Wiążąc się z jedną partią, Kościół traci swą wolność, staje się jej ideologicznym zapleczem. To sytuacja bardzo groźna dla przyszłości wiary.
Moralność publiczna jest odzwierciedleniem postaw indywidualnych, kształtowanych w sumieniu, ale wpływ na nią mają również instytucje o charakterze opiniotwórczym. Do nich należą Kościoły, w tym – największy w Polsce pod względem liczby wyznawców – nasz Kościół rzymskokatolicki. Fakty, że głos hierarchów w sprawach publicznych jest komentowany oraz że komentarze nie stronią od krytyki, świadczą o tym, że głos ten nie pada w próżnię, staje się częścią publicznej debaty.
Brak stanowiska Kościoła wobec palących problemów życia publicznego przyjmowany jest najczęściej z rozczarowaniem, a nawet z podejrzeniem o koniunkturalizm polityczny. Nie chodzi oczywiście o jakieś dyrektywy dla polityków czy poparcie dla ich konkretnych decyzji, lecz o zasady o charakterze metapolitycznym, określające polityczną aksjologię.
Albo pryncypialiści, albo cynicy?
Już tak jest, że wartości i polityka nie całkiem idą w parze. Są dwie sytuacje skrajne… i wiele innych pośrodku.
Zdarza się tak, że polityk konsekwentnie wierny wartościom przegrywa, bo jest niezdolny do koncyliacji – może dlatego, że nie zauważa gradacji wartości oraz czasowego horyzontu, koniecznego do osiągnięcia społecznego konsensu na ich rzecz. Taki typ polityka (dziś zresztą bardzo rzadki) nazwijmy pryncypialistą.
Jego przeciwieństwem jest cynik deklarujący przywiązanie do wartości, aby osiągnąć, ewentualnie zachować władzę. Wartości pełnią wtedy rolę czysto instrumentalną, zostają podporządkowane polityce. Gdy cynik staje się populistą, staje na czele plemienia dążącego do pokonania innego plemienia; głosi, że tylko jego drużyna posiada klucz do prawdy i dobra. Wartości stają się wtedy orężem i nie mogą już łączyć ludzi ponad podziałami politycznymi. Jest to zjawisko niezmiernie groźne dla sfery duchowej, prowadzi bowiem do upolitycznienia kultury, moralności i wiary.
Czy katolikowi w Polsce w aktualnej sytuacji politycznej pozostaje wybór jedynie pomiędzy aksjologicznym pryncypializmem a populizmem? Na to pytanie nie da się odpowiedzieć wyłącznie w oparciu o analizę programów prezentowanych podczas kampanii przed wyborami do parlamentu. Programy mają właściwą sobie retorykę deklaratywną i perswazyjną. Uwodzą jak syreni śpiew. Nie twierdzę, że nie ma w nich szczerości i ciekawych pomysłów, nie można jednak traktować ich jako niezawodnego źródła wiedzy.
Demokracja jako wartość
Mamy kłopot z wiarygodnością polityków zarówno partii rządzącej, jak i opozycji. Jednych i drugich dyskredytują afery, ale jedni i drudzy potrafią apelować do indywidualnych i grupowych interesów. Mówimy czasem sobie, także i my katolicy: cóż z tego, że sami politycy ulegają korupcji czy są cynikami, skoro potrafią zadbać o poprawę mojej sytuacji? Wiarygodność zostaje sklejona z prywatnym punktem widzenia. Dla większości ludzi jest to zresztą jedyny punkt odniesienia.
Zachodzi poważna obawa, że obietnica państwa dobrobytu ma być konkurencją dla państwa prawa
Tłumaczy to psychologia, według której potrzeba bezpieczeństwa ma podstawowe znaczenie. Potrzeba ta nie musi wcale stać w kolizji z dobrem wspólnym – wręcz przeciwnie: bez jej uwzględnienia dobro wspólne się chwieje – nie powinna ona natomiast przesłaniać innych jego aspektów. Zachodzi poważna obawa, że obietnica państwa dobrobytu ma być konkurencją dla państwa prawa.
Kościół katolicki w Polsce – powtarzam to już po raz któryś – ponosi współodpowiedzialność za przechylanie się demokracji w stronę autorytaryzmu, nie krytykował bowiem wystarczająco jednoznacznie systematycznego naruszania praworządności. Prawie nic nie zrobiono, aby ukazywać demokrację jako wartość. Mądre nauczanie św. Jana Pawła II na temat sensu demokracji znalazło się w odstawce, natomiast zaczęła się wyłaniać – nigdy do końca wprost nie sformułowana, raczej zakamuflowana – wizja państwa narodowo-katolickiego.
Fakt, że tylko jeden biskup odciął się publicznie od poglądu, że poza katolicyzmem jest wszędzie nihilizm, jest bardzo niepokojący. Jeśli milczenie wyraża zgodę, to może ono również oznaczać zgodę na realizację wartości chrześcijańskich za cenę porzucenia praworządności. W „Słowie Przewodniczącego Episkopatu Polski przed wyborami parlamentarnymi (2019)” nie ma nawet wzmianki o wartości, jaką jest praworządność. W ten sposób mija się ono z dylematami wielu katolików zatroskanych o ustrojowy i cywilizacyjny model państwa.
Pokusa umacniania wiary z pomocą władzy
W nadchodzących wyborach rzeczywiście chodzi o wartości. Być może silne państwo jednej partii zagwarantuje prawne zapisy dotyczące głoszonych przez Kościół wartości związanych z życiem, małżeństwem, rodziną i edukacją. Ale czy będzie to wystarczająca ich ochrona?
Stawianie na jedną siłę polityczną jest zawsze dla Kościoła bardzo ryzykowne, a w przypadku milczącej zgody na ustrój autorytarny, usankcjonowany wprawdzie demokratycznymi wyborami – jest jeszcze bardziej ryzykowne. Sytuacja przecież może się odwrócić, a reakcja ugrupowań liberalnych może okazać się dla Kościoła jako instytucji bardzo bolesna.
Nie chodzi tu jednak bynajmniej tylko o strategię. Stawką są wartości. Kościół, który nie broni praworządności i pluralizmu, ogranicza swoje możliwości dialogu w nowoczesnym społeczeństwie, w którym nic nie jest raz na zawsze dane.
Wielu katolików nie godzi się na upolitycznienie Kościoła, gorszy się uleganiem pokusie korzystania przez Kościół z siły władzy politycznej. Przed flirtem z władzą wprost przestrzegał Benedykt XVI
Nie znajdując adekwatnej duszpasterskiej odpowiedzi na przemiany obyczajowe we współczesnym – coraz bardziej sekularyzującym się – świecie, Kościół w Polsce chętnie korzysta z parasola państwa. Na przykład zamiast głosić Ewangelię łaski i miłosierdzia, dostojnicy Kościoła stygmatyzują środowiska LGBT jako największe zagrożenie dla chrześcijaństwa. Trudno się dziwić, że ten „kościelny” język walki ideologicznej zostaje przejęty przez przywódców partyjnych – meldują się oni natychmiast jako wykonawcy i gwaranci tej samej krucjaty. W ten sposób Kościół traci swą wolność, staje się ideologicznym zapleczem partii.
Jest to sytuacja bardzo groźna dla przyszłości wiary. Katolicy w Polsce są podzieleni nie tylko politycznie, ponieważ głosują na różne partie. Podziały te sięgają głębiej, mają charakter eklezjologiczny, a nie polityczny. Bardzo wielu katolików nie godzi się na upolitycznienie Kościoła, gorszy się uleganiem pokusie korzystania przez Kościół z siły władzy politycznej.
O tej pokusie flirtu z władzą wprost pisał papież Benedykt XVI, przenosząc doświadczenie kuszenia Chrystusa na doświadczenie Kościoła. „Poprzez wszystkie wieki ciągle na nowo w różnych odmianach powracała pokusa umacniania wiary z pomocą władzy, i za każdym razem groziło niebezpieczeństwo zduszenia jej w objęciach władzy. Walkę o wolność Kościoła, walkę o to, żeby królestwo Jezusa nie było utożsamiane z żadną formacją polityczną, trzeba toczyć przez wszystkie stulecia. Bo w ostatecznym rozrachunku cena, jaką płaci się za stapianie wiary z władzą polityczną, zawsze polega na oddaniu się wiary na służbę władzy i na konieczności przyjęcia jej kryteriów” („Jezus z Nazaretu”, część I, Kraków 2007, s. 46).
Przyznam się, że na niedzielną mszę chodzę z coraz większą obawą, czy znowu nie usłyszę kłamstw, pisowskiej propagandy, szczucia na innych ludzi, łajdackich drwin i obłudnej hipokryzji. Takich łajdactw, jak te które usłyszałem w kościołach całej Polski przez ostatnie lata, to naprawdę nie spodziewałem się w Domu Bożym. Polski kościół katolicki traci sens, to nie jest kościół Jezusa z Nazaretu, tylko kościół Jarosława z Żoliborza.
(Mt 5,13-16)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.
Smutne to i przykre, ale trudno nie zgodzić się z Ks. Profesorem. To co dzieje się w naszym Kościele, to powolna, ale systematyczna erozja zaufania do naszych pasterzy, kiedy ono stanie się śladowe, utrzymanie wiary przez Lud Boży, będzie graniczyło z cudem. Słowa Jezusa o soli ziemi, są straszliwą perspektywą dla tych duchownych, którzy swoje powołanie pasterskie przehandlowali za sojusz i wartości tego świata. Po ludzku rzecz biorąc, dali się zwieść za marne korzyści i zaszczyty. Lenistwo w duszpasterstwie, usiłują zastąpić prawem stanowionym przez sojusz z tronem paskudnej zresztą jakości. Aż się prosi, by przytoczyć słynne powiedzenie W. Churchilla po zawarciu układu monachijskiego:” Anglia miała wybór pomiędzy wojną i hańbą. Wybrała hańbę, ale będzie miała wojnę”. Po niewielkiej korekcie pasuje „jak ulał” do tego co czyni Episkopat.