Krzywda, którą doznałam od instytucji Kościoła, nie znika. Dlaczego jednak mam nie docenić wysiłku tych, którzy działają w Kościele na rzecz skrzywdzonych? – pisze ofiara wykorzystywania seksualnego.
Portal Aleteia opublikował wczoraj list od osoby wykorzystywanej seksualnie w dzieciństwie przez księdza. Autorka, która pragnie zachować anonimowość, zaznacza, że wie, „ile potrzeba odwagi, aby zgłosić swoją krzywdę Kościołowi”. „Dobrze znam obawę, że nikt mi nie uwierzy w to, co mnie spotkało. Przecież wielu księżom, osobom świeckim i konsekrowanym wciąż nie mieści się w głowach, że kapłan jest zdolny dopuścić się takich potworności. Nie rozumieją, że okazując podejrzliwość wobec tych, którzy odważyli się zgłosić swoją krzywdę, zadają im kolejny ból. Nie są świadomi, że w ten sposób wznoszą strome schody niezrozumienia, posądzania o złe intencje, ostracyzmu” – pisze.
„Tylko tak się zastanawiam, dlaczego równocześnie mam nie docenić wysiłku tych ludzi, którzy działają na rzecz osób skrzywdzonych?” – czytamy. Wśród konkretnych inicjatyw na rzecz ofiar w Kościele kobieta wymienia działania o. Adama Żaka, koordynatora Konferencji Episkopatu Polski do spraw ochrony dzieci i młodzieży oraz prowadzonego przez niego Centrum Ochrony Dziecka w Krakowie. Zaznacza, że wciąż otrzymuje od nich wsparcie. „Oni walczą o nas i nie idą na żadne układy” – pisze.
Podkreśla też, że delegat kurii, z którym się skontaktowała, potraktował ją dobrze. „Nigdy nie podważał moich zeznań. Bardzo szybko wprowadził w ruch kościelne procedury. Na bieżąco informuje mnie, na jakim etapie znajduje się postępowanie” – relacjonuje, zauważając, że „nie u każdego tak to wygląda”.
Wspomina także, że mimo swoich obaw wobec kontaktów z biskupami napisała niedawno list do prymasa Wojciecha Polaka, który odpisał jej „i to bez użycia zdawkowych kulturalnych sformułowań” oraz poinformował ją, że użył fragmentu z jej e-maila w swoim kazaniu.
„Z podobnie dużą nieufnością, jaką mam do hierarchów, podeszłam na początku do inicjatywy «Zranieni w Kościele». Byłam przekonana, że to jedynie chwyt medialny i nic więcej” – wspomina ofiara. Gdy jednak zadzwoniła na telefon zaufania, otrzymała namiar na konkretną poradnię i dowiedziała się – o czym nie miała pojęcia – że diecezja opłaca terapie osobom skrzywdzonym.
„To wszystko, co piszę, nie oznacza, że nagle zmieniłam zdanie o instytucji, w której doznałam krzywdy. Ból nie znika w cudowny sposób, do dziś jest we mnie podejrzliwość i lęk. Nie piszę też tego, aby zwiększyć notowania Kościoła, a w każdym razie nie mam takiego zamiaru. Wciąż boli i oburza mnie podejście do tematu wielu hierarchów kościelnych, nie tylko biskupów, ale także przełożonych zakonnych” – czytamy w liście.
Jego autorka dodaje, że nie może jednak zrozumieć, dlaczego w mediach świeckich podważa się wszelkie pozytywne działania Kościoła w tym temacie. „Media katolickie wcale nie są lepsze. Wiele z nich wciąż udaje, że problemu nie ma albo dla świętego spokoju wolą nie ruszać tego tematu. Tylko że machina już ruszyła i nie da się jej zatrzymać! Media katolickie powinny wziąć realny udział w budowaniu prewencji poprzez zmienienia świadomości” – uważa.
Kobieta przyznaje też, że „zmiana mentalności dopiero raczkuje. Ziarno dopiero zostało zasiane i potrzeba nam cierpliwości”.
DJ