Nie ma w Polsce klarownej wizji zakonnicy. Nie wiadomo, po co ona jest – mówiła w 2004 roku siostra Jolanta Olech, ówczesna przewodnicząca Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w Polsce.
Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Więź” nr 6/2004.
Katarzyna Jabłońska, Zbigniew Nosowski: Jest Siostra jedyną kobietą regularnie uczestniczącą w posiedzeniach Konferencji Episkopatu Polski – jako przewodnicząca Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych. Od jak dawna stało się to możliwe?
Jolanta Olech USJK: Zazwyczaj nie jestem jedyna. W imieniu naszej Konferencji staramy się chodzić we dwie, wraz z wiceprzewodniczącą. Nie chodzi o to, że samotnie czułybyśmy się jakoś zagrożone, ale po prostu tak się przyjęło. Biskupi są nawet zdziwieni, gdy przyjdzie tylko jedna z nas…
Ten dobry zwyczaj trwa od kilku lat. Nie potrafiłabym nawet powiedzieć dokładnie, od kiedy. Na pewno nie dłużej niż osiem lat, bo zaczęło się to za mojej kadencji w Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonnych. Dochodzono do tego etapami. Najpierw Episkopat zapraszał przewodniczących Konferencji zakonów męskich i żeńskich na swoje majowe, tzw. międzynarodowe obrady. Później Ksiądz Prymas, jako przewodniczący Konferencji Episkopatu, zaczął nas regularnie zapraszać do uczestniczenia we wszystkich zebraniach plenarnych KEP.
Czy oficjalny przedstawiciel zakonów męskich pojawiał się między biskupami wcześniej niż przedstawicielka zakonów żeńskich?
– Wydaje mi się, że był to proces równoległy. Chodziło tu o powolne wdrażanie zasad współpracy z zakonami w myśl dokumentów Stolicy Apostolskiej, między innymi instrukcji „Mutuae relationes”.
A ma Siostra prawo zabierać głos na obradach Episkopatu?
– Ściśle biorąc, nie wiem, czy mam prawo… Ale czasem się to zdarza. Gdy jestem o coś pytana, to odpowiadam, a czasem sama proszę przewodniczącego o głos. Do tej pory nigdy nam nie odmówiono. Ale nie nadużywamy tej możliwości, bo to nie jest przecież nasza konferencja. Jesteśmy tam gośćmi.
ZROZUMIEĆ TAJEMNICĘ
Przygotowując do „Więzi” zestaw tekstów o zakonnicach, wielokrotnie spotykaliśmy się z opiniami, także samych sióstr, że jest to temat niewygodny. Dlaczego tak jest?
– Nie patrzyłabym na to w kategoriach wygody. Doświadczenia zakonnic z mediami są raczej zniechęcające. Nawet poważne media zazwyczaj nie potrafią podjąć tego problemu w sposób pogłębiony, uczciwie i kompetentnie. Temat zakonnic nie jest interesujący, to nie jest news. No, chyba żeby był jakiś skandal…
Nie jesteśmy też „otrzaskane” z mediami. A poza tym w ogóle nie jest łatwo mówić publicznie o swojej najgłębszej tożsamości, o formie życia, która ociera się nieustannie o tajemnicę. W dużym stopniu jest to także kwestia braku odpowiedniego języka, komunikowania w sposób zrozumiały dla przeciętnego słuchacza. W Polsce współczesna teologia życia konsekrowanego jest jeszcze na początku swej drogi. Nie wypracowaliśmy jeszcze prostego języka, którym można by mówić w jasny sposób o wielkich tajemnicach.
Może trzeba o tym mówić bardziej życiem niż słowem? I życiem przezwyciężać stereotyp zakonnicy jako osoby gorszej kategorii…
– Tak też próbujemy robić. Ale ze stereotypami walczy się bardzo długo. Ten akurat stereotyp dotyczący zakonnic ma długą historię i jest na pewno głęboko zakorzeniony – wśród świeckich, ale i wśród duchownych. Myślę, że my same też trochę przyczyniłyśmy się do powstania i żywotności tego stereotypu przez pewne postawy, np. czasem brak samodzielności, a także przez aurę tajemniczości wokół naszego życia. Gdy się tworzy pewne enklawy zamknięte, trzeba się liczyć z tym, że ludzie będą wyobrażali sobie różne rzeczy, co też za tym zamknięciem się dzieje. Pamiętam czasy mojej młodości, kiedy nawet kogoś bardzo bliskiego nie mogłam wprowadzić do tzw. klauzury, strefy zarezerwowanej tylko dla sióstr. Ten ktoś mógł sobie tylko wyobrażać, jak ja żyję, a ja nie mogłam dać mu szansy na zweryfikowanie tych wyobrażeń. A tam przecież – i wtedy, i dziś – nie było nic do ukrycia. Tak jak nie ma nic do ukrycia w moim pokoju, w którym rozmawiamy. Jest tu łóżko, jest stół, są narzędzia pracy, jest szafa na ubrania – tak jak przeciętny skromny człowiek stara się żyć. Nasze życie naprawdę jest zwyczajne i proste. Od czasów Soboru zakony zaczęły się otwierać, mówić z większą prostotą o swym życiu, na zasadzie „przyjdźcie i zobaczcie”. Może także i to powoli będzie prowadziło do przełamania stereotypów?
Sama postawa zakonnic jednak nie wystarczy. Ważne jest to, jak są traktowane przez innych, zwłaszcza księży. Tu pojawia się wielki paradoks: mówi się siostrom, ze wybrały lepszą cząstkę, a wielu traktuje je jako coś gorszego.
– To po części prawda i po części nieprawda. Istnieją niewątpliwie w Kościele problemy w relacjach księża-świeccy, podobnie księża-zakony, a zwłaszcza księża-zakonnice. Owszem, czasem siostry są traktowane jako jakaś niższa kategoria członków Kościoła. Wiele się na to składa. Trzeba też jednak powiedzieć, że i wiele się zmienia w tej dziedzinie. Nauczanie Papieża o roli kobiety w Kościele i świecie, a więc także o roli kobiety konsekrowanej, o należnym jej miejscu w życiu Kościoła robi swoje. Jest to jednak proces niełatwy, wymagający czasu, przemiany mentalności, cierpliwości we wzajemnych relacjach. Rewindykacje, napięcia, pretensje do niczego dobrego nie prowadzą. Same zakonnice muszą jakoś współdziałać w tych przemianach, przez swą dojrzałość, świadomość własnej tożsamości i własnego miejsca, wysokie kompetencje o charakterze duchowym i profesjonalnym. Wtedy będą budziły szacunek – niezależnie od tego, czy pracują w kuchni czy na uniwersytecie. Nie od typu pracy bowiem zależy wartość człowieka, tylko od tego, co w tę pracę wkłada i jak ją wykonuje. Staram się często mówić młodszym siostrom, że każda z nas musi mieć ambicje bycia wirtuozem w swoim życiu i w swojej pracy oraz ekspertem w dziedzinie życia duchowego.
Ze swej strony, szczególnie młodzi księża w seminariach powinni mieć możliwość słuchania wykładów z teologii i duchowości życia konsekrowanego. Często zdarza się, że po prostu nie wiedzą czym ono jest i posługują się w swym myśleniu stereotypami, o których była mowa. A mówiąc szerzej, dziś w sposób szczególny winni być wychowywani do właściwych relacji z kobietami, do szacunku dla każdej kobiety, także zakonnicy. Zdrowe relacje ksiądz-zakonnica powinny być relacjami ludzi, którzy mają głęboką świadomość własnej tożsamości i godności – każdy swojej – a do siebie nawzajem odnoszą się z szacunkiem.
Czasem siostry są traktowane jako jakaś niższa kategoria członków Kościoła. Wiele się na to składa. Trzeba też jednak powiedzieć, że i wiele się zmienia w tej dziedzinie
Proszę także wziąć pod uwagę fakt, że w dziedzinie życia zakonnego – jak w wielu innych – wciąż płacimy w Polsce za pięćdziesiąt lat braku suwerenności. Zakony w Polsce przez pięćdziesiąt lat musiały walczyć przede wszystkim o przetrwanie. Najpierw bezskutecznie walczyły o utrzymanie swoich dzieł, potem, żeby móc służyć ludziom i nie umrzeć z głodu, podjęły wszystkie podobną pracę: poszły do katechezy i pracy parafialnej. Było to zresztą genialne posunięcie śp. kard. Stefana Wyszyńskiego, który tym sposobem uratował zakony w Polsce. Jednocześnie trzeba było zewrzeć szeregi, wobec ciągłych prób niszczenia zakonów, penetracji ubeckiej w klasztorach, nękania na różne sposoby…
Rzecz nie tylko w tym, że zniknęły typowe dla poszczególnych zgromadzeń dzieła, ale że została przerwana ciągłość tradycji. Obecnie różne zgromadzenia starają się powracać do typowych dla swego charyzmatu form obecności i służby ludziom, ale wszystko to musi trwać. Trzeba odbudować nie tylko przestrzeń i wyposażenie tzw. dzieł, ale przede wszystkim personel – ludzi, którzy te dzieła poprowadzą. Trzeba odbudować więź z własną tradycją charyzmatyczną, z tą szczególną „melodią”, która sprawia, że poszczególne zakony robią pozornie to samo, ale jednak w trochę inny sposób. Trzeba przygotować nową kadrę. A przecież do lat osiemdziesiątych w Polsce zakonnice nie mogły studiować na uczelniach świeckich. Zostawały im tylko KUL i ATK. Śmieję się czasem, że z sióstr-teologów w naszym zgromadzeniu można by utworzyć przynajmniej kilka kolegiów. Dzisiaj potrzebujemy ludzi dobrze przygotowanych do różnych specjalności. I ludzi z doświadczeniem. A za nami dopiero 15 lat wolności…
ZAKONNICA NA STUDIACH
Czy zatem dzisiaj w polskich klasztorach siostry mają możliwość rozwijania się, studiowania?
– Rozwój i studia nie są koniecznie synonimami. Staramy się o to, aby siostry rozwijały się wszechstronnie, aby były ludźmi dojrzałymi, mówiąc „po świecku” – zrealizowanymi. Chcemy, aby mogły możliwie najpełniej i najlepiej wypełniać podwójne zadanie, wynikające z zakonnego powołania – świadectwo życia oddanego Bogu i służba człowiekowi. Bolejemy nad tym, że większość sióstr kończy studia, równocześnie pracując, ale przecież większość młodzieży w Polsce kończy studia, pracując. Nie byłoby chyba dobrze, żeby akurat zakony miały lepszą sytuację niż współczesna młodzież. Kierunki studiów wybieramy przede wszystkim pod kątem możliwości sióstr i dziedzin, z którymi zgromadzenie jest związane swą pracą. U urszulanek często jest to pedagogika, psychologia, teologia raczej pod kątem katechetyki. Ale też ktoś studiuje prawo, administrację i zarządzanie, ktoś inny jest na anglistyce… Z doświadczenia i kontaktów wiem, że jest to proces powszechny w wielu zgromadzeniach.
Zakonnic profesorów wciąż jest jednak bardzo mało…
– Bo też trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie mamy takich ambicji, żeby zasilać uniwersytety. Nie jest to nasz priorytet. Chyba że ktoś jest rzeczywiście wyjątkowo zdolny i ma ku temu predyspozycje intelektualne i osobowościowe. Ale przecież i w całym społeczeństwie procent naukowców nie jest tak duży. Staramy się, aby siostry podnosiły swe kwalifikacje i były dobre w tym, co robią. Wśród urszulanek kilka sióstr robi doktoraty, najczęściej z dziedziny katechetyki. W naszych zgromadzeniach patrzymy na te sprawy pod kątem bezpośredniej użyteczności w pracach zgromadzenia, a więc służby Kościołowi i ludziom w tych dziedzinach, które należą do naszego charyzmatu. Poza tym bardzo wiele zależy od konkretnej osoby.
Tej na dole czy od przełożonej?
– Bardziej może nawet na dole niż na górze. Formalnie biorąc, np. u nas, to przełożona generalna daje pozwolenie na rozpoczęcie studiów, ale nie robi tego „w ciemno”. Takie decyzje podejmuje się wspólnie z osobami, które bezpośrednio odpowiadają za dane siostry. W dzisiejszych czasach zakon, który by nie dawał siostrom możliwości rozwoju, sam by sobie kopał dołek czy nawet grób. Nie ulega to dla mnie wątpliwości.
Być może niektóre sobie kopią?
– Być może, nie mogę brać odpowiedzialności za wszystkie zgromadzenia. Wiem, że są też sytuacje odwrotne: przełożone chciałyby kogoś wysłać na studia, ale kandydatka nie ma na to ochoty. Zdarzają się wspaniałe siostry, które na samą myśl o uczeniu się i egzaminach wpadają w kryzys. A przecież można robić wielkie rzeczy i przemieniać świat bez cenzusu uniwersyteckiego. Trzeba i w tej dziedzinie posługiwać się zdrowym rozsądkiem i wrażliwością na człowieka. Istnieje natomiast wielka potrzeba ciągłego nacisku na formowanie samego siebie, umiejętność organizowania czasu, otwartość i ciekawość Kościoła, także ciekawość świata i spraw, którymi żyje współczesność, na ambicje bycia człowiekiem kompetentnym i twórczym w tym, co się robi. Akurat w naszym zgromadzeniu od zawsze zostawiało się w tej dziedzinie dużo swobody i był duży nacisk na autoformację: zachęta do pracy nad sobą, czytania, słuchania, uczenia się. Wszystkich języków, jakie znam, nauczyłam się dlatego, że z różnych powodów uważałam je za potrzebne, a nie dlatego, że przełożona mi kazała i dała mi na to czas.
Problem polega zatem nie tyle na tym, czy zakon się troszczy, ile: czy zakon daje możliwości i czy dana osoba potrafi z tych możliwości korzystać. Są przecież osoby, które miały duży potencjał intelektualny i nie potrafiły go wykorzystać. Najczęściej żyją potem w przekonaniu, że gdyby książka była łatwiejsza, a przełożona mądrzejsza, to ja bym dopiero pokazała…!
PO CO SĄ ZAKONNICE?
Zakonnica to raczej „nieatrakcyjne” powołanie w porównaniu z księdzem…
– Rola księdza jest bardzo klarowna w świadomości społecznej. Rola zakonnika też jest spostrzegana najczęściej przez pryzmat jego roli kapłańskiej. Jest już natomiast duży kryzys powołań na braci zakonnych – to powołanie jest w naszym społeczeństwie niezbyt jasne. Podobnie nie ma w Polsce klarownej wizji zakonnicy. Nie wiadomo, po co ona jest. Łatwiej już to zrozumieć, jeśli chodzi o mniszki klauzurowe, bo te są po to, aby się modlić. To jest jasne – niezależnie, czy się to komuś podoba czy nie.
Trudniej jest natomiast z taką formą życia jak nasza. W czasach komunizmu zaginęła specyfika poszczególnych zgromadzeń. Dziś rzadko mówi się o tzw. zakonach czynnych, o ich roli i aktywności. Jest nas mało, więc niewielu widzi nasze życie i pracę w konkrecie. Widzę czasem, że np. ludzie przyjeżdżający po raz pierwszy do naszego domu w Pniewach są ogromnie zdziwieni swoim odkryciem, że te kobiety tak tu żyją, że tak tu ładnie, że jest i duża szkoła, i przedszkole, i wiele innych inicjatyw i jeszcze czas na zajęcie się gośćmi.
Generalnie jednak w świadomości Polaków brakuje wizji zakonnicy: kim ona jest, czemu czy raczej komu ma służyć. Jak sprawić, żeby ta wizja była? Nie mam na to recepty. Pewnie same siostry powinny być bardziej obecne w różnych dziedzinach życia. Może częściej pokazywać, czym naprawdę jest ich życie? Nie wiem…
A kim właściwie jest zakonnica? Jak by to Siostra powiedziała, nie używając wzniosłego języka dokumentów kościelnych?
– Nie można mówić o życiu zakonnym w oderwaniu od perspektywy wiary. Jest ono wtedy kompletnie niezrozumiałe. Osoby konsekrowane to – tak to sobie próbuję najkrócej określić – ludzie, którzy idą za Chrystusem b a r d z i e j z bliska. Wszyscy za Nim idziemy, ale akurat osoby konsekrowane to ci, którzy idą bardziej z bliska, pozostawiając wszystko inne, podporządkowując Mu w s z y s t k o i trzymając się Jego tuniki. Tak jak ci z Ewangelii, którzy zostawili własne domy, po to, żeby być z Nim – codziennie, by Jemu podporządkować całe swoje życie i być do Jego dyspozycji. Tutaj upatruję najgłębszy sens życia konsekrowanego.
Drugi wymiar to radykalizm. To znaczy nie tylko zostawić wszystko: własny dom, projekty życiowe, życie rodzinne… Trzeba każdego dnia, ciągle na nowo podporządkować Jemu samemu swe życie – we wszystkich wymiarach, od najprostszych poczynając – i to w sposób całkowity i bezwarunkowy. Pragnąć, aby Jego wola realizowała się w moim życiu. To jest oczywiście ideał, który przyjmujemy za własny, a przez całe życie jesteśmy w drodze ku jego realizacji…
W dzisiejszych czasach zakon, który by nie dawał siostrom możliwości rozwoju, sam by sobie kopał dołek czy nawet grób
Nie chcę przez to powiedzieć, że jesteśmy lepsi, że to my żyjemy prawami ewangelicznymi, a wy nie. Podejmujemy jedynie Chrystusowe wezwanie do życia bardziej radykalnego. Próbujemy w ten sposób świadczyć o Panu Bogu i Jego prawie do życia ludzkiego.
Zdaję sobie sprawę, że to też nie są popularne słowa, które by kogoś przekonywały. Najważniejszym słowem pozostaje tajemnica wybrania, tajemnica powołania. Każdego powołania…
Nie mówi Siostra o życiu zakonnym jako o stanie doskonałości?
– To akurat stwierdzenie narobiło dużo zamieszania, ponieważ nie było właściwie rozumiane. Automatycznie rozumie się je tak, że zakonnicy to ci, którzy postanowili być lepsi od przeciętnych chrześcijan. A nie o to chodzi. Nie jesteśmy doskonali.
Jesteśmy w zakonach ludźmi jak wszyscy, z talentami i brakami, z zaletami i wadami – grzesznicy jak każdy, tylko może częściej martwimy się o to, żeby się nawrócić… Pewnie, że naszym ideałem, jak każdego świadomego chrześcijanina, jest osiągać w stopniu możliwie wysokim to, co jest sensem życia każdego wyznawcy Chrystusa: „bądźcie doskonali, jak Ojciec wasz…”. Chodzi jednak o taką doskonałość, którą określamy jako świętość. Mówiąc o specyfice zakonnej świętości – np. w popularnej teologii życia konsekrowanego, którą może kiedyś napiszę – szłabym tropem słów: „bardziej z bliska” czy „nade wszystko”. Bo one pokazują, że wszyscy idą w tym samym kierunku, ale droga zakonna jest troszeczkę węższa.
Oczywiście, nie jest tak, że wraz ze złożeniem ślubów stajemy się tacy, jacy powinniśmy być. To jest długa i niełatwa droga, walka i wysiłek całego życia. Wielu z nas w czasie tej drogi przechodzi różne etapy, czasem odpada, czasem upada, najczęściej się podnosi, a czasem się nie podnosi. Sytuacji jest tyle, ile ludzi. Niewątpliwie niezbędna jest tu jasna wizja własnego życia, dorastania do mądrej i słusznej autonomii, umiejętności dobierania właściwych dróg i metod, aby nie ustać w drodze, nie pogubić się, nie zmarnować codziennych łask i szans.
Na co dzień nasze życie jest proste i zwyczajne, poświęcone modlitwie i pracy. Nasze klasztory to wspólnoty zwykłych ludzi, którzy mają swoje poglądy i wady. Ścieramy się na tematy polityczne, sprzeczamy się o Radio Maryja. Czasem łapiemy się na tym, że może warto byłoby częściej mówić o Panu Bogu i dzielić się doświadczeniem, a my gadamy o tym, co akurat Rokita zrobił. Jest u nas podobnie, jak w normalnym świecie. Są osoby wspaniałe pod każdym względem. Są inni, którzy borykają się ze sobą przez całe życie. Są jeszcze inni, którym się nie chce ze sobą borykać… Niewątpliwie klasztory nie są złożone tylko z ludzi dojrzałych – tak samo jak i życie kapłańskie, i życie świeckie. Reprezentujemy całą paletę różnych stopni dojrzałości.
KRYZYS POWOŁAŃ?
Dane pokazują, że liczba sióstr zakonnych w Polsce spada, z wyjątkiem zakonów kontemplacyjnych. Czy to kryzys życia zakonnego?
– Jeśli słowo kryzys ma oznaczać zamęt i zamieranie, to na pewno Polski dzisiaj to nie dotyczy. Może tylko na razie? A może Pan Bóg uchroni nas choć w części od doświadczenia wielu krajów, gdzie kryzys powołań prowadzi do obumierania wspólnot i zakonów, gdzie są wspólnoty, które od 20-30 lat nie mają żadnych powołań!? Musimy się modlić i dziękować Bogu, ale bez poczucia wyższości czy jakiejś dumy. Bo to nie nasza zasługa.
Warto pamiętać, że u nas życie zakonne żeńskie nigdy nie było bardzo rozwinięte. Może wiąże się to z naszą bardzo trudną historią? W najlepszym okresie było w Polsce około 25-26 tysięcy zakonnic, podczas gdy w Hiszpanii 160 tysięcy! We Francji jeszcze dzisiaj, po wszystkich burzach i huraganach, jest około 60 tysięcy, we Włoszech podobnie.
Wiemy, że życie zakonne jest jednym ze znaków żywotności Kościoła. Gdy pogłębiają się procesy sekularyzacyjne, to w pierwszym rzędzie dotykają tego najbardziej czułego punktu. Dzisiaj w Polsce liczby ukazują systematyczne zmniejszanie się liczby osób konsekrowanych. W przypadku zakonów męskich wygląda to nieco lepiej, myślę jednak, że jest tak nie dlatego, że są oni zakonnikami, lecz że są księżmi.
Wracając do liczby zakonnic w Polsce – w 1986 roku były ogółem 25044 siostry, które złożyły śluby zakonne. Obecnie jest nas 22791. To są dane z końca 2003 roku. Widać, że spada liczb sióstr w zakonach czynnych, a rośnie w zakonach klauzurowych. Ten ostatni przyrost nie jest wielki, ale znaczący. Te liczby nie są jednak pełne. Trzeba bowiem uwzględnić fakt, że w ciągu ostatnich 20 lat trafiło do Polski ponad 50 nowych zgromadzeń, z których większość nie należy do naszej Konferencji, nie dysponujemy więc ich danymi. Na moje wyczucie można dopisać jeszcze około 600 osób z tej zakonnej „szarej strefy”. Część z nich to nie są Polki.
Dlaczego liczby zakonnic spadają?
– Ponieważ spada liczba wstępujących do klasztoru. W roku 1986 było ok. 800 postulantek, czyli dziewcząt przygotowujących się do nowicjatu zakonnego, dzisiaj jest ich prawie o połowę mniej – 440. Te dane najlepiej wskazują istniejące tendencje. Trudno odpowiedzieć na pytanie o przyczyny. Na pewno wchodzą w grę procesy sekularyzacyjne, przemiany w świecie i w Kościele, demografia, ale może też coś w nas samych?.
Dziewczyny, które dawniej – chcąc poświęcić się pracy pielęgniarskiej czy pedagogicznej – trafiały do klasztorów, obecnie mogą równie dobrze robić to samo w życiu świeckim. To chyba jedna z przyczyn tego stanu rzeczy?
– Na pewno tak. To jeden z powodów, dla których – w moim odczuciu – czynne zakony żeńskie przechodzą obecnie przez trudny okres. Możliwości służby Bogu są dziś dla kobiet bardzo szerokie, od indywidualnego zaangażowania, poprzez różnego typu ruchy i wspólnoty kościelne.
Może nie trzeba jednak rozdzierać szat z powodu malejącej liczby zakonnic? Wiemy przecież, że nie liczba, lecz jakość decyduje o skuteczności apostolskiej. Oczywiście, wszystkim nam jest trochę smutno i martwimy się, bo każdy by chciał, żeby było jak najwięcej zakonnic, tym bardziej, że potrzeb pracy i ciągłych próśb o nasze posługi jest bardzo dużo, więc każdą liczbę chętnych bylibyśmy w stanie przyjąć i zatrudnić. Ciągle jednak powinno nam towarzyszyć pytanie, czego Pan Bóg od nas w tej sytuacji oczekuje. Czy nie jest to wyzwanie z jednej strony do podniesienia poziomu duchowego naszego życia, z drugiej – do otwarcia na nowe wyzwania współczesności?
Nasze klasztory to wspólnoty zwykłych ludzi, którzy mają swoje poglądy i wady. Ścieramy się na tematy polityczne, sprzeczamy się o Radio Maryja
Niedawno uświadomiłam sobie, że właściwie zgromadzenia zakonne czynne są pewnym, historycznie uwarunkowanym fenomenem w życiu Kościoła. Wybuchły – bo to był prawdziwy wybuch – na przełomie XIX/XX wieku w Europie, kiedy sama Europa była swoistym kociołkiem, w którym dokonywały się znaczące zmiany ekonomiczne, społeczne, polityczne, np. problem uprzemysłowienia, rozbicie tradycyjnej kultury wiejskiej, migracje, rozbudzenie świadomości społecznej… Rodziło to nowe potrzeby, o których nikt specjalnie nie myślał, a już na pewno nie ówczesne państwo. Nowopowstające zakony, wśród nich żeńskie, zostały powołane przez Boga, aby jakoś „łatać” te różne niedomogi. Stąd ich działalność: opieka nad opuszczonymi dziećmi, nad dziewczętami zagubionymi w wielkich miastach, szpitale i opieka medyczna, dzieci opuszczone, szkolnictwo, szczególnie dla ubogich, różne formy dyskryminacji i marginalizacji, działalność misyjna.
Na ówczesne potrzeby życie konsekrowane żeńskie odpowiedziało szybko, z odwagą i w sposób kompetentny. Dzisiaj tymi sprawami zajmują się inni: państwo, organizacje społeczne, świeccy chrześcijanie. Być może dzisiaj zakony będą mniej potrzebne w tych posługach, powinny zaś przemyśleć, do czego wzywa je Bóg w obecnej sytuacji? Może – jak często mówi o tym Jan Paweł II – dziś bardziej potrzebne jesteśmy światu i Kościołowi jako świadkowie życia w pełni oddanego Bogu, niż ze względu na naszą „użyteczność”? Może będziemy teraz potrzebne do czegoś innego? A może nasze domy powinny być przede wszystkim oazami ciszy, modlitwy i miejscami spotkania z Bogiem dla tych, którzy zechcą z tego skorzystać? Może to będzie tym szczególnym wkładem życia konsekrowanego we współczesną ewangelizację?
Są już w Polsce takie doświadczenia otwierania domów?
– Tak. Niemal każdy dom zakonny stara się być taką otwartą oazą życia duchowego. Ponadto istnieją już, według naszych statystyk, 42 domy rekolekcyjne prowadzone przez siostry. Wiele zakonnic podejmuje kierownictwo duchowe, np. podczas rekolekcji, nie tylko w naszych domach, lecz także w innych domach rekolekcyjnych. Siostry od kilku lat prowadzą rekolekcje dla dzieci. Zakonnice wchodzą w te dziedziny, w których mogą służyć swoim doświadczeniem duchowym i pomocą duchową. Tyle że jest to zjawisko ciągle jeszcze bardzo mało znane. A ponadto potrzeby są coraz większe.
Druga sprawa, która wydaje mi się ogromnie ważna dla szukania naszego miejsca w Kościele i w świecie, to konkretne powracanie do pierwotnych intuicji naszych założycieli, aby służyć naprawdę najbardziej potrzebującym. Oczywiście, nie mam na myśli samej nędzy materialnej. Chodzi o to, aby klasztory odnajdowały i podejmowały zadania „z pogranicza”, aby szły tam, gdzie nikogo nie ma. W ten właśnie sposób działali przecież nasi założyciele i założycielki. Szli tam, gdzie były największe potrzeby, gdzie nie było ani państwa, ani instytucji kościelnych, ani instytucji społecznych. Dzisiaj wiele z tych dzieł doskonale mogą kontynuować inni. Nie zawsze chcą, ale to już inna sprawa…
DLACZEGO ODCHODZĄ?
Zdarzają się też odejścia z zakonów, czasami dramatyczne, czasem spokojne. Jak duże jest to zjawisko?
– Zjawisko odchodzenia z klasztorów istniało od zawsze. Z reguły najwięcej osób odchodzi przed nowicjatem – ok. 10-15 procent. Podobny procent odchodzi też z okresu tak zwanych ślubów czasowych. To są bowiem chwile refleksji nad tym, czy rzeczywiście Pan Bóg powołuje mnie do tej formy życia. Najmniej sióstr odchodzi już po ślubach wieczystych, ale ostatnio ta liczba się zwiększa. W Polsce nie są to dane tak dramatyczne, jak na Zachodzie w latach siedemdziesiątych, ale jest takich przypadków na pewno więcej niż poprzednio.
W moim odczuciu te liczby będą się zwiększały z bardzo prostej przyczyny. Młodzież zakonna cierpi na ten sam syndrom, na który cierpi cała młodzież współczesna: lęk przed zaangażowaniem, głęboką niechęć do podejmowania decyzji na zawsze. Bardzo często w rozmowach z młodymi, gdy pytam „czy jesteś przekonana?”, słyszę: „Tak. Na teraz tak. Ale czy jutro też, tego nie wiem”. Jest to, jak mówią fachowcy, jedna z charakterystyk współczesności: w wychowaniu rodzinnym często rezygnuje się bowiem z przygotowania do podjęcia zobowiązań życiowych w sposób trwały, do odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i za innych, po prostu do wierności. Cała popularna kultura przekonuje nas do życia szczęśliwego i bez trudności. Młodzież często nie dostrzega wartości w pokonywaniu siebie. Wobec trudności – kapitulują, przekonani, że uda się przeżyć życie według taryfy ulgowej. W konsekwencji każda trudność przeraża i może powodować ucieczkę.
Czy źródłem odejść bywają też kryzysy wiary?
– Wydaje mi się, że raczej nie, chociaż trzeba by pewnie dokonać poważnej refleksji nad trwałością, integralnością i solidnością wiary współczesnych pokoleń. Czasem jest to rozczarowanie wynikające z tego, że nie znalazło się w klasztorze tego, czego się oczekiwało (np. wspólnoty, która mnie kocha i akceptuje bezwarunkowo). Często są to trudności, które wynikają z zobowiązań życia konsekrowanego (posłuszeństwo, ubóstwo, dyspozycyjność w pracy). Odejść z powodu zakochania się jest stosunkowo niewiele. Bywają wreszcie kryzysy wiary, ale to raczej później. Może przyjść taki okres, kiedy człowiek widzi pustkę i nie jest już w stanie kontynuować życia zakonnego…
A odejścia z powodu jakichś szykan czy niezrozumienia ze strony przełożonych?
– Trudno mi sobie wyobrazić, by kogoś tak szykanowano, żeby go zmusić do wyjścia. Choć być może są i takie przypadki. Nie wiem. Raczej jednak wewnętrzne trudności mogą być usprawiedliwiane napięciami w relacjach z siostrami czy poczuciem niedowartościowania.
W dzisiejszych czasach jest raczej tendencja odwrotna wobec szykanowania – do nadmiernej pobłażliwości. Chciałoby się utrzymać swoje statystyki zakonne na jakimś przyzwoitym poziomie, więc obniża się czasem wymagania wobec sióstr, aby je zachęcić i zatrzymać w klasztorze. Ale to droga donikąd.
Warto też podkreślić opinię psychologów, że przesunął się wiek, w którym młodzież jest zdolna do trwałych decyzji, natomiast przepisy w zakonach pozostają niezmienne. Aby być przyjętą, dziewczyna musi mieć ukończone 18 lat życia. Co prawda, takich osiemnastolatek to już w klasztorach prawie nie widujemy, przychodzą raczej osoby nieco starsze. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, aby ludzie podejmowali decyzje rzeczywiście dojrzałe.
POLSKI „BETON”
Jak o polskich zakonnicach myślą współsiostry z Zachodu?
– Myślę, że w sposób ambiwalentny. Fakt, że tyle zakonów z Zachodu przyszło do Polski w ciągu ostatnich 20 lat, świadczyłby o tym, że postrzega się Polskę jako teren „przyjazny” dla życia zakonnego i dający nadzieje na powołania. Powołania polskie są też na ogół cenione, a polskie zakonnice mają duże „wzięcie”. Gdybyśmy mogły i chciały, to każdego roku można by otwierać polskimi siłami nowe wspólnoty np. na zachodzie Europy. Z drugiej strony, szczególnie w kręgu międzynarodowych organizacji zakonnych jesteśmy czasem postrzegane jako „beton”, jeżeli chodzi o sposób rozumienia podstawowych zasad i form życia konsekrowanego, tego, co ważne w naszej tożsamości i misji. Uważają nas za osoby trzymające się form sprzed lat. Chodzi przede wszystkim o znak zewnętrzny, jakim jest habit, o stosunek do Kościoła i Ojca Świętego, o misję w świecie.
My natomiast ze swej strony mamy czasem tendencję do postrzegania naszych współsióstr na Zachodzie jako osób, które poszły za daleko w poszukiwaniu modernizacji życia. Wiemy, że wiele trzeba zmieniać w naszym życiu, ale nie jesteśmy pewne, czy kryteria, które zostały zastosowane (nie tylko „tam”, ale czasem i u nas), to kryteria z najważniejszej półki. Nie wiem, czy o takie właśnie kryteria chodziło Kościołowi, gdy wzywał nas na Soborze Watykańskim II do odnowionego przystosowania do wymagań współczesnego świata i Kościoła.
Młodzież zakonna cierpi na ten sam syndrom, na który cierpi cała młodzież współczesna: lęk przed zaangażowaniem, głęboką niechęć do podejmowania decyzji na zawsze
Chociażby kwestia wyrażenia w praktyce prorockiego wymiaru życia konsekrowanego. Mamy obowiązek i prawo być narzędziami Boga i Jego głosem (jeśli On tego chce), ale chyba nie musi to być prawo do krytykowania Kościoła i Papieża czy też nieposłuszeństwa w niektórych dziedzinach? Inny problem to zdjęcie habitów. Uzasadniano to solidarnością ze współczesnymi. Ale czy czasem nie chodziło tylko o wygodę i swobodę? Istnieje u naszych zachodnich sióstr niechęć, granicząca czasem z alergią, wobec wszelkich zewnętrznych znaków naszej formy życia. I to akurat w kulturze, która jest kulturą audiowizualną, i to tak wrażliwą na znaki i symbole! Nawet tam, gdzie tych znaków nie ma, ludzie je sobie tworzą, porozumiewają się poprzez znaki, szukają świeckich „ceremoniałów” – siostry natomiast je likwidują… Musimy się jakoby rozpłynąć w świecie, nie „drażnić” naszą innością. Tylko dlaczego? Czy nie wchodzimy wtedy na działkę osób świeckich czy nawet instytutów świeckich? Pewne zakony wkraczają w obszary ważne, ale zajęte przez świeckich (np. polityka, obrona praw człowieka, ekologia). To bardzo piękne, gdy zgromadzenie zakonne ma swego obserwatora przy ONZ, ale czy rzeczywiście to jest zakonom najbardziej potrzebne?
Byłoby wiele innych przykładów, ale to dość delikatne sprawy i trudno o nich mówić bez obecności i próby zrozumienia drugiej strony. Jednocześnie przecież możemy się wiele nauczyć od naszych sióstr: otwartości, wrażliwości na ludzkie potrzeby i potrzeby świata, braterstwa, solidarności i prostoty w stylu życia. Zresztą dzisiaj na pewno dla wszystkich nadszedł czas refleksji i podsumowania doświadczeń posoborowych. W czasie wielkich przemian zawsze jest tak, że łatwo pójść za daleko na prawo albo na lewo, ale później przychodzi czas odnajdywania równowagi i budowania na nowo.
Dlaczego polskie zakonnice są inne?
– To przede wszystkim – jak mi się wydaje – różnica doświadczeń ostatnich kilkudziesięciu lat. Gdy na Zachodzie zgromadzenia zakonne, a przede wszystkim ich teologiczni teoretycy tworzyli wciąż nowe teorie o tym, co najważniejsze w życiu zakonnym, co kilka lat zmieniając język i koncepcję – my tutaj walczyłyśmy o przeżycie: żeby w ogóle móc funkcjonować. Jest to oczywiście wielkie uproszczenie, ale po prostu – miałyśmy inne warunki życia i inne problemy na głowie i mniej możliwości. Cały proces posoborowej przystosowanej odnowy życia zakonnego przebiegał w innym klimacie i dużo wolniej. Czy to lepiej czy gorzej, to pewnie historia pokaże. Na pewno inaczej. I stąd ta nasza inność. Jesteśmy bardziej praktyczne, mniej teoretyczne w swoim myśleniu i w swoich działaniach To wcale nie znaczy, że jesteśmy lepsze. Na pewno mogłybyśmy się wzajemnie od siebie wiele nauczyć i tak się chyba dzieje.
A jak jest ze strojami zakonnymi? Polki muszą być w habicie bez względu na pogodę, w grubych rajstopach, nawet gdy jest gorąco…
– To chyba jednak przesada! Nawet siostry albertynki zmieniły materiał na swoje habity! Z tymi strojami to różnie bywa. Nie mogę brać odpowiedzialności za całe życie zakonne. Każdy musi mieć tu własne, dobrze uzasadnione rozwiązania.
Św. Urszula Ledóchowska, nasza matka założycielka – w czasach, kiedy dzisiejsze zakony były daleko przed jakąkolwiek reformą – zapisała w konstytucjach, że jeżeli wymagania apostolskie czy możliwość pracy apostolskiej tego wymaga, to spokojnie możemy chodzić ubrane po świecku. Czyli kwestia stroju podporządkowana została celom apostolskim! Nasze siostry w Finlandii jeżdżą na nartach, oczywiście w spodniach, ponieważ praca z dziećmi tego wymaga. Gdy siostry idą w góry z młodzieżą i któraś chce zdjąć habit, to go zdejmuje. Gdy siostry jadą nad morze, to już ja radzę, żeby nie szły na plażę w habitach, bo i one by się źle czuły, i ludzie by się źle czuli.
Na pewno „nie habit czyni zakonnika”, ale ma on głęboki sens. Dziś w Polsce nie wydaje mi się konieczna rezygnacja z habitów. W środowiskach zakonnych międzynarodowych, gdzie większość sióstr jest ubrana po świecku, powraca pytanie o sensowność zarówno habitów, jak i strojów świeckich dla zakonnic, ale coraz bardziej oswajamy się z różnorodnością w tej dziedzinie. Ważne jest, aby zachować zdrowy umiar.
KOBIETA, NIE KOBIETKA
Czy trudno pozostać kobietą, będąc zakonnicą?
– Myślę, że pozostajemy kobietami do końca życia, a może nawet i piętnaście minut po śmierci…
A jakie byłyby typowe reakcje polskich zakonnic na słowa „Jest siostra piękną kobietą”?
– Jedna by powiedziała: „Ach, cóż pan mówi!”. Inna by się spłoniła. Jeszcze inna by powiedziała: „Dziękuję za komplement!”. Sądzę, że żadna by się nie obraziła. Reakcje byłyby tak różne, jak różne mogą być reakcje kobiet na te słowa.
Oczywiście, bycie osobą konsekrowaną wymaga bardzo przemyślanej autoformacji do dobrego przeżywania swojej kobiecości. Zakonnica zalotna, czy zachowująca się jak podlotek lub kobieta uwodząca, byłaby żałosnym przykładem zakonnicy nieświadomej własnej kobiecości. Staramy się uświadamiać to siostrom w naszej formacji. Ale to nie oznacza, ze chce się im tę kobiecość zlikwidować. Problem polega nie na tym, czy zakonnica może być kobietą. Chodzi o odpowiednie „wychowanie” kobiecości, aby siostra była kobietą, świadomą swej godności i swej tożsamości, a nie kobietką. Rzecz jasna, wiele zależy od osobistej dojrzałości.
W jaki sposób polskie zakonnice mogą przyczynić się do tworzenia nowego feminizmu, jaki postuluje Jan Paweł II?
– Jestem głęboko przekonana, że zakonnice od zawsze były przedstawicielkami pewnego feminizmu w Kościele. Od początku zaistniały one przecież jako samodzielne kobiety umiejące organizować własne życie i pracę oraz mieć pewną pozycję w Kościele i w świecie. I to w czasach, gdy pozycja kobiet była dużo gorsza niż współcześnie! Nie wydaje się zatem, abyśmy musiały cierpieć na kompleksy wobec ruchów feministycznych. Chodzi nam jednak o inny feminizm, zakorzeniony w chrześcijańskiej wizji mężczyzny i kobiety, równych w godności. Warto tu wspomnieć o wielkiej roli Jana Pawła II w tej refleksji. W tej perspektywie cały ruch życia konsekrowanego mógłby być przykładem feminizmu chrześcijańskiego.
Tę tradycję trzeba mądrze kontynuować: znać dobrze swoje miejsce i swoje zadania, a jeśli walczyć, to o to, co potrzebne, możliwe, co się nam czasem należy choćby z prawa, a co nie zawsze udaje się od razu w Kościele uzyskać. Walczyć nie szablami, lecz poprzez własną postawę, kompetencję, czasem po prostu cierpliwość. Takim przykładem jest w Kościele polskim kwestia nadzwyczajnego szafarstwa Eucharystii, czyli możliwości rozdawania Komunii świętej. Przepisy prawa powszechnego w Kościele stanowią, iż kobiety też mogą być nadzwyczajnymi szafarzami Eucharystii. W Polsce jest to na razie niemożliwe w skali ogólnej, a przydałoby się bardzo choćby w duszpasterstwie chorych. Istnieją jednak diecezje i biskupi, którzy dają takie pozwolenia zakonnicom – niektórzy tylko wewnątrz wspólnot zakonnych, inni w szerszym zakresie. Chociaż są i takie diecezje, w których biskup nawet nie odpowiedział na list z prośbą o takie pozwolenie… Ale proces już się rozpoczął. I na pewno będzie szedł naprzód. Trzeba cierpliwości, bo zmiany nigdy nie są łatwe.
CZY WARTO?
Jaka jest Siostry odpowiedź na pytanie, czy warto być zakonnicą?
– Na pewno warto, dla mnie warto – ale to nie znaczy, że czasami nie bywało trudno. Gdybym znalazła się w sytuacji wyboru sprzed trzydziestu kilku lat, to sadzę, że zrobiłabym to samo. Czuję się zresztą człowiekiem, który nie tyle wybrał życie zakonne, co został wzięty za głowę i wstawiony do zakonu – i jest mi z tym po prostu dobrze. To jest tajemnica powołania przez Boga, który znalazł sposoby, aby swoje, nie moje, plany przeprowadzić.
Ja sobie bardzo cenię to, że jestem zakonnicą. Dlaczego? Niełatwo wytłumaczyć komuś, kto nie ma powołania do małżeństwa, że warto obciążać się żoną, dziećmi, utrzymaniem domu ze wszystkimi problemami: krzykami dzieci, pieluchami, troską o ich odpowiednie wychowanie itd. Tak samo nie jest łatwo wytłumaczyć, że w życiu konsekrowanym można być szczęśliwym. I że człowiek czuje się zrealizowany, chociaż kariery żadnej nie zrobił…
A przełożeństwo, zebrania episkopatu, synody biskupów?
– Co to za kariera…! Raczej więcej zadań i odpowiedzialności. „Czy warto?” to jest właściwie pytanie o to, czy jesteś na swoim miejscu. Wtedy wiesz, że to jest właśnie TO, że to jest dla ciebie to jedyne i najlepsze miejsce na świecie. Ale wtedy też trzeba na co dzień dokonywać wyborów, które będą wspierały ten pierwszy, najważniejszy wybór, będą go umacniały, czyniły trwalszym i bardziej przejrzystym. Tak jest w każdym życiu, ale w naszym szczególnie – ze względu na tę „węższą” drogę. Jednocześnie zawsze trzeba z czegoś zrezygnować, co uczy wyborów i odpowiedzialności za nie. Osobiście musiałam zrezygnować z różnych zainteresowań, których nie mogłam realizować – chociażby jeszcze i dziś chętnie pojechałabym na jakąś wyprawę archeologiczną – ale wcale nie jestem pewna, czy poza klasztorem bym je zrealizowała.
Żeby odpowiedzieć: „warto być zakonnicą”, trzeba się naprawdę zgodzić na to, że to Pan Bóg ma inicjatywę. Radość i świadomość udanego, dobrze przeżytego życia daje odpowiedź możliwie radykalna i konsekwentna, na Jego wezwanie. Życia zakonnego nie można sobie wymyślić…
Jolanta Olech USJK – urszulanka, socjolog, w zgromadzeniu od 1967 roku. W latach 1973-1980 pracowała w nuncjaturze dla krajów skandynawskich. Od 1976 – członek Zarządu Generalnego zgromadzenia, w latach 1995-2007 przełożona generalna. W latach 1996-2008 przewodnicząca Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w Polsce, obecnie sekretarz generalna.
Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Więź” nr 6/2004.