Jeśli przyjmujemy, że Bóg w szczególny sposób ukazuje się nam w osobie męża/żony, to miejmy pewność, że tarza się z nami po śniegu, tańczy boogie-woogie i gra w scrabble.
Fragment książki „Osobliwe skutki małżeństwa”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2014.
Spotkania z kochaną osobą to początkowo szczególne chwile, którym może towarzyszyć dopracowana oprawa. W małżeństwie bycie z drugą osobą to nie czas odświętny, wyjęty z codzienności, ale powszedniość, na ogół dosadna i trywialna, z koniecznością zwlekania się z łóżka do pracy, stania w kolejce po zakupy i podmieniania skończonych rolek papieru toaletowego na nowe.
Nie ma przed tym ucieczki – nawet ludzie, których długie biogramy znajdziemy w encyklopediach, nie poruszali się w szklanych bańkach, chroniących przed codziennością. 6 lutego 1875 r. Anna Dostojewska pisała do męża: „Na górze, nad nami, zrywano podłogę i w naszym salonie od stukotu oberwał się gzyms i odleciały tapety”. W najbliższym liście Fiodor Dostojewski zapewniał: „Wiadomość o oberwanym od sufitu gzymsie bardzo mnie zatrwożyła”.
13 lutego 1875 r. żona wielkiego rosyjskiego pisarza naciskała go, by dla uniknięcia przeziębienia kupił sobie walonki albo mieszek na nogi, a dla siebie prosiła o zakup plomby w sztyfcikach do wypełnienia zębów. Sam Dostojewski nie omieszkał odnotować: „Wczoraj miałem tak potworny katar, że w ciągu godziny kichałem po dwieście, a może nawet trzysta razy (nie przesadzam). Zasmarkałem pięć chusteczek i jeden ręcznik, w który zmuszony byłem wycierać sobie nos”.
Oczywiście, czytanie takich fragmentów korespondencji sławnych osób nastraja krotochwilnie. Czy kogoś z nas jednak ominęła potrzeba kupienia sobie ciepłych butów albo czy wolni jesteśmy od takiej przypadłości jak katar? Pomiędzy takimi właśnie sprawami toczy się życie małżeńskie. Szukanie szczęścia tylko w wyjątkowych chwilach, wyodrębnionych z codzienności, znaczyłoby, że szczęście dozujemy sobie nader skąpo, w dawkach iście homeopatycznych.
Nie po to przez Wcielenie Bóg znalazł się tak blisko człowieka, byśmy wciąż przypuszczali, że nudzi się On towarzyszeniem nam przy robieniu kanapki
Podobnie rzecz ma się z modlitwą. Podział dnia osób świeckich i właściwe dla nich obowiązki nie pozwalają na ogół przeznaczyć na nią tyle czasu, ile mają go zakonnicy. Gdyby kontakt z Bogiem ograniczać tylko do modlitwy rozumianej jako czas wyłączony z innych czynności, przeznaczony tylko na trwanie przed Bogiem w skupieniu, kierowanie do Niego słów i myśli oraz wsłuchiwanie się w Jego odpowiedź – małżonkowie niemal cały dzień spędzaliby z dala od Boga. Dlatego tak ważne jest odkrywanie codzienności, najzwyklejszych, najbanalniejszych chwil jako czasu nie mniej istotnego i równie pełnego Bożej obecności. II Sobór Watykański stwierdzał, że rolą osób świeckich jest to, by „moc Ewangelii jaśniała w życiu codziennym”. Ojcowie soborowi powiedzieli także o świeckich: „Wszystkie ich uczynki, modlitwy i apostolskie przedsięwzięcia, życie małżeńskie i rodzinne, codzienna praca, wypoczynek ducha i ciała, jeśli odbywają się w Duchu, a nawet utrapienia życia, jeśli cierpliwie są znoszone, stają się duchowymi ofiarami, miłymi Bogu przez Jezusa Chrystusa”.
W życiu chrześcijan każdy czas i każde miejsce mają być święte, dotknięte przez Boga. „I w kuchni także, wśród garnków i rondli Pan jest z wami” – powiedziała kiedyś św. Teresa z Ávili. Oprócz kuchennego asortymentu mamy też inne narzędzia pracy – również przed monitorem i przy sklepowej kasie Pan jest z nami. Soborowa konstytucja mówi jednak nie tylko o pracy, ale także o odpoczynku oraz życiu małżeńskim i rodzinnym. Na boisku do siatkówki, przy stole z grą planszową, w łóżku małżonków i na podłodze, gdzie układamy z dzieckiem klocki – Pan jest z nami.
Musimy całe nasze życie uczynić modlitwą, przyjąć, że nie ma momentów zbyt błahych na to, by chciał w nie wejść Bóg, który w Chrystusie przyjął na siebie ludzkie ciało i, jak zapewnia II Sobór Watykański: „Ludzkimi rękoma pracował, ludzkim myślał umysłem, ludzką działał wolą, ludzkim sercem kochał”. Nie po to przez Wcielenie Bóg znalazł się tak blisko człowieka, byśmy wciąż przypuszczali, że nudzi się On towarzyszeniem nam przy robieniu kanapki.
Bóg tańczy boogie-woogie
Wasilij Rozanow, rosyjski myśliciel prawosławny z początku XX wieku, irytował się: „W Triebniku jest modlitwa nad studnią, z której wyjęto zdechłą mysz. Ona oczyszcza wodę pitną. Ale dlaczego Cerkiew nie ułożyła modlitwy dla małżeństwa, które zaczęło się kłócić?”. Narzekał także na brak własnych wzorców życia dla małżonków i narzucanie im wzorców życia mniszego. Swoje postulaty opisywał tak: „Opowiadam się nie za odrzuceniem religijnych form, ale za ich dodaniem, za dalszym konsekwentnym uświęceniem wszystkich stron i elementów małżeństwa, ojcostwa i macierzyństwa”. Tomasz Terlikowski referował jego poglądy następująco: „Konieczne jest zatem wprowadzenie do liturgii modlitw w intencji zakończenia kłótni, w intencji rodzących i dla rodzących oraz wielu, wielu innych (np. gdy dziecko po raz pierwszy samodzielnie się załatwi)”.
Myśl Rozanowa jest radykalna, często wewnętrznie sprzeczna, splątana, kontrowersyjna i szokująca, jak np. jego projekt chrześcijaństwa fallocentrycznego. Przy całym jej szalonym napięciu i nieokiełznaniu warto jednak wziąć pod uwagę punkty przez nią naświetlone. Jak celnie zauważa Terlikowski: „Choć jego myśl jest skandalicznie nieortodoksyjna, to warto, by chrześcijanie wzięli ją sobie poważnie do serca, jest ona bowiem – jak każda herezja – tylko przesadnie wyakcentowaną i jednostronnie zinterpretowaną prawdą chrześcijaństwa, którą ono samo odrzuciło albo pominęło w swoim głoszeniu”.
Rozanow pisał w określonym kontekście historycznym, społecznym i religijnym – odległym od naszego. Niezwykle istotna wydaje się jednak jego myśl, by świadomie zapraszać Boga do całego naszego życia, czego skrajnym wyrazem jest wspomniana propozycja modlitwy na okoliczność osiągania przez dziecko samodzielności higienicznej.
W modlitewniku, który dostałam lata temu z okazji Pierwszej Komunii Świętej, znajdują się modlitwy odpowiadające sytuacjom bardzo powszednim: „Przed zabawą, Po obejrzeniu filmu, Gdy rodzice mi kupili…, Gdy podoba mi się płyta”. Czytam je dziś z rozczuleniem, choć w niektórych zgrzyta przerost dydaktyzmu. Przyznaję, że nigdy z nich wprost nie skorzystałam, nie modliłam się zaproponowanym tam tekstem. Myślę jednak, że nie bez znaczenia był sam fakt, że zobaczyłam je jako dziecko w modlitewniku. Dawało to poczucie, że Bóg jest zainteresowany nie tylko tym, co dzieje się w kościele przy ołtarzu, ale całym moim życiem: rodzinnym, szkolnym, towarzyskim, także zabawą i przyjemnością – jest obok 24 godziny na dobę, obecny we wszystkim, wszystko przeżywający razem ze mną.
Chodzi nie tyle o tworzenie przez Kościół modlitewnych formuł na wszelkie możliwe okazje, ile o uświadomienie sobie przez nas, jak istotna jest modlitwa codziennością (co oczywiście nie wyklucza potrzeby modlitwy w najbardziej powszechnym sensie tego słowa). „W jaki sposób codzienność może stać się modlitwą?” – pyta Zbigniew Nosowski w książce „Szare a piękne”. I odpowiada: „Wtedy, gdy poprzez naszą codzienność będziemy mówić do Boga, gdy będziemy Go w niej odnajdywać, gdy będziemy ją Mu ofiarowywać, gdy będziemy samych siebie w całości oddawać Bogu. Modlitwa codziennością to ofiarowywanie Bogu swojej pracy, swoich relacji z innymi ludźmi, swojego odpoczynku. Chodzi zatem o to, aby całe życie stało się modlitwą bez słów… Chodzi o swoistą modlitwę nieustanną”.
W małżeństwie modlitwa codziennością staje się wspólną modlitwą dwóch osób. Modlenie się z mężem na głos jest oszałamiającym przeżyciem – jednym z najbardziej intymnych zbliżeń, dopuszczeniem drugiego człowieka do sfery najbardziej osobistej, wspólnym wyrażeniem naszych bólów i niepokojów, radości i wzruszeń, w poczuciu, że stoimy przed Kimś nieskończenie od nas większym. Jest to więc wypowiedzenie tych spraw w inny sposób niż podczas rozmowy dwojga ludzi. Dopełnieniem tej modlitwy jest wspólna modlitwa codziennością.
Paul Evdokimov w jednym ze swych tekstów przytacza słowa pewnego świętego: „Widzisz, gdybyś umiał bawić się z Bogiem, byłoby to największe osiągnięcie ludzkości. Wszyscy traktują Boga tak bardzo poważnie, że czynią Go śmiertelnie nudnym. […] Baw się z Bogiem, synu. Bóg jest najlepszym towarzyszem zabaw”. Bawiąc się razem ze swoim małżonkiem, doświadczając razem z nim przyjemności, bawimy się razem z Bogiem. Jeśli przyjmujemy, że jest On obecny w naszym związku, że w szczególny sposób ukazuje się nam w osobie męża/ żony, to miejmy pewność, że tarza się z nami po śniegu, tańczy boogie-woogie i gra w scrabble. Niektórzy żartują, że to jedyny małżeński trójkąt uznawany przez chrześcijan. Niezależnie od tego, jak oceniamy ten dowcip, co do jednego nie ma wątpliwości – ze swoim mężem / swoją żoną nigdy nie jesteśmy tylko we dwoje.
Fragment książki „Osobliwe skutki małżeństwa”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2014