Jesień 2024, nr 3

Zamów

Wielka odnowa. „Kościół otwarty”, rozdział 1.

Plac św. Piotra w Rzymie podczas Soboru Watykańskiego II. Fot. Lothar Wolleh / na licencji CC

Nie było z pewnością w dziejach Kościoła reformy sięgającej tak głęboko, dotykającej zagadnień tak fundamentalnych – jak obecnie.

Pierwszy rozdział książki „Kościół otwarty” – programowej dla środowiska „Więzi” – wydanej po raz pierwszy przez nasze wydawnictwo w 1963 roku.

Niełatwo jest odpowiedzieć na pytanie, czy odnowa Kościoła, w jakiej dziś uczestniczymy, stanowi w jego dotychczasowych dziejach zjawisko wyjątkowe, czy też mniej lub więcej częstotliwie, normalne prawo jego rozwoju. Nie ulega bowiem wątpliwości, iż rozwój Kościoła związany jest z ogólnym biegiem historii. To Kościół dostosowuje się w tym wszystkim, co jest w nim zmienne, do świata, czyli do formy, jaką przybiera życie społeczeństw, w których prowadzi swą misję. Dlatego też jest on, przynajmniej w zasadzie, Ecclesia semper reformanda. Co więcej, Kościół przez sam fakt swojego wcielenia obciążony jest wszelkimi cechami ludzkiej instytucji, a więc również pewną skłonnością do konserwatyzmu w zakresie na przykład stosowanych form czy raz przyjętych i utrwalonych schematów myślenia. Jest on przez to tym bardziej dystansowany przez życie i po upływie jakiegoś czasu ponownie wymaga zmian czy reform. Niejednokrotnie też w swej historii w różnym zakresie takie reformy przeprowadzał. Bywały one nieraz doniosłe, a nawet na miarę swego czasu – rewolucyjne, jak na przykład reformy kluniackie w X w.

Jednak nie było z pewnością w dziejach Kościoła reformy sięgającej tak głęboko, dotykającej zagadnień tak fundamentalnych, a zarazem równie szerokiej i powszechnej w zakresie objętych nią spraw i problemów, jak obecnie. Określająca te jej cechy nazwa „Wielka Odnowa” jest bez wątpienia jak najbardziej trafna. Za jej wyjątkowością przemawia również niemająca precedensu głębia historycznego rachunku sumienia, jaki Kościół obecnie przeprowadza w stosunku do swego stanu teraźniejszego i swych dziejów. Jesteśmy dziś świadkami konsekwentnego procesu rozdzielania elementów, które w powszechnej świadomości złączone zostały w integralną całość. Procesu polegającego na wyodrębnieniu tego, co w chrześcijaństwie istotne i niezmienne, z historycznie uwarunkowanych form działania i instytucji, czy nawet tych, w których formułowana była i wyrażana sama objawiona prawda. Jednocześnie wyrażający prąd odnowy teologowie, historycy czy publicyści, szukając przyczyn tak wielkiego rozdźwięku, jaki zachodzi pomiędzy współczesną cywilizacją a Kościołem w jego obecnym kształcie, sięgnęli daleko w historię tropiąc źródła owych uwarunkowań, niekiedy zawinionych, niekiedy koniecznych, które jednak trwając w innych warunkach muszą być oceniane jako złe i szkodliwe.

Idąc za tokiem ich myśli możemy obserwować, jak owe związki i uwarunkowania, nieneutralizowane w porę, obciążały Kościół, czyniąc go w praktyce coraz mniej uniwersalnym, coraz mniej elastycznym, coraz mniej podatnym na zmienne wymogi szybszej od niego historii. I tak w poszukiwaniu genezy współczesnych trudności sięgnięto daleko w pierwsze tysiąclecie, formułując pojęcie Kościoła konstantyńskiego. Na pojęcie to składają się te jego cechy, które upodabniały Kościół w strukturze władzy, organizacji i działaniu do państwa świeckiego, czy też powodowały odwoływania się do wsparcia brachium saeculare i wiązały go ze świeckimi potęgami poprzez różnorakie wzajemne zależności i polityczne układy. Poświęcono też wiele uwagi epoce potrydenckiej, kiedy to Kościół nie tylko nie zdołał w dostatecznym stopniu wyzwolić się z obciążeń poprzednich wieków, ale powiększył je nowym błędem. Charakterystyczna dla tej epoki kontrowersyjność wobec dążeń Reformacji, obejmująca wiele z tego, co było w niej słuszną krytyką lub słuszną tendencją, zaciążyła na dalszym rozwoju Kościoła aż po czasy nam współczesne i pogłębiła proces rozchodzenia się Kościoła i historii. Pewne śmiałe próby, jakie potem pojawiły się w Kościele, okazały się w ówczesnej atmosferze przedwczesne, niemogące liczyć na poparcie i uznanie tych czynników, od których zależał ich los.

Fakt, iż tak głęboka odnowa odczuwana jest dziś w Kościele jako postulat najbardziej palący, może z pozoru dziwić, gdy pamięta się, że w naszych czasach odrodzenie Kościoła zostało zapoczątkowane już w XIX wieku. Czyżby wszystkie dotychczasowe wysiłki były chybione i poszły na marne? W rzeczywistości jednak przebieg całego tego procesu wydaje się prawidłowy i logiczny. W XIX w. rozdział między katolicyzmem a historią osiągnął swego rodzaju punkt szczytowy. Na tle tego, co było wówczas wyrazem postępu, Kościół wydawał się martwy i anachroniczny. Głęboki kryzys przebiegał w nim wówczas na wszystkich frontach. Katolicyzm nie był już siłą inspirującą rozwój społeczny i cywilizacyjny. Wielkie procesy dokonywały się poza nim i bez niego, gdzie indziej szukając dla siebie natchnienia. Postęp naukowy, kulturalny i społeczny dokonywał się w ogromnej mierze poza kręgami katolickimi. Jednocześnie w krajach przodujących cywilizacyjnie postępowało faktyczne poganienie społeczeństwa.

W XIX w. rozdział między katolicyzmem a historią osiągnął swego rodzaju punkt szczytowy. Na tle tego, co było wówczas wyrazem postępu, Kościół wydawał się martwy i anachroniczny

Aż do Leona XIII wszystkie inicjatywy zmierzające do przeciwdziałania tej sytuacji okazywały się mało skuteczne, bądź dlatego, że szły w niewłaściwym kierunku, bądź z uwagi na brak gruntu, zrozumienia i szerszego oddźwięku. Dopiero od pontyfikatu tego papieża datować można istotny zwrot, który przybrał kształt szeroko zakrojonej reformy zmierzającej do „wyjścia z zakrystii” i „odnowy Kościoła w głowie i członkach”. Nie wdając się w bardziej szczegółowe podziały można powiedzieć, iż reforma wówczas zapoczątkowana trwała aż do lat po II wojnie światowej, kiedy to Kościół wszedł w nowy, zwrotny etap swoich dziejów, którego już w żaden sposób nie można było traktować jako spokojną kontynuację poprzedniego okresu.

Niedocenianie okresu poprzedzającego dzisiejszą odnowę byłoby wielkim błędem. W Kościele dokonano wówczas olbrzymiej pracy i osiągnięto rezultaty, które w porównaniu ze stanem poprzednim musiały stwarzać wrażenie rozkwitu. Nastąpiło ożywienie różnych dziedzin teologii, w szczególności teologii dogmatycznej, co z kolei wywarło duży wpływ na rozwój różnych gałęzi kultu i w ogóle życia religijnego. Odżyła również i rozwinęła się filozofia chrześcijańska. Rozwój nauk biblijnych wyprowadził myśl chrześcijańską z kompleksu zacofania wobec ogólnego stanu nauk historycznych. Sytuacja, w której wierzącemu katolikowi pozostawała „ślepa wiara” lub też stan rozdarcia pomiędzy „wiarą a wiedzą”, została w rozwoju myśli chrześcijańskiej w zasadzie przezwyciężona. Wielkie zmiany nastąpiły również w zakresie wychowania i apostolatu. Ruch liturgiczny zmierzał do odrodzenia religijności opartej na dogmacie i kulcie publicznym, oczyszczonej z przesadnego indywidualizmu i sentymentalizmu.

Różne gałęzie duszpasterstwa wyspecjalizowanego oraz bardzo bogaty wachlarz organizacji, stowarzyszeń i różnorodnych inicjatyw służyły wychowaniu katolika, którego miała charakteryzować żywa wiara, światopogląd chrześcijański i wykształcenie religijne na poziomie jego wykształcenia ogólnego oraz konsekwentna postawa apostolska. Wiele z tych stowarzyszeń i ośrodków z Akcją Katolicką na czele stawiało sobie działalność apostolską za cel główny lub przynajmniej mocno akcentowany. Liczne wypowiedzi urzędu nauczycielskiego za pontyfikatu Piusa XI, a przede wszystkim Piusa XII, poświęcone zastosowaniu etyki chrześcijańskiej do różnych dziedzin życia i kultury, miały być pomocą i pełnić rolę wytycznych w ich faktycznej chrystianizacji. Jednocześnie w Afryce i Azji Kościół rozwijał szeroką działalność misyjną. To właśnie wówczas dokonane otwarcie drzwi wyzwoliło masę problemów, których pierwotnie nawet się nie domyślano, nie tylko dlatego, że podówczas w ogóle jeszcze one nie istniały, ale i dlatego, że dopiero „wyjście z zakrystii” problemy te naprawdę ujawniło.

Co jednak było przyczyną, że sytuacja Kościoła i jego zbiorowa świadomość wymagały znowu – w tak stosunkowo krótkim czasie – zasadniczego zwrotu, przewartościowania szeregu pojęć i poglądów, które wydawały się niemal niewzruszone, gruntownego przemyślenia tylu podstawowych problemów?

Trzeba najpierw wziąć pod uwagę, że owa zapoczątkowana przez Leona XIII reforma odbywała się w warunkach dla Kościoła bardzo specyficznych. Konieczność wyrównania ogromnych zaległości, postulat dorównania światu i pewien wobec niego kompleks niższości, wyczuwalny w wielu środowiskach katolickich jeszcze w okresie II wojny światowej, miały niewątpliwie wpływ bardzo duży. Zrozumiałe w tych warunkach tendencje upodobniania się do świata w tym wszystkim, czym wówczas imponował i co w nim dominowało, a co nie wydawało się zarazem niechrześcijańskie, były niewątpliwie zbyt silne. Natomiast zbyt mało było zrozumienia jego rzeczywistych potrzeb i najgłębszych procesów, zbyt mało też poszukiwania prawdziwie chrześcijańskich form obecności i działania. Stąd nadmierna waga, jaką niejednokrotnie przywiązywano do bardzo po świecku pojętej siły, ekspansywności, sprawności organizacyjnej, zewnętrznego sukcesu, a nawet efektu.

Jeśli chodzi o stosunek do własnych historycznych tradycji, w Kościele uczyniono bardzo wiele dla oczyszczenia się z niewątpliwie negatywnych obciążeń ostatnich wieków, a starano się czerpać z przeszłości to, co wydawało się najlepsze. O ile jednak wzorów religijno-etycznych chętnie szukano w tradycji pierwszych gmin, to w dziedzinie społecznej i kulturalnej zbyt często sięgano do średniowiecznego ideału społeczeństwa chrześcijańskiego, a w formowaniu apostołów i działaczy do żołniersko-rycerskiego modelu krzyżowca. Trudno się zresztą dziwić, że wydobywając się ze stanu stagnacji i defensywy sięgano w Kościele do znanych sobie tradycji jego chwały i rzeczywistego wpływu i że czyniono to ze zbyt małym krytycyzmem. Atmosfera wewnątrz Kościoła i w otaczającym go świecie nie stwarzała wówczas dostatecznych warunków do takiego przewartościowania i tak głębokiego rachunku sumienia, jakich konieczność już wkrótce stała się widoczna.

W życiu Kościoła obowiązywał więc nadal wzór, zwany dziś konstantyńskim. W jego stosunku do świata dominowały tendencje integrystyczne, zaś próby podważania ich uchodziły za niebezpieczne nowatorstwo. Kościół czuł się nie tyle związany ze światem w jego dziejowej drodze, ile traktował go jako teren podboju.

Prowadziło to do takiej oceny zachodzących w świecie wydarzeń i zjawisk, w której bezpośredni interes Kościoła jako instytucji niejednokrotnie przeważał nad ich obiektywną wymową czy nawet naturalnym poczuciem sprawiedliwości.

Trudno się dziwić, że wydobywając się ze stanu stagnacji i defensywy sięgano w Kościele do znanych sobie tradycji jego chwały i rzeczywistego wpływu i że czyniono to ze zbyt małym krytycyzmem

Tymczasem przemiany w całym świecie po ostatniej wojnie światowej postawiły Kościół z wyjątkową gwałtownością wobec konieczności reform znacznie bardziej gruntownych. Złożyły się na to między innymi czynniki takie, jak powstanie państw socjalistycznych w krajach w całości lub częściowo tradycyjnie katolickich i ogromny wzrost znaczenia w ogólnej sytuacji światowej bloku socjalistycznego o programowo-laickim wzorze społeczno-ustrojowym; upadek kolonializmu i kolejne powstawanie suwerennych państw afrykańskich i azjatyckich, niechrześcijańskich i często niechętnych Kościołowi z powodu jego związków z Zachodem i poparcia udzielanego mu przez kolonialną administrację; wielki wzrost znaczenia tzw. „trzeciego świata”; rozwój świadomości społecznej mas w krajach zacofanych, obciążającej Kościół zarzutem solidarności z warstwami uprzywilejowanymi. Doszła do tego druga rewolucja przemysłowa związana z odkryciem energii atomowej i rozwojem automatyzacji, a z nią nowe problemy społeczne, polityczne i moralne o wielkiej ostrości. Tym zewnętrznym zmianom towarzyszyły przekształcenia świadomości w szerokiej skali społecznej, przewartościowanie pojęć, kryzys tradycyjnych autorytetów, systemów filozoficznych i ideologii, postępująca laicyzacja i technizacja myślenia, kult empirii i konkretu.

Tak gruntownie zmieniony i w dalszym ciągu szybko zmieniający się obraz świata stworzył dla Kościoła w bardzo krótkim czasie sytuację zupełnie nową. Przekreślił on przydatność całego szeregu pojęć, form, utartych sposobów postępowania. Jednocześnie postawił postulat odwołania się do najbardziej elementarnych i podstawowych wartości chrześcijaństwa, jak jego uniwersalizm, braterstwo, równość i solidarność wszystkich ludzi, misja szerzenia pokoju, a wreszcie – i przede wszystkim – miłość jako zasada codziennego życia i prosta religijność maksymalnie oczyszczona z wszelkich przybudówek i przypadkowych powiązań. Można powiedzieć, że Kościół znalazł się nagle paradoksalnie w niezwykle szczęśliwej, a zarazem niezwykle trudnej sytuacji, w której wbrew utartym poglądom świat zaczął na swój sposób domagać się od niego dania świadectwa chrześcijaństwu czystszemu i bardziej konsekwentnemu niż dotychczas.

Czy Kościół był przygotowany do sprostania nowej sytuacji? Zarazem tak i nie. Z pewnością nie był do niej przygotowany jako całość. Jednakże ostatnie dziesięciolecia przygotowały go w znacznej mierze do nowego zwrotu i stworzyły warunki do zrozumienia wymogów, jakie przed nim obecnie stawały. Uformowały też już w okresie międzywojennym i po wojnie ludzi oraz całe grupy i ośrodki, w których myślano bardziej samodzielnie, patrzono dalej i szerzej, niż to na ogół w Kościele miało wówczas miejsce. Rozumiano tam lepiej narastającą sytuację Kościoła i świata i miano odwagę wyciągać z niej wnioski teoretyczne, a o ile to możliwe i praktyczne, choć bywały one częstokroć niepopularne i na potykały na trudności i sprzeciw.

Tak rodził się nowy otwarty stosunek do świata, nacechowany rzeczywistą i konsekwentną afirmacją wszystkiego, co jest w nim wartościowe i cenne, bez względu na pochodzenie, oraz teoretyczne podstawy nowego modelu stosunku Kościoła do społeczności świeckiej, oderwane od wzorów średniowiecznych. Szukano nowych, odpowiadających potrzebom współczesnego myślenia dróg w filozofii. W teologii próbowano podejmować aktualne zagadnienia, takie jak teologia rzeczywistości ziemskich, teologia pracy, zasady prawidłowej reformy w Kościele czy rola i miejsce laikatu. W zakresie praktyki szukano współczesnych form obecności katolików w świecie i ich za niego odpowiedzialności, dokonując przy tym wyborów, które choć konsekwentnie chrześcijańskie, szokowały swym nonkonformizmem. Budowano współpracę katolików z niekatolikami w rozwiązywaniu problemów społecznych i cywilizacyjnych, szukając płaszczyzn współdziałania. Powstał nowy styl apostolstwa, zwany apostolstwem obecności, oparty na pełnej życiowej solidarności, wspólnym życiu i wspólnej pracy. Szukano nowych form i nowego stylu w duszpasterstwie.

Przyjęta przez Kościół w latach międzywojennych „stawka na świeckich” odegrała tu bardzo ważną rolę. Ich udział początkowo pomocniczy i wykonawczy przybierał stopniowo, w miarę wewnętrznego dojrzewania świeckich środowisk katolickich, charakter współodpowiedzialności twórczej. Ludzie, którzy mieli być początkowo przedmiotem wychowania i wykonawcami dyrektyw, stawali się sami podmiotem przemian. Sami zaczęli stawiać problemy i pracować nad ich rozwiązaniem. Wnieśli oni w szerokim zakresie do życia Kościoła specyficzny punkt widzenia człowieka świeckiego. Wpłynęli też niewątpliwie na pojawienie się nowego typu kapłana, który umie myśleć nie w sposób „zawodowy”, ale kategoriami i pojęciami człowieka rozumiejącego życie i głęboko w nie zaangażowanego.

Przedstawiciele tego kierunku – gdyż niewątpliwie mimo wielkiego zróżnicowania możemy mówić tu o jednym kierunku, który nazwiemy dziś prądem Wielkiej Odnowy – byli w zdecydowanej mniejszości. Ich dążenia były częstokroć nierozumiane, teorie i inicjatywy rodziły nieraz podejrzenia, a nawet sankcje. Historia tego okresu zna sytuacje wręcz dramatyczne, w jakich znajdowali się ludzie reformy. Niewątpliwie zdarzały się i autentyczne błędy i potknięcia, nieuniknione wówczas, gdy szuka się rozwiązań zupełnie nowych. Istotniejsze jest jednak to, że dla tych poszukiwań brakło dostatecznie przychylnego klimatu. Mimo wszystko społeczny wpływ kierunku reformy powiększał się w coraz szybszym tempie, przede wszystkim w związku z narastającą falą powojennych przemian. Potwierdziły one słuszność przynajmniej generalnego kierunku – tak w odniesieniu do diagnozy, jak i do wielu proponowanych rozwiązań, z wielką siłą narzucając przy tym widzenie problemów, które do niedawna były dostrzegalne tylko dla nielicznych. Niemniej trudności nie zmalały, a sukces wydawał się odległy.

Dopiero pontyfikat Jan XXIII przyniósł zasadniczy przełom. Ów niezwykły papież nie tylko ogłosił odnowę, określoną przez siebie jako accomodata renovatio, hasłem swego pontyfikatu, ale również całą swą osobowością, zwłaszcza nieustanną bezkompromisową otwartością, wyrażał to, co dla całego nurtu reformy było najważniejsze i najbardziej podstawowe. Dokonane przez niego oficjalne otwarcie drzwi Kościoła dla nowego myślenia, dla najbardziej śmiałej nowej koncepcji i surowej krytyki dotychczasowego stanu, przyniosło niezwykle szybkie rezultaty. Już przedsoborowa dyskusja, będąca swoistym sondażem opinii publicznej w Kościele, ujawniła w sposób dla wielu ludzi niespodziewany, jak szeroko odczuwana była w Kościele potrzeba przemian i jak zbieżny w gruncie rzeczy był kierunek wysuwanych postulatów. Od pierwszych zaś dni Soboru przedstawiciele nurtu reformy wśród kardynałów i biskupów wystąpili jako potężne i licznie reprezentowane skrzydło.

W okresie intensywnych przygotowań soborowych nastąpiło też możliwie pełne i precyzyjne wytyczenie oraz uporządkowanie problematyki odnowy. Uporządkowanie takie jest zresztą kłopotliwe ze względu na wielostronne powiązania i wzajemne zależności między poszczególnymi problemami. Dostosowanie Kościoła do stanu współczesnego świata jest w obecnych warunkach zagadnieniem niezwykle wielowarstwowym, angażującym zarówno kwestie ściśle teologiczne, jak i sprawy o charakterze zdecydowanie praktycznym.

Wymaga ono nowego sformułowania samych podstawowych zasad stosunku Kościoła do społeczności i świeckich, w ogromnej większości już pluralistycznych pod względem wyznaniowym, oraz do organizmów państwowych zróżnicowanych ustrojowo i w znacznej mierze laickich. Przede wszystkim zaś zasad stosunku do cywilizacji będącej produktem takiego właśnie świata, a więc na pewno już nawet nie z imienia jednolicie chrześcijańskiej. Fakt, iż postawa taka musi wyrażać się w dialogu ze światem, a nie w potępianiu go, wysuwa na plan pierwszy problem otwartości wobec dążeń, zdobyczy, rozwiązań i ideałów nielegitymujących się przymiotnikiem „katolicki”, oraz stawia w zupełnie nowym wymiarze sprawę uniwersalizmu Kościoła i przezwyciężenia jego jednostronnych relacji z Zachodem. Na innej płaszczyźnie leży ogromne zagadnienie zreformowania misji Kościoła i jego duszpasterstwa tak, aby ich treść – to jest sposób, w jaki mówią one o Bogu i religii oraz ich problematyka moralna – a także ich język i formy dostosowane były do mentalności i potrzeb dzisiejszych ludzi.

Chcąc sprostać swemu wielkiemu zadaniu i okazać się go godnym, Kościół oficjalnie i publicznie rewiduje dziś zasady swej wielowiekowej praktyki w świetle Ewangelii

Zagadnieniem posiadającym własną, osobną wagę jest zjednoczenie chrześcijaństwa i zmierzający do niego ruch ekumeniczny. Uznanie się przez Kościół za partnera ekumenicznego dialogu nie tylko wymaga przyjęcia określonej generalnej postawy, analogicznie jak w jego stosunku do współczesnego świata, i nie ogranicza się do praktycznych zagadnień współpracy i dyskusji z chrześcijanami innych wyznań. Postuluje ono również takie przepracowanie szeregu zagadnień teologicznych, które eliminowałoby rozbieżności pozorne, a pozwalało jak najlepiej uchwycić istotne. Rzutuje też – i to jest szczególnie ważne – na cały kierunek i atmosferę kościelnej reformy, która ma zjednoczenie przybliżać, a nie utrudniać.

Oba te kompleksowe cele naczelne – dostosowanie do potrzeb świata i postęp w zjednoczeniu chrześcijaństwa – mają swe specyficzne własne problemy. Mogą być one jednak skutecznie realizowane tylko wówczas, gdy Kościół uporządkuje, w sposób tym celom odpowiadający, a zarazem zgodny z jego istotą, swoje najbardziej wewnętrzne sprawy. Dlatego właśnie one zajmują w obradach soborowych najwięcej miejsca. Aby tego dokonać, Kościół musi przeprowadzić konfrontację swej aktualnej rzeczywistości z ewangeliczną prawdą o sobie samym. Musi zdobyć świadomość samego siebie – jak powiedział Paweł VI. To spojrzenie na własną istotę będzie przy tym wyostrzone przez nowe doświadczenia i oczyszczającą atmosferę współczesności. Musi także zbadać liczne formy, w których żyje i działa, aby ustalić, co jest w nich już tylko historycznym obciążeniem, obecnie nieprzydatnym czy wręcz szkodliwym. W oparciu o te przesłanki musi on znaleźć dla siebie kształt, który lepiej wyrazi jego istotne cechy od poprzedniego, a jednocześnie będzie nowoczesny. Jest to więc zarazem powrót do źródeł, pogłębienie samowiedzy i dostosowanie.

Wesprzyj Więź

Dlatego tak ważna i bogata w konsekwencje jest dziś dyskusja teologiczna tocząca się w świetle aktualnych problemów praktycznych, a zmierzająca do pogłębienia naszej wiedzy o tym, czym jest Kościół, jak istnieje w świecie i w ludziach, i w jaki sposób uświęca. Wielką wagę mają też kwestie, które można by nazwać strukturalnymi. A więc dokładniejsze sprecyzowanie uprawnień urzędu biskupiego, problemy struktury władzy w Kościele i sposób jej wykonywania oraz „dowartościowanie” świeckich i określenie ich praw i obowiązków. Z tą ostatnią, niezwykle istotną dziś sprawą wiąże się postulat stałego funkcjonowania wewnątrz Kościoła opinii publicznej i prawa do krytyki. Bardzo wysoką rangę ma też wprowadzenie do Kościoła w znacznie większym niż dotychczas stopniu elementów pluralizmu, jego wewnętrzne zróżnicowanie. Dotyczyć może ono np. zarówno spraw kultu w zależności od tradycji kulturowych, jak i pełnej realizacji prawa do różnienia się w poglądach, wszędzie tam, gdzie jest to ze względów doktrynalnych dopuszczalne. Ów wewnętrzny pluralizm Kościoła jest niejako drugą stroną, a zarazem koniecznym warunkiem praktycznego funkcjonowania jego uniwersalizmu w aktualnym wymiarze.

Ta panorama problematyki Wielkiej Odnowy z pewnością nie daje obrazu kompletnego, daje jednak przybliżone pojęcie o jej wymiarach. Jest ona bez porównania szersza w swym zasięgu od zmian i reform, które ją poprzedzały. Przede wszystkim jednak jest od nich nierównie głębsza. Chcąc sprostać swemu wielkiemu zadaniu i okazać się go godnym, Kościół oficjalnie i publicznie rewiduje dziś zasady swej wielowiekowej praktyki w świetle Ewangelii. Chce lepiej i głębiej zrozumieć swą istotę, aby w bardziej z nią zgodny sposób być w świecie, nie odwracając się od niego, lecz afirmując i uświęcając rozwój historii. Ażeby wyrazić jak najbardziej zwięźle zasadę Wielkiej Odnowy, warto tu może w skrócie przytoczyć pogląd jednego z jej wybitnych prekursorów, arcybiskupa Paryża, kardynała Suharda. Warto tym bardziej, że był on formułowany tuż po II wojnie światowej, kiedy to tylko nieliczni rozumieli jego rzeczywisty sens i znaczenie: Chodzi dziś o chrześcijańskie rozwiązanie problemów nowej epoki i nowego człowieka, o ratowanie człowieka w jego pełnej wartości, o nową syntezę chrześcijańską na miarę świata. To właśnie Kościół ma zgodnie ze swą misją ofiarować światu i to stanowi zarazem warunek jej w tym świecie skuteczności.

Pierwszy rozdział książki „Kościół otwarty” – programowej dla środowiska „Więzi” – wydanej po raz pierwszy przez nasze wydawnictwo w 1963 roku.

Podziel się

Wiadomość