Zima 2024, nr 4

Zamów

Ptasie radio. „Mowa ptaków” Xawerego Żuławskiego

Sebastian Fabijański w filmie „Mowa ptaków”, reż. Xawery Żuławski. Fot. Materiały prasowe

„Mowa ptaków” to ambitna porażka; afektowany i przesadnie czytelny film, który sprawia wrażenie szalonego, odważnego i niezrozumiałego.

„Mowa ptaków” to kolejne dzieło w dorobku Żuławskich kilku pokoleń. Tak jak Andrzej Żuławski zaadaptował powieść „Na srebrnym globie” swego stryjecznego dziadka Jerzego Żuławskiego, tak Xawery Żuławski podjął się realizacji scenariusza, który dziesięć dni przed śmiercią wręczył mu ojciec ze słowami: „Zrób sobie z nim co chcesz”. Tak przynajmniej opowiada o tym syn, który spełnił niejako ostatnią wolę twórcy „Opętania”.

Jest jednak w tej anegdocie coś niepokojącego. Przypomina punkt wyjścia „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego, w którym umierający ojciec mówi do syna granego przez Bogusława Lindę: „Nic nie musisz”. W tej pozornej deklaracji wolności zawarty jest trudny do spełnienia patriarchalny nakaz (który mógłby brzmieć: „Żyj tak, jakbyś nic nie musiał”). W podobnej, bez mała hamletycznej sytuacji postawiony został Xawery – niby do niego należała decyzja, czy w ogóle przeczytać scenariusz, ale fatum Żuławskich tak naprawdę zdecydowało za niego. Musiał przeczytać tekst, a potem zrobić „Mowę ptaków” – wydaje się, że inaczej duch ojca nie zaznałby spokoju.

Właśnie w tych kategoriach – obowiązku, który należy spełnić i figury artysty, której należy oddać hołd, aby symbolicznie go „zabić” i pogrzebać na zawsze – rozmawiamy w Polsce o „Mowie ptaków”, która jest czymś innym niż autorską fabułą. To niemal mistyczne wydarzenie, seans wywoływania niepokornego ducha Andrzeja, ekshibicjonistyczny dialog młodzieńca i starca, w którym ten pierwszy próbuje znaleźć ukojenie. Nie sposób trafić na recenzję, która nie nawiązywałaby do twórczości Andrzeja, do rozedrganej, wrzącej poetyki, którą rozwijał z filmu na film. Jest to ślepa uliczka: myślenie o „Mowie ptaków” jako na poły niewolniczym hołdzie dla geniuszu autora „Trzeciej części nocy” i „Diabła” odsuwa bowiem od nas najważniejsze pytanie. Jak film Xawerego czuje się sam ze sobą, co w nim wyjątkowego i artystycznie nośnego?

Jako diagnoza społeczeństwa film rozczarowuje, ponieważ został napisany i zrealizowany przez ludzi, którzy z wyraźnym samozadowoleniem sytuują się poza światem „mas” i „szarych Polaków”

Nie wystarczy nawiązać współpracę z Andrzejem J. Jaroszewiczem, czyli operatorem Żuławskiego seniora, ani poprosić o napisanie muzyki Andrzeja Korzyńskiego, jego kompozytora, by „Mowa ptaków” stała się współczesną emanacją „żuławszczyzny”. Rozsiane po filmie znaki i nawiązania do sztuki ojca wydają się martwe, nieinteresujące, pozbawione ognia. Nachalny hołd osiąga apogeum w scenie w domu sędziwego Gustawa (Daniel Olbrychski), czyli alter ego Andrzeja Żuławskiego. Xawery popełnia w niej niewybaczalny błąd: mówiąc po gombrowiczowsku, upupia ojca, zamieniając go w figurę łagodnego, dostojnego, spokojnego patriarchy, który puszcza zainteresowanej kinem nastolatce „Opętanie” (by zobaczyła, czym jest „prawdziwe kino”).

Czy pomimo otaczających bohatera plakatów i rekwizytów związanych z osobą Andrzeja możemy dostrzec w Gustawie bezczelnego, niepokornego autora „Nocnika”? Nie wiem dlaczego i w jakim celu (terapeutycznym; aby kultywować dobrą pamięć o zmarłym?) Xawery odbiera ojcu pazur i kastruje go z oryginalnej osobowości. Sceny te mają zresztą posmak „Jak pies z kotem” Janusza Kondratiuka – w podobnym stopniu stanowią niedwuznacznie autobiograficzną fantazję artystów o sobie samych. Ich niewątpliwie emocjonalna zawartość sprawia, że wręcz czujemy się zobowiązani wzruszyć – artyści dopuszczają nas przecież do intymnych wydarzeń z własnego życia.

Właśnie autotematyzm „Mowy ptaków” jest najbardziej męczący i zbliża film do rozciągniętego na ponad dwie godziny banału. Bohaterami są, oczywiście, artyści, którzy – to też oczywiste – zmagają się z niechętną im polską rzeczywistością: głupią, prymitywną, coraz bardziej nacjonalistyczną. Wiadomo przecież, że jeśli ktoś nie czytał Prousta, to niewart jest szacunku, a pracujący w banku mężczyzna musi być chamem objadającym się w porze lunchu hamburgerami. Dla ludzi twórczych i krytycznych nie ma tutaj miejsca – można co najwyżej zatańczyć na ich grobie pokraczny taniec.

Wesprzyj Więź

„Mowa ptaków” pławi się w odniesieniach do kultury i historii, żeby zbudować mur między czytającymi a wtórnymi analfabetami; między posiadającymi szlachetną duszę a posiadającymi wielki dom na przedmieściach. Retoryka filmu pochodzi najwyraźniej ze staroświeckiego i pełnego sucharów scenariusza, do którego dialogów Xawery podszedł z nabożną czcią. Jako diagnoza społeczeństwa film rozczarowuje, ponieważ został napisany i zrealizowany przez ludzi, którzy z wyraźnym samozadowoleniem sytuują się poza światem „mas” i „szarych Polaków”. W ciągłym uwznioślaniu inteligencji i twórczych jednostek, zderzonych z walcem kapitału i ogłupiających ideologii, „Mowa ptaków” jest niemal oldskulowa – mogłaby powstać w latach 90., mógłby też ją zrobić Marek Koterski zamiast „Dnia świra”.

Rozsiane po filmie znaki i nawiązania do sztuki ojca wydają się martwe, nieinteresujące, pozbawione ognia

Można spotkać się z opinią, że jeśli ktoś nie lubi kina Andrzeja, to nie spodoba mu się „Mowa ptaków” i na odwrót: jest to film przeznaczony dla miłośników „Szamanki” i „Narwanej miłości”. Wydaje mi się, że to nieporozumienie. Uwielbiam filmy Żuławskiego seniora oraz „Wojnę polsko-ruską” Żuławskiego juniora, ale „Mowa ptaków” to przede wszystkim ambitna porażka; afektowany i przesadnie czytelny film, który sprawia wrażenie szalonego, odważnego i niezrozumiałego. Co ciekawe, jest bliższy filmom-esejom w rodzaju „Jak daleko stąd, jak blisko” Tadeusza Konwickiego, a nie jakiemukolwiek dziełu ojca Xawerego. Mit Żuławskich i chaotyczna reżyseria sprawiają, że „Mowa ptaków” odbierana jest jako dzieło zaszyfrowane, wielopiętrowa konstrukcja, w której zderzają się frapujące artystyczne gesty. Niestety, w obecnej formie film jest grzeczny i zachowawczy: łechta nasze liberalne poczucie przyzwoitości, pokazując zwyrodniałych nacjonalistów, od których jesteśmy lepsi i do których nam przecież tak daleko (podobnie jak daleko nam do uczniów, którzy zakładają nauczycielowi kubeł na głowę – także ten znany z mediów obraz znalazł swoje miejsce w filmie).

„Mowę ptaków”, podobnie jak „Monument” Jagody Szelc, wielu widzów chciałoby zrozumieć jako spójną, nawet jeśli nieszablonową, wypowiedź. Krytyczne wobec filmu głosy odbijają się jednak od frazesów spod znaku „to dzieło do odczuwania, nie do rozumienia”. Nie należy mylić koślawego, nudnawego chaosu Xawerego Żuławskiego z pięknym, kontrolowanym, natchnionym chaosem spod znaku, dajmy na to, Gaspara Noé czy Harmony’ego Korine’a. Nie ma u Żuławskiego juniora próby stworzenia równie wyrazistego, samodzielnego i porywającego języka wizualnego – jest za to dużo nachalnych odniesień i paradokumentalna faktura, która zbliża film do półamatorskiej produkcji. Uwodzicielski, świergoczący tytuł kryje kakofonię ambicji i niespełnionych obietnic – odnoszące się samo do siebie ptasie radio.

Podziel się

Wiadomość