Zima 2024, nr 4

Zamów

Zbigniew Nosowski – sprzymierzeniec dialogu, otwartości i krytycznej wierności

Zbigniew Nosowski podczas odbierania tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Szczecińskiego 13 czerwca 2019 roku w Szczecinie. Fot. Filip Kacalski/Uniwersytet Szczeciński

Dziennikarstwo Zbigniewa Nosowskiego i jego redakcji oparte jest na wyraźnej światopoglądowej tożsamości, ale nie daje sobie przyzwolenia na cyniczne uczestnictwo w bieżącej grze politycznej; reaguje na codzienne zdarzenia, ale pozostaje zainteresowane zaspokajaniem i kształceniem potrzeb na najwyższej próby publicystkę i esej.

Laudacja wygłoszona podczas przyznania Zbigniewowi Nosowskiemu tytułu doktora honoris causa 13 czerwca 2019 roku w Szczecinie

Magnificencjo, Wysoki Senacie, Dostojny Doktorze, Panie i Panowie.

Uroczystość nadania tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Szczecińskiego Redaktorowi Zbigniewowi Nosowskiemu jest świętem naszej wspólnoty – poprzez doniosły akt, którego dziś dokonujemy, pragniemy ją poszerzyć i wzmocnić. Czynimy tak w uznaniu rozlicznych zasług Redaktora Nosowskiego: dla wolnego dziennikarstwa w Polsce, dla budowy społeczeństwa obywatelskiego, dla dialogu polsko-żydowskiego i ekumenicznego, a także za obronę prawdy w dyskursie publicznym oraz działania na rzecz innego. Wierzymy, że wypełniamy w ten sposób powołanie uniwersytetu – czym ono jednak jest, tu i teraz?

Pytanie to zadajemy dziś częściej niż dawniej – i z narastającą niepewnością. Wielce symptomatyczna wydaje się już sama zmiana języka, jakiego używamy. Z jednej strony, gdy usiłujemy zdać sprawę z doświadczanego przez nas kryzysu, zadłużamy się nadal w języku tradycji: mówimy, że następuje rozkład dawnej relacji między profesorem i studentem, czyli owej universitas magistrorum et scholarum; że w warunkach postępującej specjalizacji dochodzi do wzajemnego wyobcowania nauk, czyli do rozpadu universitas litterarum, do upadku ideału jedności kształcenia, do zaniku relacji, jaka zachodzi między podmiotową universitas a przedmiotowym universum; że słowo Bildung, tak ważne dla tożsamości nowoczesnego uniwersytetu, to odpowiednik łacińskiej formatio, słowa oznaczającego podejmowanie powołania, kształtowanie obrazu, na który człowiek został stworzony i który nosi w sobie. Z drugiej strony podsuwa się nam inny język. Słyszymy, że oto dochodzi do desocjalizacji społeczeństwa, denacjonalizacji gospodarki oraz deterytorializacji i despacjalizacji działalności gospodarczej; globalizacji, transnacjonalizacji i detradycjonalizacji; korporatyzacji, marketyzacji i menedżeryzacji – etc. Wszystkie te słowa opisują świat, do którego uniwersytet, jeśli ma przetrwać, musi się dostosować – ale także przynoszą sugestię, że uniwersytet to element procesu produkcji, przedsiębiorstwo sprzedające usługi wedle zapotrzebowania rynku.

Jesteśmy gdzieś między tymi dwoma językami – w trudnym do określenia miejscu. Skazani albo na jałową nostalgię za tym, co odchodzi, albo na bezwarunkową akceptację technokratycznej przyszłości. Czy jednak na pewno? Jak się zdaje, należałoby uczynić wszystko, aby od alternatywy tej się uchylić – i ofensywnym, a nie tylko obronnym, gestem spróbować na nowo opisać naszą tożsamość. Jak ją określić? Może jako podtrzymywanie i nawiązywanie więzi. Scalanie tego, co wciąż rozdzielane.

Ale co miałoby to znaczyć? Najpierw, że akt nadania tytułu doktora honoris causa naszej uczelni Zbigniewowi Nosowskiemu to potwierdzenie powołania uniwersytetu, które polega na przechowywaniu i przekazywaniu wartości, które wiążą i spajają jednostki w organizm społeczny – a zarazem uznanie tej universitas, która zawiązała się dookoła czasopisma, interdyscyplinarnego ośrodka badawczego Laboratorium „Więzi” (portalu internetowego) oraz wokół wydawnictwa „Więź”, za godną wsparcia, wyróżnienia i afirmacji.

Akt ten byłby ponadto pochwałą zmiany jako metody podtrzymywania ciągłości – przeciw skostnieniu, które zrywa ciągłość; odrzuceniem tradycjonalizmu w imię ocalenia tradycji – jako czegoś żywego i aktualnego; utwierdzeniem własnej tożsamości – ale tylko po to, aby szeroko otworzyć się na to, co nowe oraz inne. Formuły te, jak się zdaje, trafnie oddają wyzwania, jakie stoją przed uniwersytetem – ale są też parafrazą głównych wątków manifestu środowiska „Więzi” (jego głównym autorem jest Zbigniew Nosowski) zatytułowanego „Dlaczego otwarta ortodoksja?”. Inne imię owej ortodoksji brzmi: krytyczna wierność.

Akt nadania tytułu doktora honoris causa naszej uczelni Zbigniewowi Nosowskiemu to potwierdzenie powołania uniwersytetu, które polega na przechowywaniu i przekazywaniu wartości

Wreszcie – akt ten byłby wyrazem troski o fundamenty. Przywołajmy w tym miejscu słowa Tadeusza Mazowieckiego, założyciela „Więzi”, który w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim z roku 2008 mówił:„W społeczeństwie pluralistycznym i wolnym występują najróżniejsze sprzeczności. System demokratyczny, parlamentaryzm ma sprawiać, żeby te sprzeczności musiały się ujawniać, zderzać. Naturalną częścią tego procesu jest debata, dialog. Niezwykle ważne jest jednak, żeby oprócz tej debaty polegającej na sporze i kwestionowaniu istniała też więź — pewien zasób wartości wspólnych dla społeczeństwa. Ta więź jest potrzebna do tego, żeby podstawowe wartości społeczeństwa demokratycznego były odczuwane jako wspólne. Ta więź określa fundament społeczeństwa demokratycznego”.

I właśnie ona, ta więź, obecnie dramatycznie rwie się w ogniu konfliktów i załamuje pod ciężarem różnic. Jej odtwarzanie i pielęgnowanie to zadanie bardziej pilne i ważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej po roku 1989. W takim, możliwie szerokim kontekście, należałoby umieszczać uświęcony tradycją akt, którego dziś dokonujemy.

Przeświadczenie, że przesłanie „Więzi” okazuje się szczególnie cenne właśnie dziś, wyrażają znakomici recenzenci w przewodzie doktorskim: prof. Małgorzata Książek-Czermińska, prof. Jacek Petelenz-Łukasiewicz, ks. prof. Andrzej Draguła. Zgodnie podkreślają społeczne znaczenie dorobku i działalności Zbigniewa Nosowskiego. Uznają Redaktora Nosowskiego za dziedzica wielkiej polskiej tradycji obywatelskiej sygnowanej nazwiskami Jerzego Giedroycia i Jerzego Turowicza – nie tylko dziennikarskiej, ale właśnie obywatelskiej.

Warto bowiem zdawać sobie sprawę, co jest stawką, o którą toczy się dziś gra. Dziś, czyli w dobie upadku tradycyjnych mediów (zastępują je m.in. News Feedy w social media oraz influencerzy), fake newsów, rozrastających się fabryk internetowych trolli, informacji generowanych przez boty, astroturfingu, wszechobecności clickbaitów itd. Nie zdając sobie sprawy z grozy sytuacji, żyjemy w świecie cyberwojen informacyjnych – bombardowani przez całą dobę coraz to liczniejszymi i coraz mniej rzetelnymi informacjami. Badania Komisji Europejskiej pokazują, że 2/3 mieszkańców naszego kontynentu codzienne styka się fake newsami, które – według badań MIT – rozchodzą się 6 razy szybciej niż prawdziwe (mówi się: atrakcyjny content rozprzestrzenia się viralem). Jakie tworzy to zagrożenie, uzmysławia fakt, że w ostatnim kwartale ostatnich amerykańskich wyborów prezydenckich strony rozpowszechniające dezinformacje generowały na FB więcej udostępnień, linków i polubień niż 19 największych amerykańskich firm medialnych razem wziętych (a FB jest źródłem informacji dla ponad 40 procent Amerykanów). Co roku nowa odsłona wojny: w ciągu 6 miesięcy 2018 roku Facebook usunął 1,5 mld fałszywych kont; ale od stycznia do marca roku 2019 roku już 2,2 mld. Niemal wszystkie służą do różnego rodzaju agresywnych działań: oto, co znaczy, że żyjemy w czasach postprawdy.

Kilkanaście lat temu – czyli wieki temu – naiwnie uważaliśmy internet za medium demokratyczne i równościowe. Dziś widzimy, że na masową skalę używany jest on do niszczenia naszych demokracji i społeczeństw. Ludzie zamykają się swoich bańkach informacyjnych i nie wykazują chęci, aby z nich wyjść. Tym samym tracą umiejętność odróżnienia rzeczywistości od fikcji, pragnień i emocji.

W tej sytuacji dziennikarstwo, które nie polega na infotainmencie; którego celem nie jest maksymalizacja liczby odsłon i kliknięć; dziennikarstwo oparte na wyraźnej światopoglądowej tożsamości, ale niedające sobie przyzwolenia na cyniczne uczestnictwo w bieżącej grze politycznej; reagujące na codzienne zdarzenia, ale zarazem zainteresowane zaspokajaniem i kształceniem potrzeb na najwyższej próby publicystkę i esej, promujące sztukę i opowiadające o duchowości – czyli dziennikarstwo jedyne warte swojej nazwy, staje się czymś bardzo rzadkim. A właśnie na tym polega działanie grupy medialnej kierowanej przez Zbigniewa Nosowskiego: kwartalnika, interdyscyplinarnego ośrodka badawczego Laboratorium „Więzi” (skupia kilkudziesięciu naukowców, publicystów i ludzi sztuki) oraz wydawnictwa „Więź” (publikującego min. tomy Archiwum (paryskiej) Kultury).

Ale Zbigniew Nosowski jest nie tylko dziennikarzem i redaktorem, a jego pracy w tej dziedzinie nie należy mocno oddzielać od bardzo wielu innych aktywności (których nie zdołam tu wymienić). Jak bowiem zauważa profesor Małgorzata Książek-Czermińska, działalność publiczna, twórczość i biografia Redaktora Nosowskiego tworzą spójną całość. Profesor nazywa ją „swego rodzaju projektem egzystencjalnym”. Przykładem działalność na rzecz przyjaźni polsko-żydowskiej. Zbigniew Nosowski od roku 2007 uczestnicy w pracach Zarządu Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, był wiceprzewodniczącym tego ciała, obecnie po raz drugi jest jej chrześcijańskim współprzewodniczącym (ze Stanisławem Krajewskim). Od roku 2009 działa jako członek Rady Fundacji Auschwitz-Birkenau. Problem relacji polsko-żydowskich był przedmiotem jego wykładów w Sydney, Canberze i Melbourne w Australii, w Toronto, w University of California w Los Angeles oraz w Jerozolimie. Ale zainteresowanie sprawą relacji polsko-żydowskiej ma wymiar nie tylko intelektualny, lecz również osobisty i społeczny. Zbigniew Nosowski wspomina, jak przed laty ze swą narzeczoną, a obecnie Małżonką, Katarzyną, dowiedział się, że w lesie pod Otwockiem – to miasto, w którym mieszka – jest cmentarz żydowski. W roku 2002 z czterema osobami (był wśród nich były proboszcz parafii w Otwocku, ksiądz Wojciech Lemański) założył Społeczny Komitet Pamięci Żydów Otwockich i Karczewskich – i został wybrany jego przewodniczącym. Zaczęło się porządkowanie cmentarza, w którym brali udział katolicy, prawosławni, baptyści i niewierzący anarchiści. Corocznie odbywają się obchody rocznicy zagłady otwockich Żydów. Komitet zorganizował liczne prelekcje i spotkania edukacyjne. Jednym z tematów był wstrząsający i słynny już pamiętnik z czasów zagłady żydowskich mieszkańców Otwocka, który napisał Calek Perechodnik. W swej książce „Rachunek sumienia z Jana Pawła II” Zbigniew Nosowski proponuje członkom katolickich wspólnot: „Wybierzcie się na cmentarz żydowski”. I zwraca się z pytaniami: „Czy rozumiem różnicę między losem Polaków w czasie II wojny światowej (zagrożeni śmiercią) a losem Żydów (skazani na śmierć)”; „czy lokalna martyrologia jest to tylko martyrologia Polaków”; czy pamiętacie, że – jak pisał Jan Paweł II – „chrześcijanie i żydzi modlą się do tego samego Boga”? Pytania boleśnie aktualne – być może, niestety, coraz bardziej (także jeśli pamiętać, że na kamieniu pamięci otwockich Żydów ktoś w kwietniu tego roku namalował swastykę).

Jak „znaki czasu” odczytuje Zbigniew Nosowski? Najpierw przypomina, że „wierność korzeniom to nie niezmienność”

Innym rodzajem aktywności Zbigniewa Nosowskiego, w którym ujawnia się godna uznania jedność myśli i czynu, to uczestnictwo w ruchu „Wiara i Światło” (1600 wspólnot na całym świecie). Został on stworzony przez zmarłego w maju tego roku Jeana Vaniera, założyciela wspólnoty Arka (150 wspólnot). Ten syn gubernatora Kanady, oficer marynarki i filozof porzucił swe dotychczasowe życie, aby zamieszkać z osobami niepełnosprawnymi umysłowo. Nie opiekować się nimi, ale dzielić z nimi życie (we wspólnotach nie ma typowego dla instytucji charytatywnych podziału na odrębne światy: opiekunów i podopiecznych). W ruchu „Wiara i Światło” regularnie spotykają się osoby mieszkające w jednym mieście, dzielnicy, parafii. Oba ruchy mają charakter ekumeniczny. Zbigniew Nosowski, znów wraz Małżonką, uczestnicy w tym ruchu od roku 1983. Założył wspólnotę w Otwocku. Co roku spędza ze swymi niepełnosprawnymi przyjaciółmi dwa tygodnie letnich wakacji. „Dobrze wiem, jak dużo im zawdzięczam”, pisze. Otrzymuję od nich więcej niż daję – stwierdza. To oni, ci „czasem głęboko upośledzeni, stali się dla mnie nauczycielami człowieczeństwa”. Wręcz z pewnym wyrzutem wobec samego siebie Nosowski wyznaje: „W ciągu roku żyję – jako publicysta i działacz – głównie wielkimi problemami Kościoła, Polski, Europy. Brakuje czasu dla konkretnego człowieka, choć teoretycznie głoszę, jak ważne jest pielęgnowanie relacji międzyludzkich”. To wyznanie wydaje się wielce symptomatyczne dla postawy Zbigniewa Nosowskiego: wypowiada je ktoś, kto już niemal 40 lat działa na rzecz niepełnosprawnych i zrobił w tej sprawie wiele więcej niż większość z nas.

W drugiej recenzji, napisanej przez profesora Jacka Petelenza-Łukasiewicza, znajdujemy zdanie mówiące, że działalność Redaktora Nosowskiego ma „silne oparcie w przeszłości, w tradycji, ale także w przyszłości, którą się formuje”.

Przez chwilę spróbuję zastanowić się szerzej, co znaczy ta głęboka i przechylająca się w stronę paradoksu formuła – w nieco wyostrzonej postaci brzmiałaby ona: „zakorzenić się w przyszłości”. Przede wszystkim oznacza to gotowość odczytywania „znaków czasu”, czyli uczestniczenia w przemianach historycznych, reagowania na nie i wpływania na ich bieg. To wyczulenie na owe znaki jest dziedzictwem II Soboru Watykańskiego, o którym bp Grzegorz Ryś we wstępie do książki Nosowskiego „Krytyczna wierność” pisze, że w Polsce jest „coraz częściej głównym oskarżonym w «procesach» wytaczanych […] przez coraz młodszych prokuratorów”. Tymczasem czytanie „znaków czasu” źródłowo oznacza ufność w obecność i działanie Ducha Świętego – w jego potęgę i moc.

Ufność taka cechowała postaci, które Nosowski podziwia. Na przykład wielkiego filozofa Stefana Swieżawskiego, który w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim potwierdza zarzuty, że sobór wywołał kryzys, ale zaraz dodaje, że się nim w ogóle nie martwi, bo to kryzys ozdrowieńczy. Pomaga bowiem zrozumieć, że „Kościół posoborowy nie może być ani władczy, ani bogaty, ani nacjonalistyczny”. Ocalenia Swieżawski oczekuje z Francji (dodajmy – tam działał Vanier) – kraju uznawanego zwykle za laicki, zdechrystianizowany i z tego powodu zupełnie inny niż Polska. Bo czystość świadectwa, a nie liczba dusz stanowi największą wartość. Ale Swieżawski przypomina też, jak został zganiony za głoszenie takich tez przez prymasa Wyszyńskiego, którego nigdy nie przestał wysoko cenić: że to obiektywnie szkodzi Kościołowi, że za wcześnie, że zostanie to źle zrozumiane…

Inną ważną postacią jest ksiądz Franciszek Blachnicki, założyciel ruchu oazowego, dla którego punktem wyjścia stała się teza, że Polacy pilnie potrzebują ewangelizacji, albowiem – to cytat z Blachnickiego przywoływany przez Nosowskiego – „O większości ochrzczonych właściwie nie należałoby mówić, że są chrześcijanami”. Przywołując takie wypowiedzi, Nosowski wyznaje, że czyni to „z pewnym lękiem”. Dlatego nazywa Blachnickiego prorokiem, a jego nauczanie profetycznym.

Jak „znaki czasu” odczytuje sam Zbigniew Nosowski? Najpierw przypomina, że „wierność korzeniom to nie niezmienność”. Stwierdza, że „nie wystarczy Polska zawsze wierna. Potrzebna jest Polska nowocześnie wierna”. Przypomina, że Jan Paweł II opowiadał się przeciw „piastowskiej” interpretacji dziejów Polski, „która opiera się na wspólnocie «czystej» etnicznie” i stał zawsze „po stronie otwartej i gościnnej, wielokulturowej, wielonarodowej i wieloreligijnej Rzeczypospolitej”. Bo w „polskiej historii normą byłą wielość i różnorodność, a wyjątek stanowi monolit narodowościowy i wyznaniowy, który powstał po roku 1945”. To w PRL promowano, dodaje Nosowski, „tradycje «piastowskie», w których ideologią komunistyczną łączono z hasłami endeckimi”. Idzie tu zresztą także za Swieżawskim, który powiada: „dzięki tradycji jagiellońskiej my mamy o wiele lepszą tradycję europejską niż prawie wszystkie narody europejskie (co innego tradycja sarmacka, budowana na duchu walki i kontrreformacji)”. Dlatego w „Rachunku sumienia z Jana Pawła II” Nosowski proponuje czytelnikowi, by zapytał samego siebie: „A może boję się wolności? Może próbuję od niej uciekać […] na przykład w złudną krainę «naszości», gdzie są sami swoi, gdzie przekonywać można tylko już przekonanych?”. „Czy nie odmawiam osobom innej religii lub innego wyznania prawa do bycia Polakiem?”; „Czy nie oskarżam inaczej myślących rodaków o to, że są zdrajcami narodu?”. I składa wspólnotom katolickim propozycję: „Wybierzcie się […] na jakąś kontrowersyjną wystawę. Podyskutujcie potem, jak odebraliście prezentowane tam dzieła”. Trzeba to robić, albowiem – i to jest credo Nosowskiego – „postawa dialogu nie jest jedynie możliwością, lecz obowiązkiem katolika”.

Tak zatem widzi Zbigniew Nosowski nowoczesny patriotyzm. Z kolei nowoczesny katolicyzm jest według niego niemożliwy bez ekumenizmu – Nosowski m.in. organizuje ekumeniczne Zjazdy Gnieźnieńskie, spotykał się ze wspólnotami z kościoła ewangelicko-reformowanego, współpracował z ewangelicko-reformowanym miesięcznikiem „Jednota”. O stosunku katolików do innych odłamów chrześcijaństwa powiada: „Tolerancja to za mało”. O sobie mówi, że czuje się „zdecydowanie najpierw chrześcijaninem, uczniem Chrystusa, a dopiero potem katolikiem”. Stwierdza, że pozostaje w sporze „ze wszystkimi, którzy sami przyznają sobie monopol na katolicyzm, nowoczesność, tradycję czy patriotyzm”. Bardzo zajmuje go „duchowość chrześcijanina-obywatela” i społeczne wymiary bycia chrześcijaninem. Uważa, że „w sferze społecznej Kościół ma służyć dobru wspólnemu, a nie tylko dobru katolików”. Pochwala chrześcijaństwo pojęte jako spotkanie z Bogiem, a nie jedynie wyraz przynależności do tradycji (zwykle zresztą wąsko pojętej). W ten sposób pojmuje postawę trzech ostatnich papieży: „szli pod prąd. Dla każdego z nich indywidualnie bardzo szybko wiara przestała być tylko pobożnością i akceptowaniem katechizmowych prawd odziedziczonych po przodkach. Dzięki osobistej relacji z Bogiem wiara stałą się dla nich integralną postawą życiową”.

Tak rozumiejąc wiarę, Zbigniew Nosowski dwukrotnie pełnił funkcję świeckiego audytora Synodu Biskupów w Watykanie (2001, 2005). W latach 2002-2008 był konsultorem Papieskiej Rady ds. Świeckich, w latach 1994-2007 członkiem Krajowej Rady Katolików Świeckich, od roku 1996 członkiem Komisji (później: Komitetu) Episkopatu Polski ds. Dialogu z Niewierzącymi, a w latach 2001-2014 członkiem Rady Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich.

Prowadzenie wewnętrznej krytyki Kościoła jest od zawsze ważną częścią działalności społecznej Zbigniewa Nosowskiego

Wreszcie – niezwykle ujmująca i sugestywna jest jego teologia rodziny zarysowana w książce „Parami do nieba”. Opisuje w niej przełom, dokonujący się właśnie teraz w dziejach całej teologii, która dotąd ujmowała świętość jedynie mimo lub w ramach małżeństwa, ale nigdy poprzez małżeństwo. W książce tej mamy zresztą w istocie rzeczy do czynienia z zarysem kilku teologii, z których najciekawsze są chyba teologia codzienności i teologia kobiety. Wątki te pojawiają się też w książce „Rachunek sumienia…”, w której Nosowski przypomina, że dla Jana Pawła II słowo „feminizm” było słowem pozytywnym; że „Bogu nie można przypisywać kategorii męskich”; że „«Kościół jest kobietą» (gr. ekklesia – tłumaczy – ma rodzaj żeński)”.

Ksiądz profesor Andrzej Draguła, trzeci recenzent, zauważa, że Zbigniew Nosowski „nie jest polemistą, ale dialogistą – choć dla wielu określenie takie staje się chętnie rzucaną w niego inwektywą”. Różnica polega na tym, że polemiści zawsze bronią prawdy, dialogiści – jej poszukują. Dialog zakłada jednak krytykę. W imieniu swoim i swego środowiska Nosowski pisze: „Chcemy być krytyczni. Dopominamy się o prawo krytycznego zabierania głosu w sprawach Kościoła i ubolewamy, że nie chcą nas słuchać, a nasze uwagi są odbierane jako napaść na Kościół. A ja chciałbym spytać – czy krytykujemy po to, by nas głaskano?”.

Ten motyw powraca w publicystyce Nosowskiego. W innym miejscu czytamy: „Ale czy ktokolwiek obiecywał, że krytykom będzie w Kościele łatwo?”. Krytyka nie jest jednak wartością samą w sobie, pełni rolę służebną wobec wartości, które obejmuje: oczyszcza je. Rozważania na temat krytyki prowadzi Nosowski w sporze z Tischnerem – który czasem, jak się zdawało Nosowskiemu, nie bronił Kościoła, gdy bronić należało. Ostatecznie jednak Zbigniew Nosowski zgadza się z Tischnerem, że „Kościół w Polsce nie przeszedł jeszcze przez poważną krytykę wewnętrzną, a ta jest mu niezbędna”.

Prowadzenie tej krytyki jest od zawsze ważną częścią działalności społecznej Zbigniewa Nosowskiego. Dalszym jej ciągiem są najnowsze, podjęte jeszcze przed dyskusją, która wybuchła w maju tego roku, inicjatywy Redaktora Nosowskiego. Wspomina o nich w swej recenzji ksiądz profesor Draguła. Pierwsza to „Zranieni w Kościele” – inicjatywa Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie, Laboratorium „Więzi” i Fundacji Pomocy Psychologicznej Pracownia Dialogu. Projekt ten obejmuje telefon zaufania oraz katolickie środowisko wsparcia dla osób dotkniętych przemocą seksualną w Kościele. Druga inicjatywa to list otwarty katolików świeckich do Rady Stałej KEP o pilnej potrzebie znalezienia systemowego rozwiązania problemu pedofilii, pod którym to listem podpisało się 355 świeckich osób reprezentujących różne środowiska katolickie. Charakterystyczne jest to, że ta druga inicjatywa zwrócona jest do wewnątrz, w stronę Kościoła, a pierwsza na zewnątrz – niesie pomoc ofiarom przemocy.

Wesprzyj Więź

Jeszcze słowo o związkach redaktora Nosowskiego ze Szczecinem. W roku 2008 na Zamku Książąt Pomorskich wziął udział w ważnym sympozjum „Silny potrzebuje słabego”, zorganizowanym przez osoby wywodzące się z ruchu „Wiara i Światło”. Od kilku lat on sam, jak i wiele osób z „Więzi”, bierze udział w corocznych Dniach Kultury Żydowskiej „Adlojada”, z oddaniem organizowanych przez prof. Jerzego Madejskiego i jego współpracowników. Dodam jeszcze, że w tej sali – senatu US – w roku 2015 Redaktor Nosowski wziął udział w bardzo ciekawej dyskusji na temat kondycji uniwersytetu, która odbyła się właśnie w ramach „Adlojady”.

Wyznam na koniec, że wyłuszczając powody, dla których nadajemy Redaktorowi Zbigniewowi Nosowskiemu tytuł doktora honoris causa, być może nadmiernie skupiłem się na otwartości, zaniedbując nieco drugą, równie ważną stronę, to znaczy ortodoksję. Myślę jednak, że skoro dialog nie jest dla nas możliwością, lecz obowiązkiem, to nie ma innej ortodoksji niż dialogiczna, czyli otwarta. „Monolit antydialogowy”, by użyć wyrażenia Swieżawskiego, nie zasługuje na miano ortodoksji.

I uwaga ostatnia: na początku dziejów uniwersytetów, pod koniec XIV wieku, papież Urban VI wykładał, czym jest universitas. Polega ona, tłumaczył, na „przepędzaniu chmur ignorancji”, na „stawianiu czynów i dzieł w świetle prawdy”, na użyteczności „wspólnotowej i postronnej”, a wreszcie – na „przysparzaniu ludziom szczęśliwości”. Słowa te nie straciły aktualności. Dobrze mieć w takim dziele sprzymierzeńca w osobie Redaktora Zbigniewa Nosowskiego.

Podziel się

Wiadomość

Ogromnie się cieszę i składam Zbigniewowi Nosowskiemu najserdeczniejsze gratulacje. Od lat mam okazję przyglądać się, chociaż z daleka, różnym działaniom redaktora Nosowskiego, i jestem pełna podziwu dla jego szlachetności, wytrwałości, idealizmu – takiego, bez którego świat byłby znacznie gorszy.