Jeśli Andrzej Duda liczył, że wyprofiluje się na promotora kultury słowa i dyskusji, to jego doradca, profesor Zybertowicz, skutecznie temu zapobiegł.
Już mi się chciało pochwalić pana prezydenta Andrzeja Dudę i jego Kancelarię. Pomyślałem sobie – wszyscy walczymy z mową pogardy i nienawiści, ręce wyciągamy w różne nieoczekiwane strony, nadarza się okazja, napiszę parę miłych słów. Byłem otóż we wtorek w Pałacu Prezydenckim, gdzie zorganizowano – z okazji 30. rocznicy rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu – debatę oksfordzką. Wyjaśnię, że to forma dyskusji dwu czteroosobowych ekip, które mają za zadanie bronić bądź obalić postawioną tezę. Uczestnicy mają ściśle określone role i muszą trzymać się zasad, spośród których najważniejsze dotyczą tzw. kultury debaty: języka, gestu, jakości argumentów, kurtuazji wobec adwersarza.
Każdy, kto ma okazję przysłuchiwać się takiej debacie prowadzonej na wysokim poziomie, dostrzega bez wątpienia jak wielki dystans dzieli ją od tego, co na co dzień obserwujemy w naszym życiu publicznym, jaką przewagę nad politykami czy dziennikarzami mają licealiści, niekiedy z małych i odległych od stolicy miast. Ucieszyłem się, że ktoś z otoczenia prezydenta, może on sam, wpadł na pomysł, aby usadzić przy oryginalnym meblu, w oryginalnej sali, młodzież z Ostrzeszowa i Olsztyna, dając jej szansę pokazania, jak może wyglądać publiczna debata.
Wszystko szło pięknie. Debatanci przejęci, ale nie tracący rezonu, prowadzący debatę umiejętnie pokazujący wartość takiej formy pracy z młodymi, nawet pan prezydent przemówił w duchu koncyliacyjnym, podkreślając, że nie będzie odnosił się do oceny historycznej wydarzeń sprzed trzech dekad, bo pozostawia to uczestnikom debaty. Ręce się składały do oklasków – młodzież zadowolona, ich nauczyciele dowartościowani, propagatorzy debat (do których mam przyjemność się zaliczać) zachwyceni promocją. Cud, miód, zupełnie nie jak w naszym kraju. Niektórzy zaczęli już powoli przesuwać się w stronę bocznej sali gdzie podgrzewał się prezydencki catering. Nie ma to jak dobrze zjeść w miłej atmosferze…
W ostatniej kolejności zapragnął jednak zabrać głos obecny jako „ekspert” prezydencki doradca prof. Andrzej Zybertowicz, skądinąd nie historyk i raczej nowicjusz w ocenianiu debat oksfordzkich. Najpierw raczył podzielić się oceną, że „z punktu widzenia optimum analitycznego (sic!) była to debata na niskim poziomie”. Trochę się żachnąłem, czyżby profesor oczekiwał refleksji na poziomie seminarium naukowego? A może po prostu tak bezkompromisowy w obronie standardów akademickich? Nikt nas jednak nie przygotował na to co wybrzmiało z ust profesorskich chwilę później: „…do dziś wielu obserwatorów nie uświadamia sobie, jak głęboka prawda była w komentarzu Andrzeja Gwiazdy, który powiedział, że podczas obrad Okrągłego Stołu komuniści podzielili się władzą z własnymi agentami”.
Cóż powiedzieć? Sapienti sat! Nie ma sensu ani potrzeby komentować słów, które mówią wszystko o ich autorze, a chyba jeszcze więcej o tym, który je aprobująco cytuje. Po 24 godzinach doszedłem do wniosku, że cała sprawa nie zasługuje chyba na wyłącznie negatywne reakcje. Tak, to prawda, uświadomił młodym i ich nauczycielom jak dalecy są od „optimum analitycznego”, obraził pamięć Mazowieckiego, Geremka, Turowicza, Lecha Kaczyńskiego (o zgrozo), kwalifikując ich jako agentów. Mnie to nie dziwi, tego typu szkodliwe androny, wygłaszane nie znoszącym sprzeciwu tonem, słyszeliśmy i będziemy słyszeć jeszcze nie raz. „Spuśćmy zasłonę miłosierdzia na koniec tej sceny”, jak skomentował Mark Twain występ Tomka Sawyera w szkółce niedzielnej.
Jednak dwóch rzeczy nie jestem prof. Zybertowiczowi wybaczyć. Najpierw tego, że skutecznie zawłaszczył przekaz medialny o całej imprezie (a obecne były wszystkie najważniejsze media). Zamiast o debatach oksfordzkich jako szkole cywilizowanej debaty publicznej mówiono o jego występie. Dzisiejsze reakcje w internecie też koncentrują się niemal wyłącznie na jego komentowaniu. Jeśli prezydent i jego współpracownicy liczyli, że wyprofilują się na promotorów kultury słowa i dyskusji, to profesor skutecznie zapobiegł przestawieniu zwrotnicy w tym kierunku. W sumie może to i dobrze, jeśli bowiem całe przedsięwzięcie było tylko elementem operacji wizerunkowej, to profesorska szczerość postawiła je w prawdzie. Druga pretensja tyczy poczęstunku, na który się szykowałem. Kuchnia w Pałacu Prezydenckim, można było się spodziewać uczty dla zmysłów. Nic z tego! Najpierw szukałem profesora, aby mu powiedzieć słów parę, ale okazało się, że zniknął. Wyrzekł swe mądrości i oddalił niepostrzeżenie w głąb pałacowych czeluści. Poza tym jeść mi się odechciało. I tego Zybertowiczowi nie wybaczę.
Tekst pierwotnie opublikowany na stronie Klubów „Tygodnika Powszechnego”
Czyli Zybertowicz zawinił, Autor wiesza Dudę. Ale przypomniał mi podobne zdarzenie. W kulturalnym wywiadzie A.Grupińskiej z Markiem Edelmanem zamieszczonym w książce „Ciągle po kole”, na pytanie o udział prawicowego Żydowskiego Związku Wojskowego w Powstaniu w Getcie Warszawskim odpowiedział: „To była banda tragarzy, szmuglerów i złodziei. Zamknęli się w tym domu (na Muranowskiej), trochę postrzelali i uciekli tego samego dnia”. Była to jedyna regularna bitwa uliczna w czasie powstania, gdzie zniszczono kilka czołgów niemieckich znana z tego, że długi czas nad Muranowem powiewały dwa sztandary widziane z aryjskiej strony – biało-czerwony i niebiesko-żółty. Rzeczywiście uciekli – nikt z tych „złodziei” nie przeżył. Co by rozmówcy powiedzieli o obrońcach bunkra ŻOB przy ul.Miłej, którego kilkunastu obrońców jednak przeżyło uciekając szóstym nie wykrytym przez Niemców wyjściem. Już ze dwa razy na tym forum zachęcałem, by obie strony konfliktu kształtowały swoje sumienia, nie sumienia „tamtych”, jak to czyni Autor.
Na marginesie, upewniając się w internecie czy ws. wypowiedzi M.Edelmana nie zawodzi mnie pamięć znalazłem niebywałe pokłady mieszanki nienawiści i pogardy spadkobierców ŻOB, do których stosując się do swojej zasady nie powiem, kto się zalicza, wobec innych tradycji walki Żydów z Niemcami. M.in. znalazłem drukowany przez poważne medium wywiad uznanej powszechnie i nagradzanej publicystki z zaprzyjaźnionym historykiem o Żydowskim Związku Wojskowym. Zaczynają od tego, że takiej organizacji nie było, tylko została po wojnie wymyślona przez agentów SB (padają nazwiska, chociaż drugiej stronie wypomina się tłumaczenie wydarzeń historycznych teczkami). O jednym ze świadków, który po wojnie 3 lata siedział w więzieniu padają słowa: „nie był to dla niego czas całkowicie stracony, bo potem grał tą kartą” (podobne łajdactwo już słyszałem, gdy w Sejmie kontraktowym pewien poseł PZPR o Jacku Kuroniu powiedział, że poszedł siedzieć by 30 lat później zostać ministrem). Wiarygodność relacji tego świadka o ŻZW ma obniżać to, że w więzieniu przyznawał się do choroby psychicznej (jak Marcin Kasprzak czy Józef Piłsudski w Cytadeli, jak wielu innych znajdujących się w rozpaczliwej sytuacji, ale miłosierdzia ci „kulturalni” rozmówcy nie mają). Zupełną hańbą jest dezawuowanie kuriera z Warszawy Jana Karskiego, który po wojnie jednego z żołnierzy ŻZW spotkał i rozpoznał z getta. Cytat: „Przeczytał, że Jan Karski przedostał się do getta, i napisał do niego. Bez problemu przekonał bardzo już starszego pana, że to on go tam ochraniał. Karski przyjechał na jego zaproszenie do Australii, był wzruszony.” Gdy prawicowi publicyści dezawuowali W.Bartoszewskiego wiekiem za kilka niepotrzebnie wypuszczonych zbyt daleko idących słów, to do dziś im się to wypomina. Nie wierzę, że środowisko Więzi tak bardzo pielęgnujące relacje z Żydami nie dostrzegło zjawiska tej dintojry swoich przyjaciół wobec ŻZW. Próbowaliście ich mitygować podobnie jak mitygujecie ludzi sobie mniej bliskich, czego przykładem jest powyższy najazd na Prezydenta za eksces jego współpracownika? Owszem, obie sprawy nic nie wiąże, poza pewną postawą, która powinna wiązać w różnych, ale podobnych konfliktach.
To jest artykuł, w którym autor dokonuje „najazdu na Prezydenta”, a nawet „wiesza Dudę”? Doprawdy???
Autor zawinił Żyda powiesili, parafrazując Pana Nosowskiego, ale poważnie to mam wrażenie, ze czytałem jakiś inny materiał. Inna ważna rzecz: To jednak Pan Prezydent odpowiada za swoich doradców, chciałbym żeby nasz Prezydent miał refleks w sytuacjach ważnych taki jak przy łapaniu hostii. Meta przekaz z tej sytuacji jest taki: wasz wysiłek, młodzi ludzie (he, he) jest nieistotny. Nie działać, nie komentować, nie korygować to też jest informacja o zdecydowanie silniejszej konotacji emocjonalnej. Rozumiem i podzielam konsternację autora, jeśli to tak jak zostało opisane przebiegło.