„Kafarnaum” Nadine Labaki to jedna z najtrafniej i najboleśniej opowiedzianych historii o wykluczeniu. Widzowie opuszczają kino emocjonalnie roztrzaskani.
„Nie cieszę się, że żyję. Chcę umrzeć. Nie wiem, dlaczego się urodziłem. Wolałbym się nigdy nie urodzić”. To słyszała najczęściej. Od setek syryjskich dzieci, których rodzice, wyniszczeni przez traumę wojny, pogrążyli się wraz z nimi w traumie życia. Gorzkim trwaniu w beznadziei istnienia. Reżyserka Nadine Labaki oddała im głos na ekranie, uderzając nas obrazem chaosu i zbiorowego cierpienia, jakże wiernym rzeczywistości.
Na salę rozpraw wchodzi chłopiec, Zain, najprawdopodobniej 12-letni. Tak przynajmniej wynika z medycznego raportu przedłożonego w sądzie. Dowodów na jego istnienie nie ma. Akt urodzenia chłopca nigdy nie powstał, nie zadbali o to rodzice. Dla państwa Zain był niewidzialny. Do czasu, gdy „sprzedał kosę skurwielowi”.
Reżyserka nie umieszcza go jednak na ławie oskarżonych, a czyni oskarżycielem, odsiadującym pięcioletni wyrok w libańskim zakładzie poprawczym. Towarzyszy mu zarówno w kadrze, jak i poza nim. Przekonuje do siebie przez lata. On sam ma problem z zapamiętaniem choćby linijki tekstu. Ale świat, o którym opowiada, zna z autopsji. Labaki pozostawia mu przestrzeń, nam otwiera drzwi do jego świata. Otwiera oczy.
„– Zein, za co chcesz pozwać swoich rodziców?
– Za to, że dali mi życie”.
A nie dali podstawowych praw. Pozew symbolicznie przedstawiony w filmie, bo niemożliwy do złożenia, to protest wobec całego systemu, obok którego rośnie niewidzialne pokolenie. W sześciomilionowym Libanie, kraju wielkości dużego polskiego województwa, żyje blisko półtora miliona syryjskich uchodźców. Bez obywatelstwa, bez praw, bez przyszłości. Głos pojedynczego człowieka w dobie potężnego kryzysu humanitarnego przestaje być słyszalny. Dlatego młody Zain, syryjski uchodźca dostrzeżony na ulicy przez producentów „Kafarnaum”, na ekranie pozostaje Zainem, przedstawicielem swojego pokolenia. Wciąga nas w emocjonalny maraton, w którym brutalna poetyka codzienności z każdą sceną coraz silniej wstrząsa, rozbija i trafia w punkty najczulsze.
Mały bohater wytrwale poszukuje drogi, która pozwoli mu uciec od świata nędzy i beznadziei. Filmowy Zain stara się ją znaleźć w szkole. Na to nie zgadza się ojciec. Gdy inne dzieci przemierzają ulice Bejrutu w szkolnym autobusie, on rozpoczyna pracę w sklepie – w zamian za dach nad głową dla swojej kilkunastoosobowej rodziny. Po stracie ukochanej siostry, „sprzedanej – jak wykrzykuje – za kilka kurczaków”, ucieka ze slamsów, które trudno przecież nazwać domem.
Młody bohater „Kafarnaum” wciąga nas w emocjonalny maraton, w którym brutalna poetyka codzienności z każdą sceną coraz silniej wstrząsa, rozbija i trafia w punkty najczulsze
W świecie przedstawionym przez Labaki nie ma superbohaterów – jest Człowiek Karaluch. To za nim podąża chłopiec. Wątpliwy kuzyn Spidermana w osobliwym kombinezonie z przyklejonym do dłoni papierosem wróci na ekran tylko po to, by nie podołać powierzonej mu misji, wywołując tym u widza wątły cień uśmiechu.
Zain, zdany jedynie na siebie, zaczyna szukać pracy, ale nikt nie traktuje go poważnie. Choć dorósł wewnętrznie, dla obcego sobie otoczenia pozostaje dzieckiem. Potężny bagaż trudnych doświadczeń z każdą minutą wgniata w fotel widzów, zawstydzonych oglądanym obrazem. Niemniej, u Labaki nie ma pornografii cierpienia. Ikra nadziei przychodzi wraz z pojawieniem się na ekranie emigrantki z Etiopii, nielegalnie przebywającej w Libanie. Rahil jako pierwsza obdarza Zaina zaufaniem, a budowane pomiędzy nimi porozumienie nieistnienia (kobieta ukrywa przed państwem rocznego syna w obawie o deportację) pozostawia złudzenie, że w obliczu nędzy świadomość współdzielenia cierpienia może być zbawcza. Nawet gdy kilkunastoletni chłopiec staje się jedynym opiekunem rocznego Yonasa, nie traci nadziei. Wraz z czarującym „bratem, którego mama piła za dużo kawy, będąc w ciąży” chce dotrzeć do miejsca, „w którym dzieci umierają tylko z przyczyn naturalnych”.
Wtedy nie wie jeszcze, że ukochana siostra, oddana przez rodziców kilka razy starszemu małżonkowi, umrze przed bramą szpitala (przez brak dokumentów dziewczynce w ciąży nikt nie udzielił pomocy). Nie wie jeszcze, że chwyci za nóż, choć jedyne o czym marzył, to lepsze życie. W obliczu nędzy i braku najmniejszej możliwości na zmianę życia, odpuszcza, rezygnuje. „Jesteśmy pasożytami, nieważnymi dla nikogo” – dołoży mu ojciec, od którego po raz kolejny zażąda dowodu na istnienie.
Niespodziewaną szansą staje się dla chłopca przestrzeń publiczna. Zain już z zakładu poprawczego wybiera numer wsparcia i na ogólnokrajowej antenie dzieli się dramatem swoim i swojego pokolenia. Po jego wyznaniu na horyzoncie pojawia się wcielająca w rolę prawniczki Nadine Labaki, a film wieńczy kompozycyjna klamra.
„Nie chcę, żeby ktokolwiek miał takie życie” – powie na rozprawie. Chce, by rodzicom zakazano posiadania kolejnych dzieci. Dramatyczna scena przesłuchania pozwala poznać ich punkt widzenia. „Teraz wszyscy mną gardzą, ale jeśli mielibyście żyć, tak jak ja, wolelibyście umrzeć. Gdybym miał szansę, byłbym lepszym człowiekiem niż wy wszyscy” – skarżyć się będzie ojciec w rozpaczliwym monologu. Rozprawa nie ma rozstrzygnięcia na ekranie. To cierpienie niejako wychodzi z niego i staje się przedmiotem dyskusji na dziesiątkach festiwali w różnych częściach globu.
Doceniając wagę tematu i materiału, jakim dzieli się z nami Labaki, nie można zlekceważyć technicznych walorów jej dzieła. Fenomenalne zdjęcia debiutującego na dużym ekranie Christophera Aouna – zarówno te z powietrza, skupiające jak w soczewce problem tysięcy ludzi, żyjących w podobnej sytuacji, jak i bardzo bliskie, pozwalające trzymać się jeszcze bliżej bohaterów. Scenariusz, oparty na retrospekcji, pełen melodramatycznych wątków i przejmujących dialogów; podtrzymująca dramatyczne napięcie muzyka Khaleda Mouzanara, będącego również jednym ze scenarzystów i doskonały montaż duetu Laure Gardette & Kontantin Bock, scalający poszczególne sekwencje w sposób, który zatrzymuje widza, trzyma w napięciu, ale i koi poprzez umiejętny dobór kadru. Wszystko to tworzy dość harmonijną całość, co – biorąc pod uwagę wieloletnią pracę przy filmie i emocjonalne zaangażowanie całego zespołu w projekt – nie powinno zaskakiwać. Słusznie też to treść zachowuje przewagę nad formą, a produkcja, choć na wskroś hollywoodzka (libańsko-amerykańska), nie odwraca uwagi od tego, co najistotniejsze.
Potężny bagaż trudnych doświadczeń z każdą minutą wgniata zawstydzonych widzów w fotel. U Labaki nie ma jednak pornografii cierpienia
W efekcie widzowie opuszczają kino emocjonalnie roztrzaskani, może bardziej świadomi, może też bardziej wrażliwi. Być może tylko na chwilę. Niemniej jest to jedna z najtrafniej, najboleśniej opowiedzianych historii o wykluczeniu. Jej bohaterami są w istocie ludzie dla świata niewidzialni.
Film na wielu poziomach splótł się rzeczywistością. Podczas zdjęć Rahil, tak w życiu jak i na ekranie, została aresztowana za nielegalne przebywanie w kraju. W tym czasie jej synem opiekowała się reżyserka. Zain miał w rzeczywistości kochających rodziców. Świat, którego kulisy przedstawił, znał jednak dobrze. Wchodząc na plan, nie umiał pisać, czytać, sążniście przeklinał, a o własnym łóżku mógł tylko marzyć. Co ciekawe, jako Syryjczyk wcielił się w rolę Libańczyka. Tym urokliwsza była scena, w której przedrzeźniał syryjski akcent. Twórcy „Kafarnaum” obdarzyli w filmie syryjską rodzinę libańską narodowością, łącząc niejako we wspólnocie cierpienia narodowości, które toną, tuż obok siebie, w humanitarnym kryzysie.
„Miliony dzieci dorastają w gniewie, a wszelkie zło świata bierze się z zaniedbania” – powtarza w wywiadach Nadine Labaki. „Jako ludzkość musimy pracować nad dzieciństwem, jeśli chcemy myśleć o lepszej przyszłości” – dodaje.
Po światowym sukcesie Zain odnalazł miejsce, którego szukał jako filmowy bohater. Dzięki pomocy UNHCR został przesiedlony wraz z rodziną do Norwegii. Tam uczy się czytać i pisać, nie musi już spać na podłodze. To szczęśliwe zakończenie, na razie dla jednej tylko rodziny. Docenione w Cannes „Kafarnaum” walczy teraz o Oskara, ale przede wszystkim o uwagę świata dla miejsc, o których opowiada. Czy doczeka się cudu?