Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

O ministrze Glińskim ze współczuciem

Minister Piotr Gliński w Muzeum Narodowym w Krakowie, styczeń 2018 r. Fot. Danuta Matloch / MKiDN

Niejednemu mężczyźnie marzy się, że zostanie Talleyrandem.

Jak słyszę, minister kultury wszechczasów skorzystał z zaproszenia do TVN24, żeby powiedzieć, że nie doczytał do końca żadnej powieści Olgi Tokarczuk. Dorzucił coś w sensie, że to środowiskowa jedynie wielkość, a on należy do innego środowiska (no pewnie: do naszego byśmy go nie przyjęli…). W odpowiedzi niepisowscy internauci zarzucili mu, że jest półinteligentem.

Wesprzyj Więź

Chciałbym wystąpić w obronie pana ministra. Kiedy już się skończyło szkoły, nie ma obowiązku czytania żadnej książki, tym bardziej do końca. Przed laty opowiadano nawet taki dowcip: z okna bloku mieszkalnego wylatują na podwórko książki, cały deszcz książek. Do obserwujących to dziwne zjawisko dobiegają okrzyki: „Hurra! Nie będę więcej czytał! Zostałem profesorem!”.

Kiedy już się skończyło szkoły, nie ma obowiązku czytania żadnej książki, tym bardziej do końca

Problem oczywiście w tym, że z lekceważeniem o wybitnej polskiej pisarce mówi minister kultury. Ale przecież nie ma to żadnego znaczenia. Pytanie sprawdzające: kto był ministrem kultury w ZSRR w czasach, gdy Babel pisał „Armię konną”? Nie pytam historyków – oni zawodowo muszą znać całą listę nieistotnych nazwisk – pytam czytelników Babla. Albo: kto w rządzie Włoch odpowiadał za kinematografię, kiedy Federico Fellini kręcił „Amarcord”?

Niejednemu mężczyźnie marzy się, że zostanie Talleyrandem. A gdy się okazuje, że nie da rady, to chciałby być chociaż Sokorskim. No to próbuje, biedak. Nie ma powodu go dowartościowywać, twierdząc, że jest półinteligentem, a nie ćwierćinteligentem. Jest powód, żeby pomyśleć o nim ze współczuciem.

Podziel się

Wiadomość

Lektura Tokarczuk nie jest do zbawienia ani tym bardziej do inteligenckuego statusu koniecznie potrzebna.
Literackie hierarchie i ocena wymagają tego, by opadł kurz mody i dopiero po latach widać co z danego okresu ma jakość a co było to popularnościową chwilówką, która się marnie zestarzała. (Kilka lat temu pewnie pytano by Glińskiego o Kuczoka albo Masłowską…). Nawet Nobel nie daje tu gwarancji – np. Dario Fo jest noblistą – poziom ciut wyższy od Marcina Wolskiego.
Cechą półinteligencką jest absolutyzacja tego, co sufluje współczesny mainstream. Dlatego ze współczuciem myślę o współczuciu Sosnowskiego.
Na pocieszenie w strapieniu wynikłym z urojonego problemu dadam tylko, że prezes Kaczyński chwalił się, że czyta Tokarczuk .

Różnica między ministrem, który jest choć trochę ambitny a butnym i całkiem ambicji pozbawionym, jest taka, że ten pierwszy będzie udawał, że jest choć trochę na bieżąco aby się ze wstydu nie spalić. Tylko czy ministrowie pisu, w tym Gliński, wiedzą co to wstyd?

Wszystko jedno co w przyszłości okaże się tylko ,,blyskotka” a nie dziełem wiekopomnym.Żyjemy dzisiaj i niewątpliwie literatura Tokarczuk jest w jakimś stopniu dla czytelników ważna.Minister tym bardziej socjolog powinien doceniać to .Tak pokazuje się jako ignorant.

Przygnębiająca lektura. Polityczne zacietrzewienie doprowadza ciekawego pisarza i felietonistę do wypisywania tanich złośliwostek, przez które przebija pogarda i niczym nieuzasadnione poczucie wyższości. Nie ma przymusu wielbienia pisarstwa wieszczki Olgi Tokarczuk. Można się nim zachwycać, a można nie być w stanie doczytać do końca, bo takiej właśnie zbrodni dopuścił się prof. Gliński, o ile dobrze zrozumiałem. Sam przeczytałem kilka jej książek nawet z zainteresowaniem, ale bez zachwytu, innych nie i czytać ich nie zamierzam – w życiu trzeba wybierać, na wszystko czasu nie starczy. Podobnie rzecz się ma z dziełami innych pisarzy uznanych przez niektóre środowiska (tak, tak, wielkości środowiskowe istnieją, Jurku), różne zresztą. Jeśli ktoś uzna mnie na tej podstawie za pół-, ćwierć albo jednaósmainteligenta – wystawi tym świadectwo sobie, a nie mnie. Ale w tym wszystkim nie chodzi przecież o to, jakiej (kolejnej) zbrodni dopuścił się prof. Gliński – chodzi o utwierdzanie siebie samego i myślących tak samo w swym poczuciu wyższości. Bardzo to smutne. A równie smutne, choć nie zaskakujące, niestety, że na stronie nawołującej do dialogu „Więzi” takie taniutkie złośliwostki można znaleźć.

Jest wiele uznanych książek, których nie chciałem zwykle doczytać. Są mody, owcze pędy i blaknące z czasem wielkości. Zdarza mi się też czasami robić różne nieeleganckie i zwykle nierozsądne rzeczy. Nawet takie potencjalnie stanowiące zagrożenie dla mojego zdrowia i ogólnego dobrostanu. Nie jestem jednak ministrem czegokolwiek i nie wypowiadam się, nieprywatnie, jako minister. Jeśli krytyk literacki ogłosi w wywiadzie, że nie był w stanie doczytać powieści Tokarczuk lub tomiku wierszy Rymkiewicza – to jest to li tylko jego wkład w dyskurs. Reprezentuje samego siebie i odpowiada jedynie za własną reputację. Ale jeśli minister zdrowia ogłosi, że mimo pięćdziesiątki na karku nigdy nie bada prostaty, minister finansów, że cały prywatny majątek ulokował w zagranicznym banku, a minister rolnictwa, że najbardziej smakuje mu wołowina, a drób jest ohydny, to już zupełnie inna sprawa. Sprawując funkcje publiczne poświęca się część normalnie przysługujących praw i przywilejów. Także prawo do bezwzględnej szczerości.