Bóg daje łzy po to, żeby przemyć nasze ślepe oczy, które bezskutecznie wypatrują spełnienia życia wyłącznie w sferach ludzkiego sukcesu i realizacji.
Dużo ich u starca Arsena, który próbuje je tamować zawiązaną na piersiach chustą, żeby nie moczyły wyplatanych przez niego koszyków. Mnich Sylwan traktuje swoje oczy jak solniczki i pozwala łzom skapywać do miski z z jego nędznym posiłkiem. Są dla tych pustynnych chrześcijan pierwszych wieków znakiem pokuty i żalu za grzechy, choć ten ostatni jest ważny nawet wtedy, gdy łzy nie płyną, bo wystarczy go postanowić aktem woli.
Łzy dla mnichów są też lekarstwem, gdyż likwidują blizny po dawnych występkach, nawilżają zatwardziałe partie serca, gdzie króluje zawziętość, pogarda i brak przebaczenia. Łzy są niczym cudowna maść, przywracająca człowiekowi Boże podobieństwo przed czekającym go po śmierci sądnym spotkaniem z Stwórcą.
Łzy potrafią płynąć nie tylko z bojaźni i żalu, ale też i z czystej miłości do Boga. Abba Pojmen zaświadcza, że pewnego razu znalazł się w mistycznej wizji u stóp krzyża, gdzie stała Matka Bolesna, i razem z Nią opłakiwał jej Syna.
Łzy dla mnichów są lekarstwem, gdyż likwidują blizny po dawnych występkach, nawilżają zatwardziałe partie serca, gdzie króluje zawziętość, pogarda i brak przebaczenia
Czasami człowiek nie może zapłakać, bo albo wypłakał już wszystkie łzy, albo – jak twierdzi diakon Agapet – zbudował swoimi zaniedbaniami potężną tamę, która łzy wstrzymuje. Święty Bazyli na taką posuchę radzi prosty rachunek sumienia.
U starców egipskich łzy zdają się płynąć spontanicznie, ale w istocie są owocem ciężkiej wewnętrznej pracy nad nawróceniem, walki z grzechem, są plonem nocnych medytacji nad człowieczą znikomością. Bywa jednak, że wewnętrzne śluzy podnoszone są w człowieku przez samego Boga, który całkowicie za darmo daje popłakać ascecie. Powód takiej akcji Boga nie jest trudny do rozszyfrowania: Stwórca jest wolny w swoich decyzjach i w jego logice dobra wszystko jest darem, choć to i owo próbujemy sobie przecież wysłużyć gorliwą z Nim współpracą.
Jeśli On daje takie darmowe łzy, to również po to, żeby przemyć nasze ślepe oczy, które bezskutecznie wypatrują spełnienia naszego życia wyłącznie w sferach ludzkiego sukcesu i realizacji. Tymczasem być szczęśliwym i spełnionym to odkryć Jego przysięgę, że nas nigdy nie opuści i nie da nas zjeść robakowi strachu, wyrzutom sumienia i różnym innym toksynom produkowanym przez nasze zranione i skompromitowane upadkami ego.
Fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2019