Wybierając walkę bez przemocy, działacze „Solidarności” opierali się na doświadczeniu innych, chrześcijaństwie i pragmatycznym rozsądku.
O poranku 13 grudnia 1981 r. działacze NSZZ „Solidarność” zebrani w Stoczni Szczecińskiej usłyszeli, że za strajk grozi im nawet kara śmierci. Mimo to, strajk rozpoczął się dzień później. Jedną z jego podstawowych zasad było niestosowanie żadnej przemocy. Co sprawiło, że wybór tej drogi był dla strajkujących oczywisty?
Stoczniowy komitet strajkowy
Na początek trzeba przypomnieć kilka podstawowych faktów. Powstanie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” w 1980 r. dało nadzieję na zmianę rzeczywistości społecznej milionom Polaków. Nie było to jednak proste. „Następne prawa [które] ustanowimy niedługo”, według zapowiedzi Lecha Wałęsy z 31 sierpnia 1980 r., w dalszym ciągu pozostawały w sferze marzeń. Z jednej strony istniała zależność od ZSRR, ciągłe zagrożenie zbrojnej interwencji wojsk Układu Warszawskiego w wydarzenia polityczno-społeczne Polski. Z drugiej – ogromny kryzys gospodarczy, który nie sprzyjał ani Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, rozpaczliwie próbującej utrzymać władzę, ani „Solidarności”.
Działacze związkowi pragnęli przede wszystkim lepszych (lub po prostu: dobrych) warunków życia codziennego i pracy. Jednak ich najważniejsza broń, czyli strajk, choć słuszny i próbujący wymusić reformy, w praktyce nie pomagał w naprawie źle planowanej gospodarki. Napięcie społeczne rosło na tyle zauważalnie, że część „Solidarności” zaczęła przewidywać rozwiązania siłowe ze strony rządu gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Zadecydowano, że odpowiedzią na tego typu działania będzie strajk generalny.
Andrzej Milczanowski, doradca Komisji Zakładowej w Stoczni im. Adolfa Warskiego w Szczecinie, jeszcze w marcu 1981 r. (w czasie tzw. kryzysu bydgoskiego) opracował wytyczne, w których zakładał strajk okupacyjny poszczególnych zakładów i bierny opór w momencie zastosowania przez władze przemocy wobec strajkujących. Milczanowski przewidywał także militaryzację niektórych zakładów i liczne aresztowania w całym kraju[i]. Szczecińska „Solidarność” na początku grudnia 1981 r. wprowadziła pogotowie strajkowe i zarządziła całodobowe dyżury w siedzibie Zarządu Regionu. Podobnie wyglądała sytuacja w innych miastach.
Część „Solidarności” zaczęła przewidywać rozwiązania siłowe ze strony rządu gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Zadecydowano, że odpowiedzią na tego typu działania będzie strajk generalny
W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. został wprowadzony stan wojenny. Władze błyskawicznie rozpoczęły kilka operacji, mających jak najszybciej zaprowadzić nowy porządek. Jedną z nich była akcja o kryptonimie „Jodła”, w której ramach rozpoczęły się internowania opozycjonistów. Już w pierwszej dobie stanu wojennego internowano ponad trzy tysiące osób. Nie byli to jednak wszyscy, których miano zatrzymać. Napięcie i zauważalne ruchy służb spowodowały, że choć wprowadzenie stanu wojennego było zaskoczeniem dla większości społeczeństwa, to pewne działania udało się uprzedzić.
Od razu w nocy 12/13 grudnia 1981 r. do Mieczysława Ustasiaka, wiceprzewodniczącego Zarządu Regionu Pomorze Zachodnie NSZZ „Solidarność”, przyjechała grupa stoczniowców z „Warskiego”. Była to inicjatywa Andrzeja Milczanowskiego, który doradził sprowadzić wszystkich obecnych w Szczecinie regionalnych przywódców „Solidarności”. Ustasiak mieszkał stosunkowo blisko Stoczni. Reszty członków Zarządu Regionu nie udało się zebrać – zostali już internowani.
Fragment tekstu, który ukazał się w najnowszym numerze kwartalnika „Więź”, jesień 2019