Jeśli życie współczesnych ludzi ma być chrześcijańskie, to Kościół musi ich naprawdę zrozumieć.
Drugi rozdział książki „Kościół otwarty” – programowej dla środowiska „Więzi” – wydanej po raz pierwszy przez nasze wydawnictwo w 1963 roku.
Stwierdzenie rozdźwięku między Kościołem a życiem, uświadomienie sobie, że rozdźwięk ten jest zasadniczym źródłem trudności i niepowodzeń misji chrystianizacyjnej, postawiło na porządku dziennym pytanie i naturę relacji zachodzącej między Kościołem a zmienną rzeczywistością świata, i dalej – pomiędzy tym, co zmienne i niezmienne wewnątrz samego Kościoła. Uświadomiło też związek zachodzący między tymi dwiema relacjami, co miało zasadnicze znaczenie. Pytanie to – być może nienowe – postawione zostało dziś w zupełnie szczególnych warunkach. Złożyły się na nie przede wszystkim rozmiary i wielopłaszczyznowość kryzysu, a także właściwa ludziom naszych czasów cecha określona jako umiejętność myślenia kategoriami historycznymi.
Ów problem, który można by wyrazić w haśle „Kościół a współczesność”, nie tylko głęboko poruszył zaangażowanych w sprawy religii katolików, ale również stał się przedmiotem dużego zainteresowania wielu niewierzących. Jeśli chodzi o tych ostatnich, to mimo różnic w poglądzie na tę kwestię, wszyscy oni – co jest zrozumiałe – oceniają Kościół jako zjawisko czysto historyczne i związane z pewnym określonym etapem czy etapami rozwoju ludzkości. Dla wierzących sprawa wygląda oczywiście zupełnie inaczej i w zasadzie prosto: Kościół jest zawsze tyleż wieczny i niezmienny, ile współczesny i aktualny, a jak powie niejeden – dlatego zawsze współczesny i aktualny, że wieczny i niezmienny.
Ale tu już zaczynają się znaki zapytania, problemy i dyskusje, a nieraz spory i wzajemne pretensje. Ahistoryczny w zasadzie pogląd, według którego cały rozwój myśli i form w życiu Kościoła jest problemem mało istotnym czy też całkowicie transcendentnym w stosunku do procesów historycznych, nie wymaga dziś już chyba polemiki. Gdy jednak staniemy na stanowisku, że w Kościele dokonuje się stały, choć nierównomierny proces rozwoju i doskonalenia myśli i form – proces kierowany przez Opatrzność, ale będący również świadomym dziełem członków tego Kościoła, i że dialog między Kościołem a epoką jest istotnym elementem tego rozwoju – trudności i problemy mimo to nie znikną.
W Kościele wyróżniamy elementy istotne i stałe elementy formalne – zmienne i nieistotne
Postarajmy się dać chociażby odpowiedź na pytanie, jak dzisiaj ma wyglądać ta „współczesność” w życiu Kościoła? Czy „współczesność” to zradiofonizowane świątynie, kaplice Corbusiera, księża z mandoliną i zakonnice na skuterach? Czy może Abbé Pierre, księża-robotnicy, Mali Bracia, La Pira i communauté? Socjologia i psychologia religii? A może katolicki egzystencjalizm w stylu Gabriela Marcela? A jeśli to jest właśnie współczesność, czy wobec tego barokowa świątynia – o zgrozo – niezradiofonizowana i księża maszerujący piechotą i bez mandoliny przestają być współcześni? Czy a priori „niewspółcześni” stają się benedyktyni i dominikanie, i św. Tomasz z całą swoją filozofią? Jak się ma jedno do drugiego?
Pytania mogą być i bardziej skomplikowane: na przykład, czy różni współcześni katolicy opowiadają się za „katolicyzmem otwartym” dlatego, że wydaje się im słuszniejszą formą katolicyzmu w ogóle, czy przede wszystkim dlatego, że wydaje się bardziej współczesny? I co to właściwie znaczy „współczesny”? Takie pytania i mniej lub więcej udane odpowiedzi można mnożyć w nieskończoność. Wydaje się jednak, że kryje się za nimi „istota problemu” i nią przede wszystkim należy się zająć.
Można spotkać dwa skrajne stanowiska w kwestii „mechanizmu” zmian w Kościele. Niewierzący twierdzą najczęściej, że wszystkie zmiany dokonują się pod naciskiem sytuacji, w imię ratowania „strefy wpływów”. Część z nich to po prostu dokonywane z konieczności zapożyczenia z myśli chrześcijańskiej obcej. Tymi zapożyczeniami w myśli chrześcijańskiej byłyby między innymi: tolerancja, humanizm, szacunek dla nauki itd.
Na przeciwległym biegunie znajdujemy pewne stanowisko katolickie, które mimo zasadniczej różnicy zdradza jakieś podskórne pokrewieństwo z powyższą tezą akatolicką. To katolickie stanowisko kładzie nacisk na dwa zasadnicze elementy: niezmienną naukę i „transmisję”, czyli sposób przekazywania tej nauki ludziom. W takim ujęciu oczywiście nie ma dialogu Kościoła z epoką, tylko zewnętrzne dostosowanie się do niej. Jeśli chodzi o treść nauki, Kościół – według tego stanowiska – zawsze po prostu akcentuje ten aspekt swej prawdy, którego epoka i jej ludzie najbardziej potrzebują. Jeśli zaś chodzi o formy życia i działania Kościoła, stosuje się takie formy, jakie najskuteczniej do ludzi określonej epoki trafiają.
Stanowisko to rozumiane dosłownie – co się niestety niejednokrotnie spotyka – jest wulgaryzacją prawdy o uniwersalizmie Kościoła. Jest ono też zdecydowanie nie do przyjęcia. Bo weźmy taki choćby problem: czy racja bytu i przyczyna powodzenia np. Małych Braci albo księży-robotników leży w tym, że nie budzą oni uprzedzeń w środowiskach, w których działają, a które budził tam „klasyczny” kapłan czy „klasyczny” zakonnik? Czy problem polega na tym, że umieją oni używać właściwego języka i postępować tak, iż trafia do przekonania ludziom, wśród których działa? Czy powodzenie pewnych współczesnych kierunków myślenia płynie stąd, że są one wyrażane zrozumiałym dzisiaj językiem, a nawet językiem sztuki, a nie scholastyczną terminologią i że są modne? Na każde z tych pytań możemy odpowiedzieć „tak” i będzie to odpowiedź zarazem prawdziwa i niepełna, bo tkwi tam coś więcej i właśnie w tym „czymś więcej” leży istota sprawy. Wszędzie widać tu chęć wczuwania się w problem współczesnego człowieka i współczesnego życia, szukanie klucza do tego problemu.
Prawda Kościoła jest w swym zasadniczym zrębie niezmienna i stała. Ale ludzi nie wystarczy nauczyć prawd wiary, aby umieli żyć po chrześcijańsku. Problem bowiem nie da się w żaden sposób sprowadzić do znalezienia właściwego języka i wyszukania właściwej przypowieści. Ludzie w każdej epoce mają własne problemy.
Współczesność Kościoła, tak jak i współczesność w ogóle, musi być harmonią tradycji i nowoczesności
Jeśli życie indywidualne i zbiorowe tych ludzi ma być chrześcijańskie, jeśli chrześcijańska ma być ich kultura i cywilizacja, jeśli – inaczej mówiące – tych właśnie konkretnych ludzi i ich życie Kościół naprawdę ma uświęcać, to musi tych ludzi oraz ich indywidualne i społeczne życie naprawdę zrozumieć. Zrozumieć – to znaczy poznać człowieka, jego życie materialne i duchowe z całą komplikacją współzależności i uwarunkowań. Jego sposób myślenia i odczuwania, jego problemy, dążenia i tęsknoty, obawy i kompleksy. Poznać problemy i zjawiska cywilizacyjne i kulturowe epoki w ich całej złożoności i mechanizmie, ich uwarunkowania i tendencje rozwojowe.
Potem można dopiero szukać właściwych i zgodnych z duchem chrześcijańskim sposobów rozwiązania tych problemów i właściwych dróg uświęcania człowieka oraz odpowiednich do tego właściwych form oddziaływania. Praca nad zrozumieniem i uświęceniem konkretnych ludzi i konkretnego życia, tkwiącego w określonej sytuacji i w określonym czasie, jest właśnie ową istotą i wewnętrzną treścią współczesności w życiu Kościoła, jest sensem dialogu Kościoła ze współczesnością.
Wszelkie „nowości” w Kościele powinny być chyba przejawami tego procesu uwspółcześniania i przede wszystkim pod tym kątem widzenia należy je oceniać. Jeśli nie są jego ogniwami, może się okazać, że ich nowy i nowoczesny wyraz jest tylko formalny. Nie musi to przekreślać całkowicie ich wartości, ale na pewno wystarczy, aby imponowały tylko swą zewnętrzną „nowoczesnością” i śmiałością, z jaką zrywają z tradycją w tej czy innej dziedzinie. Sama forma nie decyduje jeszcze ani o przydatności, ani o prawdziwej, istotnej odpowiedzi na współczesne potrzeby człowieka.
Osobnym problemem jest związek, jaki zachodzi pomiędzy tym procesem uwspółcześniania a rozwojem myśli w Kościele. Związek ten na pewno w dużym stopniu istnieje, ale rozwój myśli w Kościele również do niego się nie sprowadza. Tam jednak, gdzie związek ten zachodzi, nie polega on – jak tego chcą niektórzy niekatolicy – na prostym przejmowaniu czy zapożyczaniu myśli świeckiej. Rzetelna znajomość myśli katolickiej w jej całym procesie rozwojowym byłaby tu najlepszym środkiem na uniknięcie pomyłek, nieporozumień i powierzchownych sądów. Rozwój ten jest zawsze organiczny w stosunku do podstaw doktryny chrześcijańskiej i nie wprowadza do niej niczego, na co nie byłoby w niej miejsca i co by się w niej organicznie nie zawierało, jakkolwiek problemy epoki wpływają na rozwój, uaktualnienie i oczyszczenie różnych prawd.
Niewątpliwie różne czynniki historyczne pełnią rolę zewnętrznych bodźców w rozwoju doktryny. Są to czynniki takie na przykład, jak zmienność wyrazu dążeń i potrzeb religijnych czy nowa problematyka moralna, wynikająca z przeobrażeń ogólnych warunków życia. Szukając odpowiedzi na te nowe sytuacje, Kościół pogłębia i rozszerza o nowe aspekty znajomość swej prawdy.
Analogicznie działają związane z epoką zmiany sposobu myślenia i typu wrażliwości intelektualnej. W naszych czasach zwrócono również szczególną uwagę na oczyszczającą funkcję historii w stosunku do rozwoju myśli chrześcijańskiej. Przyczynia się do tego przede wszystkim wzrost doświadczenia historycznego. Pozwala ono uchwycić, w jaki sposób właściwe poszczególnym epokom ograniczenie intelektualne i moralne wpływało ograniczająco także na sposób rozumienia prawdy religijnej. Dzięki temu ów wpływ może być obecnie eliminowany tam, gdzie chodzi o czynniki historyczne i przynajmniej częściowo neutralizowany w stosunku do czynników działających aktualnie.
Bardziej bezpośredni wpływ oczyszczający mają niektóre ze wspomnianych tu już sytuacji historycznych. Dzieje się to wówczas, gdy stawiają one Kościołowi większe wymagania moralne, niż to miało miejsce poprzednio, lub gdy żądają ukazania prawdy religijnej w sposób właśnie bardziej czysty i konsekwentny niż dotychczas. Obecna Wielka Odnowa jest niewątpliwie najlepszym, choć nietypowym w swych wymiarach przykładem takiego właśnie procesu.
Odnosi się wrażenie, że niezrozumienie skomplikowanej mechaniki procesu uwspółcześniania jest przyczyną wielu nieporozumień i sporów w świecie katolickim. Wspomniano tu już o stanowisku ahistorycznym, które cały ten problem sprowadza do wyboru form transmisji właściwych epoce. Trzeba jednak jeszcze zwrócić uwagę na istnienie w świecie katolickim pewnego „skrajnego historycyzmu”, który w swych krańcowych przejawach przekreśla właściwie zupełnie sens tradycji w dziedzinie form. Słyszymy na przykład głosy, że Kościół powinien jak najprędzej upodobnić wszystkie istniejące zakony do Małych Braci i Małych Sióstr, a wszystkich księży do księży-robotników, bo tylko to są formy właściwe dla naszej epoki. Skądinąd słyszy się opinie, że wzorów należy szukać w pierwszych wiekach istnienia chrześcijaństwa, a to wszystko, co w formach życia Kościoła narastało w ciągu wieków późniejszych, jest tylko balastem i powinno być odrzucone. Nie zacierając różnic pomiędzy tymi dwoma stanowiskami i nie wdając się w dyskusję, co w nich wydaje się słuszne, można im chyba zarzucić pewien wspólny błąd.
U podłoża jednego i drugiego rozumowania leży założenie, skądinąd niewątpliwie słuszne, że w Kościele wyróżniamy elementy istotne i stałe, takie jak doktryna, sakramenty, podział na stan laicki i zakonny itd., oraz elementy formalne – zmienne i nieistotne. Błąd zaczyna się w chwili, kiedy zakłada się, że te wszystkie elementy formalne, jako zmienne i nieistotne, mogą być zmienione, wymienione czy częściowo usunięte. Nic tu nie wnosi ewentualne założenie, że tego rodzaju operacje powinny być przeprowadzane w sposób ostrożny ze względu na przywiązanie ludzi do tych czy innych form. Wydaje się, że nie chodzi tu o przywiązanie czy też takie lub inne emocjonalne opory. Błąd polega na tym, że to, co nieistotne teologicznie, traktuje się jako nieistotne i z innego punktu widzenia.
Kultura z jej wszystkimi formami jest czymś, co w zasadzie rozwija się i przekształca stopniowo i organicznie. Możliwość wymiany poszczególnych elementów kultury jest zawsze tylko częściowa i żadna nowa epoka nie przekreśla wszystkiego, co zbudowały poprzednie, a szereg elementów wniesionych przez poszczególne epoki staje się trwałym dorobkiem kultury i na tym między innymi polega jej rozwój. Współczesność charakteryzuje zawsze pewne połączenie tradycji z nowoczesnością, a harmonia tego połączenia jest bardzo istotnym, jeśli w ogóle nie decydującym elementem harmonii samego rozwoju kultury. Brak tej harmonii jest jedną z przyczyn tzw. chorób cywilizacji, wywierających destrukcyjny wpływ na życie społeczeństw i poszczególnych ludzi.
Prawda Kościoła jest w swym zasadniczym zrębie niezmienna i stała. Ale ludzi nie wystarczy nauczyć prawd wiary, aby umieli żyć po chrześcijańsku
Kościół jako instytucja i społeczność podlega w swym rozwoju temu samemu prawu. Współczesność Kościoła, tak jak i współczesność w ogóle, musi być harmonią tradycji i nowoczesności. Proces „uwspółcześnienia” w Kościele jest procesem niekończącym się, który trwać będzie tak długo, jak długo będzie istniał sam Kościół i ludzkość. Nigdy też w żadnym momencie nie zostanie on uwieńczony osiągnięciem pełnego ideału tej harmonii, o której była mowa. Może się tylko do tego ideału mniej lub bardziej zbliżać. Sprzeczny z prawami tego procesu będzie upór w zachowywaniu tego, co kiedyś było dobre, ponieważ było dobre. Natomiast zgodne z jego prawami będzie zachowywanie tego wszystkiego, co było i jest dobre, choćby było „nienowoczesne”, a z punktu widzenia istoty Kościoła drugorzędne i niezależnie od tego, czy stanowi to dorobek w jakimś sensie w ogóle trwały, czy też przestanie być dobre w przyszłości, nawet niedalekiej.
Ten proces, niewątpliwie w jakimś sensie dialektyczny, na pewno nie jest łatwy. Świadomy udział w nim wymaga wielkiego poczucia odpowiedzialności, tyleż „trzymania ręki na pulsie epoki”, co głębokiej rozwagi i dojrzałości. Wiele jest tu problemów merytorycznych, ale nie mniejsze od nich znaczenie ma też problem osobowy. Wszak cały proces dokonuje się wśród ludzi i poprzez nich.
Czynnym uczestnikiem tego procesu rozwoju Kościoła, procesu ciągłego uwspółcześniania, jest niewątpliwie cały Kościół jako społeczność, a nie tylko jako instytucja. I to przede wszystkim jako społeczność. Hierarchia powinna i może być czynnym uczestnikiem tego procesu, ale jej funkcja jest bardziej regulująca i nie popełnimy chyba wielkiej pomyłki twierdząc, że na pewno nie wykona ona tej pracy, która obciąża rzesze świeckich.
Zasadniczy ciężar tego procesu spoczywa – i musi z natury rzeczy spoczywać – na ludziach „zwykłych”, którzy w pełni uczestniczą w „zwykłym” życiu, niezależnie od tego, czy biorą oni w tym procesie udział świadomie, czy też nie, i niezależnie od tego, że rozwiązania każdego z nich będą zawsze bardzo fragmentaryczne. Każdy katolik rozwiązuje na własny użytek problem tej harmonii pierwiastków niezmiennych, zmiennych pierwiastków tradycyjnych – bardziej i mniej trwałych – i pierwiastków „nowoczesnych”.
Niewątpliwie jednostce znacznie trudniej jest osiągnąć rzeczywistą harmonię, gdyż łatwiej może popaść w skrajność, niż całej społeczności Kościoła, gdzie doświadczenia się sumują. Niemniej dążenie do tej harmonii obowiązuje każdego, a w większym jeszcze stopniu tych, których rola społeczna predestynuje do świadomego współuczestnictwa w tym procesie. Oczywiście, aby to doświadczenie jednostkowe miało znaczenie szersze, mogło być twórczym elementem powszechnego procesu uwspółcześniania, muszą być spełnione pewne zasadnicze warunki. Trzeba w jakimś stopniu rozumieć i to, co nowoczesne. Jednym słowem – trzeba żyć tymi elementami, uczynić z nich swą własność. Trzeba umieć wybierać z tradycji to, co żywe i trwałe, a z nowoczesności to, co wartościowe.
Oczywiście, zadanie, o którym mowa, nie jest i nie może być realizowane przez jednostki zatomizowane, ale przez chrześcijańskie społeczności. Muszą one być społecznościami zarazem w pełni chrześcijańskimi, jak i niewyizolowanymi częściami społeczności innego typu, w pełni uczestnicząc w ich życiu. Problem autentycznej więzi społecznej zarówno katolików między sobą, jak katolików i całych społeczności katolickich ze społecznościami niewyznaniowymi, w których uczestniczą, z całością społeczeństwa, ma tu pierwszorzędne znaczenie, decyduje o autentyzmie i organiczności ich związku ze współczesnością.
Zadanie „uwspółcześnienia” mogą skutecznie realizować tylko ludzie naprawdę wrośnięci w kulturę i życie społeczne swego czasu. Inni mogą je rozwiązywać tylko na użytek własny.
Drugi rozdział książki „Kościół otwarty” – programowej dla środowiska „Więzi” – wydanej po raz pierwszy przez nasze wydawnictwo w 1963 roku.