Najbardziej bolą mnie komentarze na profilach moich znajomych. Pożar w katedrze objawił ich stosunek do tego, co dla mnie osobiście ważne: do wiary.
Kiedy płonie symbol, sam pożar nabiera symbolicznych znaczeń. Kiedy płonie symbol pewnej cywilizacji, wielka jest pokusa, by przypisać temu pożarowi siłę metafory. Tak było i wczoraj, gdy płonęła paryska katedra Notre Dame. To wydarzenie spowodowało prawdziwy wysyp domorosłych profetów, których oracula więcej mówią o nich samych niż o faktycznym sensie wydarzenia. A jaki jest – może być – sens tego tragicznego wydarzenia dla człowieka wiary?
Poezja w kamieniu
Notre Dame to nie tylko katedra archidiecezji w Paryżu. To także symbol cywilizacji, która wyrosła z chrześcijaństwa, europejskiej kultury religijnej. To świadectwo pewnego porządku duchowego, którego średniowieczna katedra była widomym znakiem. W roku 1818 Samuel Taylor Coleridge pisał w eseju „Ogólny charakter literatury i sztuki gotyckiej”: „Sztuka grecka jest piękna. Kiedy wchodzę do świątyni greckiej, moje oko jest rozczarowane, a mój umysł rozradowany; czuję się w podniosłym nastroju i jestem dumny z tego, że jestem człowiekiem. Natomiast sztuka gotycka jest wzniosła. Wchodząc do katedry, jestem przepełniony gorącą pobożnością i czcią; rzeczywistość, która mnie otacza, staje się nieobecna, a moje całe jestestwo zwraca się i rozszerza ku nieskończoności, ziemia i powietrze, natura i sztuka, wszystko urasta do wieczności, a jedyne pozostałe zmysłowe wrażenia to to, «że jestem niczym». […] jeżeli zapragnę, aby moje uczucia zostały poruszone, jeżeli pragnę, by dotknięte zostało moje serce, jeśli zechcę zatopić się w czułość i tkliwość, muszę zwrócić się ku bohaterskim pieśniom Gotów, ku poezji wieków średnich”.
Pożar materii, z której zbudowany jest symbol, szybko nabiera nadprzyrodzonych znaczeń
W tym samym czasie (1816) Izabela Czartoryska relacjonowała swoją podróż do Wrocławia i wizytę w miejscowej katedrze: „Wieki upłynęły, odkąd niezliczone głosy wznoszą się ku Stwórcy w tych murach. Oglądałam stare sklepienia, gotyckie filary; patrzyłam na nie z szacunkiem i wzruszeniem. […] Styl gotycki ma zawsze dla mnie wiele uroku, zresztą uważam, że najlepiej odpowiada boskości. Antyk jest piękny, lecz nie daje możności skupienia się, nie napawa pobożnością ani ślepą wiarą, która zbliża człowieka do Stwórcy. Kościół gotycki, którego wyniosłe sklepienia są oświetlone starymi witrażami, którego ściany spatynowane przez wieki świadczą o starożytności, […] zwraca myśl wyłącznie ku Bogu. U wejścia jakiś głos tajemny, jakiś bezwiedny impuls zdaje się mówić: «On jest tam! On słyszy twój głos! Oto twój Bóg, twój Ojciec»”.
Gotyk w nas
Nie będzie żadnej przesady w stwierdzeniu, że katedra gotycka jest właśnie taką poezją wieków średnich wypisaną w kamieniu i w kolorowym szkle witrażów. Przemawia nie tylko do wierzących, ale i do tych, którzy wchodzą tam jak do muzeum średniowiecza, a – jak się to często zdarza – wychodzą jako nawróceni (czego przykładów jest aż nadto w hagiografii i w literaturze). Dla wielu katedra gotycka, zwłaszcza ta francuska, jest wręcz kwintesencją chrześcijaństwa, a przynajmniej kulturowego i cywilizacyjnego ładu, jakim była średniowieczna christianitas, a gotyk – najdoskonalszym materialnym wyrazem ducha unoszącego się ku Bogu. Niejeden widział we wznoszących się ku górze wieżach ręce złożone do modlitwy.
Właśnie dlatego Emil Cioran pisał w „Pokusie istnienia” w tonie bliskim rezygnacji, a może i rozpaczy o współczesnych katedrach: „wytraciwszy impet, który wznosił ku górze ich masę, karleją i rozpłaszczają się; nawet ich wieże, w danych czasach bezczelnie celujące w niebo, uległy sile grawitacji i naśladują pokorę naszego znużenia. […] Nie będzie już nic gotyckiego – ani w materii, ani w nas”. Dla wielu gotyk to nie tylko nazwa stylu, to materialna emanacja tego, co w nas nadprzyrodzone. W odczuciu niektórych to właśnie paryska Notre Dame mogłaby o sobie powiedzieć: katedra gotycka to ja. I choć można by szukać bardziej idealnych, bogatszych czy wierniejszych gotykowi budowli sakralnych, z którymi mogłaby może i nawet przegrać w niektórych estetycznych konkurencjach, to właśnie ona zajmuje to miejsce, które w zbiorowej wyobraźni ludzkości zarezerwowane jest dla gotyckiej katedry. Choćby dlatego, że chyba jest najczęściej ze wszystkich zwiedzana. Czy należy się dziwić, że jej pożar wywołał tak wiele skojarzeń, interpretacji, a nawet przepowiedni?
Kasandry i Jeremiasze
Pożar materii, z której zbudowany jest symbol, szybko nabiera nadprzyrodzonych znaczeń. Korespondent „Gazety Wyborczej” pisał prosto z Paryża, że „metafizyczna siła zamieniła symbol Paryża w zgliszcza”. Chemiczny proces utleniania nabrał metafizycznego, by nie powiedzieć – religijnego znaczenia. Dach katedry trawił już nie tylko ogień materialny, ale także jakiś inny – zesłany z nieba czy wydobywający się z czeluści piekła. Trudno ocenić. Jedno jest dla pewnej części komentatorów oczywiste – pożar paryskiego kościoła Mariackiego to symboliczny koniec epoki. Magdalena Ogórek twittuje: „Płonie symbol chrześcijaństwa, który przetrwał wieki. Symboliczne strasznie”. I zaraz dodaje w tonie iście kasandrycznym: „Właśnie skończyła się jakaś część naszej cywilizacji”. Tomasz Terlikowski – niczym starotestamentalny Jeremiasz – wtóruje jej w podobnym tonie: „Płonie Kościół, płonie Europa. Czas zmierzchu. Jak się nie nawrócimy spłoniemy wszyscy”. Krystyna Pawłowicz pisze bez cienia wątpliwości i krzty nadziei: „Nasza europejska cywilizacja bezpowrotnie ginie”. Wystarczą te trzy wpisy, by zrozumieć pewien typ myślenia. Pożar jest napomnieniem skierowanym do Europy, bez mała krzykiem Boga, który woła o nawrócenie, a może jest już nawet samą antycypacją czasów apokaliptycznych, zapowiedzią bliskiego końca, przedsmakiem eschatonu, wszak to „czas zmierzchu”.
Sugerowanie muzułmańskiego kontekstu pożaru, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek ku temu faktycznych podstaw, jest instrumentalnym wykorzystaniem tragedii do własnych, niestety – politycznych celów
Do tych jeremiad szybko dopisują się zwolennicy wszelkiej maści teorii spiskowych. Rafał Ziemkiewicz wyznaje: „Nie wierzę, by francuskie państwo mogło zagwarantować uczciwie śledztwo co do przyczyn pożaru”. TVP Info kompletnie bez świadomości odpowiedzialności za informacje, które się podaje, cytuje swego wysłannika mówiącego, że „straż gasi tak, jakby nie chciała tego ugasić i nie wierzy, że to był przypadek”. Ten „nieprzypadek” jest oczywiście szybko i jednoznacznie interpretowany. Krystyna Pawłowicz kwituje całe wydarzenie słowem „diabelstwo”, a kryje się za nim wiadomo co: „We Francji już niemal codzień albo burzą kolejne stare katolickie kościoły, albo przekazują je muzułmanom lub na galerie handlowe…”. To, co Pawłowicz wpisuje jeszcze w szerszy kontekst, Ogórek wyraża już expressis verbis: „Za to za rok w okolicy na pewno przybędzie nowy meczet”. Sugerowanie muzułmańskiego kontekstu pożaru, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek ku temu faktycznych podstaw, jest instrumentalnym wykorzystaniem tragedii do własnych, niestety – politycznych celów. Każdy moment jest dobry, by pobudzić islamofobię. Używanie jednak do tego religii katolickiej nosi znamiona bluźniercze.
Ale są jeszcze inne komentarze, przyznam, mnie osobiście najbardziej bolące, bo takie, które pojawiły się na profilach moich znajomych. Ta dramatyczna chwila objawiła ich stosunek do tego, co dla mnie osobiście ważne: do wiary. „Śmierć starego boga, rodzi się nowy”, „płonie świat byłych wartości” – czytam na profilach moich znajomych. Jest w tym jakieś bolesne Schadenfreude, którego – przyznaję – się nie spodziewałem. Wszystkie te interpretacje po raz kolejny potwierdzają to samo: każdy w tym historycznym wydarzeniu chce widzieć inny sens wpisujący się w jego własną historiografię i teologię dziejów. I w tym sensie cytowane wypowiedzi nie zaskakują. Chwilami przerażają nonszalancją ich autorów.
Czas jest krótki
„Znaki są do tego, żeby je odczytywać” – zauważa Terlikowski. I ma rację. I nie jest tak, że nie mamy do ich zrozumienia żadnych kluczy. A dla mnie, człowieka wierzącego, nie są nimi żale nad upadającą cywilizacją, ale liturgia i słowo Boże. Znaki czasu Kościół każe interpretować w świetle wiary. Trudno nie czytać wczorajszego pożaru choćby w kontekście zapowiedzi zburzenia świątyni jerozolimskiej, którą sam Jezus odbuduje w trzy dni. „On zaś mówił o świątyni swego ciała” (J 2, 21) – przypomnijmy. Ta zapowiedź pobrzmiewa echem w pierwszych dniach Wielkiego Tygodnia, które poprzedzają Jezusowe trzy dni w grobie i zmartwychwstanie. Świątynia, katedra, kościół – to zawsze były znaki zadomowienia się chrześcijaństwa na tej ziemi, ale to nie tam ostatecznie odbywa się kult „w Duchu i prawdzie”, tylko w niebie, z którego zstępuje boska liturgia (J 4, 23). Czy nie są to znaki nazbyt oddalające się od tego miasta, którego „lampą jest Baranek” (Ap 21, 23)?
8 marca 2009 roku Giorgio Agamben wygłosił w paryskiej Notre Dame wykład „Kościół i królestwo”. Mówił wówczas, że przed Kościołem stoi poważne niebezpieczeństwo, którym jest zbytnie zadomowienie się na tym świecie. Że Kościół zamienił sposób swego bytowania z paroikein – „być obcym” na katoikein – „mieszkać”. Że świat przestał nam być obczyzną, a stał się ojczyzną, wbrew słowom autora Listu do Hebrajczyków, który mówił, że „nie mamy tu miasta trwałego” (Hbr 13, 14). Włoski filozof przestrzegał, że jeśli Kościół nie powróci do swego mesjańskiego powołania, to „istnieje poważne ryzyko, że ulegnie katastrofie, grożącej każdemu ziemskiemu rządowi i każdej ziemskiej instytucji”. W komentarzu do tego tekstu pisałem w roku 2017: „Po Kościele, który się na tym świecie zadamawia, pozostają wspaniałe zabytki. To prawda. Dobrze, że przynajmniej niektóre z nich służą temu, by przypomnieć, że – także ich – «czas jest krótki» (1 Kor 7, 29)”. Któż mógł wówczas przypuszczać, że o owej krótkości czasu przypomni sama paryska Notre Dame, w której Agamben wygłaszał słowa o konieczności powrotu do przebywania na tym świecie na kształt pielgrzymów?
Pod patronatem Judasza
Jeszcze w jednym kluczu pozwolę sobie odczytać wczorajsze wydarzenie. Znów w kontekście autocytatu. Kiedy pisałem pierwsze rozważanie na nasze Więziowe rekolekcje na Wielki Tydzień (Wielki Poniedziałek) i interpretowałem gest Marii z Betanii, szedłem za myślą Jana Pawła II z jego encykliki „Ecclesia de Eucharistia”: „Kościół mógłby do dzisiaj sprawować Eucharystię po domach i na zwykłym stole, mając za naczynia talerz i kubek. Nic by to Eucharystii nie ubliżyło. Zresztą, czasami – w określonych sytuacjach – też tak się robi. Ale jednak – jak zauważa papież – gdy przyszło sprawować Paschę, potrzebna się okazała «sala duża, usłana i gotowa» (Mk 14, 15). «Kościół w ciągu wieków i przy zmieniających się kulturach czuł się zobowiązany, aby sprawować Eucharystię w oprawie godnej tej wielkiej tajemnicy» – zauważa [Jan Paweł II]. Już pierwsza liturgia sprawowana była w kontekście owego błogosławionego marnowania”.
Każdy chce widzieć w tym wydarzeniu inny sens wpisujący się w jego własną historiografię i teologię dziejów
Od samego początku świątynia interpretowana była nie tylko jako Domus Ecclesiae – Dom Kościoła, ale także jako Domus Dei – Dom Boga, który swym wyglądem i ozdobą musiał być godny tego, który w Nim mieszka i nie mieszka jednocześnie, wszak „Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie: / i w otchłaniach i w morzu, na ziemi i w niebie” – pisze Jan Kochanowski. „Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszystko Twoje” – szybko dopowiada. Tak, Bóg złota ani nie pragnie, ani nie potrzebuje. Ale człowiek potrzebuje i pragnie – mniej czy więcej i pewno nie każdy tak samo – to złoto ofiarowywać. Tkwi więc w świątyni pewna ambiwalencja: kryje w sobie własną zbędność i konieczność zarazem. Ta zbędność będzie teraz przez różne ikonoklastyczne frakcje przywoływana: te wewnątrz i te na zewnątrz Kościoła. Zbyt długo żyję, by nie przewidzieć, że po wezwaniu do odbudowy świątyni pojawią się głosy – Judasz jest ich patronem – które będą przypominać, że można by te pieniądze rozdać ubogim, których akurat w stolicy Francji nie brak. Dla Paryża przyszedł teraz ten czas, o którym mówi Jezus: „Mnie nie zawsze macie”. Wtedy jednak, gdy powróci, trzeba się o Niego zatroszczyć i – wzorem Marii z Betanii – namaścić pięknem liturgicznej architektury.
Selfie z pożarem w tle
I na koniec jeszcze jedna myśl. Też już raz przeze mnie przywoływana. To Augustynowe kazanie o upadku Rzymu, który na wieść o zniszczeniu Wiecznego Miasta mówił: „Oto za chrześcijańskich czasów ginie Rzym. Czy rzeczywiście ginie Rzym, jeśli nie giną Rzymianie? Bo czymże jest Rzym, jeśli nie są nim Rzymianie? Przecież nie chodzi o kamienie i drewno, o pałace i warowne mury. Wszystko to zostało zbudowane, aby pewnego dnia popadło w ruinę. Budując, ręka ludzka kładła kamień na kamieniu, niszcząc, ręka ludzka zdejmuje kamień z kamienia. To, co jeden człowiek zbudował, inny zniszczył. […] Dzieła człowieka popadają w ruinę, gdy będzie to wolą Boga, dzieła Boga podobnie – ulęgną zniszczeniu, gdy Mu się to spodoba. Jeśli więc dzieła człowieka nie upadają bez woli Bożej, jakżeby dzieło Boga mogło ocaleć dzięki woli człowieka? Czy nie jest prawdą, że Bóg stworzył przemijający świat, a ty sam jesteś przeznaczony do śmierci? Człowiek, który ozdabia miasto, który je zamieszkuje, który nim zarządza, przyszedł, aby odejść, urodził się, aby umrzeć, wszedł, aby wyjść. Niebo i ziemia przeminą, cóż więc niezwykłego, że miasto popada w ruinę? Jeśli nie zostanie zburzone dzisiaj, zostanie zburzone innego dnia”.
Taka jest prawda o naszym życiu. To, co zbudowane, zostanie zburzone. A katedry płonęły i płonąć będą. Czasami zostają odbudowywane, czasami świadczą jako ruina o dawnej i świetnej przeszłości. Ta zapewne zostanie odbudowana nie tylko siłami Francuzów. Powstanie niczym feniks z popiołów. A może właściwiej należałoby powiedzieć – zmartwychwstanie, choć jej Wielka Sobota potrwa zapewne kilkadziesiąt lat. Prezydent Republiki Francuskiej Emmanuel Macron zapowiedział odbudowanie katedry. Jak wiadomo, wszystkie budowle sakralne zbudowane przed 1905 rokiem należą we Francji do państwa. Tak, państwo odbuduje monument, postawi mury, przykryje dach, wzniesie wysoko kościelną iglicę, przywróci symbol – jak chcą niektórzy – odchodzącej cywilizacji. Ducha tej katedry będzie musiał jednak wskrzesić Kościół. Żadne państwo tego nigdy nie zrobi za wspólnotę wierzących. I tę duchową odbudowę trzeba zacząć natychmiast. Wczoraj jedni robili sobie selfie z pożarem w tle. Wszak trudno o takie tło, unikat. Inni na kolanach śpiewali różaniec. Jest nadzieja we wspólnocie wiary.
Kiedy w lipcu 2017 roku płonęła wieża katedry w Gorzowie Wielkopolskim bp Tadeusz Lityński mówił, że gorzowska katedra, matka wszystkich kościołów diecezji, stałą się mater dolorosa, matką udręczoną, bolesną. Katedra w Paryżu stała się dzisiaj Notre Dame de Douleur (Matką Bożą Bolesną). I czeka na dzieci, które – „niby żywe kamienie” i „duchowa świątynia” (1 P 2, 5) – przyjdą ją wesprzeć w oczekiwaniu na zmartwychwstanie murów, które – jak wszystkie mury wszystkich kościołów – są tylko i aż widzialnym znakiem Kościoła, mistycznego Ciała jej Syna.
Bardzo Ci dziękuję Andrzeju.
Mądry, wspaniały, myślący człowiek.Dziękuję.
Dobry tekst – dobrze i mądrze napisany. Przeszkadza tylko przywoływanie cytatów z autorów niepowaznych, do chrześcijaństwa , wiary i wartości pasujących tak jak gargulce na Notre Dame – są stałym wystrojem, ale jednocześnie najbardziej oblesne i plugawe.
Bądźmy jak żywe kamienie Świątyni Pana.
Ostatnio nie bywam na fb. Gdybym była, napisałabym to jedno zdanie. Wrócę w lany poniedziałek…jak dożyję.
Piękne rozważania, ale to czego obecnie najbardziej potrzeba, to dokładne ustalenie, jak doszło do pożaru i jakie płyną z tego wnioski, co do zabezpieczenia przeciwpożarowego zabytków. Może dzięki temu rzadziej będziemy dostawali takie “znaki”, albo przynajmniej zmniejszymy ich niszczycielską moc.