Zima 2024, nr 4

Zamów

Tolerancja musi boleć. O sporze między zwolennikami a przeciwnikami aborcji

Kiedy walka o życie nienarodzonych przeradza się w agresję wobec narodzonych, coś budujemy i niszczymy zarazem.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 5-6/2011. Został przygotowany w ramach cyklu debat internetowych „Polska Tolerancja”, zorganizowanego przez Fundację Tezeusz we współpracy z Laboratorium WIĘZI, w okresie wrzesień-grudzień 2010.

Problem aborcji nie pojawił się nagle w drugiej połowie XX wieku – istnieje tak długo, jak długo istniały niechciane ciąże, których panny „z dobrych domów” albo dziewczęta naiwne w swym zaufaniu do deklarujących im dozgonną miłość mężczyzn chciały się jakoś pozbyć. Ryzykowały, czasem umierały. Przez całe wieki nikt nie próbował jednak nazywać przerywania ciąży dobrym lub usprawiedliwionym moralnie i prawnie.

Dzisiaj jest inaczej…

Mógłby ktoś powiedzieć: to przecież oczywiste, aborcja przy stanie niewystarczającej wiedzy medycznej nie mogła być uznana za dopuszczalną. Dzisiaj jest inaczej – jest sterylnie, w miarę bezpiecznie, pod kontrolą. Kiedyś nie było możliwości sprawdzenia, czy dziecko jest zdrowe i czy jego rozwój przebiega prawidłowo. Dzisiaj jest inaczej – są badania prenatalne, można w nich stwierdzić wady genetyczne i strukturalne dzieci. Dzieci chore na nieuleczalne choroby, których nader krótkie życie wiązać się będzie z cierpieniem ich samych i ich bliskich, nie muszą się urodzić. Przecież nikt z nas nie chciałby być chory – dlaczego nie oszczędzić tego drugim?

Kiedyś życiowe spełnienie kobiety upatrywano głównie w macierzyństwie. Kobiety nie studiowały, zasadniczo nie brały czynnego udziału w życiu społeczno-politycznym (np. nie miały prawa do głosowania) – rodziły i wychowywały dzieci, prowadziły dom. Dzisiaj jest inaczej – kobiety pełnią szereg ważnych funkcji społecznych, a do tego potrzebne jest najpierw odpowiednie wykształcenie, a potem zdobycie doświadczenia. Macierzyństwo siłą rzeczy wyłącza na jakiś czas z zawodowej aktywności. Nie chodzi przy tym zawsze o to, żeby w ogóle nie mieć dzieci, ale jeszcze nie dzisiaj…

W dziedzinie moralności „nowe” niekoniecznie znaczy „lepsze”. Normy moralne to nie to samo co normy obyczajowe

Nie wszyscy zwolennicy dopuszczalności aborcji podpisaliby się pod wszystkimi trzema wymienionymi wyżej powodami, dla których kobieta decyduje się na zabicie nienarodzonego jeszcze dziecka (to oczywiście nie wszystkie z przytaczanych w tej dyskusji powodów), część z nich uzna na przykład, że taką decyzję może usprawiedliwić jedynie poważne schorzenie genetyczne dziecka, ale nie zamiar realizowania bez przeszkód zawodowej kariery.

Nie wszyscy zwolennicy dopuszczalności aborcji zgodzą się też na to, że aborcja jest zabiciem nienarodzonego dziecka; podkreślać będą, że chodzi o ludzki płód, a nie o dziecko. W burzliwych dyskusjach na temat dopuszczalności aborcji, które raz po raz przetaczają się przez środki masowego przekazu, pojawiają się wzajemne oskarżenia, a wśród nich również zarzut zacofania i braku tolerancji obrońców życia. Tym dwóm zarzutom chcę się w niniejszym tekście przyjrzeć w sposób szczególny, zdając sobie sprawę, że to jedynie fragment dyskusji – o wszystkim wszak pisać w krótkim tekście nie sposób. Wcale też nie przeczę temu, że „dzisiaj jest inaczej” niż za króla Ćwieczka – pytanie tylko, czy zmiany w przestrzeni społeczno-politycznej, w tym także zmiany wywołane postępem nauk szczegółowych, muszą z konieczności pociągać za sobą zmiany w moralnym wartościowaniu, a niepoddanie się ich dyktatowi należy łączyć z obskurantyzmem i brakiem tolerancji?

Postęp i rozwój

Charakterystyczne dla postępu naukowego jest to, że nowe rozwiązania technologiczne i wynalazki zastępują stare, a stare przechodzą do historii. Tworzy się dla nich muzea techniki. Oglądając eksponaty, powtarzamy: jak na owe czasy był to niebywały postęp, ale jak na dziś… Nie oglądamy się tęsknie za pomysłami, które ułatwiały życie poprzednim pokoleniom, nawet ekologiczne zapędy nie skłaniają nas do zamiany kombajnów zbożowych na cepy, a światła elektrycznego na lampy naftowe. „Nowe” znaczy tutaj na ogół lepsze, postępowe, ułatwiające życie, nowoczesne.

Kiedy odniesiemy dynamikę postępu właściwą dla nauk szczegółowych (przyrodniczych) do sfery ludzkiego działania, w sposób szczególny moralności, okazuje się, że postęp nie jest tutaj tak „jednokierunkowy”, pomimo etymologicznego podobieństwa obu terminów. Osiągnięcia starożytnych geniuszy interesują nas głównie w sensie historycznym. Jeśli jakaś teza naukowa okazuje się z czasem błędna, zostaje odrzucona, a jeśli nie, to znajduje swoje wdrożenie w osiągnięciach następnych wieków. Nowe odkrycia czynią stare nieaktualnymi, posuwamy się naprzód, doskonaląc naszą wiedzę, zbliżając się wciąż do prawdy o otaczającym nas świecie. Podczas gdy począwszy od starożytności nauka przeszła długi proces, zasady moralne, także te uświęcone autorytetem Kościoła, jakby pozostały w miejscu… Pytanie Sokratesa wciąż aktualne! I wciąż te same problemy, wałkowane przez wieki, nieustannie… Czy można kłamać „z konieczności”? Czy wolno zabić niewinnego? Jak dzielić sprawiedliwie?

Aborcji nie usprawiedliwiano dawniej moralnie i prawnie. Czy należy rozumieć, że przez wieki tkwiliśmy w błędzie co do wartości życia nienarodzonych i dopiero miniony wiek przyniósł nam w tej kwestii „oświecenie”?

Postęp w nauce stawia nas przed pewną niewiadomą. Wprawdzie opracowując naukowe projekty, stawiamy sobie konkretne cele, a więc i przewidujemy w jakimś stopniu uzyskiwane efekty, ale nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć. Przykładem takiego przewidywania mogą być puste miejsca pozostawione przez Mendelejewa na tablicy okresowej pierwiastków. Ogólny cel prowadzenia badań w naukach przyrodniczych jest prosty i znany: chodzi o odkrycie praw, jakim podlega otaczająca nas immanencja. Trudno jednak powiedzieć dziś, co uda się nam odkryć jutro – to „niewiadome” i „nieodkryte” jest jakby nie było powodem prowadzenia badań.

Postęp w moralności nie byłby natomiast możliwy, gdyby treść celu była niewiadoma. W sferze moralnej postęp można bowiem ogólnie charakteryzować jako proces, który zmierza do punktu bądź stanu, który został przez nas uznany za wzorzec lub ideał. Bez jasno zarysowanego ideału nie ma idei postępu moralnego, bo nie za bardzo wówczas wiadomo, ku czemu miałby ów postęp zmierzać. Postęp moralny nie odnotowuje też przełomów w takim sensie, w jakim stają się one kamieniami milowymi postępu naukowego. Thomas S. Kuhn zauważył, że zmiany paradygmatu w nauce sprawiają, że uczeni inaczej widzą świat, który jest przedmiotem ich badania[1].

Czy takie „nowe widzenie” może się pojawić w sferze moralności? Widzenie pewnie tak, tyle że w moralności chodzi o praxis. Jeśli zatem mówić o przełomie, to byłby to w istocie nieustanny przełom – jak nieustanny kryzys chrześcijaństwa, o którym pisał Leszek Kołakowski[2] , albo jak ewangeliczna idea nieustannego nawracania się… Z moralnością jest trochę tak jak ze sztuką – wirtuoz fortepianowy niekoniecznie gra dzisiaj lepiej niż sto lat temu. Artysta malarz wieków średnich i współczesnych mogą wykazywać ten sam geniusz – czasy się jednak zmieniły, inaczej będą go zatem realizować. Zmieniają się obyczaje – zmieniają się też związane z nimi normy. Czy również normy moralne? Czy można powiedzieć, że „dzisiaj jest inaczej”?

 Inaczej, czyli lepiej?

Jeśli rozumiemy różnicę pomiędzy postępem naukowym a rozwojem moralnym, możemy sobie darować dyskusję przynajmniej z jednym z argumentów, jakie zwolennicy aborcji kierują pod adresem obrońców życia, a mianowicie zarzutem zacofania, obskurantyzmu i braku otwartości na dokonujące się zmiany. W dziedzinie moralności „nowe” niekoniecznie znaczy „lepsze”. Normy moralne to nie to samo co normy obyczajowe. Zwyczaje i obyczaje są kwestią konwencji, zmieniają się podobnie jak społeczno-kulturowe uwarunkowania, którym są w dużej mierze podporządkowane. Podstawą formułowania norm moralnych są natomiast wartości, które nie podlegają historycznym zmianom. Życie ludzkie było fundamentalną wartością człowieka zarówno kilka wieków temu, jak i dzisiaj, chociaż kiedyś rygory związane z jego poszanowaniem zdawały się mniejsze.

Niegdyś nie kontestowano poddawania wrogów fizycznym torturom, jeśli tylko w taki sposób można było uzyskać cenne dla prowadzenia działań wojennych informacje; nie kontestowano też kary śmierci. Zmiana normy musiałaby się zatem wiązać albo ze zmianą samej wartości, albo też ze zmianą rozumienia wartości. Czy wartość ludzkiego życia uległa w ciągu minionego wieku jakiejś istotnej zmianie? Nie sposób tego dowieść. A rozumienie tej wartości? Wydaje się, że tak. Zdecydowane odrzucenie stosowania tortur i odstąpienie w większości państw od stosowania kary śmierci zdają się wskazywać na wzrost naszej moralnej wrażliwości na wartość ludzkiego życia.

Novum zapisanego w art. 3 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka „prawa każdego człowieka do życia” wydaje się tkwić w słowie „każdy”. Nie negowano wszak nigdy prawa do życia bliskich, przedstawicieli tego samego narodu, rasy czy religii. Inaczej rzecz wyglądała w relacji do „obcych”: wrogów, innowierców i złoczyńców. Za niezmiernie zawstydzający można by uznać fakt, że ludzkość potrzebowała blisko dwóch tysiącleci po narodzeniu Chrystusa i doświadczenia dwóch nader okrutnych wojen, by w końcu przyznać, że żadnego człowieka nie wolno wykluczać spod prawa ochrony do życia. Słowo „każdy” oznacza przecież, że prawo to odnosi się do swoich i obcych, zdrowych i chorych, starszych i młodszych – także nienarodzonych.

W zarodku tkwi rozwojowy potencjał rozumnej istoty. Będziemy bronili jej praw do wolności sumienia, nie tylko życia. Na razie ma tylko prawo do życia

Skoro każdy ma prawo do życia, to jeśli tylko potrafimy zweryfikować życie jako ludzkie, winniśmy je chronić. Życie człowieka przed narodzeniem nie jest już dla nas dzisiaj tajemnicą – poszczególne fazy rozwojowe zostały nazwane i opisane. Wiemy, jak rozwija się człowiek, i wiemy, że to człowiek; nikt inny, tylko człowiek, chociaż na próżno dopatrywać się będziemy ludzkich kształtów w kilkudniowym, a nawet kilkutygodniowym zarodku. Nie przypomina jeszcze człowieka – to jeden z powodów, dla których tak łatwo odmawiamy mu czasem człowieczeństwa. Okazuje się bowiem, że zauważona wcześniej większa niż w minionych wiekach wrażliwość na wartość ludzkiego życia nie dotyczy wszystkich, że progres z jednej strony oznacza regres z drugiej.

Jakkolwiek bowiem problem aborcji nie jest nowy, to przecież nie uznawano jej wcześniej za dobre rozwiązanie problemu niechcianej ciąży, nie usprawiedliwiano moralnie i prawnie. Czy należy zatem rozumieć, że przez wieki tkwiliśmy w błędzie co do wartości życia nienarodzonych i dopiero miniony wiek, dumny wiek naukowych osiągnięć w naukach szczegółowych, przyniósł nam w tej kwestii „oświecenie”? Czy coś się istotnie zmieniło oprócz tego, że nienarodzeni tracą życie w sterylnych warunkach, a matka dostaje od lekarza „skierowanie na zabieg”?

Dzisiaj jest rzeczywiście inaczej – inaczej, bo wiemy, jak rozwija się człowiek przed narodzeniem; inaczej, bo samotna matka nie jest już dzisiaj napiętnowana społecznie; inaczej, bo medycyna radzi sobie coraz lepiej ze śmiertelnością niemowląt; inaczej, bo istnieją instytucje pośredniczące w adopcji niemowląt… Nie „musimy” niszczyć życia. „Nieproszony gość”, któremu odmawia się prawa do wejścia do ludzkiej społeczności, należy już wcześniej do ludzkiego gatunku. Nie zmienimy tego faktu, nazywając go płodem. W terminologii medycznej płód to przecież człowiek na etapie prenatalnego rozwoju. Dzisiaj jest inaczej, ale czy lepiej?

Argumenty i wrażliwość

Jeśli zwolennik aborcji nie chce podważać przyjętej za oczywistą normy nakazującej szanować ludzkie życie – a najczęściej nie chce! – to musi wskazać na racje, które w określonym przypadku podważają nie samą normę, ale wartość życia istoty, do której norma jest odnoszona, albo też wskazać, że norma „nie zabijaj” w odniesieniu do nienarodzonego jeszcze człowieka może zostać uchylona na rzecz innej normy lub prawa, dotyczących bądź jego samego (tutaj pojawiają się koncepcje wrongful life – polegające, najogólniej mówiąc, na próbie dowiedzenia, że lepiej jest się nie urodzić niż żyć w stanie fizycznej lub psychicznej ułomności) bądź matki (najczęściej przywoływane jest prawo matki do autonomicznej decyzji o urodzeniu dziecka).

W dyskusjach na temat normatywnego statusu człowieka na poszczególnych etapach rozwoju prenatalnego (zarodka, a potem płodu) obrońcy życia wykazują niewystarczalność argumentów wykluczających uznanie jego ludzkiego i zarazem osobowego charakteru. Zwolennicy aborcji przeciwnie: uznają, że mówienie o osobowym charakterze człowieka na wczesnych etapach rozwoju jest przedwczesne. Problem w tym, że rozwój prowadzący do urodzenia się dziecka nie może być inny jak tylko ludzki. Jeśli na skutek błędów natury genetycznej lub strukturalnej nie dojdzie do poronienia, urodzi się człowiek – nikt inny! Od momentu zaistnienia w formie pierwszej komórki nowego organizmu zarodek posiada tę samą naturę – „z natury rozumną”, chociaż upłynie wiele czasu, zanim będzie zdolny do rozumnej i wolnej ekspresji. Istotom posiadającym rozumną naturę przypisujemy status osób! Mógłby ktoś powiedzieć, że to trywialne, ale czy doprawdy potrzeba wyrafinowanych argumentów, żeby wypowiedzieć prostą prawdę o potrzebie szacunku dla życia nienarodzonych?

Tyle w tych dyskusjach padało już wyrafinowanych argumentów z jednej i z drugiej strony… Okazało się, że żadna ze stron pod ich wpływem nie ustąpiła ze swego stanowiska. Dla obrońców życia to kwestia zbyt fundamentalna, by można z niej zrezygnować, czy nawet jedynie ją osłabić. Aborcja jest działaniem, które należałoby z ich punktu widzenia zdecydowanie odrzucić, ponieważ bez względu na to, czy poczęte dziecko jest zdrowe albo chore; czy było oczekiwane przez rodziców, czy też pojawiło się „z zaskoczenia” i wymaga od rodziców rewolucji w życiowych planach; czy poczęło się w miłości, czy też w wyniku przemocy – poczęte dziecko to już człowiek, a każdy człowiek ma prawo do życia. Jeśli zgadzamy się, że życie poczęte w wyniku gwałtu można zniszczyć, to karzemy nie tego, kto zawinił. To jest dramat dla kobiety, ale zabicie dziecka go nie umniejszy. Wcale nie twierdzę, że matka musi je wychowywać, może nie być w stanie. Nie ma sensu wmawiać matce, że po urodzeniu na pewno je pokocha. Być może tak, być może nie… Nie jest jednak prawdą, że decydując się na aborcję, decyduje tylko o sobie – decyduje o drugim. Nasz gatunek tak jest biologicznie ukonstytuowany, że życie dziecka w początkowej fazie rozwoju zależy totalnie od matki, a dokładnie od funkcjonowania jej organizmu. Dlaczego jednak zależność biologiczna miałaby być zarazem zależnością moralną i prawną?

Kompromis i tolerancja

Polska ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży uznawana jest na tle rozwiązań prawnych przyjętych w innych krajach za ustawę restrykcyjną, ale kompromis, do jakiego doszło przy jej uchwalaniu, nie zadowolił żadnej ze stron, także tej, która broni wartości ludzkiego życia od momentu powstania pierwszej komórki nowego organizmu. Kompromis – jak to kompromis – polega na tym, że każda ze stron sporu rezygnuje z części swoich tez czy uprawnień. Kompromis nie ima się tych tez, które pretendują do prawdziwości, ponieważ oznaczałby przeczenie temu, co uznało się za prawdę, a więc byłby nielogiczny. Obowiązująca ustawa jest wynikiem kompromisu prawnego, a nie moralnego. Od czasu uchwalenia ustawy żadna ze stron sporu nie zrezygnowała ze swojego stanowiska, toteż obrońcy życia domagają się zaostrzenia przepisów, a zwolennicy aborcji ich zliberalizowania. Kompromis nikogo nie zadowolił, dyskusja się zatem nie skończy – nie łudźmy się.

W przeciwieństwie do kompromisu tolerancja (postawa tolerancyjna) nie polega na rezygnowaniu z przyjętych założeń. Wydawałoby się, że jeśli niemożliwy jest kompromis, to pozostaje tolerowanie, czyli „znoszenie z bólem” tez i zachowań, na które zasadniczo się nie godzimy. Tolerancja nie odnosi się do sytuacji komfortowych, tolerowanie kosztuje. Jeśli ktoś przedstawia tolerancję nadzwyczaj radośnie, to zazwyczaj rozumie ją nie jako „znoszenie z bólem” poglądów tych, z którymi nam „nie po drodze”, ale jako dość płytką akceptację odmiennych poglądów. Tolerancja musi boleć… Tolerancja to nie obojętność, obojętność nic nie kosztuje. Tolerując, pokazuję jednak zarazem, że mi na kimś zależy, nie poniżam ludzi, których toleruję, chociaż zdecydowanie nie popieram ich poglądów. Tolerancja nie ma też w sobie nic z wywyższania się nad drugimi i tłumaczenia samemu sobie: cóż, nic nie rozumieją, biedni, ciemni i nierozumni.

Agresji nie usprawiedliwia żarliwość, z jaką obrońca życia zabiega o jego ochronę

Czy tak rozumianą tolerancję można odnieść do problemu aborcji? Do samego problemu aborcji – nie, oznaczałoby to bowiem, że zostawiamy nierozwiązaną niezwykle ważną kwestię. Nie dziwi mnie, że obrońcy życia nie ustają w apelach o jego poszanowanie; sposób, w jaki to czynią, to inna rzecz. Odniosę się do niej na końcu niniejszego tekstu. Dla kogoś przekonanego o wartości ludzkiego życia od momentu jego powstania tolerowanie aborcji – rozumiane jako przyznanie, że można mieć w tej kwestii różne zdania i należy każdemu zostawić prawo do decyzji – będzie zdecydowanie wykluczone. Przecież tutaj nie chodzi o tych, którzy prawa do aborcji bronią; chodzi o nienarodzonych, którzy nie mają prawa głosu, bo go oczywiście mieć jeszcze nie mogą. Myślę, że każdy ze zwolenników aborcji zapytany o to, czy można tolerować zabijanie drugich ludzi, powiedziałby, że jest to zdecydowanie wykluczone. Stąd właśnie cała dyskusja o tym, czy nienarodzony to już człowiek. Dlatego problem zabijania nienarodzonych wydaje się bardziej problemem antropologicznym niż etycznym.

Pozostawałaby zatem tolerancja wobec tych, którzy głoszą prawo do aborcji, i kobiet, które się na aborcję zdecydowały. Nie sądzę, żeby te ostatnie ogłaszały wszem i wobec, że skorzystały z „krajowej” listy wyjątków bądź „zagranicznego azylu”. Nie brak natomiast w przestrzeni społecznej osób, które angażują się w liberalizowanie ustawy. Otóż można się zdecydowanie sprzeciwiać poglądom głoszonym przez naszych adwersarzy, nie odwołując się przy tym do agresji (dotyczy to obu stron tego sporu). Agresji nie usprawiedliwia żarliwość, z jaką obrońca życia zabiega o jego ochronę. Zwolennicy aborcji też mają prawo do ochrony życia, dokładnie takie samo jak nienarodzeni. Można zrozumieć żarliwość, z jaką zarówno jedna, jak i druga strona tego sporu zabiegają o prawne sankcjonowanie własnego stanowiska, ale kiedy walka o życie nienarodzonych przeradza się w agresję wobec narodzonych, coś budujemy i niszczymy zarazem. Dlatego nie jest dobrze, że ten spór pojawia się ostatnio głównie w kontekście polityki.

Jeszcze raz wrażliwość

Pamiętam jedną z dyskusji na temat obrony życia nienarodzonych sprzed wielu już lat, kiedy to jeden z obrońców życia położył na stole plastikowy model trzymiesięcznego dziecka jako koronny argument na rzecz tego, że nawet na tym etapie życia prenatalnego mamy do czynienia z istnieniem rzeczywistej ludzkiej istoty. Wymowa takiego argumentu jest prosta: „przecież widzisz!”.

Rozumiem doskonale argumenty, które apelują do uczuć i wyobraźni, problem w tym, że nie każdą kontrowersyjną kwestię natury bioetycznej da się w ten sposób zilustrować. Głośne wystawy eksponowane w wielu miastach Polski przedstawiające zdjęcia dzieci brutalnie wyrwanych z łona matek także niekoniecznie nam w tym pomogą. Zgadzam się, że wielu ludziom właśnie takie obrazy przemówią do wyobraźni. Problem jednak w tym, że ciążę można usunąć znacznie wcześniej, zanim rozwijający się organizm ludzki nabierze kształtów pozwalających nam identyfikować go bez pomocy genetyki i embriologii jako człowieka. Jeśli na tym etapie rozwoju pokażemy oponentowi obraz lub zdjęcie, powtarzając: „przecież widzisz”, nasz interlokutor odpowie nam: „nic nie widzę!”. Mało tego, skoro to obraz może być argumentem przeciw aborcji, a tutaj takiego obrazu pokazać nie sposób, to można by stąd wyprowadzić wniosek, że właściwie nie ma żadnego problemu! Nie niszczę ludzkiego życia, ponieważ nie dostrzegam ludzkiego życia.

Jeśli zatem chcemy bronić ludzkiego życia od momentu jego powstania, potrzebny jest nam inny rodzaj wrażliwości niż wrażliwość oparta na zmysłowej percepcji. Wrażliwość głębsza, trudniejsza do zyskania – trudniejsza też do przekazania. Wprawdzie każdy z nas logicznie przyzna, że na początku swego życia stanowił zarodek (teza chętnie powtarzana przez obrońców życia), ale stąd nie prowadzi prosta droga do przekonania o szacunku dla ludzkiego życia od pierwszego momentu jego zaistnienia (czyli ukształtowania się jednokomórkowego organizmu). To prawda, że organizm każdego z nas stanowił na początku zygotę, ale tyle się jeszcze potem w trakcie rozwoju działo – powie znów nasz interlokutor – że doprawdy trudno w niewiele, zdawałoby się, znaczącej komórce dostrzegać „ludzki majestat”. Właśnie o to chodzi, że „trudno”…

Czytelnik może się w tym miejscu pofatygować po podręcznik z embriologii i bez większego trudu wyczyta w nim, że od momentu powstania zygoty rzeczywiście „będzie się działo”. I zupełnie go to może nie wzruszyć. Nie chodzi przy tym o wzruszenie, jakie możemy przeżywać na widok makabrycznych zdjęć prezentowanych na wspomnianych wyżej wystawach. To wzruszenie, do którego zaangażować musimy bardziej nasz rozum niż zmysły. Rzeczywiście, nie widać człowieka takim, jak zwykliśmy go rozpoznawać spośród wielu biologicznych gatunków, ale zaczęło się życie… Jego rozwój to nieustanne zmiany, które sprawiają, że organizm nie pozostaje taki sam w żadnym z przedziałów czasowych swojego istnienia: ani w trakcie embriogenezy, ani na etapie dorastania do gatunkowej dojrzałości, ani też w procesie starzenia. Nie jest taki sam – ale jest ten sam. W zarodku tkwi rozwojowy potencjał rozumnej istoty. Z czasem ta istota stanie się zdolna do rozumnej i wolnej ekspresji. Będziemy wtedy – jeśli zajdzie taka potrzeba – bronili jej praw do wolności sumienia, nie tylko życia. Na razie ma tylko prawo do życia.

Wesprzyj Więź

Będą się zapewne jeszcze zmieniały rządy i ustawy o prawie do życia nienarodzonych, ale w sensie moralnym prawo się nie zmieni. Wrażliwość moralna – którą rozumiem tutaj jako dyspozycję rozumu, a nie woli lub emocji – kształtuje się powoli. Troskę o ochronę życia rozumiem przede wszystkim jako budowanie tej wrażliwości. Kiedy zdesperowana, zrozpaczona matka decyduje się na aborcję, jest już trochę za późno na jej budowanie, a kiedy nie jest nawet zdesperowana, tylko usilnie domaga się swoich praw, może to oznaczać, że nikt nie próbował w niej nawet tej wrażliwości obudzić.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 5-6/2011


[1] T. S. Kuhn, „Struktura rewolucji naukowych”, tłum. H. Ostromęcka, Warszawa 2001, s. 197-198.
[2] L. Kołakowski, „Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań”, Londyn 1994, s. 164.

Podziel się

Wiadomość

Zgadzam się całkowicie z tym, że kwestia prawa do aborcji wiąże się bardziej z wrażliwością na Życie niż z moralnością. I dlatego uważam, że nie powinno się prawnie tego regulować. Zakaz aborcji to przykład wyższości moralnej przeciwników aborcji i ich skłonności do zmuszania innych, żeby żyli wg praw uznawanych przez tą społeczność. Z kolei aborcja na żądanie to braku dostrzegania, że zapłodniona komórka ludzka rozwinie się w człowieka, więc człowiekiem jest, nawet jak nie wiadomo, kiedy zaczyna mieć w sobie duszę. To rozstrzygnięcie, czy rodzić dziecko czy nie, wg mnie należy do kobiety, bo to ona daje swoje zdrowie fiz. i psych. nienarodzonemu. Jeżeli może oddać dziecko po porodzie, bo go nie chce, to może też o tym zdecydować wcześniej. Wiem, że nie uwzględniam tu prawa nienarodzonego do urodzenia się i życia. To właśnie stworzona przez Naturę całkowita zależność nienarodzonego od organizmu kobiety to jego prawo ogranicza. Według mnie rozwiązaniem jest zwiększanie wrażliwości na Życie a nie narzucanie zakazów.