Zima 2024, nr 4

Zamów

Świętogrzeszny Kościół

Sebastian Duda. Fot. Kinga Kenig

Nic innego właściwie mnie w Kościele nie trzyma niż wiara w to, że dzięki Kościołowi uobecnia się we mnie (a wierzę, że nie tylko we mnie) Dobra Nowina poświadczona przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa.

Przeczytałem uważnie polemikę prof. Jacka Leociaka. Postaram się odpowiedzieć przynajmniej na część zarzutów, które względem mnie kieruje. To dobra dla mnie okazja, by raz jeszcze mocno zastanowić się nad moją przynależnością do Kościoła katolickiego w Polsce.

O wierze czy o Kościele?

Główny zarzut prof. Leociaka dotyczy tego, że w moim tekście „Trup nieistniejącego Boga” uwagę poświęcam religijnej wierze, a nie przewinom instytucjonalnego katolicyzmu. Mocno też dezawuuje tę moją intencję: „w dzisiejszej Polsce to nie wiara w Boga jest zagrożona ani Kościół, który wierzących w Boga gromadzi. Według mnie prawdziwym zagrożeniem dla Polski, czyli kraju, w którym wszyscy chcemy żyć w wolności i różnorodności, jest właśnie instytucja Kościoła i jej urzędniczy establishment”.

Moje gliniane naczynie wiary – poobijane ostatnio przez atakujących ateistów – to przeto tylko chimera, z którą powinienem chować się do prywatnych rezerwuarów. Jedynym ważnym zagadnieniem związanym z religią jest tylko publiczne jej funkcjonowanie. To zaś w Polsce jest trawione chorobą, która zawarta jest w samej istocie instytucji Kościoła. Zatem: nie zajmujmy się wiarą, zajmijmy się Kościołem katolickim i jego ciężkimi przewinami.

Pytam sam siebie: dlaczego mam uznać sensowność takiego postawienia sprawy? Rozumiem, że w imię tworzenia wspólnoty komunikacyjnej, której celowość uznajemy obaj z prof. Leociakiem. Z tego powodu bardziej powinienem zwracać uwagę na to, z czego wynikają ataki ateistów na moją wiarę jako „fideistyczną aberrację” niż na, nazwijmy to tak, antyteologiczną treść owych ataków. A są one przede wszystkim reakcją na przewiny Kościoła, które – inaczej niż religijna wiara i z wiary tej wynikająca teologia – mieszczą się w dziedzinie „weryfikowalnej empirii”.

Wesprzyj Więź

Mogę się zgodzić, że tego typu redukcjonizm poznawczy bywa czasami użyteczny (chroni np. przed toczeniem jałowych dyskusji na wiele nieprzystających do siebie tematów jednocześnie). Jednak czynienie z niego warunku zaistnienia wspólnoty komunikacyjnej wydaje mi się przesadne. Sugestia, że nie będę się starał zrozumieć, co myślisz i o czym do mnie mówisz, bo powinieneś raczej ze mną mówić o tym, co uważam w danych okolicznościach za frapujące i istotne – nie jest raczej dobrym punktem wyjścia dla wzajemnego rozumienia.

Fragment tekstu, który ukazał się w najnowszym numerze kwartalnika „Więź”, jesień 2019 

Kup tutaj

Podziel się

Wiadomość