Moment, w którym ksiądz myśli, że z powodu samych święceń jest kimś lepszym, to początek końca kapłaństwa.
Fragment książki Jerzego Stuhra i ks. Andrzeja Lutra „Myśmy się uodpornili. Rozmowy o dojrzałości”, Wydawnictwo Mando, Kraków 2019. Tytuł od redakcji
Winę [za obecny kryzys Kościoła – przyp. red.] ponosi chora eklezjologia, wynikająca z kryzysu wiary, braku wiary w Kościele, z odejścia od Ewangelii. Zwycięża duch korporacyjny, zdogmatyzowanie instytucji, niekiedy zmienianie jej w prywatny folwark. Dla Chrystusa nie ma już wtedy miejsca. Brak duchowości, „struktury bez korzeni, bez pamięci, bez twarzy, bez ciała, w ostatecznym rachunku – bez życia” – tak mówi Franciszek.
Pozostają tylko nic nie znaczące wzniosłe słowa, które nikogo nie obchodzą. Dominuje znany słowotok, podlany fałszywą troską. Skandale zbrodni pedofilii dotyczą co prawda mniejszości kapłanów, to jednak mają charakter plagi, bo zdarzają się w mniejszym czy większym stopniu w każdym kraju. W skutkach są tragiczne, bo każdy przypadek niesie za sobą niewinne ofiary, skrzywdzone na całe życie. To wszystko wymaga czegoś więcej niż tylko oczywistych działań interwencyjnych. Obrona ofiar, zadośćuczynienie za doznane krzywdy oraz ukaranie sprawców wymagają likwidacji kościelnej „struktury zła”, czyli odklerykalizowania Kościoła. Co to znaczy „odklerykalizować”? To znaczy odrzucić to, co zbutwiało, zgniło, powrócić do korzeni ewangelicznych. Kapłaństwo jest powołaniem wspaniałym, ale tylko wtedy, gdy służy Bogu, czyli człowiekowi. Wiem, to banalna prawda, ale o banałach najłatwiej się zapomina.
Wypaczona i wykoślawiona eklezjologia to dramat, bo pozwala usprawiedliwić zło w imię „dobra Kościoła”. Dobrem Kościoła da się usprawiedliwić wszystko, dla fałszywie pojętego dobra zamiata się zło pod dywan. Dobro Kościoła to wygodny młot na niewygodnych i samodzielnie myślących księży. Pycha to pierwszy grzech główny i najbardziej niebezpieczny, bo zwalnia z moralnej odpowiedzialności za pozostałe grzechy. Takie myślenie panuje w strukturach hierarchicznych, które same siebie „dogmatyzują”, a zapominają o korzeniach, o tym, co stało u ich podstaw. Zamiast tego żyją w strukturach o mentalności korporacyjnej. To nie dobro, to zło Kościoła! Nie można nigdy zapominać, że to doktryna ma służyć człowiekowi, a nie człowiek doktrynie.
Dobrem Kościoła da się usprawiedliwić wszystko, dla tak fałszywie pojętego dobra zamiata się zło pod dywan
Kościół jest święty, ale z cyklicznie powracającymi kryzysami, nazywanymi często saecula obscura. Pojawiają się wtedy święci ludzie, którzy rozwalają stare konstrukcje, zesztywniałe wskutek bezruchu i siatek uzależnień. Wystarczy przypomnieć tylko św. Franciszka, tacy ludzie jak on mają moc, żeby uzdrowić Kościół, zmienić to wszystko, co zostało zdegradowane do poziomu kasty – elementu obcego dla chrześcijaństwa. Chyba nadszedł taki czas.
A przecież dobro Kościoła istnieje i jest dość banalne, bo Jezus był „banalny”. Dobro Kościoła to dobro człowieka: wykluczonego, przeżywającego trudności, uchodźcy, to dobro „celnika i grzesznika”, to otwartość na inność. Dobro Kościoła to przerzucanie mostów do odległych brzegów; dobro Kościoła to wyciąganie ręki do tonących, bez pytania, dlaczego znaleźli się w takim stanie. I to dobro w Kościele się dzieje, naprawdę dzieje się, ale przegrywa z eklezjologią zdogmatyzowanych struktur. Patrzę na to z perspektywy polskiej, no bo jakiej innej? Recepta jest prosta: wiara i Ewangelia. Franciszek daje nadzieję.
Klerykalizm wpływa na tworzenie elit zamkniętych, brutalnych. Właściwie każdy ksiądz – tak mówi papież – powinien być antyklerykalny. Zawsze miałem taką świadomość. Problem w tym, że antyklerykalizm antyklerykalizmowi nierówny: jest ten ozdrowieńczy, konieczny, pozwala wyzwolić się z zabójczej pychy, poczucia wyższości, jest otworzeniem się na inność; i jest ten jaskiniowy, tramwajowy, przed którym przestrzegał ksiądz profesor Józef Tischner, antyklerykalizm służący jako pejcz do walenia w Kościół i wszystkich księży; w ujęciu tego antyklerykalizmu dobry ksiądz to były ksiądz.
Moment, w którym ksiądz myśli, że z powodu samych święceń jest kimś lepszym, to początek końca kapłaństwa. Niestety, ten moment jest często niezauważalny; wtedy można stać się odczłowieczonym cyborgiem, wypowiadającym puste słowa o wspólnocie, która jest darmowym znakiem uobecniającym i manifestującym rzeczywistość wiary. Ble, ble, ble, zawsze można jeszcze dodać coś o ubogaceniu i ubłogosławieniu.
Struktury instytucjonalne są ważne, ale nie będą one miały żadnego znaczenia, jeśli Kościoła Chrystusa nie będzie w nas
(…) [Franciszek] powtarza, że Kościół nie jest na świecie po to, by potępiać, lecz by pozwolić na „spotkanie z tą przenikającą do trzewi miłością, jaką jest miłosierdzie”. Aby mogło to się zdarzyć, trzeba wyjść z kościołów i z parafii, wyjść i pójść szukać ludzi tam, gdzie żyją, gdzie cierpią, gdzie mają nadzieję. Obraz Kościoła jako szpitala polowego. Taki szpital zakładany jest tam, gdzie toczy się walka: „nie ma stałej struktury, nie jest wyposażony we wszystko”, jest „przenośny”, ma zapewniać pierwszą pomoc.
Kościół wychodzący, Kościół przenośny. Ale żeby wyjść, trzeba szeroko otworzyć wrota Kościoła. Tak więc istnieje tylko Kościół otwarty. To, co nazywamy „zamkniętym”, nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Franciszek mówi zatem o Kościele otwartym, czyli wychodzącym, „przenośnym”, i najbardziej szokujące dla wielu: „który nie ma stałej struktury”. Przenośny, czyli trwający we mnie. Struktury instytucjonalne są ważne, papież ich nie neguje, ale nie będą one miały żadnego znaczenia, jeśli Kościoła Chrystusa nie będzie w nas. Kościół otwarty, wychodzący, tak jakby nie było tych struktur widzialnych, a tylko te przenośne, w nas.
Fragment książki Jerzego Stuhra i ks. Andrzeja Lutra „Myśmy się uodpornili. Rozmowy o dojrzałości”, Wydawnictwo Mando, Kraków 2019. Tytuł od redakcji
Dziękuję za ten artykuł bo właściwie od wyjazdu z Polski myślałem ze nikt tam już tak nie myśli. W roku w którym wyjechałem z Polsku (Ks) Leonardo Boff został wezwany na dywanik do Watykanu za książkę „Church: Charism and Power.” Czytałem ją po angielsku, bo nigdy nie przetłumaczono jej na język polski. A szkoda. Ta książka, która weszła w zbiór książek zakazanych szczególnie w seminariach w połowie lat 80tych właściwie uratowała moje powołanie. Pod jej wpływem napisałem moja pierwsze prace magisterską na Lovanium: „Profetyczna misja laikatu…” ubolewałbym i do dziś ubolewam, ze ta książka poszła w zapomnienie a jej autor został usunięty z Uniwersytetów katolickich.
Już wtedy prawie 40 lat temu Leonardo ostrzegał przed rosnącym klerykalizmem. Gdyby go posłuchali wtedy i zrozumieli w Watykanie to może nie mielibyśmy tyle problemów dzisiaj w kościele. Wspólnoty podstawowe, kościół od dołu został wyparty przez inne ruchy bardziej klerykalne. A klerykalizm to pycha, wywyższanie się, patrzenie z góry na laikatu itp.
Mam nadzieje ze z tych wszystkich błędów i skandali może pojawi się nowa wizja kościoła bardziej oparta na wartościach i darach u wszystkich chrześcijan a nie na władzy i poddanych.
O. Bernard Latus, SVD
Trzeba zaczać od porozbierania tych wszystkich przebierańców z tego złotogłowiu, z tych anachronicznych kostiumów obliczonych na zadziwienie maluczkich a najwyraźniej schlebiejących próżnosci księżulków, którym się wydaje, że naprawdę są wspaniali
„Kapłaństwo jest powołaniem wspaniałym, ale tylko wtedy, gdy służy Bogu, czyli człowiekowi”. Co to ma być?