„Ten człowiek wiedział, z jakiego życia wyrastają jego myśli. Wiedział, co znaczy być wiernym sobie” – pisał Stanisław Brzozowski o kard. Johnie Henry’m Newmanie.
Zastanawiałem się, jak uczcić zapowiedzianą przez papieża Franciszka na 13 października kanonizację Johna Henry’ego Newmana (1801-1890), moim zdaniem jednego z największych – obok Augustyna, Pascala, Kierkegaarda i Bonhoeffera – pisarzy chrześcijańskich.
Był najpierw duchownym anglikańskim, zasłynął jako kaznodzieja na uniwersyteckim Oksfordzie. W roku 1845, po długich przemyśleniach, przeszedł na katolicyzm, tracąc całą osiągniętą pozycję i żyjąc potem jako prosty ksiądz, oratorianin. W roku 1879 nowo wybrany papież Leon XIII powołuje go na kardynała, ale w Kościele katolickim też wcale nie będzie mu łatwo…
Po długich przemyśleniach Newman przeszedł na katolicyzm, tracąc całą osiągniętą wcześniej pozycję i żyjąc jako prosty ksiądz
Akurat przypadkiem wpadł mi w ręce wydany kilka lat temu przez Frondę, a opracowany przez Macieja Urbanowskiego, wybór szkiców o Stanisławie Brzozowskim pt. „Jest Bóg, żyje prawda. Inna twarz Stanisława Brzozowskiego”. Wiadomo, Brzozowski: „Legenda Młodej Polski”, „Płomienie”, marksizujący twórca „filozofii pracy”, krytyk konformizmu politycznego i konserwatyzmu cywilizacyjnego w kulturze polskiej, ikona lewicy. Oskarżony o współpracę z carską ochraną, ostatni okres krótkiego, ale niezwykle intensywnego życia spędził we Florencji, gdzie zmarł w wieku 33 lat.
Przed śmiercią zbliżył się do katolicyzmu. Właśnie z tamtego czasu pochodzi jego szkic „John Henry Newman”, napisany w latach 1910-1911, zaś w 1915 r. ukazał się jako wstęp do „Przyświadczeń wiary” tegoż Newmana. Warto w tym miejscu wspomnieć, że i pisma Brzozowskiego, i zwłaszcza jego tekst o Newmanie, były inspiracją dla jednego z najwybitniejszych polskich poetów religijnych, Jerzego Lieberta. Tekst ten, przyznaję, dość trudny w lekturze, zachwycił i mnie. Postanowiłem przytoczyć po prostu parę jego fragmentów.
Brzozowski pisze: „Dziewięćdziesiąt lat życia (…) przepołowione pozornie przez kryzys lat 1839-1845, który doprowadził Newmana do przyjęcia katolicyzmu w rzymskim jego rozumieniu. Pozornie przepołowione, gdyż w istocie rzeczy od czasu pierwszego nawrócenia w 15 roku życia aż do śmierci, mamy tu do czynienia z jedną i tą samą pracą myśli, woli, wszystkich sił duszy. Nic to nie znaczy, że był moment, gdy Rzym był dla Newmana Antychrystem; nie odnajdywał on wtedy Kościoła w Rzymie, nie rozpoznawał go w nim, ale pojęcie Kościoła, poczucie niemożliwości życia poza Kościołem pozostały bez zasadniczej zmiany w ciągu całego tego życia. Mamy tu 75 lat czynnej, promieniującej, pogłębiającej się, walczącej o swe zachowanie jedności duchowej. Wizja, która skupiła na sobie życie głębokie, sumienie i miłość chłopca, była światem wewnętrznym człowieka, nie opuściła starca w chwili zgonu. Suma doświadczeń całego żywota jest tu istotnie poza każdym słowem; ten człowiek wiedział, z jakiego życia wyrastają jego myśli: znał ich brzask i południe, znał ciszę wieczorną i niegasnącą zorzę śmierci swoich myśli. W każdym razie on wiedział, co znaczy być wiernym sobie (…)”.
I drugi, niesamowity fragment: „Ta nieprawdopodobna wieść, że każdy z nas jest istotą tajemniczą, że każdy z nas poza życiem w słońcu i opinii współczesnego świata prowadzi inny, bezimienny i niedostępny, a przecież decydujący właśnie żywot, wpływała tu jak fala światła, którego nie można było już nie widzieć: nie można już było sprawić, aby było tak, jak gdyby się tego nie widziało. Nie można nic cofnąć, żaden uczynek, żadna chwila nie przemijają bez śladu i odpowiedzialność, jakość naszego życia wiecznego zmieniane są przez nas nieustannie. Świat, o którym mówi nam społeczeństwo, jest światem stworzonym przez życie: wszystko, co może być nazwane, określone, należy już do tego świata. Tu zostajemy wprowadzeni poza jego granice: nic nas nie ocali; jesteśmy, chcemy czy nie, chcemy tego sami z sobą i chcemy lub nie chcemy tego, zmieniamy nieustannie, przez każdą chwilę przez nas tak lub inaczej przeżytą, charakter życia, jakim jesteśmy; może ono nie zmienić się na zewnątrz, zmiany najgłębsze i samotne mogą nie wyrażać się w skutkach podlegających społecznej klasyfikacji, a przecież nie usuwa to tego faktu, że życie, jakim jesteśmy, jest przez nas określone w pewien sposób raz na zawsze przez każdy nasz moment istnienia. Ten moment przeminął – powiadamy. Cóż z tego? On przeminął, ale to, żeśmy przeżyli go w pewien sposób, nie przeminie już nigdy”.
I na zakończenie tego felietonu, pisanego w momencie groźnego zamętu w polskiej historii i głębokiego kryzysu w Kościele katolickim, kiedy wielu z nas ulega zniechęceniu, słowa samego Newmana z jego „Kazań uniwersyteckich”: „Módlmy się zatem nieustannie i starajmy się wciąż głębiej poznawać zamiary Boga, dorastając do miary pełni Chrystusowej. Prośmy, by wszelki przesąd, wszelka pewność siebie, wszelkie poczucie fałszywego bezpieczeństwa, wszelka fantazja, kategoryczność i stronniczość odeszły od nas w świetle mądrości, w ogniu wiary i miłości, byśmy mogli widzieć rzeczy, tak jak widzi je Bóg, osądzając je zgodnie z Jego Duchem i zgodnie z myślą Chrystusa”.
Przeczytaj też: Prawdę można znaleźć w Kościele. Lekcja Newmana, Brzozowskiego i ludzi Lasek