Sytuacja, w której nominowany na prezesa organu administracji publicznej funkcjonariusz partyjny kwestionuje wyrok sądu administracyjnego pełniącego nadzór nad jego działaniem, byłaby kuriozalna, gdyby nie była przerażająca.
W debacie dotyczącej skandalicznej praktyki odmowy przez Kancelarię Sejmu wykonania wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego w kwestii ujawnienia list poparcia sędziów kandydujących do „Krajowej Rady Sądownictwa” (w cudzysłowie, bo instytucja posługująca się tą nazwą nie spełnia wyznaczonych jej przez Konstytucję kryteriów) umyka bardzo znamienna wypowiedź Prezydenta RP. Andrzej Duda w piątek, 2 sierpnia, na antenie Polsat News był uprzejmy stwierdzić, że „to nie jest tak, że sądy mogą dyktować wszystkie sprawy w polskim państwie. Mam nadzieję, że tak nie jest i że tak nigdy nie będzie”. „Proszę pamiętać, że sądy nie są absolutną alfą i omegą, i sądy nie są od tego, żeby decydować o sprawach państwowych” – dodał.
Rzadko kiedy przedstawicielom obozu władzy zdarza się tak szczerze wyjawić filozofię polityki i prawa, które implementują swoimi działaniami. I jednocześnie rzadko zdarza się tak groźna w istocie wypowiedź samego prezydenta. Jest ona bowiem całkowicie nie do pogodzenia z zasadami ustroju naszego kraju zapisanymi w Konstytucji RP. Tej Konstytucji, na którą prezydent Duda przysięgał.
Sądy są alfą i omegą – nie dlatego, że są nieomylne, ale że prawidłowo wydane wyroki sądów najwyższej instancji po prostu trzeba wykonywać
Przypomnijmy sobie ustrojowe abecadło. Art. 10 Konstytucji RP stanowi, że „Ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej. Władzę ustawodawczą sprawuje Sejm i Senat. Władzę wykonawczą Prezydent Rzeczypospolitej i Rada Ministrów a władzę sądowniczą sądy i trybunały”. Podkreślmy – WŁADZĘ sądowniczą, równoważną dwóm pozostałym. To niby banał, ale chyba nigdy dość przypominania, że sądy w Polsce są tak samo władzą jak sejmowa większość czy Prezydent RP. Pisząc obrazowo i w pewnym uproszczeniu – sędzia, wchodząc na salę rozpraw, przestaje być Janem czy Anną Kowalską, a staje się Rzeczpospolitą, w imieniu której wydaje wyroki.
Osobiście i namacalnie zrozumiałem to chyba dopiero przysłuchując się w jednym z warszawskich sądów rejonowych przesłuchaniom policjantów nadużywających siły i uprawnień w czasie demonstracji. Nie ukrywam, że pewną satysfakcję sprawiało mi oglądanie, jak pocą się i wiją, nie umiejąc wytłumaczyć się z tego, dlaczego zakładali pokojowo protestującym kajdanki, albo przetrzymywali ich godzinami na komisariacie, pomimo że ci nie stwarzali żadnego zagrożenia. Na sali sądowej to sędzia ma władzę nad każdym innym funkcjonariuszem władzy wykonawczej – czy jest nim posterunkowy, szef Kancelarii Sejmu, czy Prezydent RP. To jest samo jądro trójpodziału władzy. Przykro, że w ogóle trzeba o tym przypominać.
Wirusy w wymiarze sprawiedliwości
W sposób szczególnie znamienny ta zasada objawia się w działalności Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego. Ich wyroki charakteryzują się tym, że są prawomocne i ostateczne, niepodważalne w toku instancji (odrębną kwestią są tu orzeczenia trybunałów europejskich) i po prostu mają być wykonane przez każdego, kogo mogą dotyczyć. Podlegają więc wyłączne krytyce, nigdy podważeniu. To olbrzymia władza – dlatego selekcja sędziów do tych sądów powinna być (i przeważnie była) szczególnie staranna. Nie dziwi więc w zasadzie, że to właśnie te sądy znajdywały się kolejno pod ostrzałem rządzących, którzy z niezawisłością sądownictwa od czterech lat mają kłopot.
Przypomnijmy w skrócie – Trybunał Konstytucyjny został już całkowicie zdominowany przez ludzi partii władzy. Niezgodnie z prawem obsadzono w nim trzy miejsca, łamiąc przepisy wybrano nową prezes, zmieniono tryb postępowania i nielegalnie doprowadzono do marginalizacji „starych sędziów”. Trybunał pełni dziś bardzo wyrafinowaną funkcję „wirusa” wpuszczonego w wymiar sprawiedliwości i szerzej – w system prawa. Jak na dłoni widać to było w sprawie tzw. „drukarza z Łodzi”. Jeśli rząd (a ściślej minister sprawiedliwości) nie zgadza się z danym orzeczeniem sądu (w tym Sądu Najwyższego), po prostu zaskarża do TK przepis, na podstawie którego wydano dany wyrok, a Trybunał eliminuje go z porządku prawnego. Następnie, na podstawie odpowiednich przepisów proceduralnych, postępowanie sądowe podlega wznowieniu. Co więcej „pokrzywdzony” takiej sytuacji może dochodzić odszkodowania od Skarbu Państwa. Jest to swego rodzaju „bat” na sędziów i urzędników oraz kompletne wypaczenie funkcji, do jakiej Trybunał został powołany.
Niezależność sądów administracyjnych jest niezwykle ważna. Jeśli nie chcemy, aby urzędnik miał nad nami władzę absolutną, musimy ich bronić
Sytuacja w Sądzie Najwyższym jest bardziej skomplikowana. Fiaskiem zakończyła się akcja wzięcia tej instytucji szturmem. Najpierw rozbiła się o niespodziewane weto prezydenckie, a następnie o orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) i władza musiała się wycofać z masowych dymisji sędziów (sic!). Niemniej jednak i Sąd Najwyższy jest obecnie w fazie „wirusowania”. Izba Dyscyplinarna całkowicie zdominowana przez zaufanych prokuratorów Zbigniewa Ziobry wymierza sędziom kary za postępowanie w zgodzie z procedurą. Izba Kontroli Nadzwyczajnej zaś może podważyć, na wniosek ministra, każdy (prawomocny!) wyrok sądu do 20 lat wstecz. To idealne instrumenty nacisku i wpływu na niezależny wymiar sprawiedliwości.
Kolejnym „wirusem” jest kluczowa dla niniejszego tekstu sprawa upolitycznienia Krajowej Rady Sądownictwa. Sens istnienia i pracy tego organu – który zgodnie z Konstytucją ma stać na straży niezawisłości sędziowskiej – został całkowicie wypaczony poprzez wprowadzenie regulacji sprawiającej, że 15 sędziów w jej składzie (który powinien reprezentować sędziów) wybrał Sejm (sic!). Co więcej, nie ujawniono list sędziów, którzy poparli kandydatów do Rady uczestniczących w tak skandalicznej procedurze wyboru, a aktualnie odmawia się wykonania wyroku nakazującego to uczynić. W ten sposób w skład organu, którego kluczową kompetencją jest wybieranie kandydatów na wolne stanowiska sędziowskie, wchodzą ludzie uzależnieni od obozu władzy. Liczne są już przykłady nominacji opartych z pewnością o kryteria inne niż kompetencja.
Ostatni „niezreformowany” segment sądownictwa
Przyznam szczerze, że do tej pory dziwiła mnie pewna „miękkość” rządu wobec sądów administracyjnych. Być może wywołana ona była przez odmienną „politykę” prezesa NSA, prof. Marka Zirk-Sadowskiego, który, w przeciwieństwie do profesorów Rzeplińskiego i Gersdorf nie poszedł z rządem na „frontalne” zwarcie. Być może też sami rządzący uznali, że sądownictwo administracyjne nie jest tak newralgiczne z punktu widzenia ich władzy, jak konstytucyjne czy powszechne. Rzeczywiście sądy administracyjne stosunkowo rzadko pojawiają się na pierwszych stronach gazet i pozostają niejako w cieniu innych organów władzy sądowniczej. Można wręcz odnieść wrażenie, że zostały one przez władzę i społeczeństwo obywatelskie zapomniane.
Niesłusznie. Sądy administracyjne rocznie rozpoznają po kilkaset tysięcy sporów obywateli z administracją rządową czy samorządową. To w nich szukają ucieczki ci, którzy uważają, że konkretny urząd skrzywdził ich, na przykład rozpatrując wniosek o pozwolenie na budowę czy przyznanie dodatku mieszkaniowego. Co więcej, do tych właśnie sądów należy badanie zgodności z prawem aktów wydawanych przez samorządy terytorialne, skarżone przez wojewodów lub obywateli danej gminy, powiatu lub województwa. To one stoją więc w sercu coraz silniej wzbierającego sporu między rządzącymi a samorządowcami. One również bronią kluczowej zasady liberalizmu – ograniczenia władztwa administracji wobec jednostki.
Wyrok NSA nakazujący Kancelarii Sejmu odtajnić listy sędziów popierających kandydatów do „KRS” najwyraźniej przelał czarę goryczy – sądy administracyjne nie będą więcej korzystać z „taryfy ulgowej” władzy
Od dłuższego czasu sądy administracyjne – wojewódzkie i Naczelny, dają się władzy we znaki. A to stwierdzając, że nie obowiązują go wyroki TK zapadłe przy udziale sędziów-dublerów, a to wysyłając do TSUE pytania o procedurę powoływania Krajowej Rady Sądownictwa, a to wreszcie masowo przyznając rację samorządom w sprawach związanych z tzw. dekomunizacją ulic.
Wyrok NSA nakazujący Kancelarii Sejmu odtajnić listy sędziów popierających kandydatów do „KRS” najwyraźniej przelał czarę goryczy – sądy administracyjne nie będą więcej korzystać z „taryfy ulgowej” władzy. Sytuacja, w której nominowany na prezesa organu administracji publicznej funkcjonariusz partyjny kwestionuje wyrok sądu administracyjnego, który ze swojej natury pełni nadzór nad jego działaniem, byłaby kuriozalna, gdyby nie była przerażająca. Jest bowiem świadectwem, że, cytując prof. Marcina Matczaka, przestajemy być państwem prawa, zaczynamy być państwem partii.
Sądy od tego są
Prezydent Duda z pewnością doskonale zdaje sobie sprawę z roli, jaką sądownictwo administracyjne odgrywa w prawidłowym funkcjonowaniu państwa. Pisał bowiem doktorat z prawa administracyjnego. Nie sposób więc uznać, że zacytowane na początku tekstu słowa wypowiedział w nieświadomości. Niestety, wydaje się, że przeszły one niezauważone. Z ulic dawno znikły już wielotysięczne demokracje krzyczące o „wolnych sądach”. Koszulki z „Konstytucją” jakby tracą na popularności. Można wręcz się obawiać, że skomplikowana materia sądownictwa administracyjnego nie przyciągnie tak licznych obrońców, jak TK czy SN.
Drogim współobywatelkom i współobywatelom chcę więc uświadomić, że niezależność sądów administracyjnych to niezwykle ważna rzecz. Jeśli nie chcecie, aby urzędnik miał nad Wami władzę absolutną, musicie ich bronić.
Prezydentowi Dudzie należy natomiast powiedzieć mocno: myli się Pan – sądy SĄ od tego, aby decydować o sprawach państwa; jest to ich podstawowa misja. I co więcej, sądy SĄ alfą i omegą. Nie w tym sensie, że są nieomylne, a z ich wyrokami nie należy dyskutować. Ale w tym znaczeniu, że prawidłowo wydane wyroki sądów najwyższej instancji po prostu trzeba wykonywać.