Premier Netanjahu, jak i wszyscy politycy – polskich i amerykańskich nie wyłączając – powinni uważać na słowa.
Konferencji zorganizowanej w Warszawie na prośbę Amerykanów – i według nich poświęconej tworzeniu koalicji antyirańskiej, a zdaniem Polski budowaniu pokoju na Bliskim Wschodzie – od samego początku towarzyszył zupełnie inny temat. Nieoczekiwanie dla gospodarzy w tle pojawił się bowiem problem historii relacji polsko-żydowskich i z każdą chwilą zyskiwał na znaczeniu.
Zaczęło się jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem konferencji. Relacjonując planowane punkty programu wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych Mike’a Pence’a i sekretarza stanu Mike’a Pompeo, szefowa działu międzynarodowego telewizji MSNBC Andrea Mitchell poinformowała słuchaczy, że złożą oni kwiaty pod pomnikiem Bohaterów Getta, którzy w czasie Holokaustu walczyli – jak powiedziała Mitchell – z nazistowskim i polskim reżimem, i w tej walce polegli.
Mike Pompeo nie musiał wiedzieć i pewnie nie wiedział, że jego przyjaciel Frank Bleichman (przykład „niezłomności polskiego ducha i świadectwa odporności polskiego narodu”) w 1945 roku był funkcjonariuszem UB
Po fali oburzenia ze strony gospodarzy, po protestach amerykańskich organizacji polonijnych (w tym Fundacji Kościuszkowskiej), ale przede wszystkim po szybkiej i stanowczej reakcji prezydenta światowego Kongresu Żydowskiego Ronalda Laudera żądającego dementi i przeprosin, Mitchell zaczęła się wycofywać z absurdalnego stwierdzenia. Dość mętnie i najwyraźniej niechętnie przeprosiła za „niefortunne nieporozumienie”. W tym kontekście pominięcie przez jej telewizję obecności polskiego premiera w relacji ze składania wieńców pod pomnikiem Bohaterów Getta trudno uznać za zupełny przypadek.
Kiedy emocje zaczęły opadać, na scenę wkroczył Mike Pompeo. Najpierw przypomniał ministrowi Jackowi Czaputowiczowi, że niezależnie od coraz ściślejszych więzów łączących Amerykę z jej wiernym sojusznikiem, Waszyngton wciąż oczekuje szybkiego przyjęcia ustawy reprywatyzacyjnej i zwrotu przejętej po wojnie własności żydowskiej. Kwestie te, może nie tak wysokiej rangi jak irańska, wciąż pozostają na amerykańskiej liście spraw do załatwienia i raczej z niej nie znikną. A umowa ze Stanami Zjednoczonymi z 1960 roku nie zamyka, niestety, kwestii możliwych roszczeń – wbrew przekonaniu tych, którzy lubią się na nią powoływać.
Po chwili, już publicznie, sekretarz Pompeo pochwalił się przyjaźnią z Frankiem Bleichmanem, wskazując go jako przykład „niezłomności polskiego ducha i świadectwa odporności polskiego narodu”. Oczywiście, nie musiał wiedzieć i pewnie nie wiedział, że jego przyjaciel, odnoszący sukcesy deweloper, w 1945 roku był funkcjonariuszem UB, a dokładnie Kierownikiem Wydziału Więzień i Obozów Koncentracyjnych na województwo kieleckie. A w opublikowanych, także w Polsce, wspomnieniach pisał o AK jako organizacji współpracującej z Niemcami i programowo antysemickiej. Wyszło więc raczej niezręcznie, choć sekretarz Pompeo chyba się o tym nie dowiedział.
Tego samego dnia Mateusz Morawiecki czekał na spotkanie z Benjaminem Netanjahu. Premier Izraela spóźnił się ponad godzinę, co odnotowały izraelskie i amerykańskie media, z niejakim zdziwieniem informując, że spotkanie jednak się odbyło. Komplementowano cierpliwość i opanowanie polskiego premiera.
Nie wiadomo jednak, czy premier Morawiecki byłby tak cierpliwy, gdyby wiedział, że w tym właśnie czasie jego partner spotyka się z izraelskimi dziennikarzami i wypowiada słowa, które już wieczorem za sprawą autora „Jerusalem Post” wywołają kryzys w dwustronnych stosunkach.
Wychodzący w Izraelu anglojęzyczny dziennik zacytował Netanjahu, który w Muzeum Polin po spotkaniu z Pencem miał po hebrajsku powiedzieć, że Polacy (naród polski?) kolaborowali z Niemcami w czasie Holokaustu.
Jeśli premier Netanjahu rzeczywiście oskarżył naród polski o współpracę z Niemcami w mordowaniu Żydów, to oburzenie polskich władz jest ze wszech miar słuszne. Ale jeśli przyjąć wersję izraelską, to Netanjahu tak naprawdę bronił polskiego rządu
Takie sformułowanie spotkało się z jednoznacznie negatywną reakcją polskiego rządu. Premier Morawiecki zastanawiał się, czy w tej sytuacji powinien lecieć do Jerozolimy na szczyt Grupa Wyszehradzka – Izrael, a prezydent Andrzej Duda już oferował pałacyk w Spale na spotkanie Grupy bez Izraela.
Jeśli premier Netanjahu rzeczywiście oskarżył naród polski o współpracę z Niemcami w mordowaniu Żydów, to oburzenie polskich władz jest ze wszech miar słuszne. Tyle, że tak naprawdę wcale nie wiemy, co premier Izraela rzeczywiście powiedział, ani jaka przyświecała mu intencja. Ambasador Izraela, która była świadkiem wypowiedzi, twierdzi, że Netanjahu powiedział mniej więcej tak: „Polacy zabijali Żydów. To są fakty. Za fakty nikt nikogo w Polsce nie skazuje”.
Jeśli przyjąć tę wersję (i podobne, choć bardziej lakoniczne, oświadczenie kancelarii izraelskiego premiera) sprawa wygląda zupełnie inaczej. Po pierwsze – Netanjahu powiedział prawdę. Polacy zabijali Żydów. My wolimy sformułowanie „niektórzy Polacy”. Ale przecież nie powiedział, że wszyscy, ani nawet, że większość. Po drugie – w tej wersji izraelski premier tak naprawdę bronił polskiego rządu, wskazując, że w Polsce nie karze się za podawanie faktów, choćby niewygodnych. Bronił, ponieważ echa fatalnej nowelizacji ustawy o IPN są wciąż głośne. Nie tylko w Izraelu. Po trzecie – Netanjahu nie miał żadnego powodu, aby wywoływać jakikolwiek kryzys w stosunkach z Polską. Wręcz przeciwnie: spotkanie z Grupą Wyszehradzką w Jerozolimie jest mu w kampanii wyborczej potrzebne niemal tak samo, jak zdjęcie przy wspólnym stole z przedstawicielami państw arabskich na warszawskiej konferencji. Równie mocno dowodzi, że Izrael nie jest izolowany i ma w Europie sojuszników.
Nie wiem, czy informacja, że spotkanie w Jerozolimie się jednak odbędzie, wynika z faktu, że polski rząd wyciągnął podobne wnioski. Wolę nie myśleć, że mógłby to być efekt telefonu od któregoś ze współorganizatorów warszawskiej konferencji.
Niezależnie od tego, co napisałam powyżej, sądzę, że zarówno Netanjahu, jak i wszyscy politycy – polskich i amerykańskich nie wyłączając – gdy dotykają kwestii wrażliwych, bolesnych i trudnych, powinni uważać na słowa. Tak, by ich sens nie zgubił się w tłumaczeniu. A przede wszystkim – unikać posądzeń o ich instrumentalizację. Polską lekcję z nowelizacji ustawy o IPN powinni odrabiać wspólnie.