Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kanadyjskie pudrowanie trupa. O książce „27 śmierci Toby’ego Obeda”

Joanna Gierak-Onoszko daje nam do przełknięcia gorzką pigułkę. Czytając jej reportaż o Kanadzie, widzimy krzywdę pokoleń dzieci, której sprawcami byli państwo i Kościół.

Pierwsze skojarzenia z Kanadą? Syrop klonowy, dzika natura, fotogeniczny premier, przepiękne jeziora, hokej, wielokulturowe, tolerancyjne społeczeństwo. Przyzwyczailiśmy się do obrazu Kanady jako państwa szczęśliwego.

Joanna Gierak-Onoszko w swoim fenomenalnym debiucie książkowym „27 śmierci Toby’ego Obeda” zdejmuje nam z oczu różowe okulary i zmusza do analizowania suchych faktów. Odkrywa czarną kartę w historii państwa, które przez bardzo długi czas karty tej odkryć nie chciało. Otrzymujemy lekturę, która bezkompromisowo przedstawia efekty kolonializmu i skutki braku szacunku dla inności. Czytając, niejednokrotnie nie możemy uwierzyć w zło, jakie człowiek jest w stanie wyrządzić drugiemu.

Obraza

Tytułowy Toby pochodzi ze społeczności Innu. Biali antropolodzy i archeolodzy określili rdzenne społeczności, takie jak Inuici oraz Innu zbiorczym określeniem „Eskimosi” (eskimo – zjadacz surowego mięsa). Dla nas, Europejczyków, to powszechnie znane określenie ludzi Północy. Uczymy się o Eskimosach już w przedszkolu, łącząc obrazki zmarzniętych, opatulonych ludzi o nieco skośnych oczach z obrazkiem iglo. Mało które książeczki wspominają jednak o tym, że określenie to jest dyskryminujące i krzywdzące. Jeszcze mniej z nich mówi o niezaspokojonym apetycie Europy i cierpieniu Innu, na którym wyrosły fortuny napędzające kapitalistyczną gospodarkę.

Premiera „27 śmierci Toby’ego Obeda” zbiegła się w czasie z pojawieniem się na przystankach autobusowych w Polsce reklamy z Edytą Górniak w pióropuszu, etnicznym stroju i w makijażu stylizowanym na malowanie twarzy przez Pierwsze Narody. W tym samym czasie w sklepach odzieżowych promowane są kolekcje inspirowane „indiańską biżuterią”, a gwiazdy na festiwalach muzycznych wtykają we włosy pióra.

Dlaczego to krzywdzące i niesmaczne? Tylko sami „Indianie” mogą nazwać się Indianami. W ustach białego człowieka to obraźliwy egzoetnonim. Słowa tego używa się jedynie w kontekście historycznym i w odniesieniu do Ustawy o Indianach z 1876 roku. W Kanadzie, która dopiero od niedawna odrabia zaległą lekcję z wrażliwości, mówi się „Pierwsze Narody” – by przypomnieć o tym, kto na tych ziemiach był jako pierwszy. Biali ludzie nie powinni nosić pióropusza. Premier Kanady Justin Trudeau nie powinien tatuować sobie na ramieniu kruka – opiekuna ludu Haida z Zachodniego Wybrzeża. Dla Pierwszych Narodów to świętość.

Zbawianie „Indian”

Toby, Tobijahu w języku hebrajskim oznacza „Jahwe jest mym skarbem”. W Starym Testamencie na Tobiasza Bóg zsyła męki, a za posłuszeństwo i lojalność nagradza. Jego imię okazało się prorocze. Toby jest „ocaleńcem”, jednym z rdzennych dzieci, które przeżyły traumatyczne i nieludzkie lata w szkole prowadzonej przez organizację charytatywną Grenfell. „Przedsiębiorstwo miłosierdzia”, jak nazywały ją gazety, za swoją misję uznało nauczenie inuickich dzieci podziału obowiązków na kobiece i męskie, higieny, dyscypliny i Słowa Bożego. Oczywiście, w języku angielskim. Za porozumiewanie się w inuktitut należało się bicie. Konstrukcją z pasów często zakończonych gwoździami. Właśnie w tej szkole Toby dowiaduje się, że „posikać się ze strachu” to żadna przenośnia.

Twórca Kanady, John Macdonald (który – sic! – jeszcze do 2018 widniał na banknotach dziesięciodolarówki), tak w 1833 roku wyjaśniał Izbie Gmin sens powstawania „chrześcijańskich” szkół: „Kiedy szkoła jest w rezerwacie, dziecko nadal przebywa z rodzicami, którzy są dzikusami (…). Dzieci Indian powinny być całkowicie pozbawione wpływu rodziców, jedynym na to sposobem jest umieszczenie ich w szkołach zawodowych, przygotowawczych, w których nabędą zwyczajów i sposobów postępowania wedle białych ludzi”.

Kanada pali szałwię, tatuuje święte znaki na ciele, schyla głowy, jednocześnie nie podejmuje większego trudu w naprawianiu wyrządzonych szkód

Rozpoczęto więc zbawianie „Indian” od grzechu. Karano za tańczenie w obrzędach, za matriarchalny system funkcjonowania rodziny, za uznanie ludzi dwóch dusz (osoby, w których ciałach pomieszkiwały naprzemiennie lub jednocześnie jaźń kobieca i męska), ścinano długie włosy, w których – według wierzeń – mieszka dusza człowieka.

Komórka, ciemność i głód. Toby wspomina o tym, że to triada, która obezwładni każde dziecko. Trafiając do jednej ze szkół w Labradorze w wieku czterech lat, odebrane rodzicom i rozdzielone z rodzeństwem dziecko nie ma żadnych szans. Na spokojne dzieciństwo, na miłość, na poczucie bezpieczeństwa i na godne życie w przyszłości. Już od najmłodszych lat molestowane seksualnie, nauczone przemocy, pełne poczucia, że jest niepotrzebne i urodziło się na marne, nie jest w stanie przerwać łańcucha traumy.

Toby umierał 27 razy, w tym 20, gdy zostawał przekazywany z rąk do rąk, za każdym razem trafiając do innej rodziny zastępczej. „Szkołę mogę wybaczyć, domy mogę wybaczyć – mówi. – Ale z jednym nie mogę się pogodzić: że nikt mnie nigdy nie kochał (…). Mam czterdzieści siedem lat. Tęsknię za mamą odkąd mam cztery”.

Trauma zatacza koło

Kanada milczy. Milczy, gdy ze szkół z internatem znika coraz więcej dzieci, gdy rdzenni mieszkańcy ograbiani nie tylko z własnej kultury, miejsc do mieszkania, ale również z poczucia godności i z prawa do różnorodności.

Kiedy dochodzi do przełomu? 30 października 1990 oku w archidiecezji w Winnipeg pojawia się Phil Fontaine – reprezentant rdzennych mieszkańców prowincji Manitoba. Tam po raz pierwszy mówi do księży: „To w waszej szkole byłem molestowany seksualnie”.

Media nadstawiają uszu, ale Phil mówi coś jeszcze. Coś, o czym nikt wcześniej nie mówił się w kanadyjskiej przestrzeni publicznej: „Wykorzystywany potem sam wykorzystuje, a maltretowany maltretuje”. Molestowany w dzieciństwie Phil w dorosłym życiu także krzywdził.

Rzecznik archidiecezji w Winnipeg twierdził, że „na przeszłość należy patrzeć ze zrozumieniem”. Trzeba więc ze zrozumieniem patrzeć na gwałty dokonywane na małych dzieciach?

Nieprzepracowana trauma zatacza coraz szersze koła. A Kanada milczeć już dalej nie może. We wspomnieniach uczniów często pojawia się postać „Siostry Diabeł” – bezwzględnej zakonnicy torturującej dzieci w szkole Świętej Anny. Czytając o jej metodach wychowawczych – głodzeniu, biciu, zamykaniu w izolatce, zmuszaniu do patrzenia na gwałcenie młodszych podopiecznych – ciężko uwierzyć, że w człowieku może mieścić się tyle zła. W jednym z końcowych rozdziałów dowiadujemy się o tym, że siostra była również podopieczną w tej samej szkole. Zło powraca. Trauma nie znika samoczynnie.

Philowi Fontaine udało się wynegocjować najwyższą ugodę w historii Kanady. Zgodnie z zapisami ugody, Kościół katolicki miał wypłacić dwadzieścia dziewięć milionów dolarów na utworzony fundusz, dodatkowe dwadzieścia pięć na wsparcie rdzennych społeczności i drugie tyle dla ocaleńców ze szkół z internatem. Pieniędzy, koniec końców, nie zebrał.

Takie były czasy?!

Ksiądz Blanchette, rzecznik archidiecezji Świętego Bonifacego w Winnipeg, w wywiadzie z CBC twierdził, że „takie przypadki były czymś okropnym, ale na przeszłość należy patrzeć ze zrozumieniem”.  T a k i e   b y ł y  c z a s y. Trzeba więc ze zrozumieniem patrzeć na gwałty dokonywane na małych dzieciach? Na praktykę przywiązywania do krzesła elektrycznego i rażenia prądem? Na zawiązywanie zasikanych prześcieradeł na głowie? Na głodzenie i zmuszanie do jedzenia własnych wymiocin? Na bicie batami do utraty przytomności? Trzeba z pokorą spojrzeć na tę przeszłość i wybaczyć? Mimo że przez długi czas nikt nie usłyszał słowa „Przepraszam”?

Kolejny przełom nastąpił dopiero w 2008 roku, gdy premier Stephen Harper w oficjalnym komunikacie przeprosił wszystkich pokrzywdzonych. Do naprawienia systemowych krzywd nie wystarczy jednak jedno słowo i jeden podpis nad projektem ustawy. Kanadyjskie szkoły, co prawda, kładą coraz większy nacisk na wspieranie inicjatyw obywatelskich, coraz intensywniej promowana jest wieloetniczność, ale z drugiej strony gesty te mają jedynie symboliczne znaczenie.

„27 śmierci Toby’ego Obeda”
Joanna Gierak-Onoszko, „27 śmierci Toby’ego Obeda”, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2019

W sprawach wagi państwowej – nihil novi. Pierwszym przykładem jest chociażby spór o budowę rurociągu Kinder Morgan, który – pojawiając się na terenie Kanady – przecinałby święte tereny należące do Pierwszych Narodów. Kanada pali szałwię, tatuuje święte znaki na ciele, schyla głowy, jednocześnie nie podejmuje większego trudu w naprawianiu wyrządzonych szkód. Pudruje trupa. Do dziś wielu rdzennych mieszkańców nie radzi sobie z depresją, wpada w alkoholizm, a rdzenne kobiety padają ofiarami napaści o charakterze seksualnym. Ponadto komisje, które wypłaciły ocaleńcom szkół odszkodowanie, nie przeprowadziły gruntownego śledztwa.

Wesprzyj Więź

A „przepraszam”? W 2017 roku Justin Trudeau pojechał do papieża Franciszka, prosząc o przeprosiny dla rdzennych mieszkańców w imieniu Kościoła. Wrócił z niczym.

Ile razy można umrzeć? Ile razy otoczenie, przedstawiciele instytucji państwowych i Kościoła mogą sprawić, że człowiek zostanie pozbawiony godności, wiary w dobre życie?

Joanna Gierak-Onoszko daje nam do przełknięcia gorzką pigułkę. Czytamy reportaż o Kanadzie, a widzimy bezradność w obliczu zła, pułapki rozliczeń z przeszłością. Przeglądamy się w tym lustrze razem z bohaterami opowieści i zadajemy sobie wiele bolesnych pytań, na które prawdopodobnie nigdy nie znajdziemy odpowiedzi.

Podziel się

5
1
Wiadomość

Istrumentalizacja cierpienia rdzennych Amerkanów prezentowanego w sposób zideologizowany jako cierpienie bliskiego natury pogańskiego matriarchatu otwartego na płynne seksualnie tożsamości prześladowanego przez białą, patriarchalną, chrześcijańska, heteroseksualną kulturę jest głównym sposobem opowiadania tej historii w Stanach i Kanadzie.
Skoro idziemy w tym kierunku, to zachęcam Więź do rewizji tekstów polskich autorów. Nie mam większego oczytania, ale na pewno wiersz Herberta „Ci, którzy przegrali” utrwala negatywny stereotyp rdzennych Amerykanów. C. K. Norwid też potraktował ich brutalnie pisząc o dzikich Indianach w Ameryce, co wzgardzili pracą i rzemiosłem. Niewątpliwie przemoc symboliczna wobec rdzennych Amerykanów jest obecna w polskiej kulturze. Jak długo rasiści będą w polskich podręcznikach? Jak długo patriarchalny katolicki naród będzie zasłaniał się germanizacją I rusyfikacją polskich dzieci, której przypominanie szkodzi dialogowi z sąsiadami, żeby tylko uniknąć rachunku sumienia wobec kultur pogańskich, matriarchalnych, gdzie role płciowe były płynne?
Oprócz rewizjonizmu i walki z polską martyrologią, która nie wpisuje się w obecnie aprobowane sposoby opowiadania o cierpieniu zachęcam do przesyłania odszkodowań do rezerwatów i do wolontariatu. Nigdzie nie widziałem tylu osób publicznie przyjmujących twarde narkotyki, co kiedyś wśród rdzennych Amerykanów na ulicach jednego z większych kanadyjskich miast. Warto byłoby żeby za słowem poszedł czyn, proszę jechać im pomóc.
Teraz na bok uszczypliwości wobec bezrefleksyjnego kserowania zachodnich narracji. Wydaje się, że we współczesnej polityce konserwatyści gospodarują zsekularyzowanym pojęciem zasługi, zaś postępowcy zaś zsekularyzowanym pojęciem winy. Z racji totalnego zwycięstwo postępu we współczesnym świecie zachodnim (oczywiście nie jest to zjawisko wiecznotrwałe, już widać rysy), we wszystkich większych ośrodkach trzeba się pokłonić przed winą. Jest to w USA wina wobec LGBT, kobiet, rdzennych Amerykanów, Afroamerykanów i środowiska. Te ekspozycje mają uwrażliwiać i zapobiegać krzywdom w przeszłości. Wspaniale byłoby, gdyby za sprawą polskiej lewicy np. wszędzie w Niemczech trzeba było się kłaniać przed pomnikami polskich germanizowanych dzieci czy zamordowanych przez Niemców podczas wojen Polaków. To uwrażliwiałoby naszych sąsiadów i zapobiegało pogardzie, paternalizmowi i ew. agresji. Wspaniale gdyby polska lewica podkreślają dziejowe obicie naszego narodu wywalczyła w Niemczech Polish History Month. I zadbała o sowite i regularnie waloryzowane zapomogi dla wszystkich polskich skrzywdzonych. Niestety możemy pomarzyć. Tak jak polska „lewica” tępo zaimportowała w latach 90. mechanizmy ekonomiczne prowadzące do wykluczenia szerokich warstw społeczeństwa, tak obecnie tępo kseruje nieadelwatne rachunki sumienia, za nic jak zwykle mając rodzime krzywdy i rodzime wykluczenie.
I ostatnia rzecz do namysłu: choć dyskurs winy jest wszechobecny, to jakby nie widać perspektywy przebaczenia, pojednania i milosierdzia. Czy postępowi władcy dyskursy kiedykolwiek przebaczą winy czy do końca czasu (czasu ich dominacji) będą bić bez opamiętania w „białą, heteroseksualną, zachodnią i religijną cywilizację mężczyzn”?