Lęk przed wolnością jest duży. Wielu ludzi Kościoła chciałoby po prostu jej zabronić. Wyznaczać wiernym granice, tworzyć prawa i przepisy. To już nie zda egzaminu.
Przeczytałem obszerne fragmenty kazania bp. Ignacego Deca wygłoszonego w ostatnią niedzielę na Jasnej Górze do uczestników pielgrzymki Radia Maryja. I szczególnie uderzyły mnie te słowa: „Dziś znowu znajdujemy się w rzeczywistości jakby potopu – już nie szwedzkiego czy bolszewickiego, ale potopu ideologicznego, zalewającego Polskę od Zachodu”.
Biskup w tym ma rację: dobrze wiedzieć, co nam zagraża i jaki wróg stoi u bram. Tyle że wróg nie jest tylko zewnętrzny. Diabeł działa także w Kościele. Ukrywa się za lękiem, pozorami dobra, brakiem rozeznania, bronieniem instytucji dla niej samej, niepogłębionej formacji, zwalniania wiernych od odpowiedzialności, większym naciskiem na walkę ze złem niż na czynienie dobra. W historii Kościoła zawsze były jakieś zagrożenia. Dzisiaj jednak, jak na razie, nikt nie narzuca nam nic na siłę, jak podczas potopu szwedzkiego czy bolszewickiego. Możemy wybrać. I tu jest pies pogrzebany.
Chrześcijaństwa nie da się oprzeć na prawie i filozofii. To nie wystarcza
Nie da się stworzyć dzisiaj jakiegoś chrześcijańskiego monolitu. Tęsknota za Europą chrześcijańską w takim kształcie, w jakim ona istniała przez półtora tysiąca lat, jest już dziś nie do osiągnięcia. Nie będzie tak – czy tego chcemy, czy nie – że wszyscy zaczną tak samo myśleć, to samo wybierać, tak samo się ubierać, tak samo wierzyć. To już nie wróci. Kościół nie będzie noszony w lektyce. Duchowni nie będą całowani przez wszystkich po rękach.
Nie, to nie jest wizja apokaliptyczna. To jest przełom i szansa. Owszem, ten stary świat (nie mówię że zły, ale inny) rozsypuje się. A nie wiemy jeszcze, co się z tego zrodzi, bo nie jesteśmy gotowi na tę zmianę. Ona się dzieje na naszych oczach. I stąd tak wielki niepokój oraz lęk, jak to będzie, co to będzie. To rzeczywiście jest duże wyzwanie. I tu się z bp. Decem zgadzam.
Ale nowa chrześcijańska Europa, jeśli powstanie, musi oprzeć się na nieco innych zasadach, choć nie z popiołów. Nie stworzymy sobie jakiejś enklawy, chyba że za murami Jasnej Góry czy innych klasztorów. Nie będziemy mieli świata zredukowanego do kilku opcji, gdzie wszystko będzie wyraźne, jasne i pewne. Nie zakażemy myślenia inaczej niż w Kościele. Nie zlikwidujemy internetu. Nie zamkniemy ulic dla tych, którzy nie zgadzają się z nami. Wtedy rzeczywiście byłoby łatwiej wierzyć i praktykować wiarę.
Biskup Dec mówi, że „cywilizacja chrześcijańska, w ramach której funkcjonuje Kościół katolicki” opiera się (w kolejności podanej przez kaznodzieję) na: filozofii greckiej, prawie rzymskim i judeochrześcijaństwie. Ja bym powiedział, że w tym procesie historycznym, jaki przeżywamy, jakaś ciągłość pozostanie, ale też coś musi umrzeć. A wiary nie można utożsamiać z cywilizacją (zresztą Kościół katolicki jest powszechny i funkcjonuje nie tylko w ramach tzw. cywilizacji chrześcijańskiej).
Nie da się na prawie i filozofii oprzeć chrześcijaństwa. To nie wystarcza. „U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą” – pisał Benedykt XVI w encyklice „Deus Caritas est”. Dziś chrześcijaństwo potrzebuje wspólnoty, relacji, wiary osobistej, zakorzenionej w czymś więcej niż w tradycjach i przynależności.
Tylko doświadczenie duchowe pozwala nie poddać się lękowi i trwać przy chrześcijaństwie w pluralizmie, który jest nieunikniony, choć niebezpieczny
Wielość możliwości, także tych niebezpiecznych, bardzo utrudnia życie. I dlatego chrześcijaństwo wymaga nie tyle okopywania się i odgradzania od świata, co uwewnętrzniania, formacji sumienia, uczenia się rozeznania i modlitwy. A odnoszę wrażenie, że nadal wielu pasterzy chciałoby wiernymi sterować, mówić im, co mają robić, a czego nie. Wyznaczać granice, tworzyć prawa i przepisy. To nie zda już egzaminu bez głębszego doświadczenia duchowego. Tylko ono pozwala nie poddać się lękowi i trwać przy chrześcijaństwie w pluralizmie, który jest nieunikniony, choć jest niebezpieczny, jeśli człowiek jest na niego nieprzygotowany.
Poszerzenie zasięgu wolności nie jest samo w sobie złe. Może wprawdzie obrócić się na naszą szkodę – i tak niestety bywa, jeśli opieramy się na spontaniczności. Nikt nie każe kupować każdego ciucha, który się zobaczy w galerii handlowej. Problemu nie rozwiąże jednak zamknięcie galerii, bo żądza kupowania tkwi w człowieku. Trzeba formować swoje wnętrze, by nie chcieć rzeczy niepotrzebnych lub nie uzależniać swojej wartości od nich. Zgoda, to znacznie trudniejsze niż pozamykanie wszystkich galerii. Ale to ciągle jest rozwiązanie starotestamentalne, zewnętrzne prawo, a nie wewnętrzna przemiana, do której zaprasza Chrystus.
Lęk przed wolnością jest duży. Wielu ludzi Kościoła chciałoby po prostu jej zabronić. W „Braciach Karamazow” Dostojewski ustami Wielkiego Inkwizytora, kardynała Sewilli, twierdzi, że Kościół, w przeciwieństwie do Chrystusa, uległ wszystkim trzem pokusom, na które „duch mądry” wystawił go na pustyni: cud, władza, autorytet. Zdaniem Wielkiego Inkwizytora, wolność dla ludzi jest ciężarem, „darem straszliwym”, czymś, od czego chcieliby się uwolnić. Według niego Chrystus się pomylił, odrzucając trzy pokusy szatana na pustyni. Przecenia też możliwości ludzi, zbyt wiele od nich oczekuje. Mówi do Chrystusa: „Idziesz do ludzi z obietnicą wolności, której oni w swej prostocie i przyrodzonej skłonności do nieładu nie mogą pojąć, której się boją i lękają, albowiem nie ma i nie było nic bardziej nieznośnego dla człowieka i dla ludzkiej społeczności niż wolność”. Kardynał proponuje, że uwolni ludzi od tego ciężaru. I będzie dobrze.
Ten potop, o którym mówił bp Dec, jest też przejawem wolności, owszem może nie takiej, jakiej chce Chrystus, ale wolności. Bliska mi jest myśl ks. Józefa Tischnera: „Wolność pojawia się nie wtedy, kiedy człowiek grzeszy, ale kiedy wychodzi z grzechu”. Też wolałbym, abym w ogóle nie grzeszył i chciałbym, aby inni się nie gubili. Ale niestety się gubimy, błądzimy. To też cena wolności.
Poszerzona wersja komentarza opublikowanego pierwotnie na profilu FB Autora.
Pełny tekst kazania bp. Ignacego Deca – tutaj
Mądry tekst.
Mądry tekst.
Nieraz już w swoich komentarzach pisałem, że ludzie pokroju biskupa Deca nie zmienią się, oni żyją w swoim świecie, świecie którego już nie ma, ale który oni bardzo sobie cenią i lubią. Gdyby to były ich prywatne, nostalgiczne przemyślenia, to nawet bym im współczuł. Rzecz w tym, że oni czują, tak przynajmniej sądzę, nieprzepartą chęć dzielenia się nimi z innymi i tu jest problem i to niemały. Jak pogodzić wolność słowa przynależną każdemu człowiekowi, z wolnością głoszenia, jakby tu powiedzieć, rzeczy nierozsądnych.Może to nie jest “być, albo nie być”, ale pytanie jest ważne, choć zapewne bez odpowiedzi. A artykuł O. Piórkowskiego jak zawsze świetny i inspirujący.
Tekst miejscami inspirujący, ale pomija realia życia i de facto umniejsza rolę tych, których zadaniem jako pasterzy Kościoła jest oceniać z punktu widzenia wiary i moralności różne zjawiska w społeczeństwie, kulturze, nauce czy polityce i dzielić się tym z wiernymi, realizując misję biskupa jako nauczyciela wiary. Przecież, w świecie coraz dalej idących naruszeń prawa naturalnego (zwłaszcza w dziedzinie manipulacji genetycznych, kwestionowania prawa do życia dzieci nienarodzonych i ludzi chory i starych – eutanazja) śmiały i odważny głos biskupów jest bardzo ważny. Nawet jeśli pozornie naruszy komfort naszych niewierzących braci lub braci wierzących (wiele odłamów protestantyzmu), którzy odrzucili prawo naturalne. Misją biskupa jest nauczanie odważne i zgodne z nauczaniem Magisterium Kościoła, a nie unikanie postawy którą można nazwać kontrkulturową. Nie jest to lęk, o którym mówi autor ale właśnie odwaga mówienia “w porę i nie w porę” niewygodnych prawd. Świat, który jest niechętny lub wrogi religii katolickiej lub po prostu zagubiony, potrzebuje wysokich standardów i jasności przekazu KK, nawet radykalnego. Kościół potrzebuje przewodników duchowych i tych, którzy inspirują, wskazując, że wolność to nie “róbta to chceta” ale poddanie woli i decyzji obiektywnej prawdzie. Wbrew pozorom wolności jakie narzuca świat. Tekst ten de facto nawołuje do wycofania się, sw imię dziwnie pojętej wolności tj. permisywizmu, postawy laissez faire, a de facto obojętności wobec tego w czym pogrąża się kultura liberalna, relatywistyczna, gdzie wszystko jest wolno, każdy domaga się coraz to nowych praw, natomiast nie ma mowy o odpowiedzialności, obiektywizmie czy obowiązkach ( o której mówi m.in. Hans Jonas). Chrześcijaństwo to spotkanie z osobą i ta Osoba mówi wprost “Kto mnie miłuje zachowuje moje przykazania” a my promując wolność, zapominamy o przepowiadaniu Ewangelii i głoszeniu jej w pełni także z wymaganiami i wyzwaniem rzuconym współczesności. Jak taki KK ma trafić do ludzi, którzy widzą w nim tendencje do mimikry, dostosowania się, asymilacji w imię … nie dotykania czyjejś wrażliwości, wolności , etc. W ten sposób św. Pawel nie osiągnąłby żadnego celu w swojej misji ewangelizacyjnej.
Szanowny Panie,
nie, misją biskupa czy chrześcijaństwa nie jest tylko wskazywanie na zagrożenia i głoszenie nauki. Bo sama wiedza nie wystarczy. Co z tego, że będziemy wiedzieć, jak postępować? Często to wiemy, ale nie potrafimy wprowadzić w życie. Pan sprowadza całe chrześcijaństwo do moralności. Jezus nie mówił najpierw o zachowywaniu przykazań, lecz o przyjęciu Jego łaski, miłości. Biskupi też o tym częściej powinni mówić. Święty Paweł każdy swój list rozpoczyna od ukazania daru, w drugiej części dopiero mówi o moralności. Niech Pan sobie sprawdzi.