Prałat Jankowski nie żyje, więc jego ofiary abp. Głódzia nie obchodzą.
Kanclerz kurii gdańskiej poinformował Barbarę Borowiecką, że sprawa ks. Henryka Jankowskiego została zakończona (zanim tak naprawdę się rozpoczęła). Czy to już wszystko, co kuria ma do powiedzenia ofiarom prałata? A właściwie, czy to możliwe – po ludzku i po chrześcijańsku – by nie miała im nic do powiedzenia?
„Wierzę, że to są czasy miłosierdzia. Kościół ukazuje zranionej ludzkości swoje matczyne oblicze, swoją twarz mamy. Nie czeka, aż zranieni zapukają do jego drzwi, idzie szukać ich na ulicach, zbiera ich, przytula, leczy, sprawia, że czują się kochani” – mówi papież Franciszek. Zastanawiam się, czy abp Sławoj Leszek Głódź myśli podobnie.
Czego tak kurczowo broni metropolita gdański?
Barbara Borowiecka – kobieta, która zgłosiła Kurii Metropolitalnej w Gdańsku, że przed laty jako dziecko była wykorzystywana seksualnie przez ks. Henryka Jankowskiego – nie doczekała się spotkania z metropolitą swojego rodzinnego miasta, mimo że je proponowała.
Myślę o doświadczeniu Kościoła, jakie ma Borowiecka. W dzieciństwie była ofiarą księżowskiej pedofilii, dziś jest lekceważona przez metropolitę Gdańska. Gdyby nie pomoc ks. Jana Kaczkowskiego, nie byłoby jej we wspólnocie Kościoła. Szczegółowo opowiedziała o spotkaniu z nim w książce „Sztuka czułości”. Mówiła m.in.: „Długo z nim rozmawiałam. Płakał razem ze mną. Pomyślałam: on mnie nie ocenia, on ze mną współcierpi. To wtedy mi powiedział: «Wierzę w to głęboko, że gdyby Chrystus był kobietą, to miałby twoją twarz»”. Ks. Kaczkowski uparcie wzmacniał kobietę, która – z uwagi na straszne doświadczenia z dzieciństwa – miała zaniżone poczucie własnej wartości. Przywrócił jej godność. Tak to czuła.
W ostatnich dniach – po pół roku czekania – otrzymała odpowiedź na swój list do Kurii Metropolitalnej, w którym domagała się zbadania sprawy przestępstw seksualnych ks. Jankowskiego. Prałat nie żyje, więc metropolity nie obchodzą jego ofiary. Tak to wygląda. Oczywiście można udawać, że w żadnym kraju takie sprawy nie były wyjaśniane, tylko po co? Czego tak kurczowo broni abp Głódź, mimo że mnożą się relacje osób, które wiedziały o molestowaniu dzieci przez prałata Jankowskiego albo go doświadczyły? Mimo że na ten temat istnieją już setki dokumentów?
„Dla dobra Kościoła” – okrutna obojętność
Czytam na stronie kurii cytat z Matki Teresy z Kalkuty o tym, że największym złem jest „okrutna obojętność wobec bliźniego”. No tak, no tak… Trudno się chyba jednak spodziewać, że abp Głódź – niewykazujący od ujawnienia informacji na temat niecnych czynów ks. Jankowskiego żadnej empatii wobec jego ofiar – będzie dziś chciał wyjaśnienia sprawy dla dobra Kościoła.
A właśnie do tego niejednokrotnie zachęcał ojciec Adam Żak SJ, koordynator episkopatu ds. ochrony dzieci i młodzieży. Przypomniał on w rozmowie z KAI, że punkt 8 polskich „Wytycznych dotyczących wstępnego dochodzenia kanonicznego w przypadku oskarżeń duchownych o czyny przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu z osobą niepełnoletnią poniżej osiemnastego roku życia” brzmi: „Gdyby oskarżenie zostało wniesione przeciwko zmarłemu duchownemu, nie należy wszczynać dochodzenia kanonicznego, chyba że zasadnym wydałoby się wyjaśnienie sprawy dla dobra Kościoła. Osobę wnoszącą oskarżenie należy powiadomić o tych okolicznościach”. O. Żak przekonywał: „Wyjaśnienie tej sprawy ze względu na dobro Kościoła, dobro Ludu Bożego jest rzeczą ze wszech miar wskazaną. Zwłaszcza że świadectwa przeciwko prałatowi pojawiały się jeszcze za jego życia i było prowadzone postępowanie prokuratorskie, którego akta mogłyby pewnie rzucić nieco światła na sprawę”.
Dlaczego księdza z dalekiego kraju stać było na gest wobec ofiary ks. Jankowskiego, a żadnego z kurii gdańskiej – nie?
Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz krótko przed śmiercią mówił: „Nie ma zbrodni większej niż krzywda dzieci. Nikt nie ma prawa pozostać wobec tych spraw obojętnym. (…) Trzeba tę sprawę wyjaśnić, nawet jeśli zajmie to miesiące, albo i lata. (…) Taka komisja złożona z wiarygodnych publicznie osób jest niezwykle ważna. (…) Ta sprawa nie przyschnie, to zbyt głęboki cierń w sercach tysięcy osób. Uciekanie od tego problemu jest niefrasobliwe, nieetyczne”. Abp Głódź zdaje się nie podzielać tych opinii.
Niedawno w Australii spotkałam księdza, który czytał „Sztukę czułości”. Bardzo chciał poznać Barbarę Borowiecką. Gdy się z nią spotkał, zapłakał nad jej losem. Rzewnymi łzami. Przepraszał ją za to, że w szeregach księży bywają wilki przebrane w owczą skórę. A potem wygłosił kazanie wyrażające wsparcie dla ofiar pedofilii. Dlaczego księdza z dalekiego kraju stać było na taki gest, a żadnego z kurii gdańskiej – nie?
Wciągnęliśmy was w nasz własny grzech
Wyobraźnia podpowiada mi, że gdyby metropolitą rodzinnego miasta Borowieckiej był abp Grzegorz Ryś (aktualnie metropolita łódzki), sprawy wyglądałyby inaczej. Dlaczego tak sądzę? Bo potrafił stanąć przed młodymi i powiedzieć: „Jesteśmy grzesznikami! Nie chcemy udawać kogoś innego. Mieliśmy dla was być «Skałą», na której moglibyście się oprzeć; a staliśmy się zawadą i «kamieniem potknięcia». Mieliście się na nas budować, a zostaliście zgorszeni. Mieliśmy być dla was pośrednikami świętości, a wciągnęliśmy was w nasz własny grzech. To wszystko prawda… Ale wierzymy, że w waszym życiu Ewangelia zaowocuje lepiej niż w naszym. Że zbudujecie doskonalszy – bardziej ewangeliczny – Kościół niż ten, który wam przekazaliśmy”.
Abp Ryś odprawił też nabożeństwo, w czasie którego przeprosił ofiary pedofilii w Kościele i wygłosił wyznanie winy w postaci litanii zawierającej m.in. takie słowa: „Panie Jezu, wyznajemy, że chroniliśmy winowajców i uciszaliśmy tych, co doznali krzywdy. (…) Wyznajemy, że częstokroć odwracaliśmy głowę, nie chcieliśmy widzieć cierpienia wielu poszkodowanych, ani nie oferowaliśmy pomocy, kiedy była potrzebna”. Choć akurat ten metropolita pomoc oferuje bardzo chętnie.
Dlaczego abp Głódź nie chciał choćby wysłuchać Barbary Borowieckiej?
Piszę o tym, by przypomnieć czytelnikom mocno zapomnianą w dzisiejszej Polsce prawdę, że da się, będąc hierarchą, przyciągać do Kościoła, a nie odpychać od niego. Da się szukać słów, które dadzą do myślenia, odbudują połamanego, skrzywdzonego człowieka, a nie upokorzą go. Pokazywać życiem, że być chrześcijaninem a mówić, że się nim jest – to jednak różnica.
Robić dobro można, jeśli się chce. Tak, to takie proste. Żaden kruczek prawny tego nie unieważnia.
Czy da się spokojnie spać?
Nie kończyłam studiów teologicznych, więc może się mylę, ale wydawało mi się, że jednym z największych błędów, jakie można popełnić w Kościele, jest zagubienie ducha Ewangelii. Sądziłam też, że najbardziej doniosła ewangeliczna kategoria to pomaganie w potrzebie. To opatrywanie cudzych ran, szukanie słów pocieszenia, podejmowanie prób zaradzenia czyjemuś bólowi, umiejętność przyznania się do błędu, przepraszania i proszenia o wybaczenie.
Dlaczego metropolita gdański nie zdobył się na zaproszenie Borowieckiej do rozmowy? Dlaczego nie chciał jej choćby wysłuchać? Dlaczego nie postanowił zbadać sprawy oskarżeń wobec prałata Jankowskiego ani nie zaangażował się w powołanie komisji świecko-kościelnej, która dla dobra społecznego wyjaśniłaby te kwestie? Przecież budzi ona wielkie emocje (czego przykładem jest obalenie pomnika prałata), a na przestrzeni lat pojawiło się wielu pokrzywdzonych. Czy autorytet Kościoła nie wzmacnia się, gdy jego hierarchowie przepraszają za niegodne czyny podwładnych, zamiast zamiatać je pod dywan i liczyć na to, że sprawy ucichną? Czy ukrywanie zła nie jest sianiem zgorszenia i osłabianiem autorytetu Kościoła?
Wiele pytań chodzi mi ostatnio po głowie, ale są dwa takie, które mnie szczególnie nurtują. Czy da się spokojnie spać, gdy się zamknie drzwi przed strudzonym wędrowcem, gorzej: przed dzieckiem wykorzystywanym seksualnie przez dorosłego? Czy w snach nie pojawia się wtedy Chrystus mówiący: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”?
Zob. Joanna Podsadecka: „Barbara Borowiecka: krzywda i uzdrowienie”
Dobra materialne , którymi otoczony jest abp Głódż uczyniły z niego zadufanego w sobie władcę. Kapłana w nim niewiele.
Od dłuższego czasu w wielu biskupów Kościoła Katolickiego widać Kapłana i Lewitę z opowieści o miłosiernym Samarytaninie. Oto Miłosierny Samarytanin Ks. Kaczkowski opatrzył rany ofiary ks. Jankowskiego.
Oto kapłan Głódź pokazuje że NIC go nie różni od tych, co nad ofiarą się nie pochylają. Gdybyż to była jedyna wina bp. Głodzia !! Ten człowiek na prośbę Abp. Jędraszewskiego przemawia na Skałce w Krakowie…. Obaj biskupi tworzą duet, który udowadnia że nie zna Ewangelii – albo zna, ale kieruje się zupełnie innymi wartościami. Hańbią Kościół Katolicki. Niestety są twarzą KK bo żaden z przyzwoitych biskupów nie ma na tyle odwagi i prawości, by publicznie po bratersku ich upomnieć. Ani prymas Polak, ani Abp. Ryś ni inni. Tym milczeniem zgadzają się na kompromitowanie nauczania Jezusa przez Kościół Katolicki w Polsce. Nie pojmuje tego, Ale i się nie zgadzam na taką postawę,
Wspaniały, mądry tekst. Dziękuję.
Jako że pan Sławoj Leszek słynie z subtelności i wytwornych manier – może i lepiej dla poszkodowanej, że do spotkania nie doszło.
Myślę, że kluczowe dla zrozumienia nie tylko tej sprawy, jest pytanie dlaczego milczą ci, którzy nie powinni milczeć, dokładnie tak jak zauważa P. Jerzy w swoim komentarzu. To jest coś absolutnie niepojętego dla normalnego człowieka. W środku piekła pedofilii biskupi i inni ważni ludzie w Kościele milczeli „dla dobra Kościoła”. I choć trudno w to uwierzyć wielu biskupów, nawet mających inne zdanie,powiela to tragiczne w skutkach milczenie. Jest dla nich jedna szansa – niech podadzą logiczne, zrozumiałe dla każdego, przyczyny tego milczenia, ważne przyczyny! Trudno mi sobie wyobrazić, że wspomniani przez P. Jerzego biskupi są obojętni, to nie ta klasa osobowości. Ale niewątpliwie ich milczenie w obliczu jawnego odchodzenia od Ewangelii, przez niemałą część duchownych, jest zwyczajnie gorszące. Nie wątpię w ich prawe sumienia, ale te też się mylą, a grzechy są udziałem także przyszłych świętych. Czyżby to pokłosie powiedzenia :” wolnoć Tomku w swoim domku”? A może „szlachcic na zagrodzie, równy wojewodzie”? A może my „zwykli” uczestnicy i wierni Kościoła Jezusowego nie jesteśmy wystarczająco godni, by nam powiedzieć prawdę? Może prawdy nie mówi się byle komu czyli nam. Z pewnością tak uważa biskup gdański, krakowski, czy przewodniczący episkopatu. Jeśli to nie jest pogarda, to co jest?