Trzy historie, trzech bohaterów. I jedna trauma. To oś „Dzięki Bogu”, najnowszego filmu Françoisa Ozona.
Uspokójmy wszystkich niepewnych: nagrodzone na ostatnim Berlinale dzieło twórcy „8 kobiet” nie jest ciężkostrawnym fabularyzowanym dokumentem ani nie staje się publicystyczną agitką. Ozon jest zbyt wytrawnym filmowcem, by serwować łatwe odpowiedzi. To pozbawiona naiwnego optymizmu subtelna opowieść o mechanizmach władzy, o męskiej wrażliwości, o krzywdzie i bólu oraz o próbach wyjścia z wewnętrznego piekła.
Można Ozonowi zarzucić, że za często zmienia w filmie głównych bohaterów, że samo tempo opowieści miejscami kuleje; że wreszcie jego bohaterowie i ich dobór na ekranie może wydawać się nieco stereotypowy (śledzimy losy trzech postaci: przedstawiciel burżuazji, ateista i człowiek zagubiony, pozbawiony perspektyw życiowych). Wszystkie te zarzuty bledną jednak w obliczu oddania filmowego głosu ofiarom. Reżyser pokazuje ich zmagania z traumą, która – mimo upływu lat – nie chce ulec przedawnieniu, rany nie dają się zabliźnić; z empatią przygląda się ich wewnętrznej walce, także z samymi sobą (nie wszyscy chcą walczyć z instytucją Kościoła i oddzielić ją od wiary); z wyczuciem pokazuje nierealność doboru metod walki niektórych z nich.
„Dzięki Bogu” przede wszystkim bezkompromisowo, ale uczciwie, obnaża sposób działania instytucji Kościoła wobec przypadków wykorzystywania seksualnego nieletnich. Filmowy kard. Philippe Barbarin – metropolita Lyonu, do którego zgłasza się Alexander, dorosła już ofiara jednego z księży diecezji – nie jest wcale wcieleniem zła. Nie uważa, że podnoszenie tematu pedofilii to atak na Kościół, zaś rzekome ofiary są oszustami. Wydaje się hierarchą otwartym, zdeklarowanym zwolennikiem papieża Franciszka (integracji europejskiej i przyjmowania uchodźców także, ale o tym nie dowiemy się z filmu). Koresponduje z ofiarami, modli się za nie, przyznaje, że krzywdzenie dzieci „to wielki grzech”. Jednocześnie jest jednak opieszały w konkretnych działaniach – potrzebuje aż 14 miesięcy, by odsunąć oskarżonego księdza (który zresztą szybko przyznaje się do winy) od pracy duszpasterskiej, w tym kontaktów z dziećmi (przy czym nie egzekwuje tego). Alexander słuchał jego pięknie brzmiących deklaracji niemal przez dwa lata, zanim poszedł ze sprawą do prokuratury.
Reakcje strony kościelnej na zgłoszenia są w filmie Ozona tak absurdalne, że mogą powodować pusty śmiech. Ksiądz pedofil autentycznie dziwi się, że spotkała go przemoc ze strony rodziców, których dziecko skrzywdził. Kardynał wierzy swojemu podwładnemu na słowo, że ten nie będzie więcej wykorzystywał dzieci. Kuria organizuje bezpośrednie spotkanie po latach ofiary z oprawcą, podczas którego wymusza ich wspólną modlitwę(!).
Kościół jako instytucja kompletnie nie radzi sobie z seksualnymi zbrodniami w swoich szeregach, jest skostniały i skrajnie nieprofesjonalny
Wszystko to pokazuje istotę problemu – Kościół jako instytucja kompletnie nie radzi sobie z seksualnymi zbrodniami w swoich szeregach, jest skostniały i skrajnie nieprofesjonalny. Najchętniej załatwiałby wszystko w zamkniętym gronie, niczym korporacja. Jego nieporadne działania ograniczają się tylko do wymuszenia na ofierze przebaczenia księdzu (bo przecież przebaczać nakazuje Ewangelia), a jeśli oprawca nie prosił o nie, to „najwyraźniej zapomniał”.
Chyba najbardziej druzgocące dla katolika jest uświadomienie sobie, że kościelne metody, które widzimy na ekranie, w rzeczywistości nie dotyczą zamierzchłej przeszłości, gdy – podobno – nikt nie rozumiał problemu. Akcja filmu rozgrywa się zaledwie kilka lat temu, tytułowe „dzięki Bogu” – w odniesieniu do tego, że większość zgłoszeń uległa przedawnieniu – prymas Galii wypowiada w Lourdes w marcu 2016 roku, wiele lat po aferach, które zrujnowały Kościół w Stanach Zjednoczonych i Irlandii, w Kościele papieża Franciszka.
Film Ozona ponadto dobitnie pokazuje, że do wykorzystywania seksualnego nieletnich w Kościele (i ukrywania go) nie dochodziło jedynie w krajach, gdzie zakorzeniona była sprzyjająca temu klerykalna kultura, jak w Polsce (podczas warszawskiej premiery filmu kilku widzów było tym autentycznie zaskoczonych i głośno wyrażało zdziwienie). Ofiary musiały zmierzyć się z nieufnością i zmową milczenia we Francji – państwie, które nie żyje wcale w symbiozie z Kościołem. Różnica polegała na tym, że francuski wymiar sprawiedliwości koniec końców doprowadził do skazania jednego z najważniejszych hierarchów w kraju za niedoniesienie o przestępstwach do prokuratury.
Co dalej? Nowo wybrany przewodniczący francuskiego episkopatu abp Éric de Moulins-Beaufort stwierdził 7 maja przed senacką komisją do spraw nadużyć seksualnych popełnionych na osobach małoletnich, że film Ozona pozwolił „spojrzeć prawdziwie w oczy”. Przyznał też, że ukrywanie pedofilii to w Kościele „problem systemowy”, zaś teraz francuscy biskupi są zdeterminowani, by przekazywać wszystkie sprawy organom wymiaru sprawiedliwości. Dzięki Bogu! Tylko czy ktoś jeszcze wierzy, że tym razem nie skończy się na słowach?