Czy postmodernistyczny pluralizm jest zagrożeniem i oznaką czasów ostatecznych, czy może szansą i nową duszpasterską perspektywą dla Kościoła?
Nie pretenduję do przedstawienia wyczerpującej analizy sytuacji końca czasów nowożytnych, którą zwykło się określać mianem „postmodernizmu”. Zwłaszcza że literatura dotycząca tego zagadnienia jest ogromna i nieustannie się poszerza. Chcę raczej uwypuklić kilka pytań, które stawia osobie wierzącej współczesna epoka. O nich właśnie miałem okazję rozmawiać z Gianni Vattimo, jednym z najwybitniejszych teoretyków współczesnej kultury, a zarazem filozofem należącym do nurtu postmodernistycznego.
Czy zatem postmodernistyczny pluralizm jest zagrożeniem i oznaką czasów ostatecznych, jak sugeruje Guardini, czy może szansą i nową duszpasterską perspektywą dla Kościoła? Czy ów pluralizm musi zakładać odrzucenie metafizyki i rezygnację z dogmatów wyrażonych w języku metafizycznym, czy też może raczej – nie rezygnując z głównych prawd wiary – budzić nową wrażliwość, zwracającą uwagę na niepowtarzalny charakter jednostek składających się na Kościół oraz na działającą w nich łaskę, zawsze nową i równie niepowtarzalną?
Czy Ewangelia musi być związana z metafizyczną strukturą, która zawsze jest uwarunkowana historycznie? Ale też: czy można głosić Dobrą Nowinę bez jakiejkolwiek metafizyki?
Z pewnością jednak nie możemy dzisiaj, jak to niegdyś czynił Leszek Kołakowski, drwić z pojęcia „postmodernizmu”. W postmodernistycznym pluralizmie myślenia, mówienia i działania jesteśmy zanurzeni. Wystarczy włączyć dowolny telewizyjny kanał informacyjny. Być może w niektórych z nich przebija jeszcze nostalgia za wielką „metanarracją” potrafiącą scalić i uporządkować w jedną spójną opowieść liczne „małe narracje”, które niestety nie zawsze w pokojowy sposób chcą ze sobą koegzystować. A może jednak – zamiast tęsknić za czymś nierealnym – warto zastanowić się, jaką rolę mogą odegrać chrześcijanie w dobie radykalnego pluralizmu?
Nie jest to pytanie nowe, bo zmagali się z nim również nasi bracia z pierwszych wieków chrześcijaństwa, którzy w pluralistycznym Imperium Rzymskim pragnęli głosić (i z sukcesem głosili) Dobrą Nowinę, mającą przecież charakter uniwersalny. Czy jednak – jak zapytuje Vattimo – musi być ona związana z metafizyczną strukturą, która zawsze jest uwarunkowana historycznie? Ale też – i to pytanie do teologów – czy można głosić Dobrą Nowinę bez jakiejkolwiek metafizyki? Czy nie zamienimy jej wówczas w jakiś projekt miłującego się i wzrastającego we wzajemnym rozumieniu i akceptacji społeczeństwa – projekt równie utopijny jak marzenia o emancypacji podmiotu pracującego czy o postępie i bogaceniu się ludzkości dzięki kapitalizmowi? Czy jest możliwe wzajemne korygowanie się w rozumieniu treści Objawienia, nawet gdyby – jak sugeruje Vattimo – robić to w atmosferze wzajemnej miłości, przyjaźni i szacunku, skoro nie ma żadnego fundamentu, w oparciu o który można by dokonać takiej korekty?
Fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2019
Pragnę cynicznie zauważyć, że postmodernizm nie stawia teologowi wielkich wyzwań. Wręcz przeciwnie, postmodernistyczny relatywizm jest zupełnie bezbronny wobec religijnych narracji, a postmodernistyczni filozofowie obficie czerpali z języka religijnego. Religijne metafory są przecież obecne i u Derridy, i u Foucaulta, i u ich licznych następców (Latour?) W postmodernistycznym świecie post-prawdy fakty religijne, objawienia, indywidualne przeżycia mistyczne mają taką samą epistemologiczną wartość jak wszystkie inne źródła prawdy.
Dla teologów prawdziwe wyzwanie postawił Russel, Popper, czy też cała wielka tradycja racjonalizmu i naukowego empiryzmu. Tradycja która mimo sukcesów postmodernizmu w kulturze, nadal stanowi fundament nauki, przemysłu, czy nawet prawa, i póki co nic nie wskazuje by miało ją coś zastąpić.