Decyzja o odmowie wszczęcia procedury kanonicznej czy jakiegokolwiek śledztwa w sprawie ks. Jankowskiego jest błędna z każdego punktu widzenia. Nie da jej się usprawiedliwić ani ewangelicznie, ani prawnie, ani nawet z perspektywy pragmatycznej obrony interesów Kościoła.
Decyzja kurii gdańskiej o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie ks. Henryka Jankowskiego (motywowana wyjaśnieniami Kongregacji Nauki Wiary, która miała uznać, że w sprawie zmarłego nie ma do tego powodu), to bardzo zły sygnał dla ofiar, wiernych świeckich zaniepokojonych sytuacją, a także zła informacja dla Kościoła w Polsce. A do tego jest to próba zrzucenia odpowiedzialności za to, co powinna zrobić sama kuria na Stolicę Apostolską.
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Z faktu, że ksiądz Henryk Jankowski nie żyje wynikać może odmowa wszczęcia kanonicznego procesu, ale nie zamknięcie sprawy. Zmarły był osobą powszechnie znaną, oskarżenia wobec niego są poważne, a kuria gdańska musi odpowiedzieć także na zarzuty wobec poprzednich metropolitów, którzy – co wynikać może z opublikowanych tekstów i książek – mogli tolerować lub nie potrafili sobie poradzić z przestępczą działalnością księdza Jankowskiego. Już sama waga zarzutów, a także fakt rozpoznawalności znanego prałata, powinny więc skłonić metropolię gdańską do działania, wyjaśnienia sprawy, rozwikłania jej.
Czas krycia swoich dobiegł końca. Solidarność korporacyjna szkodzi Kościołowi, odbiera mu wiarygodność, sprawia, że słowa o miłosiernym Jezusie brzmią jak kpina z ofiar
Odmowa dochodzenia jest grzechem zaniechania, który dowodzi nie tylko lekceważenia bólu ofiar, odmowy aktu sprawiedliwości wobec nich (a to dodatkowy krzyż nakładany na ich ramiona), lekceważenia opinii publicznej, świeckich i duchownych, którzy domagają się ustalenia prawdy. Jako ludzie wierzący mamy prawo ją poznać. Śmierć ks. Jankowskiego nie znosi konieczności dochodzenia prawdy i sprawiedliwości.
Decyzja ta dowodzi także, i przykro powiedzieć, całkowitego niezrozumienia Ewangelii i obecnej sytuacji Kościoła. Czas krycia swoich (zawsze nieewangeliczny) dobiegł końca. Solidarność korporacyjna, nawet jeśli komuś wciąż wydaje się, że może pomagać (a moim zdaniem nie pomagała ona nigdy), szkodzi Kościołowi, odbiera mu wiarygodność, sprawia, że słowa o miłosiernym Jezusie Chrystusie, ale także o Bożej sprawiedliwości brzmią jak kpina z ofiar pedofilii.
Czysto pragmatycznie zaś, bo rozumiem, że nie każdego muszą przekonywać argumenty z wiary, odmowa wszczęcia dochodzenia to doskonałe potwierdzenie wszystkich oskarżeń, jakie w ostatnich miesiącach przytaczała lewica. Ciężka praca o. Adama Żaka SJ, ks. Piotra Studnickiego, wypowiedzi prymasa Polski są tym prostym aktem odsuwane na margines. Lewica nie musi wiedzieć, że w swojej diecezji każdy biskup robi co chce, i że nikt nie ma nad nim władzy, a nawet jeśli o tym wie ta decyzja zostanie wykorzystana do bezlitosnej walki z Kościołem. I niestety amunicji dostarczy antyklerykałom sam Kościół, a konkretniej kuria gdańska.
No tak, pełna zgoda, ale drogi P. red. Tomaszu od strony czysto formalnej zapewne dobrzy prawnicy kościelni, a nie wątpię, że biskupa gdańskiego stać na nich, jakoś to wytłumaczą, ale przecież to Pan wielokrotnie formułował opinie, że strona formalna przepisów naszej wiary jest najważniejsza. Czytając Pana teksty można było nie jeden raz odnieść wrażenie, że najpierw przykazania, potem długo, długo nic, a dopiero na końcu miłosierdzie. Domniemywam, że stąd też sceptyczny (chyba łagodnie mówiąc) stosunek do kochanego Franciszka. Wiem, że można na Pana liczyć, i nie mówię tego ze złośliwością, gdy chodzi o krytykę formalnych uchybień duchownych, czy szerzej Kościoła w Polsce. Gdyby Kościół był instytucją czysto ludzką, Pan ze swoim podejściem formalnym, byłby niezastąpiony. Powtarzam, biskup gdański nie jest heretykiem, od strony czysto formalnej pewnie trudno byłoby go usunąć z urzędu. Historia z biskupem krakowskim dobitnie pokazała jak środowisko broni swoich, za nic mając faktyczne dobro Kościoła. Zapewne biskup w pokoju i spokoju doczeka emerytury, a potem będzie długo, czego mu oczywiście życzę, żył na swoich niemałych włościach.
Cieszy mnie to spotkanie z Tomaszem Terlikowskim, wypowiadającym się na łamach “Więzi” (portalu Więź.pl), na fundamencie wspólnej troski o Kościół Chrystusowy, który kochamy. Nie jeden raz już się spotykaliśmy, zazwyczaj będąc w sporze w konkretnych kwestiach. I zapewne spór będziemy dalej toczyć, pamiętając, że zgadzamy sie w tym, co fundamentalne: że misją i istotą Kościoła jest głosić “słowa o miłosiernym Jezusie Chrystusie, ale także o Bożej sprawiedliwości”. Pełna zgoda, panie Tomaszu. Pan chyba podejrzewał, że ja – odwołując się do Bożego miłosierdzia – zapominam o Bożej sprawiedliwości, która każe zło nazywać złem, grzech – grzechem? Myślę, że wiele różnic między nami dałoby się wyjaśnić w spokojnej przyjaznej rozmowie, a nawet jeśli różnice pozostaną, to przecież taki własnie jest Kościół: jest w nim miejsce dla różnych poglądów na to, jak działać, jakie konkretne ścieżki wybierać w ziemskiej wędrówce. Kościół jest pluralistyczny, różnobarwny! Gdyby to zechcieli zrozumieć nasi kościelni przywódcy i nie bali się sami pokazać, że faktycznie różnią się w wielu kwestiach, o czym przecież i tak dobrze wiemy…