Mordechaj Canin przyznaje, że pisanie o Zagładzie nie jest na siły Żyda. A jednak pisze o Zagładzie, i to niemal tuż po zakończeniu wojny. Wartość jego reportaży polega na zapisie konkretnego, indywidualnego i bardzo emocjonalnego doświadczenia.
W Pińczowie, kiedy rozdzierano żydowskie pierzyny i poduszki w poszukiwaniu złota, całe miasteczko robiło się białe jakby spadł śnieg. O tym, że nie był to w czasach Zagłady proceder odosobniony, świadczy m.in. pełen goryczy i przygnębiającej ironii słynny wiersz Zuzanny Ginczanki „Non omnis moriar”:
Chmury rozprutych poduszek i obłoki pierzyn
Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;
To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym
I uskrzydlonych nagle w aniołów przemieni.
Pusto wszędzie
Żydzi na polskiej prowincji hodowali przed wojną gęsi na pierze i puch. Gęsi to symbol czystości i niewinności.
W miasteczkach pożydowskich, które odwiedza po wojnie Mordechaj Canin, nie ma już gęsi, a motywem powtarzającym się w pustce po żydowskiej społeczności poszczególnych gmin, są pasące się samotne kozy. Kozły w Biblii oznaczają ludzi grzesznych i potępionych, popularny jest tam również motyw kozła ofiarnego, przyjmującego na siebie grzechy całej społeczności. W „Przez ruiny i zgliszcza. Podróż po stu zgładzonych gminach żydowskich w Polsce” Canin pisze:
„Na rynku zsiadłem z wozu i wydało mi się, że miasto jest puste […]. Sklepy są otwarte, chociaż wygląda na to, że nie ma w nich nikogo. […] Pośrodku rynku stoi osierocona studnia. Przeżuwająca koza wychodzi z bocznej uliczki, rozgląda się po pustym rynku i wraca do siebie.
Dziś wodzisławski rynek zarasta trawą. […] przychodzą kozy paść się trawą z rynku i skubać chwasty, wyrastające z żydowskich ruin”.
Książka Canina to cykl reportaży, które powstawały w latach 1946–1947. Teksty zostały napisane w języku jidysz, wydano je po raz pierwszy w 1952 r. w Tel Awiwie. Wcześniej drukowane były w nowojorskim dzienniku „Forwerts” (publikowanym w jidysz), a przetłumaczono je na język polski dopiero teraz, po prawie siedemdziesięciu latach.
Naprawdę Canin nazywał się Mordechaj Jeszajachu Cukierman i urodził się w 1906 r. w Sokołowie Podlaskim, gdzie jego ojciec prowadził biuro podań. Miał sześcioro rodzeństwa. Jedna z jego sióstr, Elza, została później żoną Stanisława Jerzego Leca. W 1921 r. rodzina Cukermanów przeniosła się do Warszawy, gdzie Mordechaj uczęszczał do polskiego gimnazjum. Sympatyzował z Bundem. Zadebiutował w 1929 r. opowiadaniami i felietonami na łamach prasy jidysz i w tym właśnie okresie przyjął pseudonim Canin, który z czasem stało się jego nazwiskiem. W okresie międzywojennym opublikował dwie książki – zbiór opowiadań „Wiwat lebn!” („Wiwat życie”, 1933 r.) i powieść „Ojf zumpiker erd” („Na podmokłej ziemi”, 1935).
Podczas kampanii wrześniowej walczył w dywizji dowodzonej przez generała Bortnowskiego. W 1941 r. przez Wilno, Władywostok, Szanghaj, Indie i Egipt dotarł do Palestyny, gdzie początkowo pracował fizycznie, a potem wrócił do dziennikarstwa i literatury, pozostając wierny do końca językowi jidysz. Zmarł w Tel Awiwie w wieku 103 lat.
Książka Canina nie wnosi wiele nowego do wiedzy współczesnego człowieka o Holokauście, ale jej wartość polega na zapisie konkretnego, indywidualnego i bardzo emocjonalnego doświadczenia – świeżego i bolesnego. Pisana była przecież tuż po wojnie.
Fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2019