W jednej z ostatnich wypowiedzi, tuż po tragicznej śmierci Pawła Adamowicza, wzywał do narodowego pojednania – zaprzestania teatralnej i bezsensownej nienawiści.
Odszedł jeden z nestorów naszej polityki. Myślę, że śp. Jan Olszewski pamiętany będzie nie tylko jako pierwszy premier wyłoniony po całkowicie wolnych wyborach w 1991 roku i pierwszy szef rządu, który tak zdecydowanie postawił na konieczność integracji Polski ze światem atlantyckim, ale przede wszystkim – jako przedstawiciel odchodzącego już pokolenia polskiej inteligencji.
To pokolenie barwne, niejednoznaczne, przechodzące przemiany, dokonujące przeróżnych, raz mniej, raz bardziej trafne wybory ideowe, ale przez to – generacja autentyczna, pokazująca całą złożoność skomplikowanych polskich losów. Jan Olszewski pochodził ze świata, który stanowi już coraz bardziej odległe wspomnienie dla współczesnych – żyjących wyzwiskami na Twitterze, kłótniami na Facebooku, krzykliwymi doniesieniami sensacyjnych portali, awanturami dziennikarzy i publicystów; ci ostatni na naszych oczach przeistoczyli się w wyrobników propagandy, pracowników wewnętrznych wydziałów komunikacji i piaru zwalczających się plemion politycznych. Pochodził ze świata, którego przy wszystkich jego mankamentach (jakaż to epoka nie ma swoich wad!) zaczyna nieraz dziwnie brakować…
Szereg zbiegów okoliczności sprawił, że w III RP stał się jedną z postaci prawicy. Miał złożoną biografię, ale to właśnie ona pozwalała mu nieraz mówić rzeczy odważne i niepopularne
Jan Olszewski to również postać symboliczna, idąca w poprzek wszystkim współczesnym politykom pragnącym skolonizować historię według z góry założonego, jedynie słusznego modelu; w którym nie ma miejsca nie tylko dla konkurentów politycznych (coraz częściej określanych mianem wrogów i zdrajców), ale dla wszystkich myślących i postrzegających świat inaczej. Sam przebył długą drogę: był wychowany w tradycji przedwojennego PPS, walczył w Szarych Szeregach, w dorosłe życie wchodził na progu stalinizmu jako sympatyk mikołajczykowskiego PSL, później wiązał nadzieję z demokratyczną twarzą polskiego socjalizmu i osiągnięciami Października 1956 w „Po prostu” i Klubie Krzywego Koła, pracował w palestrze, przeszedł przez KOR i „Solidarność”, aż po Okrągły Stół. Szereg zbiegów okoliczności sprawił, że w III RP stał się jedną z postaci prawicy. Jakże to złożone polskie drogi, świadczące, że życie jest dalekie od czarno-białej sztampy, którą raczy nas nowoczesna postpolityka i jej wykonawcy.
Premier miał złożoną biografię, ale to właśnie ona pozwalała mu nieraz mówić rzeczy odważne i niepopularne. W ostatnich latach życia często występował jako orędownik pojednania polsko-ukraińskiego. Powiedział kiedyś: „Jeżeli mówimy, że Bandera przed wojną był terrorystą ukraińskim, to pamiętajmy, że Rosjanie to samo mówili o Piłsudskim, o ludziach z Organizacji Bojowej PPS po roku 1905. Ja bardzo przepraszam, wiem że to emocjonalnie budzi sprzeciw. Ale tak to było (…) Tym różni się nacjonalizm od patriotyzmu, że patriota powinien rozumieć uczucia, takie same uczucia ludzi innego narodu. Że nie ma tylko priorytetu własnych interesów, że tylko one się liczą, że tylko my mamy rację i tylko my jesteśmy święci i mamy prawo do wszystkiego, a innym się tego prawa odmawia. Trzeba patrzeć na rzeczy tak, jak one wyglądają. Dla Ukraińców to był bohater”.
Jedna z ostatnich wypowiedzi premiera, tuż po tragicznej śmierci Pawła Adamowicza, była wielkim wezwaniem do narodowego pojednania, zasypania bezsensownej i teatralnej nienawiści między aktorami sceny politycznej, między władzą a opozycją. Trudno chyba o lepszy testament. Wieczny odpoczynek i wieczna pamięć!
Tekst ukazał się pierwotnie na profilu autora na Facebooku