Historia Wandy Wajdy i jej córki to opowieść o miłości, która daje poczucie sensu i spełnienia.
Coraz częściej ogarnia mnie poczucie bezradności i zniechęcenia, gdy obserwuję bieg rzeczy. Może to po prostu oznaka starzenia się? A może zanadto jestem zapatrzony w powierzchnię życia, w cały ten zgiełk, jaki wytwarza dziś walka polityczna i wirtualna rzeczywistość mediów społecznościowych, gdzie każdy za wszelką cenę chciałby zwrócić uwagę na siebie? W tym kontekście poruszyła mnie lektura skromnej książki pod tytułem „Dziecko z Kalkuty. Opowieść o miłości i spełnieniu”, którą podsunął mi niedawno ks. Andrzej Gałka z kościoła św. Marcina na Piwnej w Warszawie.
„Nazywam się Wanda Wajda, jestem niewidomą matką niewidomej i autystycznej dziewczynki, którą zaadoptowałam w Indiach, przywiozłam do Polski i tutaj tworzymy małą, dwuosobową rodzinę. Jestem z mojej córki dumna, mimo że nie widzi, prawie nie słyszy, nie mówi i żyje w świecie, do którego nie mamy wstępu” – tak zaczyna się ta przejmująca książka-świadectwo,
Autorka, urodzona w wielodzietnej, ubogiej, ale kochającej się rodzinie w Bieszczadach, miała mądrą matkę, która niedowidzącej córce za wszelką cenę starała się zapewnić dobrą szkołę. Wanda trafiła do Zakładu dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą, prowadzonego przez Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża. Po zdobyciu wykształcenia technicznego, znając przy tym dobrze język angielski, znalazła zatrudnienie w prowadzonej przez siostry franciszkanki szkole dla niewidomych dzieci w Bangalore w Indiach. Tam właśnie los postawił na jej drodze kilkumiesięczną niewidomą Scholkę, znalezioną na śmietniku przez Siostry Misjonarki Miłości od Matki Teresy z Kalkuty. Dziecko było skrajnie wycieńczone, całe we wrzodach, nie dawano mu szans na przeżycie. Wanda czuwała przy chorej dzień i noc. Poczuła matczyną miłość.
Tak zaczęła się wielka przygoda jej życia. Pokonując nieprawdopodobne trudności, dzięki pomocy wielu ludzi dobrej woli, Wanda uzyskała najpierw opiekę prawną nad hinduskim dzieckiem, niemającym żadnych papierów, a następnie przywiozła Scholę do Polski. Tu po latach starań, niemal cudem (dzięki nadzwyczajnej interwencji ówczesnego prezydenta RP, Aleksandra Kwaśniewskiego, przy zaangażowaniu jego współpracowniczki Jolanty Szymanek-Deresz), Schola otrzymała obywatelstwo polskie, a tym samym prawo stałego pobytu w naszym kraju i, co niesłychanie ważne, prawo do korzystania z bezpłatnej opieki lekarskiej, której nieustannie potrzebowała. Wreszcie udało się samotnej i niepełnosprawnej kobiecie zaadoptować Scholę, na co sądy długo nie chciały wyrazić zgody, trzymając się rygorystycznie przepisów prawa. Jednocześnie przybrana matka toczyła cały czas heroiczną walkę o zdrowie i rehabilitację dziewczynki – niewidomej, głuchej, autystycznej, z mnóstwem innych ciężkich schorzeń.
„Nie będę ukrywać trudnej strony naszych losów – pisze Wanda Wajda. – Najtrudniejsza jednak dla mnie jest obojętność i zła wola wielu państwowych instytucji. Spotkałyśmy też wiele bezmyślności i braku akceptacji dla innych: kalekich, brzydkich, śniadolicych. Ale ja nie jestem bezradna i bezbronna, potrafię zabrać głos w razie bezpośredniego konfliktu”. Tak było, gdy usłyszała od urzędniczki, że ze względu na brak oryginalnej metryki nie da się dziewczynce wyrobić polskich papierów i niestety trzeba ją będzie… odesłać do Indii. „To lepiej od razu wyrzucić ją na śmietnik – zareagowała gwałtownie Wanda. – Ale ja tego nie zrobię, niech pani to zrobi!” I to był przełom: urzędniczka od tej chwili zmieniła front i zaczęła pomagać.
Autorka książki umie świetnie pisać. Mając trzeźwy umysł, a wykształcenie politechniczne (potrafi rozebrać na części i złożyć każde skomplikowane urządzenie), opisuje swoje życie ze Scholą rzeczowo i konkretnie, krok po kroku, bez używania wzniosłych słów, a za to często z humorem. Książkę czyta się z zapartym tchem, a nieraz ze ściśniętym gardłem.
To nie jest opowieść o poświęceniu i litości – to opowieść o miłości, która daje siłę do walki z przeciwnościami losu, i która ostatecznie daje poczucie sensu i spełnienia. „Zawsze będę walczyć o życie mojego dziecka jako o pełnego człowieka posiadającego swoje miejsce na ziemi. Nie urodziłam Scholki, ale nasze losy splotły się ściśle, tworząc tę szczególną relację miłości między dzieckiem i matką” – pisze Wanda Wajda.
Każdemu, kto napotyka na swojej drodze trudności i zaczyna wątpić w sens i skuteczność walki o dobro, ta książka może przywrócić wiarę i nadzieję.
Książkę wydało wydawnictwo Media Rodzina.
Dobrze, że napisałeś o tej książce..