Czy każdy poprawny metodologicznie artykuł o dyskryminacji powinien dotyczyć wszystkich grup dyskryminowanych?
„Przyczepka polega na tym, aby odejść od przedmiotu dysputy (ponieważ tu sprawa przegrana) i przejść do dysputującego, to jest w taki lub owaki sposób napaść na jego osobę” – tak Artur Schopenhauer opisuje jeden z erystycznych chwytów w „Sztuce prowadzenia sporów”. Jest to argumentum ad personam – i nie bez powodu filozof opisuje go na końcu rozprawki, gdyż argument ten jest „ostatnim wybiegiem”, gdy wszystkie wcześniej opisane zawiodły – choć i one nie są uczciwymi narzędziami dyskusji, a tylko sposobami dążenia człowieka „do wydawania się za takiego, który zawsze ma rację”.
Dlatego tak bardzo zdziwiło mnie zastosowanie tego erystycznego chwytu przez osobę takiej klasy i posiadającą taki dorobek naukowy jak prof. Jacek Leociak. Ten rodzaj argumentacji jest bowiem sednem jego polemiki (?) z Marią Liburą i jej artykułem „Kogo bawi stygmatyzacja, czyli kto tu «świruje» i po co?”. Jednak, jak się okazuje, opisywany przez Schopenhauera chwyt nie jest jedynym problematycznym punktem wywodu prof. Leociaka.
Słowo „polemika” nie bez powodu opatrzyłem znakiem zapytania, gdyż nie da się w artykule prof. Leociaka dostrzec argumentów obalających tezy Libury. Już na początku autor twierdzi natomiast, że dla jego tekstu istotne znaczenie ma to, kim Maria Libura jest, i z kim współpracuje (wymienia tu prof. Leociak Klub Jagielloński i „Nową Konfederację”, w której jestem członkiem zespołu). Dalszy ciąg wywodu opiera się (choć w sposób niejasny, o czym później) na tym właśnie argumencie ad personam.
Wystarcza on na przykład do tego, by zarzucić Liburze… błąd metodologiczny. Ma on polegać na „abstrahowaniu od sytuacji politycznej”, której efektem jest kampania nienawiści i przemocy, wymierzona między innymi w osoby LGBT i uchodźców. Jeżeli to ma być błąd metodologiczny, to chciałbym w takim razie zadać prof. Leociakowi pytanie, czy w związku z tym taki błąd popełnia każdy autor artykułu o stygmatyzacji osób LGBT, jeśli jednocześnie nie pisze o stygmatyzacji osób chorych psychicznie? Czy każdy poprawny metodologicznie artykuł o dyskryminacji powinien dotyczyć wszystkich grup dyskryminowanych? (Już widzę prawicę dorzucającą tu np. chrześcijan w krajach muzułmańskich). I co do tego ma współpraca Marii Libury z Klubem Jagiellońskim i „Nową Konfederacją”, a nie „Krytyką Polityczną”, którą wymienia wcześniej prof. Leociak?
Profesor Leociak, zasłużony w zwalczaniu negatywnych stereotypów, sam swoją argumentację oparł w całej rozciągłości na takim stereotypie
Wykażmy jednak maksimum dobrej woli i załóżmy na chwilę hipotetycznie, że ta współpraca faktycznie odgrywa istotną rolę przy ustalaniu, czy popełniono „błąd metodologiczny”, czy nie. W takim razie, czy ów błąd popełnia np. także Przemysław Waszak, pisząc o stygmatyzacji chorych psychicznie w „Krytyce Politycznej” („Problemy psychiczne – czas na pomoc, nie na stygmatyzację!”) i ani słowem, o zgrozo, nie wspominając o dyskryminacji osób LGBT, uchodźców, ani o działaniach PiS? Czy taki „błąd” popełniają autorzy dziesiątek innych artykułów o problemach chorych psychicznie w Polsce (na przykład autorzy bloku numeru w „Więzi” 1/2019)? Czy też taki „błąd” popełnia się tylko będąc współpracownikiem „Nowej Konfederacji” lub KJ?
Zaiste, dziwna i niejasna to logika. Niejasna także dlatego, że próżno w wywodzie prof. Leociaka szukać odpowiedzi na wspomniane pytanie, co ma współpraca Marii Libury z ww. instytucjami do innych kwestii, o których pisze autor. Zamiast tego przez cały akapit (pełen niepotrzebnych złośliwości i protekcjonalizmu) zaleca on autorce „Kogo bawi stygmatyzacja” oglądanie materiałów filmowych z Marszu Równości w Białymstoku. Na dodatek, za chwilę przywołuje między innymi arcybiskupów Jędraszewskiego i Meringa, implikując, że Libura (a zapewne także choćby środowisko „Nowej Konfederacji”, bo inaczej czemu by je wyciągał?) nie dostrzega niebezpieczeństw związanych z retoryką wymienionych kapłanów lub z wydarzeniami w Białymstoku.
Problem polega na tym, że ten wniosek nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Profesor Leociak, zasłużony w zwalczaniu negatywnych stereotypów, sam swoją argumentację oparł w całej rozciągłości na takim stereotypie. Gdyby zachciało mu się jednak zajrzeć do „Nowej Konfederacji”, zobaczyłby chociażby, jaką opinię wyrażał na jej łamach red. Stefan Sękowski na temat wydarzeń w Białymstoku („To był atak na wolność nas wszystkich”). Zobaczyłby, jaki jest stosunek tej straszliwej, republikańskiej prawicy do działań Kościoła, które sam prof. Leociak słusznie krytykuje („Koniec zamiatania pod dywan” niżej podpisanego i wreszcie „Przemocowy paternalizm” samej Libury).
Ale czy ceniony profesor będzie zawracał sobie głowę czytaniem jakiegoś niszowego portaliku, skoro bez tego wie więcej o jego treści niż redakcja „NK”? Tym bardziej, jeśli ta treść przeszkadza w sformułowaniu erystycznych zarzutów zgodnych z logiką politycznej wojenki, i tej wojence służących? Być może to właśnie jest największym problemem prof. Leociaka, skoro pisze z żalem, że „niczego nie możemy się dowiedzieć z tekstu Marii Libury o tym, jak niezwykle ważne są nadchodzące wybory”. Być może to – a nie żadne domniemane błędy metodologiczne czy nieprawidłowości w tekście Libury.
Głos prof.Leociaka nie zasługuje na prawa obywatelskie w debacie publicznej, bo sam odbiera prawa do udziału w debacie publicznej osobom, które nie współpracują z Krytyką Polityczną lub nie są zapraszane, co się dowiadujemy od samego prof.Leociaka, na Czerską. Kulturalny w formie, jest brutalny w treści, de facto przemocowy. Nie zasługiwał ani na zamieszczenie, ani na polemikę, zwłaszcza tak nieśmiałą. Np. porównanie dyskryminacji osób psychicznie chorych i LGBT jest grubym nadużyciem, bo ci pierwsi nie mają obrońców m.in. w postaci dwóch wielkich koncernów medialnych. Tymczasem polemika w tej sprawie J.Piekutowskiego to tłumaczenie awanturnikowi, że się awanturuje. Przed kimś, kto nie szanuje czyjejś wolności, a za to biorę wypominanie przez prof.Leociaka p.Marii Liburze jej wyborów ideowych, najlepiej zatrzasnąć drzwi. No, ale tamta strona ma potężniejsze środki przemocy medialnej, więc trzeba robić dobrą minę, gdy tyranizuje “obcych”, nawet nie wrogów.