Jesteśmy w stanie zmobilizować dziesiątki tysięcy ludzi z różańcem albo pod krzyżem, a na naszych oczach giną tysiące uchodźców w drodze do Europy. To mnie boli – mówi bp Krzysztof Zadarko, przewodniczący Rady Konferencji Episkopatu Polski do spraw Migracji, Turystyki i Pielgrzymek.
29 września obchodzony jest 105. Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy.
Tomasz Królak (KAI): Jakie nadzieje wiąże Ksiądz Biskup z tygodniem modlitw w intencji migrantów i uchodźców?
Bp Krzysztof Zadarko: Ufam, że przez drążenie skały drobnymi kroplami, odciśnie się na nas znak wrażliwości i pamięci o tych, którzy na wodach Morza Śródziemnego zginęli, pukając do bram Europy, jak swego czasu wyraził się papież Franciszek.
W odniesieniu do jakichkolwiek wyzwań czymś najważniejszym jest dla chrześcijanina modlitwa. Tymczasem uważam, że za mało się modlimy, że brakuje nam wiary w to, że modlitwa potrafi zmieniać świat, przemieniać największych zbrodniarzy i usunąć największe trudności, żeby – powiem górnolotnie – można było żyć według Ewangelii, zobaczyć zwycięstwo Pana Jezusa i człowieczeństwa.
Jestem bardzo wdzięczny osobom ze Wspólnoty Sant’Egidio, ponieważ robią oni rzecz, której brak w wielu innych sprawach. Na przykład jest zaangażowanie w działalność Caritas, wielka mobilizacja ludzi wokół programu „Rodzina rodzinie” – i bardzo dobrze. Jednakże brakuje nam pomysłu na modlitwę. Ona nic nie kosztuje, a jest świadectwem wrażliwości na tych, którzy są w nieporównywalnie gorszej sytuacji od naszej, albo wręcz giną.
Jestem wdzięczny ludziom ze Wspólnoty Sant’Egidio za to, że wierzą w potęgę modlitwy. Szkoda, że inicjatywa Tydzień Modlitwy za Uchodźców „Umrzeć z nadziei” w intencji tych, którzy zginęli w drodze do Europy, nie znajduje, niestety, zbyt powszechnego oddźwięku i ciągle nie przebija się wśród wszelkich postaw, zachowań i reakcji wobec uchodźców, zwłaszcza tych, którzy giną docierając do Europy. Boli mnie to, że bardziej wybija się postawa niechęci i „załatwiania” sprawy przez pomoc humanitarną w miejscach tragedii, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie czy w Północnej Afryce, a nie ma mobilizacji modlitewnej. Jesteśmy w stanie zmobilizować dziesiątki tysięcy ludzi z różańcem albo pod krzyżem a na naszych oczach giną tysiące ludzi – to jakoś nas to nie mobilizuje do zorganizowanej modlitwy.
Ale, jeśli dobrze rozumiem, skała o której Ksiądz wspomniał na początku to także twarda postawa rządu przeciwko przyjmowaniu uchodźców. Głos Kościoła w tej sprawie – który się zresztą nie przebija do powszechnej świadomości – jest wyraźnie odmienny od stanowiska rządu, bez którego taka pomoc nie jest możliwa.
– Ale to nie jest tylko sprawa Kościoła i państwa, lecz także innych instytucji. Czy słychać głos UNHCR, która jest agenda ONZ i najważniejszą organizacją międzynarodową zajmującą się uchodźcami? Nie słychać. Nie dlatego, że nie mówią i nie informują o swoich działaniach, tylko dlatego, że wokół całego problemu istnieje jakaś zmowa milczenia. Niepokój musi budzić fakt, że od kilku lat organizacje pozarządowe w Polsce (oprócz Caritas) odcinane są od funduszy, dzięki którym wcześniej mogły pomagać migrantom i uchodźcom.
Istnieje zmowa milczenia, łącząca się z przekonywaniem, że przybycie obcych, zwłaszcza z krajów arabskich, muzułmańskich jest dla nas wielkim zagrożeniem
To bardzo niepokojące, bo, z jednej strony, Polacy mają wielkie serca i potrafią się zaangażować, czego dowodem jest właśnie program „Rodzina rodzinie”, ale obawiam się, że jest w tym wszystkim bardzo wiele ideologii, która powoduje, że nasza wrażliwość jest sterowana przez sugestie polityczne, by nie powiedzieć: ideologiczne. Istnieje, niestety, zmowa milczenia, łącząca się z przekonywaniem, że przybycie obcych, zwłaszcza z krajów arabskich, muzułmańskich jest dla nas wielkim zagrożeniem. W związku z tym nie ma chęci do tego, by się zaangażować, otwierać drzwi, organizować miejsca dla uciekinierów.
Trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że to nie jest tak, że oni wszyscy chcą uciec do Polski, nawet gdybyśmy chcieli ich sprowadzać. Ostatnio na zaproszenie Caritas przebywała w Polsce delegacja z Aleppo, która w różnych częściach kraju dziękowała za wsparcie. Bo rzeczywiście miliony złotych idą na pomoc humanitarną dla Syrii – od indywidualnych darczyńców i ze strony rządu. Weźmy pod uwagę, że np. Syryjczycy już u nas są, bo tworzą małżeństwa mieszane albo dostali jednak status uchodźcy – to są niewielkie liczby, ale są. Ich świadectwa też się jednak nie przebijają.
U nas, w Koszalinie, na spotkanie z syryjską delegacją, księdzem i dwojgiem świeckich, którzy przyjechali, żeby podziękować za pomoc, przyszło dosłownie 10 osób – pomimo informacji i zachęt. Myślę, że jesteśmy tak pochłonięci naszym życiem, naszym krajem i zwykłymi sprawami wokół nas, że trudno nam sobie wyobrazić problemy ludzi żyjących poza granicami Polski jak i to, że można pomóc im inaczej niż tylko wysyłając pieniądze.
Żeby było jasne: nie deprecjonuję takiej pomocy. Jestem pełen podziwu nie tylko dla Caritas Polska ale też Pomocy Kościołowi w Potrzebie, Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej czy PAH-u Janiny Ochojskiej. To organizacje, które pomagają w niesamowity sposób. Szkoda, że to nie jest widoczne, że nie przebija się to do naszej publicznej świadomości. To jest, powtarzam, zmowa milczenia.
Można by dodać, że, niestety, próbuje się ją uzasadniać religijnie: przestrogi przed uchodźcami bardzo często pochodzą od osób czy środowisk, które powołują się na Kościół i chrześcijańskie wartości. Co brzmi dość paradoksalnie.
– Niestety. Jednym z najboleśniejszych spostrzeżeń ostatnich czterech lat jest to, że z ust najbardziej zdeklarowanych katolików usłyszałem najbardziej wrogie motywy niechęci do przyjmowania uchodźców. A jednocześnie w mainstreamowym przekazie panuje niezwykła gloryfikacja hasła: „pomagamy na miejscu”. Lansowana jest przy tym sugestia, że pomoc na miejscu jest odpowiedzią najbardziej właściwą wobec ludzi uciekających z terenów wojny i prześladowania. Pomoc na miejscu jest bardzo potrzebna, jak każda pomoc humanitarna, ale wobec braku innych rozwiązań systemowych, pomysłu dla całego kontynentu afrykańskiego, nie jest ona w stanie zatrzymać fali migracyjnej.
Jedyną odpowiedzią na dziś, a którą proponuje papież, jest zmierzenie się z problemem uciekających ludzi w sposób przemyślany, zaprojektowany i uwzględniający godność człowieka, zgodny z Ewangelią. Papież wskazuje, że czterema filarami takiej pomocy winny być: przyjęcie, ochrona, promowanie i integrowanie. To znaczy, że nie należy czekać na kolejną falę uchodźców, od wojny do wojny, od pokoju do następnego wybuchu, który wypędzi ludzi z miasta czy kraju i przygna do bram Europy, ale zmierzenie się ze zjawiskiem w skali całego świata. Chodzi o rozpoznanie przyczyn kryzysów gospodarczych, wojen oraz – co jest nowym wyzwaniem – zmian klimatycznych, które przepędzają miliony ludzi najpierw wewnątrz kontynentu afrykańskiego, a ostatecznie w kierunku Europy.
Pozostaje mieć nadzieję, że – zgodnie z prośbą Rady kierowanej przez Księdza Biskupa – w najbliższym tygodniu, jak Polska długa i szeroka, rzeczywiście wybrzmi modlitwa w intencji migrantów i uchodźców. Może ten apel jednak się przebije…
– Naprawdę uważam, że jeśli chrześcijanin, katolik, nie zaczyna od modlitwy, to jest bardzo źle. Tekst modlitwy za uchodźców nie znalazł się przecież w Mszale przez przypadek! Ta sprawa zawsze była w historii Kościoła bardzo mocno obecna, tylko do tej pory tego nie wiedzieliśmy, bo nas nie dotyczyła.
Jeśli ktoś nie zaczyna od modlitwy, to wszelkie inne działania i propozycje są czystym aktywizmem, usypiającym wrażliwość sumienia. Nie powiem, że to jest test, bo Pan Bóg nikogo nie testuje, ale jest to świadectwo pewnego braku świadomości z czym tak naprawdę mamy do czynienia i jak powinniśmy reagować w sposób właściwy. Powinniśmy zaczynać od modlitwy, prosząc Pana Boga o to, aby skończyły się przyczyny wypędzeń i ucieczek. Emigracja zawsze jest nieszczęściem, niezależnie od tego, ile ktoś zarobi pieniędzy w nowym miejscu. Nigdy nie jest u siebie i zawsze jakoś jest tułaczem.
Chciałbym wyrazić moje wielkie uznanie dla księży werbistów z warszawskiej Pragi za ich pracę z migrantami i uchodźcami. Biskup diecezji warszawsko-praskiej przekazał im kościół z zadaniem tworzenia centrum pomocy tym osobom. Werbiści wykonują piękna robotę duszpasterską z katolikami z Wietnamu, Korei czy Chin.
Modlitwa jest odpowiedzią naszej wrażliwości na to, z czym mamy do czynienia. Następnie możemy zastanowić się, jak pomóc, gdy ktoś puka i prosi nas o wsparcie, a potem pomyśleć jak i dokąd wysłać pieniądze potrzebującym. Natomiast odwrócenie porządku: najpierw wysyłamy pieniądze i ludzi, następnie kombinujemy z rozwiązaniami politycznymi, strukturalnymi w skali całego świata a na końcu jak będziemy mieli czas i wyobraźnię to zaczniemy się modlić – otóż to jest zupełnie niekatolickie, nieewangeliczne podejście do sprawy.
Modlitwa jest bardzo potrzebna, a niewiara w jej potęgę zdradza naszą słabość w wierze.
Rozmawiał Tomasz Królak
KAI, rozmowa ukazała się pod tytułem „Zaczynajmy od modlitwy”
Uważam, że powinniśmy przyjmować uchodżców w sposób zalecany przez papieża, czyli w sposób przemyślany. Mam na myśli przede wszystkim uchodżców chrześcijan ( koptów ) , którzy w krajach muzułmańskich są prześladowani drastycznie , a często mordowani z powodu swojej wiary. My chrześcijanie dla muzułmanów jesteśmy niewiernymi i jako takich ich religia nakazuje zwalczać., zajmować ich tereny i rozlewać islam na cały świat. Tego należy się bać i z tym trzeba się liczyć
Panie Ryszardzie, czy jest Pan przekonany, że tego co Pan proponuje, oczekiwałby by Chrystus od nas?
Czy dzieliłby ludzi na ” naszych, swoich…” i obcych , innowierców?
Źle się dzieje, że w tej sprawie dominują dwa stanowiska, jest jedno haniebne wrzucanie wszystkich imigrantów do jednego worka nazywane ich od najgorszych odhumanizowanie, pojawiają się głosy wyrażające radość, z tego, że giną po drodze. Drugie bezrefleksyjne patrzenie na problem przez różowe okulary, gdzie każdego kto zadaje pytania, stawia różne wątpliwości przedstawia się jako człowieka bez serca i wali po głowie „miłosiernym samarytaninem”. Miłosierny Samarytanin pomógł potrzebującymi człowiekowi, ale chyba nie po to, by dożywotnio go utrzymywać. Ja uważam że Ewangelia jest całością, są tam też np. zdania „po owocach ich poznacie”, czy „kto nie pracuje, tech niech i nie je”. Dla mnie pomoc oznacza działanie, której efektem jest , że człowieka się podnosi, a nie jak jest na zachodzie ludzi się , demoralizuje, za pracę się karze, a nienapracowanie nagradza. To, że miliony ludzi żyją za pieniądze innych, które się siłą zabiera, nie ma nic wspólnego z dobrem, ale jest łamaniem siódmego przykazania. Nie da się ukryć , że na świecie w wielu miejscach jest skrajna bieda i są wojny i ludzie będą uciekać w poszukiwaniu bezpiecznego i lepszego życia, to samo zrobiło miliony Polaków. To absolutnie nic nagannego. Ludziom należy pomagać. Natomiast pomoc nie oznacza, tego, że należy pomagać w tym, by ludzie leżeli na dnie i w kolejnych pokoleniach byli utrzymywani przez inne osoby, nie oznacza brak szacunku do swojej kultury i zwyczajnie zamykanie oczu na tak banalne prawdy, że w ogóle bardzo wiele osobom, które na siłę chce się pomagać w Polsce, w Polsce nie chce być i wiele osób który były w Polsce, czy Litwie, którym dano wszystko co potrzebne do życia zwyczajnie bez słowa uciekły.
Przykro napisać, ale Kościół w Polsce przehandlował uchodźców w zamian za spodziewane korzyści od partii rządzącej. Jestem przekonany, że jeśli postawiłby sprawę pryncypialnie i stanowczo, to jakiś sukces by był, choćby w zgodzie na korytarz humanitarny. Nieśmiałe popiskiwania niektórych biskupów, partia miała w głębokim niepoważaniu. Milczenie Kościoła gdy padały określenia o bakteriach i pierwotniakach, będące prostą kalką tego co mówiono w czasie okupacji o Żydach, które przyniosą uchodźcy, zapisze się czarnymi zgłoskami w dziejach hańby tegoż Kościoła. I bardzo proszę nie zwalać winy na przeciętnego Polaka, który uległ podłej i nieprawdziwej indoktrynacji prowadzonej przez rządzącą partię. Wcześniej stosunek do migrantów był zdecydowanie lepszy. W najgorętszym czasie nie usłyszałem w parafialnych kościołach ani jednego słowa o ludziach tonących w morzu, ani jednego słowa o poranionych dzieciach. To jest koszmarne łajdactwo za którego część, mój Kościół ponosi odpowiedzialność moralną. Ksiądz biskup mówi, że najmniej zrozumienia mają zdeklarowani katolicy, przepraszam bardzo, ale to przecież biskupi na wyścigi popierali „zdeklarowanych katolików”, którzy objęli władzę, to wy ustami przewodniczącego KEP deklarowaliście, jak bardzo ta władza jest blisko wiary. Dziś w w wielu parafiach otwarcie nawołuje się do głosowania na tę samą władzę, a gdy ta w razie zwycięstwa „dokręci śrubę” kolejnym środowiskom, biskupi będą lali krokodyle łzy i czekali jak partia osuszy je kolejnymi dotacjami, wszak pieniądz nie śmierdział i kiedyś i dziś. Jak wam nie wstyd?