Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Nędza nie wydaje się uciążliwa, jeśli …”. Portret człowieka sowieckiego

Więźniowie gułagu w ZSRR w 1932 roku. Fot. Wikimedia Commons / na licencji CC

Wizyty w Związku Radzieckim uzmysłowiły polskim pisarzom, że do porozumienia między ludźmi Zachodu a człowiekiem sowieckim nigdy dojść nie może. „Nasz świat jest światem zabawy w politykę i tenis, światem zjadania chleba i kultury – ich świat to świat histerii, okrzyków, haseł i szamotania się z pracą” – pisał Stanisław Cat-Mackiewicz.

Rosja Radziecka od początku swego powstania rozbudzała w Europejczykach wielką ciekawość. Dziecko komunizmu, w dwudziestoleciu międzywojennym jedyne państwo „Nowego Świata” o czerwonym odcieniu, otoczone zostało – jak się okazało – szczelną barierą. Rzadko kiedy przedostawały się przez nią prawdziwe relacje o stosunkach tam panujących.

W latach 30. sowieci pragnęli urobić ludzi Zachodu drogą propagandy. Wizytacje w Rosji poddawane były szczególnym rygorom, które przypominały zapewne warunki współczesnych podróży do Korei Północnej. W relacji Antoniego Słonimskiego czytamy, że „olbrzymia większość przyjezdnych przesuwa się przez Rosję utorowanym i obstawionym szlakiem podróży, wyreżyserowanym przez biuro turystyczne, czyli tzw. Inturist. (…) Wycieczkę oprowadza się według z góry oznaczonego programu, wypełnia się jej cały czas pobytu; daje to większą ekonomię sił potrzebnych, powiedzmy, do pilnowania bezpieczeństwa przyjezdnych”. Kniaź Potiomkin byłby dumny.

Polskim okiem

Najstaranniej zaplanowane przez władze wycieczki nie mogły jednak ukryć wrażenia, jakie pozostawiał najbardziej intrygujący element systemu – człowiek sowiecki. Zachodni kapitalista koncentrować się mógł na monumentalnych fabrykach, pokazowo urządzonych budynkach, nowoczesnych więzieniach oraz w swej naiwności dawać wiarę gwarancjom przewodników. W tych samych warunkach Polak-inteligent, ze względów historycznych znający bardzo dobrze język rosyjski, ze swą wrodzoną dociekliwością i sceptycyzmem wobec poczynań Kremla (czy to białego, czy czerwonego), dokonać mógł najbardziej wnikliwej oceny stosunków społecznych w ZSRR.

Zza krat Łubianki wciągającej analizy socjologicznej dokonał aresztowany we Lwowie w 1939 r. premier Leon Kozłowski. W dwudziestoleciu sposobność opisania rzeczywistości „z wolnej stopy” nadarzyła się z kolei m.in. kapitanowi Mieczysławowi Lepeckiemu, monarchiście Stanisławowi Catowi-Mackiewiczowi czy lewicującemu Antoniemu Słonimskiemu.

Efektem podróży zwłaszcza dwóch ostatnich publicystów okazały się obszerne relacje, przyjęte zresztą przez władzę sowiecką z wrogością. Lepszej reklamy Rosja w każdej epoce nie potrafi zresztą zapewnić dziełom o niej traktującym. Redaktor wileńskiego „Słowa” w swojej pracy zatytułowanej „Myśl w obcęgach. Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów” pisał, że wyjazd do Rosji poprzedzić miały aż dwuletnie starania o wizę w radzieckim poselstwie. Zobligowano go przy tym do sporządzenia uczciwej relacji: „O nas dużo ludzie piszą rzeczy kłamliwych, Pan jest monarchista, lecz Pańska osoba daje gwarancję, że Pan napisze tylko prawdę”. Dostrzegając nierzetelność wzajemnego przekazu wiadomości zza żelaznej kurtyny, Cat-Mackiewicz pisał o kłamstwach sowieckich: „nie można powiedzieć, że są monstrualne, potworne, należy mówić, że są humorystyczne. (…) W Bolszewii co chwila spotykamy się z rzeczami, które jeszcze więcej nas śmieszą, niż dziwią”. Mimo tego, „każdy dzień pobytu w Rosji obecnej – jak przyznawał – otwierał przede mną nowe zagadnienia, nowe problemy, otwierał, podsuwał, wskazywał nowe kwestie do zbadania, odgadnięcia, zdziwienia”.

Antoni Słonimski z kolei do Rosji wyruszył na zaproszenie tamtejszych literatów. I on miał wcześniej do czynienia z lekturą poświęconą Sowietom. Chciał więc przekonać się, na ile krytyczny obraz Związku Radzieckiego, malowany nad Wisłą, jest przerysowany. „Czy oblepieni jesteśmy kłamstwami prasy burżuazyjnej, czy też okłamani przez propagandę sowiecką? Czy z tej podróży zdołamy wynieść jakąś prawdę istotną? (…) Czy jadę do kraju czerwonego terroru, czy do państwa żywego socjalizmu, o którym przecież każdy z nas marzył od dziecka?” – dumał. Już po przybyciu do stolicy ZSRR skamandryta zwracał uwagę, że na kłamstwa polskie o Sowietach odpowiada się na Wschodzie pięknym za nadobne. Lwią część tej roboty przypisywał prasie: „w rozmowach z pisarzami najbardziej interesuje mnie, co koledzy rosyjscy wiedzą o zagranicy. Już po paru zdaniach widać, jak obie strony obełgiwane są przez swoją prasę. Jest tylko ta różnica między nami, że ja wiem, iż nasza prasa brukowa łże o Rosji, a oni wierzą we wszystko, co napisze Prawda albo Izwiestja”.

Dochodził do wniosku, że „brak filmów zagranicznych, brak prasy burżuazyjnej i monopol, który posiada państwo na udzielanie wszelkich wiadomości, wytwarzają zgodną opinię Rosjan o nędzy i terrorze panujących w krajach kapitalistycznych”. Konstatował, że widok turystów zagranicznych utwierdzał Rosjan w przekonaniu co do uprzywilejowania i bogactwa przybyszy. Nienawiść do obcokrajowców musiała nakręcać polityka władzy, która za upragnione i rzadko występujące w Bolszewii dolary oferowała przybyszom to, czego odmawiało się głodującemu Rosjaninowi. „Dla mnie, gdy mam walutę zagraniczną, znajdzie się w tym głodnym kraju masło, którego nie dostaje robotnik, i jajka, których nie dostają dzieci” – pisał Słonimski.

Rewolucja trwa

Wszechobecna bieda i głód, tak bardzo kojarzone z Rosją Radziecką, to jednak tylko jedne z czynników kształtujących społeczeństwo. Przede wszystkim, na co uwagę zwracali obserwujący Rosję wspomniani polscy pisarze, budowa komunizmu pozostawała w toku. Mackiewicz wprost pisał, że „raj-przyszłość” ma w Rosji dopiero powstać. Słonimski zaś, posługując się wdzięczną metaforą, pisał o człowieku leżącym na stole operacyjnym, wciąż podlegającym zabiegom chirurgicznym bez znieczulenia.

Zarówno Mackiewicz, jak i Słonimski, swoje sądy wypowiadali chyba w przekonaniu, że to, czego byli świadkami, to jedynie wstępna faza budowy świata, która – jak się okazało – spetryfikowała i pogrążyła w stagnacji Wschód na długie dekady.

Taką argumentacją, związaną z trwającą wciąż rewolucją i skutkującą arbitralnością władzy, Słonimski starał się usprawiedliwiać nędzę jednych w porównaniu z dobrobytem innych. Tłumaczył, że państwo wynagradza pracę wedle jej przydatności dla aktualnego etapu rewolucji. Podobne spostrzeżenia tyczyły się nie tylko wymiaru ekonomicznego, ale i tożsamościowego oraz moralnego: „Sądzę, że trzeba będzie długich jeszcze lat, aby w Rosji wróciło poszanowanie dla życia jednostki i groza wobec dokonywanej krzywdy. A przecież tam właśnie, w kraju budującym nowe życie zbiorowe, i oskarżającym zgniły kapitalizm świata, pragnąłem bardziej niż gdziekolwiek zobaczyć żywe, namiętne pragnienie sprawiedliwości”.

Komunizm niemal zlikwidował w Rosji analfabetyzm. Lektura była jednak sprowadzana prawie wyłącznie do roli przekaźnika marksizmu

Z perspektywy czasu, zwłaszcza pierwsze zdanie poety uświadamiać może, jak przerażająco naiwną perspektywę mieli przede sobą ludzie żyjący w tamtej epoce. Przyłóżmy do tego także i zakończenie jego medycznej przenośni: „Jeśli zabieg się uda, przyniesie on światu prawdziwe zdrowie i nowe nieobliczalne siły. Ale czy ta bolesna i krwawa operacja odbywa się z konieczną precyzją i w atmosferze wolnej od bakterii, wydaje mu się może najważniejszym i najciekawszym pytaniem”.

Już w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej powstało przekonanie co do osiągniętych do tej pory materialnych zysków, które raptem człowiek sowiecki mógł bezpowrotnie utracić. „Całe to budownictwo sowieckie (…), dokonywa się pod hasłem służenia powszechnej szczęśliwości, i w to wierzy obywatel sowiecki. (…) Armia Czerwona musi być silna, bo inaczej wrogowie ludu zniszczą wielkie budownictwo socjalistyczne, budownictwo «Królestwa Bożego» na Ziemi. Żyjąc w faktycznej niewoli państwa, obywatel sowiecki gotów jest walczyć do ostateczności, aby tylko zachować tę wielką zdobycz rewolucji, a mianowicie, że pracuje nie na panów, ale dla większego swego dobra” – pisał premier Leon Kozłowski.

Likwidacja indywidualizmu

Trudno ocenić, która cecha była determinantą stosunków społecznych powstałych w ZSRR. Wydaje się, że podstawowe spostrzeżenie naszych polskich inteligentów o człowieku sowieckim dotyczy pojęcia zbiorowości. Jednostka w Związku Radzieckim nie znaczy nic. Dosadnie kwitował to Mackiewicz: „car trzymał w kolektywach katorgi tylko pewien promil całego społeczeństwa, bolszewicy – wszystkich”. Człowiek w Rosji sowieckiej jest nie tylko stłamszony przez władzę, ale i przytłoczony wielkością państwa. Jak pisał Cat, ten świat ma stać się jednym wielkim miastem fabryk, maszyn i lasem kominów.

W dążeniu do likwidacji indywidualizmu władza radziecka posunęła się do wskrzeszenia dawno wymarłej instytucji „wywołańców”. Liszeńcy – tak bowiem nazywało się tych ludzi w Sowietach – to osoby dotknięte śmiercią cywilną, niewidzialne dla aparatu wszechobecnej władzy mimo swego fizycznego istnienia.

W panowaniu nad człowiekiem w Rosji sowieckiej partycypuje wielotysięczna rzesza biurokratyczna. Jak dostrzegał Słonimski, „w magazynach i sklepach w rzeczy samej znajdowały się urzędy. Zamiast wędlin, butów, zegarków, kapeluszy męskich i wystaw konfekcji widzi się twarze wysuszone jak wędliny, plecy zgarbione nad aktami, całe tłumy urzędników, bo i tu jest wieczne przeludnienie. (…) Zniesienie handlu prywatnego i kontrola państwa nad każdym szczegółem życia obywatela musiały zatrudnić setki tysięcy i miliony tych, którzy nie produkują, nie handlują, ale agitują, pilnują, organizują i prowadzą kontrolę, by nie handlowano”.

Człowiek w Rosji sowieckiej był nie tylko stłamszony przez władzę, ale i przytłoczony wielkością państwa

Ten kolektyw, istna masa, żył w przeświadczeniu konieczności dalszego zbiorowego wysiłku. Pracował, bo praca była w Bolszewii apoteozowana. Słonimski pisał, iż wszechogarniająca „nędza nie wydaje się uciążliwa, jeśli każdy dzień przynosi nowe emocje i nadzieje. Poczucie konstruktywnej i celowej pracy, świadomość ważności i godności codziennych wysiłków jest silnym narkotykiem”. W innym miejscu jednak skamandryta skłonny był przypuszczać, iż w Rosji tak naprawdę nie ma świadomej woli pracującego ludu, gnębionego twardą ręką władzy tępiącej najdrobniejszy przejaw sprzeciwu. Indywidualizmu człowiek sowiecki był oduczany.

Poeta pisał o różnych przejawach „przeludnienia”. Podstawowym znaczeniem tego pojęcia było to związane z komfortem życia rodzinnego. Postępująca industrializacja i urbanizacja doprowadzały do problemów kwaterunkowych.

Mackiewicz zwracał zaś uwagę na trudność w uzyskaniu przydziału mieszkania. Prawo gwarantowało 6 m kw. powierzchni (w większych miastach więcej) na osobę! Mieszkania były w tych warunkach zatłoczone. „Rodziny robotnicze – relacjonował – mają swoje sypialnie oddzielne co prawda, ale tak, z korytarza wchodzi się nie do jednego pokoju, lecz do dwóch. Czyli nikt nie mieszka we własnym pokoju, lecz zawsze w przechodnim. Żadna rodzina nie może być u siebie, zawsze musi jej ktoś po głowie łazić. W ten sposób wdraża się indywiduum ludzkie do życia w kolektywie”.

Jak zauważał Leon Kozłowski, wiele małżeństw zawierano w Rosji w celu uzyskania trudno dostępnego mieszkania. Stan ten odbijał się na jakości życia młodych, co komentował z kolei Słonimski podczas pobytu w Moskwie: „olbrzymia większość dzieci wałęsa się po podwórzach, pije wodę z kałuż ulicznych, dzień cały, zwłaszcza latem, spędza na brudnej ulicy, bo w przepełnionych mieszkaniach nie ma powietrza ani miejsca na zabawę”.

Nadzieja komunizmu

Pomimo niedogodności życia codziennego, młody człowiek był nadzieją komunizmu i chyba to właśnie młodzieży, ufnej w lepsze jutro i szczerość w dążeniu do szczęścia, Związek Radziecki mógł zawdzięczać tak długie trwanie.

I Mackiewicz, i Słonimski, zwracali uwagę na dychotomię społeczną: starsi, znający czasy caratu Rosjanie oczekiwali wyzwolenia (nawet z pomocą Polaków). Szczerze Sowietów nienawidzili. Młodzież z kolei, nieznająca innej rzeczywistości, otrzymująca w święta rewolucyjne lepsze posiłki i czerwone chorągiewki, chłonęła propagandę raju na Ziemi niczym gąbka.

Słonimski dwukrotnie opisywał przejawy niepoprawnego zaangażowania sowieckiej młodzieży, raz przytaczając sytuację, w której młoda dziewczyna objaśniała niepotrafiącemu czytać chłopcu, kim był Beethoven i Bach: „małego wykładu słucha już kilkanaście osób. Jesteśmy w kraju, gdzie panuje prawdziwy głód wiedzy, gdzie słowo jest chlebem, gdzie mówią więcej, niż jedzą i piją”. Drugim razem zwracał uwagę na zachowanie przewodniczki, zapał, z jakim opowiadała w muzeum o rewolucji. „I o dziwo, gdy przyszła druga grupa zwiedzających i trzecia grupa, towarzyszka Zina nie straciła ani pół tonu, ani jednej wibracji w głosie. Mówiła wciąż to samo, z tym samym wzruszeniem” – notował.

Głód wiedzy

Nauka była tym, co wpływało decydująco na ukształtowanie młodzieży w duchu bolszewizmu. Skamandryta pochwalał komunizm za to, że zlikwidował analfabetyzm. Propaganda sowiecka potrzebowała przecież słowa pisanego. Przebywający na Ukrainie podróżnik i wojskowy Mieczysław Lepecki tak charakteryzował jedną z tamtejszych mieścin: „Jest jedna dziedzina, w której Boryspol zmienił się gruntownie. Mam na myśli szkolnictwo. W Sowietach uczą się wszyscy, nie tylko dzieci. Bolszewicy pilnują, aby miano się gdzie uczyć. Nawet w tak zapadłej mieścinie jak Boryspol widziałem szereg szyldów, oznajmiających, że za nimi, w nędznych niejednokrotnie budynkach, mieszczą się różne szkoły ogólne i zawodowe”.

Młodzież w Rosji Radzieckiej uczyła się chętnie. Rozrywki, które władza jej oferowała, miała ambitny charakter. Nie bez uszczypliwości co do świata, którego był reprezentantem, Słonimski zauważał: „nie ma aparatów do wróżenia przyszłości, automatów z pornograficznymi fotografiami ani loteryjek, na których wygrywa się gliniane świnki. Są natomiast wielkie czytelnie, pokoje do gry w szachy, koncerty na powietrzu, sale odczytowe i zbiorowe tańce, prowadzone przez specjalnych instruktorów. (…) Jest nawet jedno koło szczęścia, coś w rodzaju loteryjki, ale fantami są tylko książki”. „Ten kult dla nauki i pęd do kształcenia się są najsympatyczniejszymi może objawami nowego życia Rosji” – dodawał.

Za druk książek w Rosji odpowiadało państwowe wydawnictwo Gosizdat. Lektura była jednak sprowadzana niemal wyłącznie do roli przekaźnika marksizmu. Jak zauważał Słonimski, „powieść oryginalna, ale niepolityczna, prawie nie istnieje”. Literatura miała być użyteczna. Słowo pisane ukazywało się w wielotysięcznych nakładach, w zależności od spodziewanego efektu propagandowego. Docierało do każdego zakamarka Związku Radzieckiego.

Istotnym jest jednak fakt, że książki rzadko kiedy stanowiły własność prywatną! Przekazywano je do bibliotek, spółdzielni, domów ludowych. Ludzie chętnie po nie sięgali. Gazety i książki należały do nielicznych dóbr niereglamentowanych. Bezkrytyczna paplanina kreowała ludzi szczątkowo oczytanych, których premier Kozłowski nazywał „półinteligentami”.

Być może nadużyciem jest mówić o zamiłowaniu do „nauki”. Z pewnością człowiek sowiecki odczuwał poza głodem rzeczywistym także głód wiedzy, zwłaszcza wobec zamkniętych granic. Często jednak to, co komuniści uznawali za postęp naukowy i czym się szczycili, z rzeczywistym rozwojem nie miało nic wspólnego. Tak rozumował Mackiewicz: „uczyć się to znaczy umieć objaśniać wszystko – począwszy od wykopalisk archeologicznych, a kończąc na obrazach Picassa – walką klas i stosunkiem do produkcji”.

Ufnej w lepsze jutro młodzieży Związek Radziecki mógł zawdzięczać tak długie trwanie

Słonimski z kolei pisał, że w sprawach technicznych Sowieci w ogóle nie byli twórczy. „Chwalebny pęd cywilizacyjny nie wsławił się wielkimi zdobyczami. Na razie chodzi o to, żeby dogonić Zachód, korzystając ze zdobyczy Zachodu”. Opluwano w ZSRR kapitalistów zachodnich, ale w pierwszej kolejności wyciągano do nich ręce, gdy nie było się w stanie niczego samemu skonstruować. Stosunek do zagranicy był wybitnie instrumentalny, a wyższość człowieka sowieckiego miała wątłe podstawy: „Jeśli chodzi o zdolność rozumowania, to przeciętny bolszewik uważa całą resztę ludzi na świecie za embriony. Człowiek u nich zaczyna się od marksisty. Gdy trzeba naprawić traktor, który zepsuje russkij czełowiek, to zagraniczny embrion jest uznawany. We wszystkich innych kwestiach komuniści mają absolutną przewagę, bo wiedzą wszytko, wszystko rozumieją i nie mają żadnych wątpliwości”.

Mackiewicz posługiwał się w tym kontekście przykładem 400 świeżo upieczonych inżynierów pewnego uniwersytetu, zatrudnionych w jakiejś stoczni, których nie dopuszczano do pracy z obawy o ich kompletną nieznajomość spraw technicznych (jak twierdził Kozłowski, wiedza „inżyniera” bywała podobna do umiejętności majstra kończącego średnią szkołę zawodową).

W sowieckich warunkach wybujała, nieprzystająca do zapotrzebowania i obniżająca jakość liczebność pracowników, postronnym zakrawała na absurdalne rozwiązanie. Wizytując fabrykę z amerykańską wycieczką, zwrócić się miał do Słonimskiego Polak z USA: „Panie – powiedział do mnie – oni się tu chwalą, że nie ma bezrobocia. Nic dziwnego, jeśli pracę jednego robotnika wykonywa dziesięciu ludzie. Czy pan nie widzi, że w tej fabryce jest tłok? Przecież tu ludzie sobie przeszkadzają”.

„Takiego teatru nie miał żaden naród”

Czego by nie mówić o zdolnościach technicznych Związku Radzieckiego, jedna jest dziedzina, w której Rosja pozostawała niedoścignioną – sztuka. „Takiego teatru nie ma żaden naród” – zarzekał się skamandryta, który z uwagi na niedostatek kawiarni i miejsc sprzyjających odpoczynkowi, każdy wieczór starał się poświęcać na wizytę w teatrze. Jak pisał, „dostarcza on nie tylko strawy duchowej, ale i pożywienia dla ciała”. Świątynie żywej sztuki słynęły z bufetów, w których jedzenia dla uczestników widowiska artystycznego nigdy nie brakowało.

W sferze idei, teatr radziecki pozostawał rzecz jasna pod kontrolą władzy. Pisał o tym redaktor wileńskiego „Słowa”: „Aby sztuka mogła pójść na scenę, musi być ona zagrana bez publiczności przed robotnikami z jakiejś jaczejki fabrycznej i dopiero przez nich akceptowana może się ukazać”.

Wielkość teatru rosyjskiego trwała jednak nie dzięki władzy sowieckiej, a pomimo niej. „Bardzo charakterystyczne jest, że stale w repertuarze utrzymują się dramaty Ostrowskiego czy Czechowa, że grany jest Tołstoj i Dostojewski, a żadna ze sztuk bolszewickich nie wraca na afisz” – notował Słonimski. Wariacje znanych dzieł, podporządkowywane dialektyce rewolucyjnej, mimo iż często niewiele miały wspólnego z pierwowzorem, zachwycały tym, co wydobyć z niego potrafiła nieodgadniona rosyjska dusza. „Forma teatralna zwyciężała – przyznawał poeta – każde podniesienie kurtyny okazywało tyle pomysłowości i kipiącego talentu, że w końcu, a raczej już w połowie sztuki, stało się obojętne, że nie jestem na Hamlecie, ale na sztuce trochę tylko podobnej”.

Nad urbanizacją i kolektywem komunistycznym, nie tylko zresztą w teatrach, górowały stare rosyjskie przyzwyczajenia i tęsknoty. Oto bowiem w galeriach sztuki, również obleganych przez zwiedzających, człowiek sowiecki z zainteresowaniem przyglądał się sztuce burżuazyjnej. Dostrzegł to poeta, komentując cieszące się zainteresowaniem obrazy, wśród nich m.in „wspaniałe bohomazy Siemiradzkiego, obrazujące poniżenie proletariatu greckiego”.

Leon Kozłowski dostrzegał katastrofalne dla dialogu Moskwy z Europą wpływy filozofii hinduskiej – fatalistycznej, o negatywnym stosunku do życia

To w sferze sztuki człowiek sowiecki szukał ujścia dla swych odwiecznych frustracji o rodowodzie jeszcze carskim i wcześniej tatarskim. Zwracał na to uwagę Leon Kozłowski: „obywatel sowiecki nie był nigdy człowiekiem wolnym. Po niewoli tatarskiej przyszła niewola carska, a po carze przyszły Sowiety”.

Niesamowitej analizy społeczeństwa na tle fascynacji kulturą wyższą dokonał Antoni Słonimski. Stwierdził on, że „Rosja jest krajem aktorów i reżyserów. Trzeba to wiedzieć i pamiętać o tym nie tylko w teatrze, ale i w życiu politycznym, gdzie niestety, te cechy narodowe nabierają często znamion kabotyństwa. Namiętność do wykazania się, przemawiania, ekshibicjonizmu psychicznego, spowiedzi i pozerstwa spotyka się ty na każdym kroku”.

Uważał przy tym, że władza potrafi te właściwości wyzyskać celem cywilizowania kraju. Jako przykład podawał najważniejszą dziedzinę życia człowieka sowieckiego: pracę. „Ma się wrażenie, jakby nie było tu cichej i spokojnej pracy w laboratoriach czy fabrykach, ale jakaś praca wśród czerwonych transparentów na arenach oświetlonych reflektorami” – wyjaśniał.

Zdawać by się mogło, że człowiek sowiecki ukochał przyjmowanie ról w każdym aspekcie życia. Tak uważał Mackiewicz, pisząc, że „w Rosji do każdej pracy zapędza indywiduum ludzkie nie wzgląd na własny indywidualny interes, lecz dwa czynniki, z których jednym jest terror, drugim systematyczne wprowadzanie tego ludzkiego indywiduum w stan histerii rewolucyjnej, w stan aktora deklamującego najbardziej patetyczną ze swoich ról”.

Wojna światów

Krótkie wizyty w Związku Radzieckim prędko uzmysłowiły polskim pisarzom, że do porozumienia i zrozumienia między ludźmi Zachodu a człowiekiem sowieckim nigdy dojść nie może. Inteligent polski zwracał uwagę na różnice w mentalności kapitalisty zza Łaby i sowieckiego niewolnika niezdolnego do krytycznego ujęcia.

Słonimski zauważał, że obcokrajowcy nie tylko nie znają języka, ale nie mają zrozumienia dla psychiki rosyjskiej. Psychiki poddanej przez sowietów bolesnej wiwisekcji. „Cudzoziemcy, a zwłaszcza Anglosasi, traktują często Rosję jak kraj egzotyczny. Wydaje się im, że Rosjanin, z którym rozmawiają, albo jest zupełnie takim samym jak oni człowiekiem Zachodu, albo też, że to jakiś japoński samuraj, który gdy sam zostaje w domu, zdejmuje europejskie ubranie i przebiera się w czerwone kimono”. Skamandryta nie tyle krytykował, co punktował ufność i naiwność zachodnich obserwatorów. „Nie było mi żal dzieci, dość zresztą zdrowo wyglądających, ale raczej tych paru starszych Anglików, należących do wycieczki pedagogów londyńskich, którzy grzecznie potakiwali siwymi głowami”.

Z drugiej strony człowiek sowiecki pełen był sprzeczności. Przede wszystkim nie dało się z nim dyskutować. Słonimski uważał, że po 15 latach lektury radzieckich gazet „czytelnik jest już tak załgany, że traci krytycyzm”. W rozmowie z literatem radzieckim wyrzucał: „mam wrażenie, iż chodzi wam tylko o to, że pałka, którą wy bijecie po głowie, jest różdżką czarodziejską, a kij, którym bije wasz przeciwnik, jest zbójecką buławą”.

W bezpośredniej konfrontacji z sowietami bywał bezkompromisowy w swej diagnozie: „Po piętnastu latach od rewolucji stoją u was ogonki po chleb, sól i naftę. Doprowadzony do rozpaczy proletariat, poruszany uczuciem zemsty, nie wydaje mi się dość precyzyjnym i odpowiednim narzędziem do wprowadzenia nowych form życia. Sprzymierzeńcem waszym jest kryzys, bezrobocie, głód, niesprawiedliwość, anarchia i wojna. Polityka wasza zmierza do pogłębienia tych klęsk, każda zamknięta fabryka, każdy robotnik, który nie ma chleba w Europie, cieszy was i raduje”.

Leon Kozłowski dostrzegał z kolei katastrofalne dla dialogu Moskwy z Europą wpływy filozofii hinduskiej – fatalistycznej, o negatywnym stosunku do życia. „Ta wschodnia indoeuropejska mentalność, która w Indiach dała obcą nam, ale wielką cywilizację, w warunkach rosyjskich odebrała ludziom możność tworzenia jakiejkolwiek cywilizacji. Ona to była przyczyną, że cywilizacja europejska nigdy nie zapuściła w Rosji głębszych korzeni. Europejski Zachód był tu zawsze oceniany jako zgniły Zachód”. Teza ta, choć kontrowersyjna, niesie z sobą pewną mądrość człowieka, który spędził parę lat w sowieckich więzieniach i poznał najciemniejszą stronę sowieckiego człowieka.

To w sferze sztuki człowiek sowiecki szukał ujścia dla swych odwiecznych frustracji

Mackiewicz zwracał natomiast uwagę na bezkrytyczność, która uniemożliwiała nawiązanie jakiegokolwiek dialogu między przedstawicielami tych dwóch światów. Pośrednio odnosił się do tego też premier Kozłowski: „wyuczona doktryna komunistyczna daje proste i jasne odpowiedzi na wszelkie pytania. Wszystko inne, co w zakres tych wiadomości nie wschodzi, jest wymysłem burżuazyjnym”.

Mackiewicz kwitował ten stan wyjątkowo dosadnie: „dziwne społeczeństwo, zahipnotyzowane, zsolidaryzowane w kłamaniu w oczy cudzoziemcom, w kłamaniu naiwnym, rozbrajającym, tak że się czasami myśli, że doprawdy ma się do czynienia z jakimś obłędem masowym”.

Wesprzyj Więź

Ale temu obłędowi towarzyszył też brak świadomości. Skamandryta przestrzegał, „że nie trzeba zapominać, że w Rosji ludzie przeważnie wierzą w to, co robią. U nas w Europie zawiera się pakty, w które się nie wierzy, dziennikarz bez wiary napada i bez wiary wychwala”.

Różnice społeczne były nie do przezwyciężenia już w latach 30. Zestawiał te dwa światy Mackiewicz. Widział przynależność Polski do zachodniego świata: „U nas w wagonie słychać rozmowy o Brześciu, o podwyżce, obcięciu płac, o polityce, o ministrach, o Gdyni, plaży i gdzie kto pojedzie na wakacje. U nich – gdzie się jaka buduje fabryka. Nasz świat jest światem wypoczynku, światem zabawy w politykę i tenis, światem zjadania chleba i kultury – ich świat to świat histerii, okrzyków, haseł i szamotania się z pracą”.

Zakończmy kreślenie konturów sylwetki sowieckiego człowieka pytaniem, które postawił sobie Antoni Słonimski: „Czy to, co odczuwam w Rosji, jest weltschmertzem «Zgniłego inteligenta» i «mdłego humanisty» czy może jest wrażeniem człowieka wolnego, patrzącego nie bez poczucia zdrowego humoru na patetyczny kraj wielkich haseł, wielkiego blefu, wielkiego ucisku i wielkiej nędzy?”.

Podziel się

Wiadomość

Polecam „Opierzona rewolucje” Melchiora Wankowicza z 1934. Bardziej pojednawcza i cieplejsza w stosunku do Sowietow, byc moze naiwna pozycja, ale rownie ciekawa. Wankowicz spotkal niektorych wysoko postawionych ludzi, m.in. Radka, tuz przed wybuchem wielkiej czystki.