Powszechny w Polsce hejt wynika z naszego mesjanizmu. Zamiast myśleć o tym, jak się pogodzić między sobą, przypisujemy sobie dziejową rolę, a za nasze niepowodzenia obwiniamy obcych – mówi ks. prof. Andrzej Kobyliński w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
Wywiad z ks. Andrzejem Kobylińskim, filozofem, etykiem, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, ukazał się 27 lipca w „Magazynie Świątecznym” „Gazety Wyborczej”. Rozmowa prowadzona przez Artura Nowaka i Marcina Wójcika dotyczy pentekostalizacji, czyli przenikania do katolicyzmu elementów ze wspólnot zielonoświątkowych.
Zdaniem ks. Kobylińskiego, nastawiona na emocje i doznania, często irracjonalna religijność zielonoświątkowa to dziś główny nurt polskiej religijności. Wyjątkowość uzielonoświątkowienia w Polsce polega na połączeniu go z polskim mesjanizmem – zwraca uwagę duchowny. „Odwołano się do nuty, na którą Polacy zawsze byli podatni. Przecież i bez zielonoświątkowców wielu katolickich ewangelizatorów twierdzi, że Polska – po przeżyciu tzw. przebudzenia charyzmatycznego – ma do odegrania ważną dziejową misję” – dodaje.
„Co na to biskupi?” – pytają Nowak i Wójcik. „Większość akceptuje ten proces. Widzi w nim szansę na zatrzymanie ludzi w kościołach. Niektórzy są sceptyczni wobec tych form” – odpowiada etyk. Jak zauważa, „perspektywa cudu, uzdrowienia ciała albo relacji międzyludzkich przyciąga tłumy – kto by tego nie chciał?”. „Im Kościół katolicki jest słabszy, im więcej afer, skandali, przestępstw pedofilskich, tym łatwiej wchodzi do niego pozornie ożywczy element zielonoświątkowy” – ocenia.
Zdaniem duchownego, idziemy w Kościele w Polsce „w kierunku eventów religijnych, które mają działać na emocje”. Wynika to – jak podkreśla – z braku rzetelnej formacji filozoficznej i teologicznej. „Naszą zmorą jest analfabetyzm religijny” – podkreśla.
„Przed nami trzy wielkie wyzwania: wprowadzenie ogólnopolskiego systemu finansowania Kościołów i związków wyznaniowych, gruntowana reforma nauczania religii w szkole oraz poprawa formacji kandydatów do kapłaństwa” – mówi ks. Kobyliński. „Bez tych zmian nie podwyższymy poziomu naszej religijności” – dodaje.
Filozof zauważa „dysonans między zaangażowaniem religijnym Polaków w obrzędy a patologią w relacjach międzyludzkich. Na co dzień obserwujemy niesamowity hejt, a w zasadzie jawną wrogość między politykami, wojnę plemienną, konflikty w wielu rodzinach. Tego w innych europejskich krajach aż tak nie widać”. Jego zdaniem to także wynika z polskiego mesjanizmu. „Jesteśmy wyjątkowi, predestynowani, najbardziej wierni, najmniej zlaicyzowani – tu da się usłyszeć poczucie wyższości. Zamiast ratować samych siebie jako jednostki i myśleć o tym, jak się pogodzić między sobą, przypisujemy sobie dziejową rolę, a za nasze niepowodzenia obwiniamy obcych” – tłumaczy.
„Dojrzałą formą praktykowania religii powinno być poszukiwanie równowagi między wiarą, emocjami i rozumem” – podkreśla duchowny. Przypomina, że wiara i rozum dla ducha ludzkiego jak dwa skrzydła. „Jestem ciekaw, ile – bez skrzydła rozumu – za kilkanaście lat będzie rzymskiego katolicyzmu w polskim Kościele katolickim” – wyznaje na koniec.
DJ
Ta sama śpiewka coraz bardziej ochrypłym głosem.
Problemem raczej są mędrkowie pokroju ks. Kobylińskiego, grzeszący grafomanią i oderwaniem od rzeczywistości.
Z większym pożytkiem byłoby popracować na stylem, elegancją wypowiedzi i komunikatywnością, zamiast wymyślać i popularyzować językowe potworki, pełniące funkcje inwektyw i zaklęć jak kobylińska pentekostalizacja.
Po drugie, skoro rzekomy problem jest w brakach wiedzy filozoficznej i teologicznej, to dobrze byłoby zejść na poziom parafialny i stworzyć wzorowy system przekazu takiej wiedzy. Potem mogłoby to zostać skopiowane gdzie indziej. Ks. Kobyliński zaś miałby wiekopomne zasługi.
Po trzecie, ruchy charyzmatyczne sprawiają często, że ludzie stają się rozmodleni, mocniej polegają na Bogu i odnoszą swoje problemy, słabości i nędze do Boga. Do tego towarzyszą im często solidne programy katechetyczne. Można mieć odmienną wrażliwość religijną, jednak trudno nie dostrzec jak owocna dla wielu to droga. Gdzie zaś są owoce działalności papierowych mędrców, diagnostów pentekostalizacji, uzdrowicieli Kościoła z ambony Magazynu Świątecznego.
Kryzys kościoła jest w pewnej części kryzysem intelektualnym. Jednak jest to przede wszystkim kryzys “elit intelektualnych”, które są słabsze niż elity hierarchiczne. Źle diagnozują problemy, sugerują nietrafne rozwiązania, wybierają nietrafnie sojuszników. Wydaje im się, że są częścią rozwiązania podczas gdy są częścią problemu. Szumem zaklęć “pentekostalizacja- laicyzacja- formacja’ próbują zagłuszyć pustkę.
Dziękuję za tę wypowiedź – cudowne exemplum diagnozowanego przez ks. Kobylińskiego hejtu. Proponuję Koledze rechrystianizację. Z zastanowienie się ile w Koledze katolika, a ile protestanta nagrzanego tylko emocjami.
tia, wiara oderwana od rozumu i podsycanie leków ludzi i zerowanie na nich, to są ci właściwi sojusznicy
Tak się składa, że dość często bywam z moimi studentami w terenie, przy okazji odwiedzamy różne zabytki sakralne. To daje okazję do nieformalnej rozmowy, w której ujawnia się ich wiedza religijna. Jej poziom uważam za bardzo niski, a przecież jest to młodzież, która zwykle 12 lat uczęszczała na lekcje religii….
Tymczasem dzieje chrześcijaństwa są fascynujące, właściwie opowiedziane mogłyby nie tylko zainteresować młodzież, pozwolić zrozumień jak kształtowała się doktryna, ale także ogromnie poszerzyć horyzonty intelektualne. Ale może za to 12 lat religii w szkole formuje wysoką religijność? Przyznam, że tego też nie dostrzegam.
Na wstępie zaznaczę, że nie jestem związany z odnową charyzmatyczną, znam ją z oglądu zewnętrznego. Zaznaczam to by powiedzieć wam swoją opinię jak przyjaciołom. Źle Redakcjo, że zamieściliście powyższy punkt widzenia jako jeden z dopuszczalnych wśród katolików. Powinna nas wiązać jakaś minimalna lojalność nawet w podziałach. Ten wywiad (przeczytałem go w całości w Wyborczej) wydaje mi się, że przekracza pewne granice.
Nie widzę w nim intencji pomocy, skorygowania, a zniszczenia. Nie zaprzeczam, że odnowa zielonoświątkowa ma swoje ekscesy, może nawet nie katolickie, uprzedzenia do rozumu, ale na ile są one dominujące? O wspólnotach, z którymi ja jestem związany katolicy głównego nurtu też kiedyś mówili (dziś rzadziej) złe rzeczy, bardzo niektóre może nawet prawdziwe, ale marginalne, nie dominujące nad pozytywnymi cechami. Ja też na początku byłem niedojrzały i dla osób „zdroworozsądkowych” byłem wizytówką sekciarstwa, a to był pewien etap długiej drogi. Kto rodzi się z wiarą dojrzałą niech się ujawni, pogratuluję. Dziś widzę, że najgłośniej afiszują się z taką wiarą ci, co zostali uwolnieni od rozmaitych fizycznych i duchowych zniewoleń, z wdzięczności, potem euforia przechodzi, ale świat zewnętrzy postrzega dane zjawisko tylko po tym czubku góry lodowej, po tym, co wydaje mu się nienormalne/nieracjonalne.
Prawdopodobne jest to też w przypadku „pentakolistów”. Ja księdza Kobylińskiego zapytałbym, co przy jego krytycyzmie dobrego widzi w pentakostalizacji. Ale nie dostał od Wyborczej takiego pytania, a sam nie chciał nad tym się zastanowić. Mam go więc za uprzedzonego, owszem może w oparciu o niedobre, osobiste doświadczenia, którym daję wiarę, ale jednak uprzedzonego. Powielanie jego uprzedzeń przez Redakcję jest antyskuteczne, bo zostanie odebrane jako atak, a nie kilka trudnych prawd, nad którymi trzeba się zastanowić.
Ale przede wszystkim to dodawanie się do podziałów między katolikami. Przypominacie, owszem w mniejszej skali, miesięcznik dominikanów „W Drodze”, który kilka lat temu „rozważał” (nie)katolickość Taizé (m.in. piórem Tomasza Terlikowskiego) w numerze grudniowym, kiedy to ruch ten miał swoje doroczne święto w Poznaniu. Czy łączą nas uczucia, emocje, odrobina serdeczności czy jesteśmy sobie obcy do końca? Ksiądz Kobyliński pali mosty, mam nadzieję, że Więź nie i obok krytyki znajdzie się też miejsce na docenienie tego ruchu.