Józef Piłsudski nie pozostawił sukcesora, który kontynuowałby jego dzieło. Czy po części nie dlatego, że niezbyt chętnie widział w swym otoczeniu wybitne indywidualności?
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 5-6/2010.
Kult wybitnych postaci jest prawdopodobnie niemal tak stary jak państwo. Pomijając nawet obdarzanych boską czcią faraonów, cesarzy rzymskich i bizantyjskich, królów i cesarzy uważanych za pomazańców bożych oraz artystów, bez większego trudu wskażemy wodzów, przywódców i mężów stanu, którzy w różnych epokach i okolicznościach stawali się obiektami spontanicznego lub zorganizowanego kultu. Juliusz Cezar, Marcin Luter, Napoleon Bonaparte, Tadeusz Kościuszko, Jerzy Waszyngton, Otto von Bismarck – by wymienić tylko kilka najbardziej oczywistych przykładów.
Dwudziestolecie międzywojenne wyróżnia się jednak na tle wcześniejszych epok niespotykanym rozpowszechnieniem tego zjawiska i jego nowymi formami. Poza kultem Józefa Piłsudskiego w Polsce występowało ono – w różnych mutacjach i natężeniu – we Włoszech (Benito Mussolini), Niemczech (Adolf Hitler), ZSRR (Włodzimierz Lenin, później również Józef Stalin), Hiszpanii (Francesco Franco), Portugalii (Antonio Salazar), Turcji (Kemal Atatürk), Czechosłowacji (Tomáš G. Masaryk), na Węgrzech (Miklos Horthy), Grecji (Joannis Metaxas), na Litwie (Antanas Smetona), Łotwie (Karlis Ulmanis) i w Estonii (Konstantin Päts).
Jak nietrudno zauważyć, były to w przeważającej większości państwa autorytarne, niekiedy wręcz totalitarne, w których kult przywódcy stanowił mniej lub bardziej istotny wyróżnik całego systemu rządów, chociaż przykład Czechosłowacji wskazuje, że fenomen taki mógł występować również w państwie demokratycznym. W każdej z trzech sytuacji ustrojowych zjawisko to miało jednakże swoją własną specyfikę, ściśle powiązaną z innymi aspektami sprawowania władzy.
Kult totalny
Najbardziej rozwinięte formy i największe natężenie kult jednostki osiągał oczywiście w państwach totalitarnych. Stalin, Mussolini i Hitler już za życia poddani zostali niemalże deifikacji: występowali nie tylko jako władcy absolutni, lecz także najwyżsi prawodawcy, twórcy i arcykapłani oficjalnej ideologii. Byli też uważani za emanację woli ludu lub narodu. Nieprzypadkowo określenia wzięte od nazwisk dwóch z nich weszły na trwałe do wielu języków, stając się synonimami systemów, które stworzyli i którymi kierowali.
Najważniejszym wyróżnikiem kultu jednostek w państwach totalitarnych był ich zinstytucjonalizowany charakter. Idea państwa wodzowskiego, najprecyzyjniej zdefiniowana w Trzeciej Rzeszy jako Führerprinzip wraz z zasadą ein Reich – ein Volk – ein Führer znajdowała odzwierciedlenie w podniesieniu osoby przywódcy do rangi jedynego źródła władzy. W imieniu Führera wydawano rozkazy i wyroki sądowe, jemu składano przysięgę wierności, przed jego portretami i popiersiami zawierano śluby, a nowożeńcom wręczano w podarku egzemplarz jego dzieła „Mein Kampf”.
Wkrótce po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Piłsudski zaczął funkcjonować jako jej żywa ikona
Kult jednostki był w państwach totalitarnych wszechobecny. Jak wiadomo, nazwiskami Lenina i Stalina nazywano miasta i wioski, okręty, a nawet szczyty górskie. Podobnie jak Hitler i Mussolini mieli oni swe ulice i place w niemal wszystkich miejscowościach krajów, którymi rządzili. Wznoszono im pomniki, ich podobizny spoglądały na ludzi ze znaczków pocztowych, wszechobecnych portretów, fotografii w prasie, ich dzieła drukowano w milionowych nakładach. W każdym z tych państw krytyczne uwagi pod adresem wodza, niewinny żart na jego temat lub nawet nieopatrzne zawinięcie ryby w gazetę z jego zdjęciem mogło się skończyć tragicznie.
Co ciekawe, właściwie żaden z tych kultów nie przetrwał śmierci swego bohatera. Charyzmatyczne wodzostwo duce załamało się już nawet przed jego śmiercią i od momentu kapitulacji Włoch w 1943 roku wegetowało w marionetkowej Republice Saló wyłącznie dzięki militarnemu parasolowi ochronnemu ze strony Niemiec. Kult Hitlera zakończył się kilka dni po jego zgonie wraz z bezwarunkową kapitulacją Trzeciej Rzeszy. Bardziej skomplikowana sytuacja istniała w ZSRR, bowiem mimo potępienia stalinizmu przez Chruszczowa w tajnym referacie wygłoszonym na XX Zjeździe KPZR w 1956 roku, kult Stalina nie został nigdy oficjalnie zakazany, jak stało się to z hitleryzmem w obu państwach niemieckich, lecz kurczył się stopniowo wraz z wymieraniem nienawracalnych zwolenników Wielkiego Językoznawcy i postępującą erozją systemu komunistycznego. Przypadek radziecki komplikuje też równoległe istnienie kultu Lenina – ugruntowanego wcześniej niż stalinowski i funkcjonującego znacznie dłużej niż on, ale jako kult pośmiertny.
Kult zinstytucjonalizowany
Na tle totalitaryzmów kult jednostki w państwach autorytarnych przybierał formy bardziej złożone. Polska może tu służyć za przykład niemal modelowy. Józef Piłsudski był kreowany przez swych zwolenników na męża opatrznościowego i zbawcę ojczyzny jeszcze przed przewrotem majowym, który otworzył drogę do upaństwowienia jego kultu. Zjawisko to odwoływało się oczywiście do autentycznego podziwu, a nawet uwielbienia dla Marszałka, jakie żywiła spora część społeczeństwa i miało źródło w jego niekwestionowanych zasługach dla państwa, nie ulega jednak wątpliwości, że było też doraźnie instrumentalizowane.
Praktycznie od momentu odzyskania niepodległości Piłsudskiego przedstawiano jako zwycięskiego wodza, wskrzesiciela Polski, jej budowniczego, strażnika i obrońcę, a także wychowawcę narodu. Tytuły te podkreślały nie tylko zasługi Marszałka, ale także sugerowały jego szczególne uprawnienia wobec reszty społeczeństwa. Podobnie rzecz się miała z określeniem „Dziadek”, nawiązującym do sumiastych, szlacheckich wąsów Marszałka, nawet jeżeli powszechnie nie zdawano sobie z tego sprawy. Mimo całej swej familiarności, słowo to niosło bowiem bardzo podobny ładunek znaczeniowy co „ojciec ojczyzny”, któremu – z racji ciążącej na nim odpowiedzialności – przysługuje prawo podejmowania najważniejszych decyzji. Na marginesie zauważyć można, że – świadomie bądź nie – Piłsudski kreował w ten sposób swój wizerunek jako człowieka starszego niż w istocie był. W 1918 roku miał 51 lat, a więc znajdował, się również jak na ówczesne standardy, dopiero w sile wieku.
Piłsudski czynnie współuczestniczył w budowaniu swego mitu, podkreślając na różne sposoby swą dziejową rolę i dość bezwzględnie zwalczając osoby, które w jego przekonaniu próbowały ją pomniejszyć
Wkrótce po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Piłsudski zaczął funkcjonować jako jej żywa ikona. Umacnianiu się symbolicznego znaczenia jego postaci sprzyjało umieszczanie jego wizerunku na znaczkach pocztowych i monetach, co rozwinęło się na dobre po dokonanym przez niego w 1926 roku zamachu stanu. Podobną funkcję spełniało nadawanie jego imienia organizacjom społecznym, szkołom, jednostkom wojskowym, ulicom oraz fundowanie tablic pamiątkowych i pomników. Kult Piłsudskiego był też propagowany przy okazji obchodów 11 listopada, ustanowionych przez niego półoficjalnym świętem odzyskania niepodległości (dopiero w 1937 roku dzień ten zyskał formalnie rangę święta państwowego) oraz świętowania przypadających 19 marca imienin Marszałka.
Sam Piłsudski czynnie współuczestniczył w budowaniu swego mitu, podkreślając na różne sposoby swą dziejową rolę i dość bezwzględnie zwalczając osoby, które w jego przekonaniu próbowały ją pomniejszyć. Generałowie Marian Kukiel i Józef Zając, którzy w 1924 roku w fachowym periodyku poddali rzeczowej ocenie działania Marszałka podczas wojny 1920 roku, zostali przez niego brutalnie zaatakowani w polemice opublikowanej na łamach wysokonakładowego „Kuriera Porannego”. Po zamachu majowym było jeszcze gorzej, bo za krytyczne wypowiedzi o Piłsudskim można było zostać pobitym przez jego nadgorliwych zwolenników. Los taki aż trzykrotnie spotkał sympatyzującego z endecją pisarza i publicystę Adolfa Nowaczyńskiego – prawda, że za wyjątkowo złośliwe i pełne jadu artykuły – przy czym w wyniku ostatniego pobicia w 1931 roku stracił on oko.
Piłsudski nie był oczywiście osobiście odpowiedzialny za tego rodzaju ekscesy oficerów, ale bez wątpienia przyczyniał się do nich kult jego osoby, który akceptował. Już po śmierci Marszałka, zdominowany przez piłsudczyków parlament przyjął w lutym 1938 roku ustawę o ochronie jego imienia, przewidującą za jego znieważenie takie same sankcje jak w przypadku osoby prezydenta Rzeczypospolitej.
Wawel? – „Niech!”
„Co z wami będzie, dzieci, gdy mnie zabraknie?” – Piłsudski martwił się pod koniec życia w rozmowach z najbliższymi współpracownikami. Nie bez racji, lecz przecież nie pozostawił sukcesora, który kontynuowałby jego dzieło. Czy po części nie dlatego, że niezbyt chętnie widział w swym otoczeniu wybitne indywidualności? Kreował się bowiem na jednostkę wyjątkową, równą największym bohaterom narodowym. Sporo mówi o tym napis „Kościuszce – Piłsudski” na wieńcu, który złożył w krypcie wawelskiej przy sarkofagu Naczelnika. Podobną wymowę miało jego przemówienie nad szczątkami Słowackiego – sprowadzonymi w 1927 roku z woli Marszałka na Wawel – poświęcone znaczeniu wybitnych postaci w dziejach narodu. Sformułowanie „królom równy”, którego użył wobec swego ulubionego wieszcza, odpowiadało – jak należy przypuszczać – również jego wyobrażeniom o własnej osobie.
W testamencie spisanym na krótko przed śmiercią Piłsudski wyraził przypuszczenie, że i jego zechcą pochować na Wawelu, kwitując to lapidarnym „niech!”. W ówczesnych okolicznościach słowo to nie mogło zostać oczywiście zinterpretowane inaczej niż jako ostatnia dyrektywa Marszałka – i tak też się stało. Wypełniając ów testament, rząd RP zadecydował, że po uroczystościach żałobnych w stolicy ciało zmarłego przetransportowane zostanie otwartym wagonem do Krakowa, podczas gdy urna z sercem przewieziona zostanie, zgodnie z życzeniem Piłsudskiego, do Wilna. Żałoba narodowa trwać miała 6 tygodni, a ceremoniał pogrzebowy być „bez precedensu na przyszłość”.
Po zamachu majowym za krytyczne wypowiedzi o Piłsudskim można było zostać pobitym przez jego nadgorliwych zwolenników
Starannie wyreżyserowane uroczystości pogrzebowe z udziałem wielotysięcznych tłumów Polaków były początkiem pośmiertnej fazy kultu Piłsudskiego, któremu polityczni spadkobiercy Marszałka nadali nowy impet. Kult ten bardzo szybko uległ instytucjonalizacji poprzez powołanie Naczelnego Komitetu Uczczenia Pamięci Marszałka Józefa Piłsudskiego. Miał on propagować myśl zmarłego przywódcy poprzez edycję jego publikacji, mów i rozkazów, zapewnić mu godne upamiętnienie w przestrzeni publicznej (pomniki, tablice) oraz wspierać wychowanie młodzieży w duchu piłsudczykowskim.
Zapowiedzią sakralizacji osoby Piłsudskiego było umieszczenie jego zabalsamowanych zwłok w częściowo przeszklonej trumnie, co czyniło z nich rodzaj narodowej relikwii, którą odwiedzający Wawel mogli podziwiać. Jednymi z pierwszych działań Naczelnego Komitetu było dokończenie rozpoczętej budowy Kopca Piłsudskiego w Krakowie oraz rozpisanie konkursu na projekt pomnika Marszałka i dzielnicy jego imienia w Warszawie, które ostatecznie nie zostały jednak zrealizowane.
Lepszy brat Chrystusa
Niezmiernie interesująco wypada porównanie kultu Piłsudskiego z analogicznym zjawiskiem związanym z postacią pierwszego prezydenta Czechosłowacji, Tomáša Garrigue Masaryka. Kult Masaryka przybierał pod wieloma względami podobne formy, funkcjonował jednak w realiach w pełni demokratycznych.
Mimo iż Masaryk – jako zdeklarowany liberał, antymilitarysta i progresista – zasadniczo różnił się światopoglądowo od Piłsudskiego (którego na dodatek szczerze nie cierpiał i uważał za faszystę), podobnie jak on kreowany był na ojca ojczyzny. Także w jego przypadku miało to wyraźny związek z wiekiem – w 1918 roku Masaryk ukończył 68 lat – z racji którego nazywany był niekiedy „Ojczulkiem”. Przyznawano mu także szczególną rolę w państwie. Ten ostatni fakt znajdował odzwierciedlenie również w oficjalnym tytule „Prezydent Oswobodziciel”.
Kult prezydenta miał w Czechosłowacji wymiar zinstytucjonalizowany, odkąd w 1930 roku parlament przyjął ustawę o treści „T. G. Masaryk zasłużył się dla państwa”. Nie przewidywała ona wprawdzie żadnych sankcji za znieważenie imienia prezydenta, lecz i tak podlegało ono ściganiu na mocy innych praw. Trzeba jednak podkreślić, że w imię honoru prezydenta nikogo w Czechosłowacji nie pobito. Apologeci Masaryka, podobnie jak zwolennicy Piłsudskiego w Polsce, nie znali natomiast umiaru w pochlebstwach. Jeden z nich posunął się nawet do nazwania prezydenta „lepszym bratem Chrystusa”, podkreślając w ten sposób walory głoszonej przez niego koncepcji humanistycznej demokracji.
Zbliżone były polskie i czechosłowackie formy oddawania hołdu wybitnym rodakom. Imieniem Masaryka nazywano szkoły – w tym jeden uniwersytet – instytucje, jednostki wojskowe, place i ulice. Stawiano mu pomniki i wydawano jego publikacje. Pod jego patronatem ukazywał się wielotomowy słownik naukowy, mający w nazwie jego nazwisko.
W testamencie Piłsudski wyraził przypuszczenie, że i jego zechcą pochować na Wawelu, kwitując to lapidarnym „niech!”
Masaryk był, podobnie jak Piłsudski, przekonany o swej nadzwyczajnej wielkości, choć wyrażał to w sposób bardziej subtelny. Potrafił wprawdzie bez używania inwektyw dyskutować ze swymi oponentami, ale umiał też chwycić za pióro i napisać jednemu z nich poirytowany i pełen złośliwości list stwierdzając w nim: „to ja wyzwoliłem kraj”. Był bardzo czuły na punkcie roli, jaką odegrał podczas I wojny światowej w zabiegach na rzecz czechosłowackiej niepodległości. Nie przeprowadził zamachu stanu, rozważał jednak w pewnym momencie pozakonstytucyjne narzucenie nowej ordynacji wyborczej i w skrajnych przypadkach nie wahał się zwalczać swych przeciwników poprzez procesy polityczne.
Kult Masaryka niósł w sobie jednakże przekaz o wiele bardziej republikański i egalitarny niż kult Piłsudskiego. Francuskiego dziennikarza, który w 1932 roku przeprowadzał wywiad z prezydentem w jego wiejskiej rezydencji uderzyła różnica w stosunku do tego, co zaobserwował odwiedzając później regenta Węgier Horthy’ego, a co równie dobrze mogłoby odnosić się do otoczenia Piłsudskiego: „Gdy przechodziłem cesarskim przedpokojem w Gödöllö, pełnym brzęku szabli i ostróg, mimowolnie pojawiła mi się przed oczami republikańska prostota Lan. Podczas gdy węgierscy huzarzy, przypominający malowanych drewnianych żołnierzy, prężyli się na baczność w swych szamerowanych mundurach i we wszystkich lustrach odbijały się ich nienaganne postawy, na każdym podeście i przy każdych drzwiach twardo strzelały obcasy, myślałem o pracowitym gospodarzu małego czeskiego pałacu, nad którym czuwa jedynie sekretarz o twarzy studenta”.
Pogrzeb Masaryka w 1937 roku – w obliczu coraz wyraźniej narastającego zagrożenia Czechosłowacji ze strony Trzeciej Rzeszy – stanowił wielką manifestację patriotyczną, państwową i wojskową, ale ciało prezydenta zostało złożone nie w królewskiej krypcie na praskim Hradzie, ani nawet w alei zasłużonych, lecz na wiejskim cmentarzu w Lanach. Porośnięty trawą grób wypada skromnie nawet w porównaniu z sąsiednimi wiejskimi pomnikami. Brak marmurowego sarkofagu i górnolotnych sentencji nie zaszkodził jednak mitowi Masaryka.
Nie ulega wątpliwości, że kulty Piłsudskiego, Masaryka, jak i przywódców państw totalitarnych pełniły – mimo występujących pomiędzy nimi różnic – zbliżoną funkcję polityczną. Integrowały państwo i umacniały panujący w nim system, na ogół wyostrzając jego antydemokratyczne cechy. Mogły też służyć zapewnieniu społecznej legitymizacji grupie, która – tak jak piłsudczycy po śmierci Piłsudskiego – nie była w stanie stworzyć sobie inaczej odpowiedniego zaplecza politycznego. Były odpowiedzią na zrodzone przez trudne doświadczenia pierwszych lat demokracji lęki i nadzieje społeczeństw marzących o wielkich przywódcach, którzy potrafiliby przeprowadzić je przez czasy kryzysu. W tym sensie stanowiły przejaw opisanej przez Ericha Fromma ucieczki od wolności i rodzaj surogatu istniejącego wcześniej monarchizmu.
Co znamienne, kult przywódców politycznych nie występował w dojrzałych systemach demokratycznych, jakimi w dwudziestoleciu międzywojennym były jedynie Francja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 5-6/2010.