Sudańska święta może być inspiracją dla wszystkich, którzy potrzebują wsparcia na drodze odzyskiwania własnej wolności i godności – dla tych, którzy zostali tak okrutnie zranieni, że nie dają sobie prawa do szczęścia.
W tym roku mija sto pięćdziesiąta rocznica urodzin św. Bakhity – czarnoskórej niewolnicy, której siły do walki o własną godność i wolność dodawała wiara w chrześcijańskiego Boga, choć początkowo Jego istnienie tylko przeczuwała.
Chociaż świat, w którym urodziła się i żyła Bakhita, bardzo różnił się od współczesności, to jednak w jej życiu zawarte jest ponadczasowe przesłanie bardzo aktualne również dzisiaj.
Na szczęście niewolnictwo zostało oficjalnie zniesione, wiemy jednak, że w niektórych miejscach świata ludzie bywają nadal traktowani jak niewolnicy. Wciąż mamy do czynienia z procederem handlu ludźmi, przymuszaniem do prostytucji czy pracy ponad ludzkie siły – dotyczy to nie tylko dorosłych, ale także dzieci. Do tego dochodzą inne jeszcze formy zniewalania i poniżania człowieka oraz manipulowania jego emocjami. Mam na myśli różne formy przemocy fizycznej i psychicznej oraz szczególnie niszczącą przemoc seksualną. Dzieje się ona nierzadko tuż obok nas, jednak z różnych powodów nie dostrzegamy jej, bo nie chcemy lub nie umiemy jej zobaczyć. Bolesnym przykładem są chociażby lawinowo ujawniane w ostatnich latach przestępstwa seksualne wobec nieletnich.
Życie Bakhity zaświadcza o tym, jak głęboka relacja z Bogiem, który kocha człowieka bezwarunkowo i czule, może pomóc w odkrywaniu własnej godności.
Niewolnica i święta
Przyszła święta urodziła się w samym sercu Afryki – w niewielkiej Olgossie (prowincja Darfur) w Sudanie u podnóża góry Agilere, około czterdziestu kilometrów od miasteczka Nyala.
Jako dziewięcioletnia dziewczynka została porwana przez arabskich łowców niewolników. To doświadczenie było tak traumatyczne, że dziecko zapomniało, jak się nazywa. Handlarze niewolnikami nadali jej nowe imię – Bakhita, co po arabsku znaczy: mająca szczęście.
Trudno jednak uznać Bakhitę za szczęściarę. Została przecież w brutalny sposób odłączona od swojej rodziny, była wielokrotnie sprzedawana, a pośród licznych okrucieństw, jakich doświadczyła, były wykonywane nożem na jej skórze tatuaże. Powstałe na skutek tego rany –było ich kilkadziesiąt – zasypywano solą…
Bakhita wywalczyła sobie uznanie własnej godności, której odmawiali jej krzywdziciele
Kiedy miała czternaście lat, została kupiona na targu niewolników w Chartumie przez włoskiego konsula. Po dwóch latach służby u niego – gdzie wreszcie była bardzo dobrze traktowana – konsul usłuchał jej prośby i zabrał ją ze sobą do Włoch. Tam trafiła do rodziny Mariny Turiny Michieli, która chciała mieć… „Murzyna”. Bakhita została nianią córeczki państwa Michielich. Dziewczynka bardzo pokochała młodą Sudankę, a ona odpowiedziała dziecku tym samym.
Trzy lata później chlebodawcy Bakhity wraz nią wyjechali do Sudanu, gdzie w mieście Suakin kupili wielki hotel. Wkrótce postanowili na stałe osiedlić się na Czarnym Lądzie. Pan Michieli został w Suakin, aby doglądać biznesu, a jego żona wraz z córką i nianią wróciły do Włoch, by sprzedać tamtejszą posiadłość. Okazało się jednak, że sprzedaż nie mogła zostać sfinalizowana bez ponownego spotkania pani Michieli z mężem. Na czas wyjazdu do Sudanu powierzyła ona małą córeczkę i Bakhitę siostrom kanosjankom (Zgromadzenie Sióstr Córek Miłości Służebnic Ubogich św. Magdaleny z Canossy), w których klasztorze mogły czuć się bezpieczne i jednocześnie zdobyć nieco wykształcenia. Przy okazji niewolnica poznała podstawy wiary katolickiej.
Warto dodać, że późniejsza pierwsza sudańska święta pochodziła z plemienia nieznającego pojęcia Boga Stwórcy. Jednak z jej wspomnień – zawartych w książce „Bakhita opowiada swoją historię” autorstwa s. Marie Luisę Dagnino FdCC, wydanej w 1996 r. w Rzymie w jęz. polskim – można wywnioskować, że Sudanka obdarzona była wyjątkową duchową intuicją. „Widząc słońce, księżyc i gwiazdy, zastanawiałam się w głębi: Kto może być Panem tych pięknych rzeczy? I czułam ogromne pragnienie, aby Go zobaczyć, poznać Go i złożyć Mu hołd” – opowiadała.
Duchowy ojciec i wolność
Jako pierwszy do poznania chrześcijańskiego Boga zachęcał Bakhitę Illuminato Checchini – pobożny rządca państwa Michiele. Bardzo otwarta na duchowość dziewczyna rozpoczęła naukę w Instytucie Katechumenów w Wenecji, aby przygotować się do chrztu. Jednak pani Michiele po powrocie z Sudanu chciała te przygotowania przerwać i dołączyć wraz córeczką i jej nianią do męża w Sudanie. Bakhita zaprotestowała – chciała przyjąć sakramenty, a także żywiła przekonanie, że tylko we Włoszech może rozwijać swoją wiarę.
To doprowadziło do procesu, który miał ustalić, czy Sudanka ma wypełniać wolę swojej chlebodawczyni, czy też może sama o sobie decydować. Wydany 29 listopada 1889 r. wyrok oznajmiał, że skoro na terenie Włoch niewolnictwo nie istnieje, Bakhita ma prawo sama stanowić o swoim losie. Przyszła święta miała wtedy około dwudziestu lat i była piękną, smukłą kobietą (piszę: „około”, ponieważ nie znała dokładnej daty swoich urodzin, jej biografowie podają tu najczęściej rok 1869).
9 stycznia 1890 r. Bakhita przyjęła chrzest, pierwszą komunię i bierzmowanie. Na chrzcie nadano jej imię Józefina. Kilka lat później wstąpiła do zakonu kanosjanek, w którym przeżyła pięćdziesiąt lat. Wykonywała tam proste prace, m.in. jako kucharka, zakrystianka i portierka, zajmowała się również haftem. Warto też wspomnieć, że przełożeni poprosili ją o uczestniczenie w spotkaniach promujących działalność misyjną Kościoła. Organizowały je różne parafie i zgromadzenia na terenie całych Włoch.
Krucha i silna zarazem
Dzięki spotkaniu Boga Bakhita uchwyciła się nadziei jak koła ratunkowego. I miała, jak pisze w encyklice „Spe salvi” Benedykt XVI, „już nie nikłą nadzieję na znalezienie panów mniej okrutnych, ale wielką nadzieję: jestem do końca kochana i cokolwiek się zdarzy, jestem oczekiwana przez tę Miłość”.
Chcąc lepiej poznać losy Bakhity, obejrzałam film fabularny o jej życiu, dostępny również po polsku – „Bakhita” (reż. Giacomo Campiotti, Włochy 2009). Choć poruszający, kilka przedstawionych w nim ważnych zdarzeń z życia bohaterki nie jest zgodnych z faktami. Tym bardziej warto sięgnąć po niedawno wydaną po polsku książkę Véronique Olmi pt. „Bakhita”. Tę świetnie napisaną opowieść o świętej niewolnicy docenili krytycy, nominując ją do słynnej Nagrody Goncourtów oraz Prix Femina.
Olmi bardzo przekonująco stara się wczuć w sytuację dziewczynki-niewolnicy przechodzącej z rąk do rąk kolejnych właścicieli. Książka jest przy tym o wiele wierniejsza faktom niż wcześniej wspominany film. Autorka żywo i wiarygodnie przedstawia nie tylko afrykańskie i włoskie realia, ale przede wszystkim świat wewnętrzny Bakhity.
Opisując kolejne wydarzenia z życia swojej bohaterki, Olmi pokazuje ją jako osobę kruchą i silną zarazem. W najczarniejszych godzinach fizycznego czy psychicznego cierpienia Bakhita wracała myślą do odległej wioski swojego plemienia i wspominała miłość, jaką obdarzali ją rodzice. Potwierdza to znaną z psychologii prawdę, jak wielkie znaczenie w budowaniu wewnętrznej siły i poczucia godności człowieka mają pierwsze lata życia dziecka; jak ważne jest wtedy otoczenie małego człowieka miłością.
Cierpienia doznane od innych ludzi – zarówno od okrutnych panów w Sudanie, jak i od niektórych nieufnych Włochów obawiających się „czarnej jak diabeł” pięknej kobiety – mogły przecież doprowadzić do zgorzknienia, a nawet nienawiści. Tak się nie stało. Bicie, poniżanie, głód, samotność i inne tortury, jakich doznawała, sprawiły, że jak mało kto umiała dostrzec cierpiącego człowieka i – jak pisze Véronique Olmi – „przez całe życie będzie potem szukała wzroku istot umęczonych życiem, pracą lub dręczonych przez swoich panów”. Bakhita próbowała przyjść z pomocą nawet tym, którzy nie umieli o nią prosić – już sama ich trudna sytuacja była dla niej cichym wołaniem, które umiała usłyszeć.
Bicie, poniżanie, głód, samotność i inne tortury, jakich doznawała Bakhita, sprawiły, że jak mało kto umiała dostrzec cierpiącego człowieka
Zmagania niewolnicy, która przeżywa tyle dramatycznych doświadczeń, Olmi opisuje w bardzo poruszający sposób. Portret psychologiczny bohaterki z tego czasu wydaje się współgrać z treściami zawartymi w przywołanym wyżej życiorysie Bakhity, spisanym przez s. Dagnino.
Inaczej, jeśli chodzi o portret emocjonalny Bakhity z czasu jej życia zakonnego. Z włoskiej książki wyłania się – w przeciwieństwie do powieści Francuzki – obraz zrównoważonej emocjonalnie kobiety, prowadzącej spokojne życie zakonne. Może to owoc zakonnego retuszu spowodował, że Bakhita u Dagnino jawi się jako osoba, która z pomocą Bożej łaski zadziwiająco wręcz potrafiła swoje bolesne doświadczenia zintegrować. W swojej powieści Véronique Olmi pisze, że jej bohaterka do końca życia zmagała się ze skutkami własnej traumy.
Kolejna różnica między opisem Olmi a s. Dagnino dotyczy tak delikatnej materii, jak sprawa gwałtów, których – zdaniem Olmi – Bakhita była ofiarą. Otwarte pozostaje zatem pytanie, skąd takie założenie u francuskiej pisarki. Czy może wynika ono z pragnienia pokazania, że świętość nie jest zarezerwowana jedynie dla osób, które nigdy nie doświadczyły tego typu tragedii? Czy raczej z odkrytych przez pisarkę faktów? Niestety, nie wynika to jasno z powieści.
Już teraz
Bakhita wywalczyła sobie uznanie własnej godności, której odmawiali jej krzywdziciele. Nawet jeśli nie wszystkie próby zmiany życiowej sytuacji okazywały się skuteczne, nie rezygnowała, podejmowała kolejne. Tak było, kiedy niedługo po porwaniu przez łowców niewolników, zdecydowały się wraz z koleżanką na ucieczkę. Albo wtedy, gdy interweniowała u handlarza niewolnikami w obronie innego krzywdzonego. Była wówczas jeszcze dzieckiem. I wreszcie największa jej walka o swoje prawa i szczęście, czyli sprzeciw wobec Mariny Michieli, która chciała zabrać ją z powrotem do Afryki.
Ta sudańska święta może być inspiracją dla wszystkich, którzy potrzebują wsparcia na drodze odzyskiwania własnej wolności i godności – dla tych, którzy zostali tak okrutnie zranieni, że nie dają sobie prawa do szczęścia. Przykład Bakhity jako kobiety, którą uczyniono niewolnicą i potwornie skrzywdzono, przynagla do pamięci o innych poniżanych i krzywdzonych. Przynagla do okazania im współczucia, delikatności i wsparcia – jak najszybciej, już teraz! Nieprzypadkowo papież Franciszek w 2015 roku ogłosił jej liturgiczne wspomnienie, 8 lutego, Międzynarodowym Dniem Modlitwy i Refleksji nt. Walki z Handlem Ludźmi. A przez Jana Pawła II została wcześniej nazwana „siostrą uniwersalną”.
Święta Sudanka przebaczyła swoim krzywdzicielom. Zapewne niemały wpływ na to miało właśnie współczucie, jakim otoczyło ją wielu, a także potępienie ogromu zła, jakie jej wyrządzono. Niestety nie zawsze krzywdy osób poniżonych i w różny sposób zranionych zostają uznane, czyny sprawców potępione, a oni sami ukarani.
A co, jeśli ktoś nie potrafi doznanych krzywd zapomnieć i przebaczyć? „Nawet jeśli nie potrafi się zapomnieć swojemu oprawcy wyrządzonych krzywd – mówił ks. Jan Kaczkowski Barbarze Borowieckiej, kobiecie wykorzystanej seksualnie przez księdza (słowa te zanotowała w swojej książce „Sztuka czułości” Joanna Podsadecka) – to nie znaczy, że jest się złym człowiekiem […] w życiu chodzi o to, by być najlepszą osobą, jaką się potrafi; żeby nie obarczać się winą za rzeczy, z których ktoś inny powinien się rozliczyć; by uświadomić sobie, jakie konsekwencje cudzych niegodnych czynów ponosimy; żeby nie torpedować się nieustannie myślą, że jest się nie dość dobrym – zawsze nie dość dobrym, by zasługiwać na szczęście; że należy nam się czułość wobec samych siebie”.
O książce Véronique Olmi pisał już u nas (po jej francuskim sukcesie) ks. Andrzej Draguła w tekście „Bakhita”. Od niewoli do świętości.