaniem jak walka” („Wojna – męskość –literatura” Słupsk 2013). Opiekun Jezusa jest tutaj wyjątkiem. Św. Józefowi praca musiała wystarczyć jako narzędzie męskiej samorealizacji. Okoliczności nie pozwoliły mu wykazać się mieczem.
Chroniący życie
Robert Bly w książce „Żelazny Jan. Rzecz o mężczyznach” poświęconej duchowości mężczyzny tak oto pisze o współczesnych mężczyznach: „W latach siedemdziesiątych zacząłem dostrzegać w całym kraju zjawisko «miękkiego mężczyzny». […] Są to mili, wartościowi ludzie; podobają mi się – nie chcą szkodzić przyrodzie czy wszczynać wojen, cała ich egzystencja i styl życia przepojone są łagodnością i umiarkowaniem. […] Należą oni do kategorii ludzi chroniących życie, w odróżnieniu od dających życie”.
Nie wiem, czy to tylko konstatacja czy krytyka stanu rzeczy. Nie wiem też, na ile autor książki miał świadomość, że rozróżnienie na mężczyzn dających życie i chroniących życie znajduje swoje zastosowanie w odniesieniu do św. Józefa. Przyjmując obowiązującą wykładnię teologiczną, św. Józef był prawnym, ale nie naturalnym ojcem Jezusa. Mówiąc inaczej: nie dał mu życia. Podstawą jego ojcostwa nie było spłodzenie. Jan Paweł II w Redemptoris custos pisze: „Jak wynika z tekstów teologicznych, prawną podstawą ojcostwa Józefa było małżeństwo z Maryją. Bóg wybrał Józefa na małżonka Maryi właśnie po to, by zapewnić Jezusowi ojcowską opiekę. Wynika stąd, że ojcostwo Józefa – więź, która łączy go najściślej z Chrystusem, szczytem wszelkiego wybrania i przeznaczenia (por. Rz 8,28-29) – dokonuje się przez małżeństwo z Maryją, to znaczy przez rodzinę” (RC 7). Innymi słowy, Józef jest o tyle ojcem, o ile jest mężem matki dziecka. Jego ojcostwo wynika najpierw z prawnej więzi z małżonką. „Syn Maryi jest także synem Józefa na mocy małżeńskiej więzi, która ich łączy” (RC 7). Św. Augustyn dodaje, że Józef był ojcem „w ten sam sposób, w jaki był małżonkiem jego matki – w umyśle, a nie w ciele”.
Mężczyzna, któremu wmówiono, że ma być przede wszystkim wojownikiem, nie bardzo wie, co ze sobą zrobić, gdy nie trzeba się szykować do wojny
Istotne pozostaje pytanie, w jaki sposób św. Józef wypełniał swoją rolę ojca. Tradycyjny podział funkcji w małżeństwie przypisuje matce funkcję opiekuńczą, a ojcu – funkcję wychowawczą, przy czym funkcje te są od siebie zależne i nakładają się na siebie, choć w różnych proporcjach w zależności od wieku dziecka. Jeśli w pierwszym okresie dzieciństwa dominuje funkcja opiekuńcza, to z czasem ustępuje ona miejsca funkcji wychowawczej, a kobieta ustępuje przy dziecku miejsca mężczyźnie. Tak jest w modelu tradycyjnym. Interesujące jest to, że zarówno liturgia Kościoła, jak i tradycja przypisują św. Józefowi częściej funkcję opiekuńczą niż wychowawczą. W kolekcie na Mszę o św. Józefie czytamy, że Bóg „powierzył młodość naszego zbawiciela wiernej straży św. Józefa” (straż – łac. custodia), zaś w prefacji mówi się o „ojcowskiej opiece”. Leon XIII podkreśla, że „z rozporządzenia Bożego był opiekunem Syna Bożego”.
Z kolei Jan Paweł II pisze: „Józef jest tym, którego Bóg wybrał, aby «strzegł porządku przy narodzeniu Pana», jego zadaniem jest zatroszczyć się o «uporządkowane» wprowadzenie Syna w świat, z zachowaniem Boskich nakazów i praw ludzkich” (RC 8). Można tutaj rozpoznać obie funkcje: opiekuńczą – porządek przy narodzeniu Pana i wychowawczą – wprowadzenie syna w świat. Obie opisane są przez kategorię porządku (ordo), która wskazuje na odpowiedzialność w odniesieniu do sprawowania obu tych funkcji wobec Jezusa. O funkcji wychowawczej Jan Paweł II powie wprost: „Wzrastanie Jezusa «w mądrości, w latach i w łasce» (Łk 2, 52) dokonywało się w środowisku Świętej Rodziny pod opieką Józefa, na którym spoczywało wzniosłe zadanie «wychowania», czyli żywienia i odziewania Jezusa, nauczania Go prawa i zawodu, zgodnie z powinnościami przypadającymi ojcu” (RC 16).
Piastun i opiekun
Zarówno tradycja liturgiczna, jak i pobożność ludowa – ujawniająca się w pieśniach ku czci św. Józefa czy też w kolędach i pastorałkach – koncentruje się przede wszystkim na funkcji opiekuńczej. Oczywiście, jest to o tyle zrozumiałe, że z okresu wczesnego dzieciństwa Jezusa posiadamy więcej opisanych w Ewangelii epizodów: narodziny w Betlejem, ucieczka do Egiptu, obrzezanie, ofiarowanie Jezusa w świątyni czy też pielgrzymka z 12-letnim synem do Jerozolimy. W kolędzie „Dzisiaj w Betlejem” – jak dobrze wiemy – „Józef stary Ono pielęgnuje”, a według „Przybieżeli do Betlejem” Jezusa „Panna czysta wraz z Józefem piastują”. Obecność Józefa wobec Jezusa jako dziecka wyraża się więc czasownikami „pielęgnować” oraz „piastować”, a także rzeczownikami „opiekun” i „piastun”. Ten ostatni rzeczownik bardzo rzadko występuję w języku polskim formie męskiej, o wiele częściej spotykamy go w formie żeńskiej: piastunka.
Życie chroni się nie tylko mieczem, ale także bezpośrednim zaangażowaniem w codzienną opiekę nad owym życiem
Według zwyczaju żydowskiego ojciec nie mógł być obecny przy porodzie, lecz czekał cierpliwie poza miejscem porodu, aż mu o wszystkim doniosą. Ewangelia nic nie mówi o obecności położnej. W tekście apokryficznym („Księga o narodzeniu Zbawiciela, i o Maryi, i o położnej”) czytamy, że Józef udał się szukać położnej pochodzenia żydowskiego. Kiedy szedł, stało się coś dziwnego: wszystko w jednej chwili, jakby zamarło, zatrzymało się na pewien czas, po czym wróciło do swojego biegu. Wtedy spotkał on kobietę, której opowiedział historię tego, jak Maryja stała się brzemienna. Kobieta ta udała się wraz z Józefem do jaskini i tam ujrzała ciemną chmurę, która ocieniała jaskinię, a która to chmura po chwili zaczęła znikać. W jej miejsce pojawiło się światło, a następnie leżące dziecię. Kobieta wybiegła z jaskini i spotkała inną kobietę – Salome, której opowiedziała, jak to Maryja urodziła dziecko i pozostała dziewicą. Ta nie mogła w to uwierzyć. Chciała przekonać się, że tak właśnie jest. Sprawdziła i potwierdziła ten fakt.
Poród rodzinny?
Jak widać, opis apokryficzny służy tu bardziej potwierdzeniu dziewictwa Maryi niż opisowi porodu i uczestnictwa w nim położnej. Czy to sam Józef odbierał poród? W wizji św. Katarzyny Emmerich Maryja odsyła Józefa do innego pomieszczenia, a sam poród dokonuje się podobnie jak w opisie apokryficznym. Potwierdzają to słowa położnej z apokryfu: „Natychmiast zawołałam Józefa i oddałam mu na ręce Dzieciątko”.
A może jednak było inaczej? W swoich „ćwiczeniach z wyobraźni teologicznej” Ryszard Koziołek przewidział przy porodzie Jezusa dla św. Józefa rolę bardziej aktywną. Nie zgadza się z nieobecnością św. Józefa podczas samego porodu, który – według niego – był „porodem rodzinnym”. Dlaczego tak uważa? Bo „przecież [św. Józef] żył już długo, blisko ludzi i zwierząt, a więc blisko narodzin i śmierci, co na pewno dało mu wiedzę o kobiecym i męskim przeżywaniu trudów cielesności. Ludy biblijne – pasterskie i rolnicze – wiedziały o tym dużo więcej, niż powściągliwie mówią Ewangelie. Może właśnie dlatego mówią tak niewiele” („Wiele tytułów”, Wołowiec 2019, s. 176-7).
Gdyby dzisiaj szukać „mężczyzn św. Józefa”, to raczej na placu zabaw, a nie w koszarach. Ich emblematem byłby nie tyle miecz czy karabin – św. Józef wszak mieczem nie władał, jeno heblem – ile raczej kołyska
Jak więc widzi polski literaturoznawca tę brakującą scenę w Ewangelii? „Myślę, że [św. Józef] nie spanikował i nie biegał po Betlejem w poszukiwaniu położnej. Wcześniej masował jej plecy i drżące nogi, okłamywał, że to już niedługo i za chwilę przestanie boleć. Pomógł jej ułożyć się dobrej pozycji, rozumiał, że zmęczenie, strach i złość są naturalne i powinny być wyrażone. Teraz domyśla się, że ta już za duża ludzka głowa Boga sprawi Marii największy ból, pomaga więc obrócić się Jezusowi i twarzą w stronę jej uda, aby barki dziecka wysunęły się łatwiej. Dobra materia, śluz, pomoże im w tym najtrudniejszym momencie. Jeszcze kilka sekund i Bóg znajdzie się na jej piersi” (s. 184).
Dlaczego nie ma tego opisu w Ewangelii? Sam Koziołek odpowiada na to pytanie sentencją mnicha Haimo z IX wieku: „Jako że poczęła bez przyjemności, tak i urodziła bez bólu”. Tradycja teologiczna przez wieki skłaniała się do przekonania, że Maryja urodziła bezboleśnie. Współcześni teologowie nie widzą sprzeczności między dogmatem o dziewictwie Maryi a rodzeniem przez nią zupełnie „po ludzku”.
Pozwólmy odpocząć Mamie
Ale wróćmy do św. Józefa. Początkowo cała opieka nad dzieckiem była w rękach matki. Trwało to mniej więcej do piątego roku życia, gdyż od tego wieku dziecko było na tyle duże, żeby zacząć przypatrywać się pracy ojca i rozpocząć naukę. Nie znaczy to jednak, że ojciec zupełnie zwolniony był z opieki wobec matki i rodzącego się dziecka. Jak czytamy w „Historii ojców i ojcostwa” Jeana Delumeau w odniesieniu do zwyczajów panujących później w chrześcijańskiej Europie, „Niekiedy ojcowie przynoszą niezbędną wodę do umycia matki i dziecka. Pod tym względem postępują podobnie jak św. Józef, którego przedstawia się w miniaturach, jak krząta się, przynosząc wodę i drzewo oraz rozpalając ogień”, a więc wykonuje pielęgnacyjne czynności męskie.
Aktywna obecność Józefa przy niemowlęciu wydaje się więc oczywista, co potwierdza choćby obraz będący częścią ołtarza z Bad Wildungen autorstwa Conrada von Soesta (ok. 1400 r.). Józef ukazany jest na kolanach, jak rozpala ogień i przygotowuje kaszkę. Jedna z miniatur w XV-wiecznym psałterzu francuskim idzie dalej. Maryja – jeszcze w Betlejem, o czym świadczy obecność osła i wołu – leży na posłaniu i czyta księgę Pisma Świętego, Józef natomiast siedzi u jej stóp i tuli Jezusa zawiniętego w pieluszki.
Uroczystość Świętej Rodziny jest upomnieniem się o obecność mężczyzny w domu: przy żonie i przy dziecku
Popularne w ostatnich dniach wyobrażenie szopki zatytułowane „Let Mommy Rest” [Pozwólmy odpocząć Mamie], na którym Maryja śpi, a św. Józef tuli płaczące Dziecię Jezus, jest więc mniej nowatorskie niż się wydaje. Papież Franciszek tak skomentował to wyobrażenie podczas audiencji 18 grudnia: „Ilu z was: żon i mężów, musi dzielić się czasem pośród nocy, kiedy dziecko ciągle płacze… «Pozwólcie odpocząć mamie». Oto czułość rodziny, czułość małżeństwa“.
Czułość św. Józefa, czułość męska nie jest współczesnym wynalazkiem. Podczas homilii wygłoszonej w dzień inauguracji pontyfikatu papież Franciszek tak mówił o św. Józefie: „W Ewangeliach św. Józef jawi się jako człowiek silny, mężny, robotnik, ale w jego charakterze pojawia się wielka wrażliwość, która nie jest cechą człowieka słabego – wręcz przeciwnie – oznacza siłę ducha i zdolność do zwrócenia uwagi, współczucia, prawdziwej otwartości na bliźniego, miłości. Nie powinniśmy bać się dobroci, czułości!”. Czułość i wrażliwość to przymioty mężczyzny.
Miecz czy kołyska
Cytowany już Tomasz Tomasik pisał: „Od najbardziej zamierzchłych czasów być mężczyzną znaczyło brać udział w wojnie, wcielać się w rolę wojownika, rycerza, żołnierza, powstańca, konspiratora, partyzanta. Krótko mówiąc – wojennego bohatera. […] Wojna była traktowana jako w pewnym sensie «naturalne» doświadczenie, w którym kształtował się «prawdziwie» męski charakter i męska tożsamość. […] Stereotypowo zdefiniowane męskie cechy: siła, aktywność, odwaga, ale także agresja, miały predestynować mężczyzn do roli wojowników”.
Model militarny to model męskości na czas wojny. Męska tęsknota za wojną, bitwą i ranami – a czasami i dzisiaj spotykamy się z przejawami takiej tęsknoty – wynika (niestety!) z nieumiejętności wypracowania modelu bycia mężczyzną w czasach pokoju. Mężczyzna, któremu wmówiono, że ma być przede wszystkim wojownikiem czy żołnierzem, nie bardzo wie, co ze sobą zrobić, gdy nie trzeba się szykować do wojny. Opiekowanie się dzieckiem i żoną może mu się wydać za mało męskie. Stąd też chyba bierze się poszukiwanie modelów męskości w Starym Testamencie, gdzie Samson, Dawid czy Jozue to przede wszystkim wojownicy.
Postać św. Józefa jest znamienna, ponieważ przypomina nam, że ideał „prawdziwego mężczyzny”, który najlepiej ujawnił się w średniowiecznym modelu rycerza, opierał się na dwóch filarach. Pierwszym – rzeczywiście była gotowość do walki wręcz, ale drugim – równie ważnym – była gotowość niesienia pomocy ubogim, sierotom i wdowom, a więc tym członkom społeczeństwa, którzy wymagali opieki. Tak stanowił rycerski kodeks moralny. Oba te filary rycerskości dotyczyły ostatecznie tego samego: ochrony życia. Życie bowiem chroni się nie tylko mieczem – jak to jest w czasie wojny, ale także bezpośrednim zaangażowaniem w codzienną opiekę nad owym życiem. To właśnie przypomina nam św. Józef. Nie chodzi więc tylko o to, by życie dać, ale także, by je chronić.
Równie męskie jest być stróżem czyjegoś życia, gdy się je chroni z bronią w ręku, jak i wówczas, gdy się to życie chroni poprzez troskę o pokarm, odzienie, zdrowie. Szczęśliwie, dożyliśmy czasów, że już nikt – mam przynajmniej taką nadzieję – nie dziwi się widokowi „współczesnego św. Józefa”, który funkcję opiekuńczą współdzieli z matką dziecka: pielęgnuje i piastuje. Gdyby dzisiaj szukać „mężczyzn św. Józefa”, to raczej na placu zabaw, a nie w koszarach. Ich emblematem byłby nie tyle miecz ani karabin – św. Józef wszak mieczem nie władał, jeno heblem – ile raczej kołyska. Uroczystość Świętej Rodziny jest upomnieniem się o obecność mężczyzny w domu: przy żonie i przy dziecku.