Trudno zapomnieć pierwszy widok z Góry Oliwnej na rozległą panoramę Świętego Miasta. Na ogromnych wzgórzach, poprzecinanych dolinami, na granicy jałowych gór Pustyni Judzkiej, rozciągają się gęste miejskie zabudowania jednolitego, żółto-kremowego koloru.
Kiedy 23 maja 2000 roku, rozpoczynając naszą „Więziową” pielgrzymkę do Ziemi Świętej, zebraliśmy się wszyscy, już po lotniskowych odprawach, w chłodnym półmroku kaplicy portu lotniczego na Okęciu na chwilę skupienia i modlitwy pod przewodnictwem naszego „Więziowego” kapelana, ks. Michała Czajkowskiego, ogarnęło nas poczucie jakiejś wielkiej przygody. Było nas razem 32 osoby – pracowników „Więzi”, członków ich rodzin i bliskich osób. Już to napełniało nas szczególną radością: perspektywa, że pielgrzymkowe, niezwykłe przeżycia dzielić będziemy nie z przypadkowymi osobami, lecz właśnie z najbliższymi, z przyjaciółmi. Ta nasza pielgrzymka do Ziemi Świętej – której pierwsza myśl zrodziła się cztery lata temu, po niezapomnianej pielgrzymce do Rzymu – miała być naszym włączeniem się w Wielki Jubileusz Zbawienia, ale też, w jakim sensie, końcowym mocnym akordem „Więziowego” jubileuszu czterdziestolecia, który obchodziliśmy w 1998 roku. Dlatego cieszyła nas bardzo obecność w naszej pielgrzymiej gromadce współzałożycieli „Więzi” – Tadeusza Mazowieckiego i Wojciecha Wieczorka. Zaangażowanie w sprawę ekumenizmu, dialogu międzyreligijnego, a zwłaszcza zbliżenia między Polakami a Żydami, które zainicjowali przed laty twórcy pisma, a które młodsze pokolenie redaktorów „Więzi” stara się kontynuować i rozwijać, nadawało oczywiście tej naszej wyprawie do Ziemi Świętej-Izraela, do pierwszej i na powrót odzyskanej ojczyzny Żydów, dodatkowy i głęboki sens.
W sensie duchowym nasza pielgrzymka zaczęła się dwa miesiące wcześniej, 25 marca, dokładnie tego samego dnia, kiedy Jan Paweł II w uroczystość Zwiastowania modlił się w Nazarecie. My w tym samym czasie modliliśmy się w Laskach, przeżywając w drewnianej kaplicy sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża (z którymi „Więź” od początku jest w szczególnej duchowej bliskości)) nasz przedpielgrzymkowy dzień skupienia. Mieliśmy więc wyraźną świadomość, że będziemy wędrowali po Ziemi Świętej śladami Jezusa, ale też – świeżymi śladami Jana Pawła, następcy Apostoła Piotra, który po upływie dwóch tysięcy lat „powrócił” na ziemię umiłowaną przez swego Mistrza i Pana.
*
Ta Ziemia Obiecana, pomyślałem sobie patrząc przez zaparowaną szybę autokaru wjeżdżającego w chłodniejszy klimat górzystej Judei, to także ziemia niewygasłego konfliktu
Nasza pielgrzymka zaczęła się od Jerozolimy. Na lotnisku Ben Guriona pod Tel Awiwem wylądowaliśmy o drugiej w nocy. Przywitał nas tu pan Aharon Tamir, dyrektor organizacyjny Marszu Żywych, którego biuro podjęło się logistycznej obsługi naszej izraelskiej wyprawy i – trzeba powiedzieć od razu – ze swego zadania wywiązało się wprost znakomicie. Poznaliśmy też naszego przewodnika, Gerszona, i arabskiego kierowcę autokaru, Milada. Nocny przejazd do Jerozolimy trwał zaledwie godzinę. Jechaliśmy słynną szosą, którą w czasie wojny arabsko-żydowskiej w 1948 roku desperacko przedzierały się izraelskie posiłki na odsiecz oblężonym w Jerozolimie żydowskim bojownikom. Swoistym pomnikiem są ich zniszczone przez arabski ostrzał pojazdy, pozostawione do dziś na obrzeżach szosy. Ta Ziemia Obiecana, pomyślałem sobie patrząc przez zaparowaną szybę autokaru wjeżdżającego w chłodniejszy klimat górzystej Judei, to także ziemia niewygasłego konfliktu. Po kilku zaledwie godzinach snu w nowoczesnym hotelu młodzieżowym Rabin Guest House, nieprzypadkowo zapewne sprawiającym trochę wrażenie twierdzy, wyruszyliśmy w upalny ranek w naszą wędrówkę po Jerozolimie.
Trudno zapomnieć pierwszy widok z Góry Oliwnej, od wschodu, na rozległą panoramę Świętego Miasta. Na ogromnych wzgórzach, poprzecinanych dolinami, na granicy jałowych gór Pustyni Judzkiej, rozciągają się gęste miejskie zabudowania jednolitego, żółto-kremowego koloru. Wszystkie domy w Jerozolimie, stare i nowe, obłożone są bowiem trawertynem, przedziwnie harmonizując z tutejszym kamienistym krajobrazem i sprawiając wrażenie niemal organicznej z nim całości. Na Wzgórzu Świątynnym, w miejscu zburzonej w 70 roku przez rzymskie legiony Drugiej Świątyni (w której krużgankach nauczał Jezus), lśni złocona kopuła meczetu. Już pierwszy rzut oka na dzisiejszą Jerozolimę uprzytamnia, jakim węzłem gordyjskim jest to święte miasto trzech wielkich religii wyznających wiarę w Jedynego Boga. Jest to przecież miasto, które dwa zwaśnione i współżyjące na tej samej ziemi narody (wyznające dwie różne religie, co więcej, reprezentujące dwie zupełnie różne kultury, dwa różne światy, Europę i Azję), chciałyby dziś uczynić swoją stolicą.
Moje spojrzenie wyławia między domami Starego Miasta najpierw szarą kopułę Bazyliki Grobu Świętego, gdzie kryją się pod jednym dachem miejsce Ukrzyżowania i miejsce Zmartwychwstania Jezusa, dalej – smukłą sylwetkę kościoła Zaśnięcia na wzgórzu chrześcijańskiego Syjonu (tam w pobliżu jest Wieczernik), wreszcie mój wzrok „opada” ku rozległej Dolinie Potoku Cedron, oddzielającej Jerozolimę od pasma Góry Oliwnej.
Dla nas, chrześcijan, prawie wszystko, co najważniejsze w historii zbawienia, stało się właśnie tu, w żydowskiej Jerozolimie. Nauczanie Jezusa w świątyni, Jego śmierć na krzyżu i Jego zmartwychwstanie. Ustanowienie Eucharystii i Zesłanie Ducha Świętego, będące początkiem życia Kościoła (oba wydarzenia miały miejsce w domu Marii, matki Jana-Marka, czyli w Wieczerniku). Jego czuwanie w noc przed śmiercią, w ogrodzie Getsemani, i Jego wniebowstąpienie, też na Górze Oliwnej (upamiętnia to wydarzenie kościółek Wniebowstąpienia, będący dziś w rękach muzułmanów).
Cała kwintesencja chrześcijaństwa to Golgota-Kalwaria: Mesjasz-Chrystus, który daje Siebie za braci, otwierając przed nimi Królestwo Boże. Kalwaria uobecniana jest nieustannie na całej kuli ziemskiej, dlatego podstawowe i najistotniejsze pielgrzymowanie każdego chrześcijanina to droga do świątyni (przypomina się natychmiast cytat z Eliota: „Do czego służy droga, jeśli nie prowadzi do katedry?”). Msza święta, odprawiana pod przewodnictwem księdza Michała, była faktycznie centralnym punktem każdego naszego pielgrzymkowego dnia: w kościele Biczowania na początku Via Dolorosa, w kościółku Ostatniej Wieczerzy przy Wieczerniku, w kaplicy św. Hieronima przy bazylice Narodzenia w Betlejem, przy kościele Prymatu Piotra nad brzegiem jeziora Genezaret, w sanktuarium Stella Maris na Górze Karmel. Naszą dosłowną drogę do katedry, do Bazyliki Grobu, przebyliśmy w piątek o świcie.
Kiedy byliśmy tu po raz pierwszy, w środę, Droga Krzyżowa, przemierzana w popołudniowym skwarze, w ścisku potrącających się turystów i natrętnych handlarzy dewocjonaliami, pozostawiła w nas wszystkich niedosyt. Tym razem było zupełnie inaczej. Szliśmy w stronę Bazyliki kompletnie pustymi jeszcze uliczkami, w ciszy, z przyjemnością wdychając świeże i wonne powietrze, w łagodnym świetle nisko o tej porze stojącego słońca. Szliśmy od strony Pałacu Heroda, a więc drogą, którą – w świetle ostatnich odkryć archeologicznych i zdaniem wielu uczonych biblistów – naprawdę przebył Jezus, po skazaniu na śmierć przez rzymski trybunał Piłata. Namiestnik cesarza, rezydujący na stałe w Cezarei Nadmorskiej, podczas wizyt w Jerozolimie zatrzymywał się najprawdopodobniej właśnie w pałacu królewskim, i tu zapewne odbył się sąd nad Jezusem… Flagellation, tego słowa używa ewangelista, oznaczało najokrutniejszy rodzaj biczowania: powalonego na ziemię, nagiego skazańca żołnierze rzymscy smagali aż do utraty przytomności biczami z rzemieni, które zakończone były kolcami, kośćmi lub kulkami ołowianymi, rozrywającymi ciało. Chodziło zapewne o to, by wykrwawić skazańca, tak aby potem szybciej nastąpiła jego śmierć na krzyżu, konanie mogło bowiem trwać nawet kilka dni. Nic dziwnego, że zmaltretowany Jezus nie miał siły dźwigać ważącej około 50 kilogramów poprzecznej belki krzyża (tradycyjna ikonografia, która przedstawia Jezusa niosącego cały krzyż, jest niezgodna z historycznymi realiami).
Nasza Msza święta odbywała się w Bazylice Grobu, na Kalwarii, przy XI stacji Drogi Krzyżowej, dosłownie o parę metrów od widocznej pod szybą pancerną białej skały Golgoty. Byliśmy niemal sami – dołączyły się tylko jakieś trzy pobożne niewiasty, które już o świcie przyszły do świątyni. Z dołu dobiegał monotonny śpiew Koptów. Nam nie wolno było śpiewać. Może również dzięki temu nasza modlitwa na Kalwarii miała szczególny charakter – jak w Wielki Piątek, kiedy przez uszanowanie dla Męki Pana nie wolno używać dzwonków, tylko kołatek.
*
Chrystus, który daje siebie w Eucharystii, w Kościele… Czas Kościoła, między Synagogą a Królestwem Bożym. To właśnie różni zasadniczo naszą wiarę od wiary wyznawców judaizmu. Oni w czasach Jezusa czekali (i wciąż czekają) na Mesjasza, który przychodząc od razu ustanowi Królestwo Boże. Wierzyli (i wierzą), że wraz z Jego przyjściem dokona się Sąd – sprawiedliwi zostaną nagrodzeni, a źli ukarani (a Sąd Ostateczny dokona się w Dolinie Cedronu, dlatego miejsca na tutejszym cmentarzu są w wielkiej cenie, bo niektórzy bogaci Żydzi amerykańscy chcą być pierwszymi, którzy zmartwychwstaną…). Apostołowie, którzy byli Żydami, podzielali tę wiarę. Dlatego, już po Zmartwychwstaniu, kiedy Jezus każe im „nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca” (Dz 1, 3-8), mając na myśli swoje wniebowstąpienie i Zesłanie Ducha Świętego, Apostołowie zapytują Go z nadzieją: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz Królestwo Izraela? Pada wówczas z ust Jezusa twarda, zdecydowana i wyraźna odpowiedź: „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, (…) gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi”. Wniebowstąpienie Jezusa, czyli odejście Mesjasza z tej ziemi, która pozostaje wciąż padołem płaczu, jest więc niesłychanie ważnym, przełomowym wydarzeniem dla kształtowania się wiary Apostołów, różnej od wiary żydowskiej: uprzytamnia im mianowicie, że między zbawieniem, które już się dokonało na Krzyżu, a ustanowieniem w pełni Królestwa Bożego – rozciąga się bliżej nie określony chronologicznie czas, czas Kościoła. Czas na naszą miłość, na naszą odpowiedź w wolności, na nasze uczestnictwo.
Przedziwne to państwo, ten Izrael. Przez długie wieki Żydzi pokornie czekali na przyjście Mesjasza, wierząc, że będzie to dla nich oznaczało powrót do Jerozolimy, i ta wiara pomogła im przetrwać w diasporze. Wreszcie zniecierpliwili się i wzięli los w swoje ręce zostawiając na boku wiarę religijną
Jak niesłychanie ważne dla wyodrębnienia się chrześcijaństwa od judaizmu jest więc to miejsce na Górze Oliwnej, czczone wspólnie przez chrześcijan i muzułmanów, kościółek Wniebowstąpienia, gdzie znajduje się odbity w skale – tak podaje pobożna tradycja – ślad stopy Jezusa wstępującego do nieba… Ale też Wieczernik, czyli Górna Izba, gdzie po zmartwychwstaniu Pana spotykali się Apostołowie („a drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami”, jak pisze autor Ewangelii św. Jana, co, jak wiemy dziś w świetle badań biblistów, należy rozumieć: z obawy przed przywódcami żydowskimi), i gdzie „zostali napełnieni Duchem Świętym wówczas, gdy przebywali w Jerozolimie pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem” (jak z kolei pięknie i precyzyjnie wyraża się autor Dziejów Apostolskich).
Pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem dzisiaj też przybywają do Jerozolimy. Spotkaliśmy ich pod Ścianą Płaczu. Jak wiadomo, niewiasty podchodzą do Muru osobno i mężczyźni osobno. Akurat grupa mężczyzn i chłopców w rytualnych strojach świętowała pod Murem bar micwę, obrzęd religijnej dojrzałości: kołysali się w modlitewnym transie wokół rozstawionych stołów przykrytych zielonym suknem. Gdybyż to katoliccy ojcowie w Polsce z podobnym zaangażowaniem uczestniczyli w „pasowaniu na rycerzy wiary” swoich synów – pomyślałem z zazdrością, obserwując tę scenę. Ale z drugiej strony, przypomniałem sobie, większość Żydów mieszkających w Izraelu to niewierzący!
Przedziwne to państwo, ten Izrael. Przez długie wieki Żydzi pokornie czekali na przyjście Mesjasza, wierząc, że będzie to dla nich oznaczało powrót do Jerozolimy, i ta wiara pomogła im przetrwać w diasporze. Wreszcie zniecierpliwili się i wzięli los w swoje ręce zostawiając na boku wiarę religijną, jednakowoż powołując się na „notarialny zapis” w Biblii, tej księdze wieczystej ludzkości, swego prawa do Ziemi Obiecanej. I stworzyli nowoczesne, silne państwo z imponującą cywilizacją, w którym mimo jego oficjalnie religijnego charakteru (np. ślub można wziąć tylko religijny, u rabina) większość obywateli jest… niewierząca.
*
Potęgi polityczne nie dałyby zapewne przyzwolenia na wskrzeszenie państwa żydowskiego w Palestynie, gdyby nie wstrząs moralny, jakim dla cywilizowanych narodów była zagłada Żydów europejskich podczas drugiej wojny światowej.
W programie naszej pielgrzymki nie mogło zabraknąć wizyty w Yad Vashem.
To Jan Paweł II podczas swej pierwszej pielgrzymki do Polski w 1979 roku nazwał Oświęcim „Golgotą naszych czasów”. Sądzę, że wszyscy chrześcijańscy pielgrzymi nawiedzający pobożnie Jerozolimę i miejsce ukrzyżowania Chrystusa, powinni też mieć w swoim programie wizytę w Yad Vashem. Czy można zrozumieć Krzyż Chrystusa, nie ogarniając myślą i sercem bezmiernych cierpień Jego narodu? Wszystkich ludzi i wszystkich narodów? Taki zwyczaj chrześcijańskiego pielgrzyma w pewnym sensie ustanowił swoją pamiętną wizytą sam Papież. Ale, o czym w Polsce niestety mało kto wie, nam, polskim katolikom, jeszcze wcześniej dał przykład ksiądz kardynał Józef Glemp, który odwiedził Yad Vashem w lutym, przebywając w Jerozolimie z narodową pielgrzymką z okazji Roku Jubileuszowego.
W progu Instytutu czekali na nas prof. Yisrael Gutman i prof. Shevach Weiss, w poprzedniej kadencji przewodniczący Knesetu. Obaj są otwarci na dialog z Polską i wielokrotnie gościli w naszym kraju. Shevah Weiss opowiedział nam (doskonale mówi po polsku) historię swego życia. Pochodzi z Drohobycza. Czas Zagłady przetrwał dzięki dobrym ludziom, Ukraińcom i Polakom, którzy przechowywali jego rodzinę w ziemiankach. Wspomina, że zazdrościł wtedy szczurom mogącym wychodzić na wolność… Po wojnie, rozdzielony z rodzicami, przez Włochy dostał się do Izraela. Był w kibucu i w wojsku, z czasem zdobył wykształcenie, został posłem. Pamięta, że w pierwszym składzie Knesetu sześćdziesięciu posłów na stu mówiło po polsku, dziś – tylko on jeden! To wymownie obrazuje zmiany, jakie zaszły w strukturze izraelskiego społeczeństwa.
Naszą przewodniczką po muzeum była przemiła pani Ewa Lutkiewicz (wyemigrowała z Polski po ’68 roku). To właśnie ona czytała po polsku w obecności Papieża przejmujące listy matki-Żydówki do swego synka. Tłumaczy nam, że zaraz po wojnie Holokaust był dla Żydów palestyńskich, którzy musieli być odważnymi bojownikami, czymś wstydliwym: nie mogli zrozumieć, czemu tam, w Europie, Żydzi dawali się mordować bez oporu. Ocalonych przyjmowano oschle i wysyłano ich zwykle do twardej pracy w kibucach. Nie mieli oni przed kim wypowiedzieć swoich koszmarnych przeżyć. Dopiero od czasu procesu Eichmanna zaczęto inaczej patrzeć na Zagładę. Ocaleni zaczęli mówić, pisać wspomnienia. Znamienne, że doskonała książka Haliny Birenbaum „Nadzieja umiera ostatnia”, opisująca jej przeżycia z czasu wojny, ukazała się najpierw, w roku 1967, w Polsce, a dopiero po wielu latach, wyszła po hebrajsku w Izraelu.
Instytut Pamięci Yad Vashem, to znaczy – „Miejsce i Imię”. Muzeum jest nietypowe – nie zawiera bowiem z założenia żadnych autentycznych pamiątek, tylko fotografie, mapy, teksty, dźwięki. Sądząc po ekspozycji (przyglądaliśmy się wszystkiemu bardzo uważnie) jest to bardzo rzetelna lekcja historii Holokaustu – od ustaw norymberskich, aż po komory gazowe Auschwitz. Ale co mówią młodzieży izraelskiej oprowadzający ją nauczyciele – za to pani Ewa nie ręczy. Sama ma dość przykre doświadczenia, jeśli chodzi o ignorancję i stereotypy niektórych Żydów amerykańskich. Można sobie to łatwo wyobrazić, patrząc na przykład na mapę okupowanej przez Niemców Europy, gdzie zaznaczone są kontury poszczególnych państw, także i Polski w granicach przedwojennych, i na to naniesione miejsca obozów koncentracyjnych oraz obozów śmierci: te drugie znajdują się wyłącznie na terenie Polski. Mapa zgodna z faktami, ale jej interpretacja może być różna w oczach kogoś, kto ma słabe pojęcie o historii.
Przechodząc przez kolejne sale zatrzymaliśmy się dłuższą chwilę przed specjalną gablotą, gdzie można oglądać kartkę z modlitwą Jana Pawła II, włożoną przez niego w szczelinę Ściany Płaczu:
God of our fathers,
you chose Abraham and his descendans
to bring your Name to the Nations:
we are deeply saddened
by the behaviour of those
who in the course of history
have caused these children of yours to suffer,
and asking your forgiveness
we wish to commit ourselves
to genuine brotherhood
with the people of the Covenant.
Losy Polski i losy Żydów, splecione przez tysiąc lat i zakończone tragedią ostatniej wojny – tak myślę – tego nie da się nigdy zapomnieć ani zbagatelizować
W imieniu „Więzi” złożyliśmy w Mauzoleum Zagłady wieniec z biało-czerwonych kwiatów. Tadeusz Mazowiecki zapalił znicz pamięci. To właśnie w tej sali miało miejsce sławne przemówienie Papieża, odebrane przez Żydów jako przełomowy krok w dwutysiącletnich (złych) stosunkach chrześcijańsko-żydowskich. Jan Paweł II powiedział wtedy m.in.: „Jako biskup Rzymu i następca Piotra Apostoła zapewniam naród izraelski, że Kościół katolicki, kierując się ewangelicznym prawem prawdy i miłości, a nie względami politycznymi, jest głęboko zasmucony przejawami nienawiści, aktami prześladowań oraz antysemityzmu wobec Żydów ze strony chrześcijan przez wszystkie czasy i w każdym miejscu. W każdym miejscu, a więc i w Polsce”. Przechodzimy po omacku przez pogrążoną w ciemnościach Salę Pomordowanych Dzieci, gdzie monotonnym głosem wyczytywane są ich imiona, a płomyki kilku świec odbijają się w tysiącach luster, dając wrażenie rozgwieżdżonego nieba. Na koniec zwiedzamy Dolinę Gmin Żydowskich. Jest to wykuty w skale wąwóz-labirynt, na którego kamiennych ścianach wyryte są nazwy niezliczonych miast i miasteczek Europy Środkowej i Wschodniej, gdzie przed Zagładą żyli Żydzi. Oczywiście ogromna większość to nazwy polskie. Każdy z nas ze wzruszeniem odnajduje swoje rodzinne bądź znajome strony, wyryte w skale, na wieczną rzeczy pamiątkę, tu, w Jerozolimie… Losy Polski i losy Żydów, splecione przez tysiąc lat i zakończone tragedią ostatniej wojny – tak myślę – tego nie da się nigdy zapomnieć ani zbagatelizować, choć po obu stronach są ludzie, którzy może by tego chcieli.
*
Trudnym, zawikłanym stosunkom polsko-żydowskim, poświęcone było dodatkowe robocze spotkanie, jakie ośmioosobowa delegacja „Więzi”, z Tadeuszem Mazowieckim i Agnieszką Magdziak-Miszewską, odbyła w Centrum Edukacji Yad Vashem. Ze strony izraelskiej w trwającym ponad dwie godziny spotkaniu wzięli udział: dyrektor generalny Instytutu Avner Shalev (jego wypowiedź po pielgrzymce papieskiej drukowaliśmy w majowej „Więzi”), profesorowie Yisrael Gutman, Shevach Weiss (przewodniczący Rady Yad Vashem), Yehuda Bauer (odpowiedzialny za edukację) oraz grono pracowników naukowych Instytutu i stypendystów. Prof. Gutman w swoim zagajeniu wypowiedział ważną tezę, że oto w stosunkach polsko-żydowskich skończył się już czas przeprosin i wzajemnych roszczeń, a przyszedł czas na dokumentację i spokojne odkrywanie prawdy. Tę tezę podjęła Agnieszka: „Jesteśmy wreszcie wolni i suwerenni, czas na odkrycie całej prawdy”. Jako przykład nowego podejścia strony polskiej do hańbiących naszą pamięć epizodów przywołała projekt upamiętnienia zbrodni popełnionej przez Polaków na Żydach w Jedwabnem na Białostocczyźnie.
Czy przedstawianie wciąż Polski jako najbardziej antysemickiego kraju na świecie jest skutkiem jedynie tej naszej zawinionej przez komunizm czterdziestoletniej „nieobecności”?
Największy problem w stosunkach naszych dwóch narodów wiąże się z tragedią drugiej wojny światowej – słusznie stwierdził prof. Shevach Weiss. Większość Żydów zamordowano bowiem na polskiej ziemi. Ale zginęło też 3 miliony Polaków – kontynuował swój wywód profesor – była to więc faktycznie wspólna tragedia. Jednakże po wojnie ze strony Niemiec dokonał się proces ekspiacji i materialnego zadośćuczenienia. Tymczasem Polska będąca w jarzmie komunizmu była nieobecna w tym procesie rozrachunku z przeszłością i w ten sposób „straciła czterdzieści lat”. W tym czasie w Izraelu, w imię politycznej poprawności (i – dodajmy – dobrych stosunków z zamożnymi Niemcami), o sprawcach Zagłady przyzwyczajono się mówić „nazi”, a nie „Niemcy”. Czy wszyscy młodzi wiedzą dziś, kto to byli owi „nazi”? W rezultacie, twierdził Shevach Weiss, większość Żydów pochodzących z Polski woli dziś jeździć do Niemiec niż do Polski. A młodzi Izraelczycy, którzy tam jeżdżą w ramach Marszu Żywych, gdy widzą w Polsce napis antysemicki, to nie zastanawiają się, czy odpowiada za to jedna ręka jakiegoś człowieka z marginesu, czy cały naród (a trzeba wziąć pod uwagę, że młodzi często postrzegają świat w barwach czarno-białych). Słuchając naszych izraelskich rozmówców zastanawiałem się, dlaczego poprawny i uczciwy sposób przedstawiania Polski, z jakim spotkaliśmy się w Yad Vashem, nie przekłada się na system edukowania całej izraelskiej młodzieży? Czy przedstawianie wciąż Polski jako najbardziej antysemickiego kraju na świecie (i ostrzeganie na przykład młodzieży jadącej do Polski, że może być u nas na ulicy obrzucona kamieniami) jest skutkiem jedynie tej naszej zawinionej przez komunizm czterdziestoletniej „nieobecności”? Czy sprawa polskiego antysemityzmu nie została jednak w jakimś sensie przez Żydów zinstrumentalizowana, czy nie ma im ona zastępczo czegoś załatwiać?
Ktoś z uczestników wypowiedział bardzo ciekawą myśl – że relacje żydowsko-niemieckie są dość proste: istnieje w nich tylko problem „wybaczyć”, natomiast relacje żydowsko-polskie są o wiele bardziej skomplikowane, bo oprócz problemu „wybaczyć” istnieje tu także problem „zrozumieć”. Pomyślałem więc: zanim zaczniemy domagać się, aby Żydzi zrozumieli nas, Polaków, spróbujmy najpierw my zrozumieć Żydów. Szczególnie nurtuje mnie kwestia, dlaczego młodzież żydowska przyjeżdża do Polski z takim złym nastawieniem? Kto ich do nas tak źle nastawia i dlaczego? Sam prof. Weiss przyznał, że młodzież izraelska do spotkań z polskimi rówieśnikami nie jest ani przygotowana, ani gotowa… Wiele mi dała rozmowa na ten temat z Haliną Birenbaum, z którą spotkaliśmy się pod koniec naszej podróży po Izraelu.
Otóż trzeba pamiętać, kim byli pionierzy izraelskiej państwowości. Młodzi syjoniści, emigrujący do Palestyny w większości właśnie z przedwojennej Polski, wywodzili się nie z Żydów zasymilowanych, znających dobrze polską kulturę, lecz z biednych małych miasteczek, żydowskich sztetł, mówili źle po polsku, a w swoich środowiskach często spotykali się z pogardą i niechęcią Polaków. Nieraz pewnie zostali przez polskich wyrostków obrzuceni kamieniami. Swoim dzieciom opowiadali to wszystko, a dzieci zapamiętały szczególnie zło, które spotkało ich rodziców, bo to, co złe, najbardziej zapada w pamięć. Młodzież izraelska, potomkowie albo wychowankowie szkolni tamtych syjonistów, upokorzonych w Polsce za młodu, a dumnych dziś ze swego państwa, jadą więc często do naszego kraju z urazą i pragnieniem rewanżu. Swoją postawą szukają jakby potwierdzenia tamtych doświadczeń swoich przodków, pragną wziąć swoisty odwet. Nie chcą poznać prawdziwej Polski, bo gdyby się okazało, że to wspaniały i ciekawy kraj, w którym można być Żydem, wówczas cały sens trudu i walki ich rodziców stanąłby pod jakimś znakiem zapytania. Chcą więc udowodnić sobie za wszelką cenę, że Żydom w Polsce nie może być dobrze.
Ta psychologicznie i biograficznie uzasadniona niechęć tamtego pokolenia do Polski została wzmocniona powojennymi pogromami (zwłaszcza kieleckim), potem politycznym faktem popierania przez komunistyczną Polskę świata arabskiego, a więc wrogów Izraela, wreszcie doszedł fatalny rok 1968. Myśląc o tym wszystkim, zaczynam bardziej Żydów rozumieć…
*
Po Soborze Watykańskim II wiele się mówi o dialogu religijnym Kościoła z judaizmem. Osobiście widzę ogromną trudność takiego dialogu, ze znanych powodów: brak jednolitej doktryny i struktury instytucjonalnej judaizmu, i fakt, że chrześcijaństwo jest potrzebne judaizmowi w o wiele mniejszym stopniu niż vice versa. Realne zbliżenie możliwe jest najwyżej (i bardzo dla nas cenne) w dialogu z poszczególnymi myślicielami judaizmu. Natomiast sądzę, że na realne zbliżenie w pewnym sensie skazani są – Polacy i Żydzi. Ze względu na tysiącletnie współżycie (co tak przejmująco ukazuje wspaniały, wieloodcinkowy film dokumentalny „Polanija” młodego izraelskiego reżysera Amnona Teitelbauma), ze względu na podróże Żydów do Polski, miejsca Zagłady, i ze względu na pielgrzymki Polaków do Ziemi Świętej, będącej w wymiarze religijnym ich duchową ojczyzną, a która jest przecież bezdyskusyjnie ojczyzną Żydów. Dla dialogu polsko-żydowskiego najważniejsze są teraz spotkania człowieka z człowiekiem.
Pielgrzymka Jana Pawła II przewartościowała stosunek Żydów do chrześcijaństwa
Czy aby w pełni zdajemy sobie sprawę, ile w tym kierunku zrobił swoją ostatnią pielgrzymką Jan Paweł II… Podczas naszej wizyty w Izraelu mogliśmy się o tym wielokrotnie przekonać. Opowiadał o tym m. in. Ariel Kenet, dyrektor z izraelskiego MSZ, odpowiedzialny za stosunki z religiami, w tym z Watykanem. Kiedy Jan Paweł II – mówił – stanął w otwartych drzwiach samolotu na lotnisku Ben Guriona, jakby przeskoczyła jakaś iskra. Ten szczególny kontakt między papieżem a społeczeństwem izraelskim trwał nieprzerwanie przez cały czas pielgrzymki. Papież wzbudził w Izraelu wielką sympatię i szacunek, słuchano go z uwagą, nawet jeśli nie we wszystkim się z nim zgadzano. Szacunek Izraelczyków zyskał Jan Paweł II – zdaniem Ariela Keneta – właśnie przez to, że jest autentycznym człowiekiem wiary – czuło się, że jego słowa i gesty skierowane do Żydów, jego dążenie do pojednania, wypływają z autentycznej potrzeby duchowej, a nie z jakiejś strategii czy taktyki politycznej. Pielgrzymka Jana Pawła II przewartościowała stosunek Żydów do chrześcijaństwa. To nieoczekiwane świadectwo wytrawnego dyplomaty wywarło na nas wielkie wrażenie. Tadeusz Mazowiecki zadał mu jeszcze pytanie, czy dla Izraelczyków istotny jest fakt, że Jan Paweł II jest Polakiem i czy ta sympatia dla osoby Papieża może wpłynąć korzystnie na zmianę stosunku Żydów do Polaków. – Takie zmiany nie dokonują się z dnia na dzień – odpowiedział Ariel Kenet – ale i ja, i moi rodacy mamy świadomość, że historycznego kroku pojednania między chrześcijanami a Żydami dokonał papież, który się nazywa Karol Wojtyła.
Po wizycie Papieża zaczęły się w kwestii stosunku Żydów izraelskich do Polaków jakieś „ruchy spirytualne” – tak z kolei wyraził się (po polsku) podczas spotkania w Yad Vashem prof. Shevach Weiss.
„To było powszechne uniesienie” – powiedziała mi przez telefon moja znajoma z Hajfy. A pewien kierowca autobusów dowożący młodych pielgrzymów nad Jezioro Galilejskie, Żyd z Maroka, nie mający pojęcia nie tylko o Polsce, ale o Europie, powiedział Halinie Birenbaum: „Czułem, jakby to był mój ojciec”.
*
Kiedy płynęliśmy drewnianą łodzią, o zachodzie słońca, przez falujące od wiatru Jezioro Galilejskie, i wszyscy rozeszli się po pokładzie, poddając się nastrojowi chwili, nie kto inny tylko towarzyszący nam Aharon Tamir, Żyd z Izraela, zapytał, czy nie chcielibyśmy się pomodlić. Wyłączono motor i kiedy łódź w zupełnej ciszy kołysała się na falach na środku jeziora, my wzięliśmy się za ręce i odmówiliśmy wspólnie Ojcze Nasz. A potem jeszcze odśpiewaliśmy po hebrajsku „Hevenu shalom alehem”…
Prorok Eliasz jest mi bardzo bliski, z powodu jakże ludzkiego oporu, jaki stawiał miłosiernemu dla grzeszników Bogu, a nade wszystko ze względu na jego mistyczne doświadczenie na Górze Horeb, kiedy to rozpoznał obecność Boga w delikatnym powiewie
Niepowtarzalny smak miała krótka wizyta w Hajfie. W sanktuarium Stella Maris, malowniczo położonym na Górze Karmel nad Morzem Śródziemnym, uobecnia się symbolicznie więź między Starym i Nowym Testamentem – czczeni są tu bowiem równocześnie prorok Eliasz (w dolnej grocie) i Matka Jezusa. Prorok Eliasz jest mi bardzo bliski, z powodu jakże ludzkiego oporu, jaki stawiał miłosiernemu dla grzeszników Bogu, a nade wszystko ze względu na jego mistyczne doświadczenie na Górze Horeb, kiedy to rozpoznał obecność Boga nie w gwałtownym wichrze, nie w ogniu i trzęsieniu ziemi, lecz – w delikatnym powiewie. Bóg jest czuły i delikatny.
Świątynią na Górze Karmel opiekują się ojcowie karmelici, do których należał zmarły niedawno w opinii świętości o. Daniel Rufeisen, Żyd z Polski, niezwykle barwna i dramatyczna postać. Poznałem go osobiście w 1995 roku, goszcząc wraz ze Zbyszkiem Nosowskim w jego domu w Hajfie. Uratowany z Zagłady, przyjął chrzest i wstąpił do zakonu. Już jako kapłan postanowił wyjechać do Izraela. Tu przez lata odmawiano mu jako księdzu katolickiemu prawa do obywatelstwa. Próbował odtworzyć Kościół Hebrajski, a więc wspólnotę Żydów-chrześcijan, na wzór pierwszego jerozolimskiego Kościoła-Matki, którego biskupem był najpierw św. Jakub Starszy, potem św. Jakub Młodszy, a który zaginął wraz z wygnaniem Żydów z Palestyny przez Rzymian. Agnieszka opowiedziała nam poruszającą historię z ostatnich dni życia ojca Daniela. Otóż zmarł w Tel Awiwie pewien człowiek, obywatel polski, kloszard-alkoholik. Zawiadomiona o tym fakcie Ambasada Polska odszukała w naszym kraju rodzinę zmarłego, ale ci oświadczyli, że nic ich to nie obchodzi. Trzeba więc było jakoś zorganizować pochówek. „Specjalistą” od godnego chowania chrześcijan zmarłych w Izraelu był od lat właśnie o. Daniel Rufeisen. Ambasada sfinansowała zakup trumny i miejsca na cmentarzu, ale nie starczyło już pieniędzy na opłacenie grabarzy – tej roli podjęli się więc Piotr Puchta, sekretarz Ambasady, i ojciec Daniel. W trakcie spuszczania trumny sędziwy karmelita zachwiał się i wpadł do grobu. Po czterech dniach od tego wypadku o. Daniel zmarł. Będąc w kibucu Lochamei Hagetaot, widzieliśmy w tamtejszej księgarni świeżo wydaną w Izraelu książkę o życiu i działalności o. Daniela Rufeisena. A więc w końcu jakoś został w swojej ojczyźnie zaakceptowany.
Chwile autentycznego polsko-izraelskiego zbratania przeżyliśmy na koniec w domu Haliny i Henryka Birenbaumów w Hercliji pod Tel Awiwem. Halina, znana izraelska pisarka pisząca po polsku, więźniarka Majdanka i Oświęcimia, autorka wielokrotnie wznawianej w Polsce i tłumaczonej na inne języki (ostatnio nawet na japoński) wstrząsającej i pięknej autobiografii „Nadzieja umiera ostatnia”, i kilku innych książek – napisała specjalnie dla „Więzi” tekst o pielgrzymce Papieża. Kiedy dowiedziała się, że będziemy w jej kraju, zaprosiła całą naszą 32-osobową grupę do swego domu.
Zjawiliśmy się w Hercliji ostatniego wieczoru naszej podróży, właściwie już niemal o północy. Halina i Henryk przyjęli nas ze staropolską (a może właśnie izraelską?) gościnnością. Zasiedliśmy wszyscy wygodnie, a na stole pojawiły się różne przysmaki, doskonałe wino i pyszna, zmrożona cytrynówka.
W trakcie biesiady Halina opowiedziała nam o swoich spotkaniach z grupami izraelskiej młodzieży, którym towarzyszy często w podróżach do Polski – odwiedza wraz z nimi Warszawę, Treblinkę, Majdanek, Oświęcim, dzieląc się prawdą o tragicznych przeżyciach czasu wojny. „Powiedz nam, czy to prawda, że wszyscy Polacy to antysemici?” – pytają niekiedy izraelscy chłopcy i dziewczęta. „Zobaczcie, ilu mam w Polsce przyjaciół” – odpowiada na to Halina. Jej świadectwo jednak nie wszystkim w Izraelu się podoba– są tu także nacjonaliści, którzy uważają inne narody za coś gorszego od Żydów i którym zależy na podsycaniu niechęci do Polaków.
Temu, co mówiła Halina, przysłuchiwał się z uwagą Aharon Tamir, który zawsze starał się nam towarzyszyć w ważniejszych chwilach. I on z kolei zabrał głos. Dziękował nam wszystkim, ale w szczególny sposób dziękował Agnieszce Magdziak-Miszewskiej – za ich współpracę od trzech lat (Agnieszka była w tym czasie doradcą premiera Buzka), która zaowocowała zmianą koncepcji Marszu Żywych i stopniowym otwieraniem go na udział Polaków, zwłaszcza polskiej młodzieży. Agnieszka odpowiedziała, dziękując za dobrą współpracę Aharonowi Tamirowi: „Jestem świadoma, że panu przyszło przełamywać po swojej stronie o wiele większe trudności i opory, niż mnie po stronie polskiej”.
Oto przykład, pomyślałem sobie w duchu, jak dobre owoce przynosi postawa, do jakiej zachęca nas Jan Paweł II – aby zawsze starać się walczyć „o coś”, a nigdy nie walczyć „z kimś”.
Jeśli istotnie w dialogu polsko-żydowskim najbardziej liczą się dziś spotkania człowieka z człowiekiem, to nasza podróż-pielgrzymka do Ziemi Świętej-Izraela z pewnością także i pod tym względem miała sens.