Czuję narastającą wściekłość na indolencję polityków, która od lat skazuje pokolenia Polaków na piekło przemocy szkolnej. Czuję lęk, gdy czytam stanowisko episkopatu w sprawie edukacji seksualnej.
Będzie to rodzaj wyznania. Wyznania raczej mało spektakularnego, bo też trudno mi porównywać własne traumy do cierpienia osób, które przeżywały w dzieciństwie i wczesnej młodości – w warunkach prześladowania i szkolnej homofobii – realny konflikt tożsamości. Nie wiem też, czy moje własne doświadczenia da się w jakimś sensie uznać za pokoleniowo uniwersalne, na pewnym poziomie pewnie tak, w przeważającej większość – szczerze wątpię.
Urodziłem się w 1988 roku w dużym mieście poprzemysłowym, a z moimi rówieśnikami (i oczywiście nie tylko z nimi) łączy mnie dzisiaj jedno: nigdy, na żadnym z wczesnych etapów publicznej edukacji, nie mieliśmy obowiązkowego wychowania seksualnego. Właściwe znaczenia takich określeń jak „tolerancja”, „różnorodność tożsamości”, „szacunek dla odmienności” poznałem, o ile dobrze pamiętam, w szkole średniej, bardziej prawdopodobne jednak, że stało się to jeszcze później, dopiero w czasie studiów. Od mniej więcej dziesiątego roku życia jestem również „pedałem”, „ciotą”, „cwelem”, „brudasem”, „szmatą”. Od kilku lat zmagam się z ciężką depresją oraz szeregiem objawów wskazujących na syndrom stresu pourazowego. Kilka miesięcy temu skończyłem trzydzieści lat.
Narracja o „promowaniu homoseksualizmu” rykoszetem odbija się na dzieciach takich jak ja piętnaście czy dwadzieścia lat temu: drobniejszych, niechętnych sportom i przemocy, wiecznie zatopionych we własnych myślach
Pewnie zastanawiają się Państwo, jaki związek ma edukacja seksualna, czyli – jak lubi to nazywać polska prawica – przymusowe „seksualizowanie” dzieci, ze szkolnym mobbingiem, zjawiskiem wprawdzie bolesnym, lecz stosunkowo powszechnym i starym jak świat. Co ma dziecięce okrucieństwo do seksu? Otóż ma wszystko, a uświadomiłem to sobie z pełną mocą w trakcie lektury artykułu „Bajki o żelaznym wilku LGBT” Kacpra Szuleckiego w „Kulturze Liberalnej”. Autor – w kontrze do prawicowych narracji o warszawskiej Karcie LGBT+ i wskazówkach WHO odnośnie edukacji seksualnej – przywołuje doświadczenia własne i swoich kilkuletnich synów z norweskiego przedszkola, gdzie pierwsze lekcje dotyczące ludzkiej seksualności prowadzi się już dla grup maluchów (1-3). Mają one rzecz jasna niewiele wspólnego z teoriami głoszonymi przez polityków PiS i polegają nie na „premiowaniu” czy „promowaniu” określonych postaw, orientacji czy modelów rodziny, ale na uwrażliwianiu najmłodszych na różnorodność seksualną. Pokazywaniu – bez nadmiernego wartościowania i wskazywania palcem – że opiekunami i najważniejszymi osobami w życiu dziecka mogą być zarówno mama i tata, dwóch ojców, dwie mamy, ale także starszy brat, starsza siostra, wujek czy ciocia.
Chcemy tego, czy nie, różne modele wychowawczo-opiekuńcze pozostają faktem społecznym, również w konserwatywnej Polsce. Czy naprawdę tylko z tego powodu, że wyznajemy takie, a nie inne wartości, albo prowadzimy taką, a nie inną praktykę polityczną, musimy narażać na dyskryminację tych, którzy nie mają szans na obronę? „Jakiekolwiek oznaki mobbingu, czyli sytuacji, w której większość zasadza się na jedno dziecko lub mniejszość, są w norweskich przedszkolach traktowane śmiertelnie poważnie i natychmiast rozbrajane” – pisze Szulecki, a ja czuję narastającą wściekłość. Wściekłość na indolencję polityków, która od lat skazuje kolejne pokolenia Polaków na piekło przemocy szkolnej. Na wyborcze szczucie, które ponownie obiera sobie za cel najbardziej kruche i bezbronne ludzkie życia.
Nie łudźmy się, wprowadzanie do medialnego mainstreamu – wciąż i wciąż na nowo – narracji o „promowaniu homoseksualizmu” odbija się przede wszystkim na bezpieczeństwie (fizycznym i psychicznym) dzieci i młodzieży LGBT+, czyli już i tak jednej z najbardziej dyskryminowanych mniejszości szkolnych (raport Kampanii Przeciw Homofobii w PDF). Rykoszetem odbija się również na dzieciach takich jak ja piętnaście czy dwadzieścia lat temu: drobniejszych, niechętnych sportom i przemocy, wiecznie zatopionych we własnych myślach, próbujących wyglądać i zachowywać się inaczej niż reszta grupy rówieśniczej.
Ponieważ tolerancja była dla mnie całkowicie pustym słowem – sam nigdy jej nie zaznałem – łatwo uwierzyłem, że rzeczywistością społeczną rządzi tylko i wyłącznie naga siła
Jeśli już nie potrafimy – z niewiadomych dla mnie przyczyn – empatyzować z osobami o odmiennej orientacji seksualnej, może powinniśmy przypomnieć sobie siebie sprzed tych kilkunastu albo kilkudziesięciu lat? Czy na pewno wszystko było wtedy takie różowe, oparte na klarownych wartościach i łatwe do przepracowania? Czy na pewno chcielibyśmy cofnąć się w czasie i przeżyć to jeszcze raz? Czy szkolne doświadczenia ukształtowały grubą skórę, czy wręcz przeciwnie – odpowiadają za obecne lęki, depresje i problemy w pracy?
Jasne, w moim przypadku prześladowania nie wiązały się z faktem, że wychowują mnie dwie kobiety albo że bardziej interesują mnie chłopcy niż dziewczyny. Jednak z jakiegoś powodu moi rówieśnicy – ci sami, którzy nie mieli szans zetknąć się z narracją o równości, tolerancji i szacunku – na określenie tego, co nie pasowało do ich dziecięcych wyobrażeń o normie społecznej, w pierwszej kolejności wybrali rynsztokową homofobię.
Mowa nienawiści – powtarzana przez lata i połączona z realną przemocą fizyczną – przykleja się do człowieka jak rzep, rozbija młode i dopiero kształtujące się Ja, niszczy poczucie własnej wartości. Niektórzy potrafią sobie z tym poradzić sami, inni potrzebują ratunku z zewnątrz. Dla mnie takim ratunkiem była dalsza ucieczka w odróżnienie – słuchanie ekstremalnej muzyki, „ekstremalny” strój, ekstremalne przekonania i zachowania – co z kolei zwrotnie przynosiło jeszcze więcej prześladowań, ale przynajmniej już na własnych zasadach i jakby „za własnym przyzwoleniem”. Ostatecznie ciało, antycypując przemoc, również zaczęło reagować ekstremalnie, przed każdym wyjściem do szkoły zwalając mnie z nóg omdleniami, boleścią i wymiotami, oraz domagać się ekstremalnych reakcji z mojej strony, żeby ten lęk i ból odegnać. Samookoleczanie, nadużywanie alkoholu i ucieczki ze szkoły stały się nie tyle wyborem, co warunkiem koniecznym, żeby w tych niesprzyjających okolicznościach przetrwać i zachować jako taką równowagę.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy po raz kolejny czekałem w szpitalu na wyniki obdukcji po pobiciu, część moich znajomych z subkultury punkowo-metalowej zaczęła przechodzić spektakularne metamorfozy: golić głowy, przyszywać do plecaków falangi i celtyki, zakładać kurtki harringtonki, które wtedy – w prowincjonalnym mieście – kojarzyły się jednoznacznie ze stylem skinheadów-neonazistów. Niedługo nowym ministrem edukacji miał zostać Roman Giertych, a wielu spośród owych znajomych chodziło na spotkania organizacji, której nazwa wtedy niewiele mi mówiła – Młodzież Wszechpolska. To od nich usłyszałem po raz pierwszy: „Nieważne, co mówi o tobie dresiarnia i patologia w szkole, dla nas istotne jest, że jesteś biały, jesteś Polakiem i że mamy wspólne cele: silna, biała, wolna od moralnego zepsucia Polska”.
Kiedy przyjmowałem sakrament bierzmowania, biskupowi asystował ministrant, który wcześniej – na terenie kościoła – pobił mnie do krwi i zwyzywał
To od nich dostałem też pierwsze płyty neofaszystowskich zespołów rockowych i black metalowych: Honoru, Konkwisty 88, Graveland czy Nokturnal Mortum. A ponieważ tolerancja była dla mnie całkowicie pustym słowem – sam nigdy jej nie zaznałem – łatwo uwierzyłem, że rzeczywistością społeczną rządzi tylko i wyłącznie naga siła. Że odpowiedzią na nienawiść może być tylko jeszcze więcej nienawiści. Że jeśli chcę świata spokojnego i „czystego”, muszę zniszczyć wszelkie przejawy słabości – nie tylko w sobie, ale i na zewnątrz. Świeżo nabyte poczucie mocy upajało, ale też zwyczajnie pozwalało przetrwać, zyskać punkt odniesienia i wreszcie poczuć się częścią jakiejś grupy, w której nie ma i nie może być miejsca na różnorodność. Różnorodność w Polsce nie istnieje. Podobnie jak szacunek.
Spytają Państwo pewnie, czy ktoś w końcu wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Tak, otrzymałem ten przywilej. Wiem też, że wielu moich przyjaciół – a historie przemocy szkolnej mieliśmy podobne – nie miało podobnego szczęścia. Ratunek przychodził jednak zawsze punktowo, od konkretnych osób, nigdy nie miał natomiast charakteru systemowego, instytucjonalnego, długotrwałego i nastawionego na fundamentalną zmianę postaw. Od psychologa szkolnego, któremu zwierzyłem się ze swoich problemów, usłyszałem, że jedynym ratunkiem dla takich jak ja jest dyscyplina wojskowa. Od wychowawcy w liceum: że jeszcze zrobi ze mnie „prawdziwego mężczyznę”, jeśli będzie trzeba – nawet siłą. Kiedy przyjmowałem sakrament bierzmowania, biskupowi asystował ministrant, który wcześniej – na terenie kościoła – pobił mnie do krwi i zwyzywał (gdzie był wtedy ksiądz proboszcz?).
Moje zaufanie do instytucji publicznych – od szkoły, przez politykę wychowawczą kształtowaną na poziomie ministerialnym, aż po Kościół katolicki – zostało w tamtych trudnych latach bardzo poważnie nadszarpnięte. Nie dlatego że się obraziłem albo zacząłem snuć marzenia o odwecie i osobistej antysystemowej krucjacie. Nic z tych rzeczy, po prostu miejsce zaufania zajął lęk – fizyczny, uwarunkowany miejscem, kontekstem, sytuacją. Trzewiowy, niepowstrzymany i niepozostawiający złudzeń.
Czy brak edukacji i instytucjonalnej pomocy ukształtował tych, którzy dzisiaj, tłumiąc lęk – podobnie jak ja kiedyś, jako „głupi nastolatek” – najgłośniej krzyczą przeciwko tolerancji?
Ten sam lęk czuję i dzisiaj, kiedy czytam oficjalne stanowisko episkopatu w sprawie edukacji seksualnej. Albo kiedy słyszę z ust biskupów i polityków nienawistne słowa pod adresem mniejszości LGBT+ i oglądam pisowski plakat z parasolką okrywającą „prawdziwą” rodzinę przed falą „tęczowej zarazy”; falą tolerancji, której nie zaznałem jako dziecko, choć bardzo tego chciałem, a która dzisiaj przedstawiana jest jako totalitarna ideologia i moralne wynaturzenie. Warto się również zastanowić, jaki wpływ mają zbliżone afekty i wczesne doświadczenia przemocy na obecną falę nacjonalizmu.
Czy brak edukacji i instytucjonalnej pomocy ukształtował tych, którzy dzisiaj, tłumiąc lęk – podobnie jak ja kiedyś, jako „głupi nastolatek” – najgłośniej krzyczą przeciwko tolerancji? Nie wiem, związek między tymi dwoma zjawiskami – jeśli takowy w ogóle istnieje – jest raczej trudny do udowodnienia i na pewno nie polega na prostej relacji przyczynowo-skutkowej. W moich osobistych doświadczeniach wydaje się jednak ewidentny. W swoich pierwszych wyborach oddałem głos na tych, którzy obiecywali zaprowadzenie porządku – i gdyby pojawiła się wtedy taka możliwość, prawdopodobnie głosowałbym na prawicowych radykałów.
Ważniejsze wydaje mi się dzisiaj inne pytanie: czy gdybyśmy wszyscy przeszli w młodości odpowiedni trening szacunku – dla nienaszego seksu, nienaszych tożsamości, języków, twarzy, kolorów, stylów życia – piekło szkolnego mobbingu byłoby łatwiejsze do uniknięcia? Nie mam wątpliwości, że tak.
Czy wierzę, że coś może się jeszcze zmienić? Zaufanie odeszło niestety jako pierwsze, a bez niego trudno wyjść poza osobiste urazy. Wiary w sensie religijnym też już w moim życiu nie ma. Jest jednak jeszcze coś takiego jak nadzieja – ta podobno umiera jako ostatnia. I to właśnie jej staram się trzymać. Nawet jeśli reszta murszeje pod twardą skorupą lęku.
Znakomity artykuł. Dziękuję i serdecznie pozdrawiam.
Ważny głos. Wart zastanowienia w sytuacji gdy fundacja PRO-Prawo do życia rusza z kampanią przeciw deprawacji w szkołach dzieci przez lobby LGBT jak to nazywają. Robią to pod hasłem stop pedofilii. Dominuje w Polsce ale i w Kościele zamiast namysłu logik wojny. Wojny ideologicznej. Ofiarami będziemy wszyscy. Bo tworzymy grupy bezmyślnych ideologów popierających jedną lub druga stronę. Smutne.
„Weź pogląd swojego adwersarza, oczyść go ze słabości i uzupełnij o argumenty, które przeoczył i dopiero z tak zrekonstruowanym poglądem polemizuj”. Do tej rady mędrca Autor się nie stosuje ze szkodą dla swojego wywodu.
Otóż konserwatyści (wyłączam stanowiska skrajne, w zamian za co nie będę tu przywoływać stanowisk skrajnych lewicy i liberałów by dezawuować pogląd Autora) nie boją się edukacji seksualnej, tylko powierzenia jej w ręce ideologów postępu. Za tych ideologów uznaję te osoby, które stosują w debacie publicznej walenie cepem, że kto jest przeciw edukacji seksualnej, jest za przemocą (owszem, są ideolodzy z przeciwległego bieguna, którzy każdą edukację seksualną w szkołach uznają za deprawację, ale nimi niech się zajmuje Autor; ideologów obu stron łączy brak próby zrozumienia adwersarzy i przypisywanie jej motywów nieetycznych albo głupoty).
Edukacja seksualna typu A, której domaga się Autor jako recepty na przemoc w szkole (bo edukację typu B mamy obecnie, ale jak rozumiem, dla Autora jest ona niewystarczająca/nieskuteczna) prowadzi, jak pokazują doświadczenia krajów, które ją wprowadziły, do przygodnych kontaktów seksualnych będących przyczyną wzrostu chorób przenoszonych drogą płciową (dane UE: https://ecdc.europa.eu/sites/portal/files/documents/AER_for_2016-syphilis.pdf, https://ecdc.europa.eu/sites/portal/files/documents/AER_for_2016-gonorrhoea.pdf). Jednocześnie jak pokazuje Raport Agencji Praw Podstawowych UE ws. przemocy partnerów wobec kobiet, doświadczają one najczęściej przemocy w krajach o edukacji seksualnej typu A (w Danii doświadczyło jej 52%, Finlandii – 47%, Szwecji – 46%, w Polsce – 19%; jednocześnie Polska ma jeden z najwyższych wskaźników raportowania przemocy na policję). Jeśli Autor chce być przekonywujący, proszę ustosunkować się do tych i podobnych faktów.
Trudno uwierzyć, że edukacja seksualna typu A, skoro nie wpływa na przemoc wobec kobiet wpłynie na zmniejszenie przemocy wobec mniejszości seksualnych). Związek między przemocą w szkole a edukacją seksualną oczywisty dla Autora nie jest uprawdopodobniony, a co najmniej wyolbrzymiony. Nie jest oczywiste, że jej niewielki, jeśli prawdziwy wpływ na ograniczenie przemocy uzasadnia pogodzenie się z negatywnymi zjawiskami z nią związanymi (mam na myśli edukację typu A). Zresztą uczeń „przemocowy” będzie zawsze kogoś prześladować i nie widzę powodu, dlaczego ukierunkowywać go na grupy nie objęte troską środowisk LGBT+, bo tym się skończy rozciągnięcie specjalnego parasola tylko nad tą grupą. Program przeciw przemocy w szkole ma być wszechstronny, a nie zawężony przez kryteria preferencji seksualnych. Te braki w argumentacji Autor nadrabia przywoływaniem swoich przykrych doświadczeń z lat szkolnych. Nie widzę, by miały one bezpośredni związek ze sprawą i są próbą emocjonalnego, nie merytorycznego wpłynięcia na niezorientowanych czytelników. Owszem, politycy powinni się ustosunkować do takich faktów i zaproponować plan działań, czego rzeczywiście nie robią. Połączmy siły, by wywrzeć na nich presję.
A z promocji homoseksualizmu poprzez podpisanie karty LGBT+ cieszyło się to środowisko na stronach „Miłość nie wyklucza”, więc nie wiem, skąd krytyka za stwierdzenie tego samego faktu przez biskupów. List momentami miał niefortunne sformułowania, ale nie w skali uzasadniającej tak miażdżącą krytykę Autora.
Panie Piotrze, bardzo dziękujemy za ten głos. Pozwoliliśmy sobie opublikować go w sekcji „listy czytelników”: https://wiez.pl/2019/04/04/konserwatysci-boja-sie-czego-innego-niz-edukacja-seksualna/ – w ten sposób dotrze do większej liczby odbiorców. Pozdrawiamy.
Potrzeba odpowiedzialnej edukacji seksualnej.
Uważam, że kwestia edukacji seksualnej jest bardzo ważna. Dlatego nie można o niej nie rozmawiać. Mój komentarz będzie jednak miał krytyczny charakter. Mam nadzieję, że zostanie przeczytany i zauważony.
Mam 34 lata. Jestem gejem, od kilkunastu lat mieszkam i pracuję w Warszawie. Z wykształcenia jestem biologiem. Dawno temu byłem praktykującym katolikiem. Piszę o tym, ponieważ czuję się zobowiązany wyrazić krytykę kierunku w jakim zmierza edukacja seksualna mając na uwadze moją tożsamość i doświadczenie.
W szkole podstawowej uczęszczałem na lekcje WDŻ. Były to lekcje, które prowadziła pani po studiach na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. To był czas gdy zacząłem dojrzewać i odkrywać własną orientację homoseksualną. Informacje o dojrzewaniu ciała były dla mnie bardzo istotne w tamtym czasie. Niestety jeśli chodzi o homoseksualizm, nauczycielka przedstawiała go jako chorobę, wykreśloną przez WHO z listy chorób w wyniku działania lobby gejowskiego. Mówiła, że geje mają po kilkaset partnerów w życiu i że kiedyś gej dobierał się do jej męża. Był to czas gdy potrzebowałem o sobie komuś powiedzieć, szukałem wsparcia i akceptacji. Niestety tamta lekcja spowodowała, że zamknąłem się w sobie, nie tylko wobec nauczycielki, ale także wobec rówieśników i rodziny. Schowałem się do szafy na długie lata.
Dziś od tamtych wydarzeń minęło już 16 lat. Wiedzą o mnie moi bliscy i znajomi. Czas spędzony w szafie to czas trwonienia energii na ukrywanie się, spłyconych relacji i samotności. Nikt mi go nie zwróci! Dlatego tak ważne jest właściwe przygotowanie pedagogów odpowiedzialnych za edukację seksualną.
Jednak nie tylko dobrze przygotowani nauczyciele mają duże znaczenie w edukacji seksualnej. Równie znaczące są standardy edukacji, podstawy programowe itp. Standardy edukacji seksualnej zaproponowane przez WHO, do których znajduje się odwołanie w Karcie LGBT budzą jednak moje wątpliwości. Po pierwsze nie wspomina się w nich o roli rodziców w wychowaniu seksualnym dzieci, a to na rodzicach przede wszystkim ciąży odpowiedzialność na wychowaniu dziecka. Standardy WHO w niewielkim fragmencie mówią jedynie o tym, że rodzice powinni być wcześniej poinformowani o rozpoczęciu edukacji seksualnej w szkole. Powinni mieć możliwość wyrażania własnych życzeń i zastrzeżeń. Sądzę, że znaczenie rodziców powinno być dużo bardziej docenione i wyeksponowane.
Po drugie w standardach WHO mówi się o roli partnerów bezpośrednich i pośrednich takich jak organizacje religijne. Celem według WHO jest dotarcie do grup takich jak emigranci i mniejszości kulturowe, dla których edukacja seksualna w szkole może nie być jedynym dobrym rozwiązaniem. Nie jest więc to cel, którym jest współpraca umożliwiająca przedstawienie różnych wizji realizacji ludzkiej seksualności bez jej oceny moralnej. Oznacza to, że wbrew zapewnieniom WHO nie realizuje holistycznej wersji edukacji seksualnej, choć sama organizacja tak chce być postrzegana. Jest to wersja edukacji seksualnej nastawionej na samorealizację jednostki.
Rozumiem, że Kościołowi trudno się z takim podejściem zgodzić. Z drugiej strony także nauka Kościoła w kwestii seksualności ma charakter totalitarny i autorytarny. Nie szanuje odmiennych punktów widzenia, nie uznaje homoseksualnej orientacji seksualnej i nie ma w niej możliwości szukania porozumienia. Tutak rodzi się pytanie, dlaczego organizacja Miłość nie Wyklucza i Warszawski Ratusz nie zwróciły się na etapie pisania Deklaracji LGBT do organizacji związanych z Kościołem Katolickim a nie samego Kościoła (np. Klub Inteligencji Katolickiej), skoro mogły? Dlaczego nie wyeksponowały roli rodziców, skoro można było przewidzieć, że ich niedowartościowanie spowoduje słuszny gniew nie tylko polityków i publicystów, ale większości Polaków? W sprawie Deklaracji LGBT popełniono błędy, które mają groźne konsekwencje. Jak wiadomo, kolejne samorządy podpisują deklaracje „Wolności od ideologii LGBT” co ewidentnie prowadzi do wyobcowania i stygmatyzacji osób LGBT mieszkających w tych miasteczkach i wsiach.
Sadzę, że nie powinniśmy mówić czy edukować młodzież, ale jaki model edukacji seksualnej wybrać. Dlaczego jest to takie ważne, przedstawię na przykładzie statystyk zakażeń HIV. WHO ostrzega, że nie przestrzeganie zasad profilaktyki wśród MSM czyli mężczyzn uprawiających seks z mężczyznami grozi epidemią. Tu trzeba podkreślić, że dotyczy populacji, która przecież od wielu lat jest edukowana na temat zapobieganiu HIV nie tylko w szkole, ale też poprzez różne programy organizacji pozarządowych. Śmiem twierdzić, że geje są najlepiej wyedukowaną grupą w zakresie profilaktyki HIV. Rodzi się pytanie, skoro edukujemy, a wciąż grozi nam epidemia, to co robimy źle? Moim zdaniem problem leży w modelu edukacji. Mówienie młodemu człowiekowi, że odpowiada za siebie, ale ignorowanie tego, że odpowiada także za swojego partnera to błąd. Niestety edukacja WHO wychodzi naprzeciw potrzebom osób przeżywających swoją seksualność seksualność w sposób hedonistyczny. Promuję się w tym modelu realizację własnych potrzeb seksualnych oraz uznaje za naturalne utrzymywanie kontaktów seksualnych z różnymi partnerami, kiedy pozostaje się w stałym związku. Widać to coraz wyraźniej także w Polsce. Poziom zakażeń HIV nie spada, w związku z tym WHO zamiast odejść od modelu hedonistycznego proponuje tzw. PrEP i włącza ten pomysł do profilaktyki (sic!). W Warszawie są już pierwsze przychodnie, które prowadzą poradnie PrEP. Branżowe portale LGBT np. Replika mocno promują to rozwiązanie wśród gejów. Zachęcam wszystkich do lektury, żeby przekonać się na własne oczy http://replika-online.pl/na-prepie-zycie-jest-lepsze/ W skrócie można to podsumować tak: Uprawiaj seks z kim chcesz, kiedy chcesz bez zabezpieczenia. I nie martw się o HIV.
Oczywiście nikogo, nie obchodzi to, że przy PrEP rezygnując z zabezpieczenia narażamy człowieka na bardzo groźne i coraz trudniejsze w leczeniu choroby weneryczne takie jak kiłą, rzeżączka czy chlamydioza oraz wirusy HPV odpowiedzialne za nowotwory. Liczy się hedonizm i pieniądze (zarabiają firmy farmaceutyczne i lekarze). Ewentualne cierpienie ludzi, którzy się na to nabiorą ma zerowe znaczenie.
Odpowiedzią powinna być właśnie mądra, odpowiedzialna edukacja seksualna. Także taka skierowania wprost do gejów już w szkole. Prawdziwie holistyczna, czyli prezentująca różne formy przeżywania własnej seksualności, które nie prowadzą do utraty zdrowia własnego czy partnera. Już na etapie szkolnym, młodzież powinna się nauczyć szacunku to takich postawa jak abstynencja seksualna, ale także to związków homoseksualnych, których celem jest przede wszystkim budowanie więzi emocjonalnych i stworzenie stałego związku. To właśnie dojrzałe, wierne związki są najlepszą metodą zapewnienia zdrowia psychicznego i fizycznego partnerów. Nie ma znaczenia czy są to związki homo czy heteroseksualne). Znam środowisko gejowskie od dawna i wiem, że o tym nie wspomina obecnie nikt. Ani kultura, ani szkoła. Natomiast słowo wierność czy stały związek coraz częściej wywołuje protesty lub jest wyśmiewane. Mam nadzieję, że nowa edukacja seksualna zmieni ten stan rzeczy.
Panie Grzegorzu, bardzo dziękujemy za ten głos. Pozwoliliśmy sobie opublikować go w sekcji „listy czytelników”: https://wiez.pl/2019/04/04/potrzeba-odpowiedzialnej-edukacji-seksualnej/ – w ten sposób dotrze do większej liczby odbiorców. Pozdrawiamy.
Bardzo dlugi wpis. Pozwolę sobie tylko, cytując i odsyłając do całego tekstu źródłowego, wskazać ów domniemany „brak” rodziców – aby uniknąć dalszej dezinformacji.
.10: „W celu zdobycia wiedzy dzieci i młodzież wykorzystują szereg różnorodnych źródeł. Najistotniejszą rolę, zwłaszcza we wczesnym okresie rozwoju, odgrywają źródła nieformalne, czyli przede wszystkim rodzice mający na tym etapie życia najistotniejsze znaczenie. (…) Młodzi ludzie potrzebują zarówno nieformalnej, jak i formalnej edukacji seksualnej”.
s. 21: „(…) zadaniem centralnej polityki edukacyjnej związanej z prawami seksualnymi jest podkreślenie znaczenia uczenia i promowania wychowania seksualnego w rodzinie, szkole i placowkach oświatowych (…)”
s. 30: „Bezpośredni partnerzy uczestniczący w edukacji seksualnej to rodzice, opiekunowie, nauczyciele, pracownicy socjalni, osoby reprezentujące grupy rówieśnicze, a także sama młodzież, pracownicy służby zdrowia oraz doradcy, a zatem osoby pozostające w bezpośrednim kontakcie z dziećmi i młodzieżą”.
s. 32: „Edukacja seksualna zakłada także ścisłą współpracę z rodzicami i społeczeństwem w celu stworzenia przyjaznego środowiska. Rodzice są zaangażowani w prowadzoną w szkole edukację seksualną, co oznacza, iż są oni poinformowani wcześniej o jej rozpoczęciu. Daje im to możliwość wyrażania własnych życzeń oraz zastrzeżeń. Szkoła i rodzice nawzajem wspierają się w procesie ciągłego wychowania seksualnego”.
Cytuję za
https://jerzysosnowski.pl/2019/03/12/nie-dla-stanowiska-mojego-biskupa/
Cały dokument do znalezienia w sieci
http://www.google.com/m/search?=client=ms-nokia-wp&q=%57+%63%65%6C%75+%7A%64%6F%62%79%63%69%61+%77%69%65%64%7A%79+%64%7A%69%65%63%69+%69+%6D%C5%82%6F%64%7A%69%65%C5%BC+%77%79%6B%6F%72%7A%79%73%74%75%6A%C4%85+%73%7A%65%72%65%67+%72%C3%B3%C5%BC%6E%6F%72%6F%64%6E%79%63%68+%C5%BA%72%C3%B3%64%65%C5%82%2E
Troszkę nie rozumiem….teraz w szkole średniej jest MODA, a wręcz są wyśmiewani w szkole ci, którzy za tą MODĄ nie podążają. A owa MODA polega na tym, że każdy bez względu na orientację POWINIEN mieć na koncie przynajmniej jeden związek przeciwny z orientacja. Więc heteroseksualne dzieciaki przychodzą i płaczą do psychologa, że nie chcą całować się, uprawiać seksu z osobą tej samej płci. A presja jest ogromna.. więc albo kłamią, że mają za sobą homoseksualny wyskok, albo robią to wbrew swojej woli. Czy ktoś kto mówi o piętnowaniu homoseksualistów był w szkole ostatnio. A nie jak widzę 30latków, którzy dawno już tam nie byli i nie wiedzą jak jest, a piszą nieaktualne sytuację społeczne.
@ Daria, Mój kuzyn w szkole i nic o takiej modzie słyszał. Wręcz przeciwnie – geje wyzywani są tam od pedałów. Chyba żyjemy w dwóch różnych rzeczywistościach.