Część naszego episkopatu działa analogicznie do pewnej partii politycznej – umacnia twardy elektorat. To samobójcza strategia – mówi ks. Grzegorz Strzelczyk w rozmowie z miesięcznikiem „Znak”.
Wywiad z ks. Grzegorzem Strzelczykiem, teologiem dogmatykiem, autorem książki „Po co Kościół”, ukazał się w najnowszym numerze miesięcznika „Znak”.
W rozmowie z redaktorami pisma śląski teolog mówi o aktualnej sytuacji Kościoła w Polsce. Jego zdaniem, mamy „do czynienia z długotrwałą chorobą wrzodową. Wrzody teraz pękły i zaczęło cuchnąć”. „Niekompetentne, a niekiedy wręcz nieprawe, reagowanie kościelnych przełożonych na przypadki pedofilii to efekt instytucjonalnego kryzysu. W skrócie chodzi o to, że część przełożonych Kościoła w Polsce na różnych szczeblach nie wypełnia dobrze swoich obowiązków. I tak jest od dłuższego czasu” – wyjaśnia.
Duchowny zwraca uwagę na słaby poziom kształcenia księży i na ich mentalność. „Wśród polskiego duchowieństwa doktorat bywa postrzegany i traktowany jak przepustka do awansu. To nie jest więc wyłącznie problem teologii – przekłada się wprost na jakość kadr, na to, kto zarządza Kościołem. Jeśli ludzie na podstawie dyplomu, który uzyskali zbyt łatwo, są przekonani o posiadaniu kompetencji, których w rzeczywistości nie mają, to robi się niebezpiecznie – niezależnie od środowiska czy dziedziny nauki” – tłumaczy.
Jeszcze inną bolączką są zdaniem teologa niejasne finanse Kościoła. Jak wyjaśnia, czasy komunizmu i obawy o prowokacje bezpieki sprawiły, że „biskupi i księża nauczyli się działania w półcieniu, bez ujawniania trudnych spraw”. „Nikt po 1989 r. nie powiedział wyraźnie, że trzeba z tym brakiem transparentności skończyć. To widać też w innych dziedzinach życia kościelnego, np. w kwestiach finansowych. Od 1983 r. rady ekonomiczne są obowiązkowe w parafiach i diecezjach. Rozmawiamy w 2019 r., a wiele parafii działa bez jakiejkolwiek przejrzystości finansowej” – mówi.
Jak wyznaje, niepokoi go w polskim Kościele „triumfalistyczna krótkowzroczność”. „Fundamentalny błąd, który popełniliśmy, to ten, że po 1989 r. nie reagowaliśmy na następujące zmiany kulturowe, nie mówiąc już o ich wyprzedzaniu. Nie zrobiliśmy nic poza kolejnymi działaniami, które w istocie nas osłabiały. Za taki krok uważam np. rezygnację z katechezy parafialnej na rzecz nauki religii w szkołach. To – zwłaszcza w miastach – rozluźniło związek z parafią nie tylko dzieci, ale i wikariuszy, którzy często zarabiają więcej w szkole niż w parafii” – podkreśla.
Zdaniem ks. Strzelczyka „od pewnego momentu część naszego episkopatu działa analogicznie do pewnej partii politycznej – umacnia twardy elektorat. To jest strategia samobójcza”. „Myślę, że niedługo pojawi się masa krytyczna. Dodatkowym bodźcem do zmiany postawy mogą być kłopoty finansowe Kościoła. Wystarczy, że władzę w Polsce przejmie partia, która powie: odłączamy was. Przestajemy finansować remonty, lekcje religii i wydziały teologiczne” – przewiduje teolog. „Obecnie mamy model finansowania, który uczynił nas – potencjalnie lub faktycznie – zakładnikami władzy” – dodaje.
„A co Ksiądz mówi tym świeckim, którzy przychodzą do Księdza i skarżą się: jesteśmy już tym wszystkim wkurzeni?” – pytają redaktorzy „Znaku”. „Wkurzam się razem z nimi” – odpowiada ks. Strzelczyk. „Ja też się swatałem z Kościołem, gdy był w lepszym zdrowiu, ale nie będę się rozwodzić, gdy jest w gorszym stanie. Bez przesady. Jeśli widzę rzeczywistą trudność związaną z utratą fundamentu do wierzenia, to próbuję opowiadać o Jezusie. Bo to jednak o Jego Ewangelię chodzi” – dodaje.
Teolog opowiada się za tym, żeby głośno wyrażać niezadowolenie. „Problem polega na tym, że np. jeśli jakiś biskup ośmieli się powiedzieć coś krytycznego o Radiu Maryja albo o jego dyrektorze, to będzie miał od razu jeśli nie pikietę pod kurią, tonę listów z pretensjami i urywające się telefony. W innych przypadkach takich protestów nie ma” – zauważa.
Rozmowa dotyczy także ruchów charyzmatycznych. One – uważa dogmatyk – „w takiej formie, w jakiej obecnie działają, będą przyspieszać sekularyzację. Bo pięć osób przyciągają, a 50 zniechęcają i odstraszają. I de facto budują struktury alternatywne wobec regularnego duszpasterstwa”.
„To jaka jest recepta Księdza?” – pytają redaktorzy „Znaku”. „Wierzę w pracę u podstaw. W to, że trzeba systematycznie formować świeckich, kandydatów do prezbiteratu i księży. Dostarczać im intelektualnego paliwa, żeby rozumieli świat, w którym żyją i żeby uczyli się mówienia o swojej wierze” – odpowiada ks. Strzelczyk.
DJ
W najnowszym – to znaczy? Chętnie bym przeczytał całość wywiadu.
Cały wywiad można przeczytać tutaj:
http://www.miesiecznik.znak.com.pl/grzegorz-strzelczyk-kosciol-wkurzam-sie-razem-z-wami/?fbclid=IwAR3LYLhVhfBzG-cJ4w4TemUlScnrC-tF_zTe5tfyQgHaptb92rsV5gFf0I0
Link jest od początku w naszym streszczeniu wywiadu.
„w takiej formie, w jakiej obecnie działają [ruchy charyzmatyczne], będą przyspieszać sekularyzację. Bo pięć osób przyciągają, a 50 zniechęcają i odstraszają. I de facto budują struktury alternatywne wobec regularnego duszpasterstwa”.
Ten zarzut da się postawić wszystkim ruchom, nie tylko charyzmatycznym. Także KIKowi, bo prowadzi własne duszpasterstwo. Abp Pylak odchodząc na emeryturę powiedział proboszczom, których namawiał do otwartości na ruchy, że za 50 lat będziecie mieć w parafii albo te ruchy, albo nikogo. To nie one są przyczyną sekularyzacji, a skutkiem, bo osobom bardziej poszukującym nie wystarcza duszpasterstwo parafialne równające do tych mniej „rozbudzonych”. Tak było z odejściami do pustelni w III-V wieku, do zakonów w średniowieczu i później, a teraz tym miejscem ucieczki są ruchy. I jak pustelnie a potem zakony odradzały Kościół, tak można mieć nadzieję że odrodzenie wyjdzie z tych ruchów. Jeżeli do Kościoła kogoś zniechęca dziwaczność praktyk niektórych ruchów kościelnych, to nic na to nie poradzimy. Co nie jest z mojej strony przyzwoleniem, by te ruchy narzucały otoczeniu swoją duchowość. Tę „ascezę duchową” niech potraktują jako ofiarę na rzecz tych, co których wiara dopiero dojrzewa.
Dobrze napisane. Abp Pylak był prorokiem. Wkrótce ci proboszczowie niechętni ruchom będą żebrać na kolanach o ich obecność ale jej nie zaznają, Bóg rozliczy ich z ich pychy. Był kairos w latach 90tych i 2000, ostatni moment by się otworzyć na ruchy dla proboszczów,. Teraz młodzi Polacy sekularyzują się najszybciej na świecie
https://www.pewforum.org/2018/06/13/young-adults-around-the-world-are-less-religious-by-several-measures/
Tak więc także ruchy tracą paliwo i impet. Parafie które nie chciały ruchów wymra jak dinozaury bo nie rozpoznały czasów swego powołania. Miały podane na tacy ale byly jak głupie panny z przypowieści więc pozostanie im płacz i zgrzytanie zębów.
Teza, że albo ruchy w parafii, albo nic jest tym boleśniej słuszna im bardziej wodzowski i nieuczestniczący model prowadzenia parafii się przyjmuje. Sam jestem świadkiem uwiądu parafii, w której życie toczy się od wizytacji do wizytacji, a uczestniczenie sprowadza się do dawania na tacę i sprzątania kościoła. Ludzie nie będą uczestniczyć, gdy nie będą mieli wpływu.