Jesień 2024, nr 3

Zamów

Nazaretański dialog

Francisco Rizi „Zwiastowanie”

Cisza, która rozlega się między pytaniem Gabriela a pierwszymi słowami Maryi, wydaje się nie do wytrzymania. Od niej zależy nie tylko przyszłość tej kobiety, ale przyszłość świata.

Są takie decyzje Franciszka, które mijają bez większego rozgłosu, a szkoda, bo dotykają sedna naszej wiary. Oczywiście, nie są to decyzje, które cokolwiek by zmieniały w depozycie wiary, ale służą lepszemu jej zrozumieniu i przedstawieniu tego, w co wierzymy. Do takich decyzji należy polecenie wpisania do Kalendarza Rzymskiego wspomnienia Najświętszej Maryi Panny z Loreto, które ma być świętowane w całym Kościele 10 grudnia każdego roku. Dekret w tej sprawie podpisał jeszcze 7 października 2019 r. kard. R. Sarah, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Czy ktoś z nas świętował to wspomnienie? Pewno niewielu wiedziało. A szkoda, bo to bardzo „adwentowe” wspomnienie w kalendarzu liturgicznym.

W dekrecie kongregacji czytamy, że sanktuarium w Loreto nieustannie przywołuje tajemnicę Wcielenia Syna Bożego, który narodził się z kobiety. Przebywający do sanktuarium kontemplują nie tylko słowa anioła ogłaszającego Ewangelię, ale także słowa Dziewicy odpowiadającej na Boże wezwanie. „Ocieniona Duchem Świętym [A Spiritu Sancto obumbrata], pokorna służebnica Pańska stała się domem boskości [domus divinitatis], najczystszym obrazem świętego Kościoła” – czytamy w dokumencie. Ta metafora cienia, a właściwie ocienienia, rzadko się dzisiaj pojawia w polskiej teologii czy kaznodziejstwie. Czyżby była niezrozumiała? W tłumaczeniach Ewangelii św. Łukasza zamiast o ocienieniu mówi się częściej o mocy Najwyższego, która Maryję osłoni czy okryje cieniem, czasami „niczym obłok” (Łk 1, 35). A przecież między materialnym obłokiem a niematerialnym cieniem jest zasadnicza różnica. Co więcej, cień może rzucać tylko nieprzezroczysta materia. Cień mają przedmioty czy ludzie.

Narracja ewangeliczna wprowadza – choć nie wprost – kategorię „cienia Boga”, „cienia Najwyższego” albo „cienia Ducha Świętego”. To oczywisty oksymoron, niematerialny Bóg nie rzuca przecież cienia. A jednak, by wyrazić obecność Boga, który zstępuje na Maryję, Ewangelista używa metafory cienia, który ma paradoksalną naturę – z jednej strony jest dostrzegalny, z drugiej – nieuchwytny. Ale parzcież to właśnie paradoks jest najlepszym sposobem opisania Boga, bo zawiera w sobie jednocześnie jakieś „jest” i jakieś „nie jest”. Tę teologiczną siłę metafory cienia wykorzystał zresztą Jan Dobraczyński, pisząc książkę o św. Józefie, którą zatytułował „Cień Ojca”. Czy Józef nie jest cieniem Boga Ojca? Na obrazie św. Józefa Kaliskiego zarówno św. Józef, jak i sam Bóg Ojciec mają takie same twarze.

Odtąd Maryja żyje w cieniu, jest obumbrata. To, kim teraz jest, bardzo pięknie wyraża ks. J. St. Pasierb, używając wobec Maryi słów „blask cienia”, zapożyczonych zresztą od Ezry Pounda, z jego wiersza o Wenecji („Venetian Night Litany”). Tak, z Maryi bije teraz blask cienia, dostrzegalny tylko – jak mówi Pasierb – dla tych, którzy pozwolili Bogu oczyścić ich serca: „O Boże milczenia / oczyść nasze serca / […] abyśmy dojrzeli blask cienia / obrazu twojej służebnicy”.

Nie ma boskiego planu zbawienia bez zgody Maryi. Być może trudno nam sobie to wyobrazić, ale to niezwykły moment, gdy słowo ludzkie znaczy tyle samo, co boska wszechmoc. A może nawet więcej?

W teologii bardzo często mówi się o wybraństwie Maryi. Trochę tak jakby to – w pewnym sensie – miało „wszystko załatwić”. Tak też głosi kolekta na ten dzień, w której czytamy, że Bóg wybrał Dziewicę Maryję, aby się stała Matką Zbawiciela. Nie można jednak rozumieć tego wybraństwa jako bezwolnego poddania się woli Bożej. Maryja była w swej decyzji wolna i mogła odrzucić Boskie wezwanie. Rzadko o tym mówimy, choć mówi o tym liturgia.

Zupełnie przez przypadek dowiedziałem się, że wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Loretańskiej jest wpisane jako obowiązkowe do kalendarza diecezji warszawsko-praskiej i ma już w Mszale swój własny formularz mszalny. To właśnie tam znalazłem piękną modlitwę nad darami, która zaczyna się od słów: „Wszechmogący Boże, który przyjąłeś i pobłogosławiłeś zgodę Maryi na Twój plan zbawienia”. Nie ma boskiego planu zbawienia bez zgody Maryi. Być może trudno nam sobie to wyobrazić, ale to niezwykły moment, gdy słowo ludzkie znaczy tyle samo, co boska wszechmoc. A może nawet więcej?

Wesprzyj Więź

Nazaretański dialog to sytuacja pełna dramatycznego napięcia. Ta cisza, która rozlega się między pytaniem Gabriela a pierwszymi słowami Maryi, wydaje się nie do wytrzymania. Od niej zależy nie tylko przyszłość tej kobiety, ale przyszłość świata, nasza przyszłość, ba – wieczność. Owszem, to jest akt Bożego wybrania, ale naprzeciwko niego staje ludzka wola, która może powiedzieć „nie”. Bóg – jak mówi modlitwa liturgiczna – przyjmuje zgodę człowieka. Ostatecznie ten ma władzę, kto się zgadza, a nie ten, kto proponuje. Gdyby nie zgoda Maryi, nie doszłoby do Wcielenia i zbawienia w takim kształcie, jakie znamy. Słusznie więc mówią słowa proponowanej kolekty, że „posłuszeństwo [Maryi] przynosi nam korzyć”.

Czy jednak to, co skończone – człowiek może przyjąć to, co nieskończone – Boga? Pytanie to stanęło w centrum reformacyjnych dysput o możliwości realnej obecności Chrystusa pod postacią chleba i wina. Jan Kalwin uważał, że finitum non est capax infiniti – to, co skończone nie jest zdolne przyjąć tego, co nieskończone. Marcin Luter opowiedział się jednak za eucharystyczną obecnością. Formuła mówiąca, że finitum est capax infiniti (skończone jest zdolne przyjąć nieskończoność) jest filozoficzną podstawą do uzasadnienia nie tylko realnej obecności Chrystusa pod eucharystycznymi postaciami, ale także dogmatu Wcielenia. Trzecia Prefacja o Narodzeniu Pańskim mówi, że „Nieskończony przyjął granice ludzkiej natury”. A było to możliwe, ponieważ ludzka natura otwarta jest na boskość. Trudno byłoby się z tym zgodzić Arystotelesowi, który pisał w „Fizyce”, że „ciało nieskończone zwycięży i unicestwi ciało skończone”. Arystoteles musiałby odrzucić zarówno Inkarnację, jak i Transsubstancjację. I w pewnym sensie miał rację.

Czy bylibyśmy w stanie znieść nuda vox Dei – nagi głos Boga? Czy ostalibyśmy się widząc Go twarzą w twarz? Słyszymy Go i widzimy jedynie Wcielonego: ukazującego się w ludzkim ciele i mówiącego ludzkim głosem. Nieskończony narzucił sobie granice. I tylko dzięki temu już niedługo Go ujrzymy.

Podziel się

Wiadomość