Główna partia opozycyjna zaproponowała wreszcie jakieś koncepcje programowe i to odnoszące się do sfery tak istotnej jak płace Polaków. Pomysły PO wymagają jednak solidnego przedyskutowania i rewizji.
Jedną z nielicznych publicznych korzyści zeszłotygodniowego maratonu sejmowych dyskusji oraz weekendowych konwencji było to, że w ich trakcie padły pojedyncze pomysły programowe. Jest więc o czym dyskutować, wychodząc poza rytualny schemat połajanek między władzą a opozycją.
Jedną z takich propozycji zapowiedzianych przez Grzegorza Schetynę podczas piątkowej dyskusji nad wotum nieufności dla premiera Morawieckiego były zręby programu „Wyższe płace”. Miałby on służyć podniesieniu zarobków Polaków oraz ograniczeniu skutków rosnącej drożyzny, za którą odpowiedzialność posłowie PO przypisują obecnie realizowanej polityce. Filary programu to obniżenie stawek podatków dochodowych dla Polaków w obecnych 32 i 18 do 24 i 10 z jednej strony, a z drugiej – dopłaty do wysokości 500+ dla mniej zarabiających Polaków (z dopłaty miałyby skorzystać osoby, których wynagrodzenie jest mniejsze niż dwukrotność płacy minimalnej, czyli w 2019 roku byłoby to około 4500 zł brutto).
Czy to dobry pomysł odpowiadający na potrzeby Polaków?
Niskie płace – część szerszego problemu
Faktycznie, współcześnie (także) w Polsce mamy problem ze stosunkami pracy. Patrząc z lotu ptaka, w wielu krajach rozwiniętych można dostrzec spadek siły przetargowej i ogólnie pozycji pracowników względem pracodawców. Sprzyjają temu globalizacja i zmiany technologiczne stawiające w niekorzystnym położeniu zwłaszcza pracowników nisko kwalifikowanych, których praca wystawiona jest na konkurencję z regionami, gdzie koszty pracy są jeszcze niższe.
Słabej pozycji przetargowej pracowników, których produktywność jest wyceniana niewysoko, towarzyszą zaś wysokie nierówności dochodowe, podważające stabilność systemów społecznych i politycznych w wielu krajach Zachodu. Dlatego też obszar stosunków pracy może być jednym z kluczowych dla rozwiązywania lub choćby łagodzenia wielu dzisiejszych problemów cywilizacyjnych, z jakimi mierzą się kraje rozwinięte. O procesach tych – w odniesieniu zarówno do naszego kraju, jak i świata – barwnie i całościowo pisze Rafał Woś w książce „To nie jest kraj dla pracowników”.
Obszar stosunków pracy może być jednym z kluczowych dla rozwiązywania lub choćby łagodzenia wielu dzisiejszych problemów cywilizacyjnych, z jakimi mierzą się kraje rozwinięte
Jednak poziom i struktura płac to tylko jeden z wymiarów problemu. W Polsce wszak mamy do czynienia z szeregiem barier i patologii natury strukturalnej. Jednym z problemów są choćby praktyki obchodzenia kodeksu pracy przy udziale form zatrudnienia niestandardowego, znacznie słabiej (różnie w zależności od formy zawartej umowy) chroniących osobę pracującą. Inną kwestią może być bariera wejścia na rynek pracy (zwłaszcza młodych ludzi), powiązana choćby z niedopasowaniem podaży i popytu na pracę w danych profesjach. Polski rynek pracy cechuje także jeden z niższych wskaźników zatrudnienia pracowników w wieku 50+, co rzutuje na bezpieczeństwo socjalne pojedynczych osób oraz generalną kondycję rynku pracy i systemu zabezpieczeń społecznych. Wśród problemów można wymienić także przepracowanie (godzinowy wymiar pracy Polaków jest jednym z najwyższych w Europie) oraz jednoznacznie patologiczne praktyki dyskryminacji (np. ze względu na płeć) i mobbingu.
Tę wyliczankę można byłoby jeszcze długo kontynuować. Ogólnie problemem jest też niejednorodność, wręcz segmentacja na rynku pracy, nieco utrudniająca wspólne definiowanie problemów, choć niektóre z nich – jak te wskazane wcześniej – mogą być dostrzegane z różnych punków widzenia. Kwestie płacowe mogą jawić się jako przynajmniej dla wszystkich czytelne i zrozumiałe. Wszak chęć zarabiania więcej jest dość powszechnym życzeniem wielu ludzi. Należy jednak pamiętać, że problem płac warto umiejscawiać w szerszym kontekście stosunków pracy i wyzwań, przed jakimi stoimy.
Słuchając wypowiedzi liderów Prawa i Sprawiedliwości (którzy na styczeń również zapowiedzieli propozycje na rzecz podniesienia dochodów Polaków) i Platformy Obywatelskiej, trudno było dostrzec wolę bardziej całościowego spojrzenia na tę sferę, a bardziej można było odczuć typowo wyborcze podejście „Wybierzcie nas, a wasze kieszenie okażą się pełniejsze”.
Czy możemy sobie pozwolić na radykalne zmniejszenie podatków?
Mimo wszystko jednak to Platforma Obywatelska zdobyła się na zarys programu zmian, których najważniejsze założenia zaprezentowano. Zastanówmy się nam nimi.
Zawsze mam wątpliwość, gdy którakolwiek opcja polityczna jednym tchem sugeruje radykalne zmniejszenie obciążeń podatkowych i wprowadzenie nowych świadczeń, które pociągałyby za sobą pokaźne skutki wydatkowe dla finansów publicznych. Pojawia się pytanie o możliwość zbilansowania tych działań. Skąd weźmiemy pieniądze na nowe świadczenia dla szerokiej grupy osób, skoro drastycznie uszczuplimy – już i tak na tle porównawczym niskie – wpływy podatkowe? Albo też kosztem jakich innych cięć się to odbędzie?
Warto też raz jeszcze przypomnieć szerszy kontekst fiskalny w Polsce. Otóż wbrew narracji, że mamy w Polsce wysokie podatki i to one stanowią hamulec dla rozwoju ekonomicznego obywateli i całego społeczeństwa, wpływy podatkowe już teraz są w Polsce relatywnie skromne. Stanowią około 5 punktów procentowych mniejszy udział w PKB niż wynosi unijna średnia. U nas jest to nieco ponad 35,1 proc. PKB, podczas gdy średnia dla krajów Unii Europejskiej to ponad 40,2 proc. w 2017 roku. A ta średnia jest zaniżana przez takie kraje jak Rumunia czy Bułgaria, gdzie wielkość wpływów podatkowych spada poniżej 30 proc. PKB. W krajach, do których poziomu rozwoju społeczno-ekonomicznego aspirujemy, przychody te sięgają znacznie większego procenta krajowego bogactwa. Można przyjąć wprawdzie, że w krajach o naszym poziomie rozwoju wielkość podatków i ich struktura powinny być ustalane nieco inaczej niż u rozwojowych liderów, którzy bycie krajem na dorobku mają już dawno za sobą. Ale takie postawienie sprawy nie musi oznaczać, że i tak proporcjonalnie skromne dochody podatkowe dla budżetu jeszcze bardziej należy obniżać.
Słuchając wypowiedzi liderów Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej, trudno było dostrzec wolę bardziej całościowego spojrzenia na sferę płac. Bardziej można było odczuć typowo wyborcze podejście „Wybierzcie nas, a wasze kieszenie okażą się pełniejsze”
Ciekawe też, że Platforma Obywatelska chce obniżać jeden z bezpośrednich podatków – PIT, choć już teraz (co również różni nas od wielu krajów rozwiniętych) podatki bezpośrednie stanowią niski udział w relacji do podatków pośrednich (jak VAT). Do tego dochodzi stosunkowo u nas płaska struktura obciążeń podatkowych – grupy zamożniejsze uiszczają na rzecz państwa proporcjonalnie do swych dochodów niewiele więcej niż te mniej zamożne. A bywa, że nawet mniej – w związku z korzystaniem z różnych sztuczek i kruczków w ramach strategii tzw. podatkowej optymalizacji.
Zauważmy, że w wielu krajach rozwiniętych występuje większa progresja podatkowa z większą liczbą stawek podatkowych i wyższą stawką dla majętnych obywateli. Zaprezentowany pomysł Platformy nie tylko jej nie podnosi, ale zakłada daleko idące ograniczenie zobowiązań grup zasobniejszych do dzielenia się z domeną publiczną. Czyż nie jest to zagrożenie dla realizacji przez państwo swoich licznych funkcji, które przecież – aby pełniono je sprawnie – wymagają odpowiedniego doinwestowania?
Dodatek dla niższych płac i szereg wątpliwości
Na pierwszy rzut oka bardziej atrakcyjny może być drugi człon koncepcji „Wyższych płac” – dodatki dla osób zarabiających nie więcej niż dwukrotność płacy minimalnej. O ile dobrze zrozumiałem, osoby otrzymujące minimalne uposażenie dostawałyby 500 złotych dodatku, a w przypadku osób nieco zamożniejszych, ale których dochody nie przekraczały dwukrotności tej kwoty, wysokość dodatku byłaby stopniowo obniżana. Autorzy koncepcji podkreślają przy tym, że trzeba sprawić, aby opłacało się pracować.
Zarówno sama propozycja, jak i wspierająca ją argumentacja mogą budzić, po zastanowieniu, pewne wątpliwości. Czy niskie, zwłaszcza w pewnych grupach, wskaźniki zatrudnienia mamy dlatego, że ludziom nie opłaca się pracować? Nie zawsze. Często ludzie nie podejmują pracy, bowiem natrafiają na bariery dostępu. Niżej podpisany jest zresztą przykładem, że w wyuczonym zawodzie, w którym zdobyło się wieloletnie doświadczenie, można po prostu nie móc pracy otrzymać i to nie skromna wysokość stawek jest barierą. Tym niemniej faktycznie mamy problem z tym, że część pracujących zarabia autentycznie mało w relacji do potrzeb, aspiracji, kwalifikacji, wysiłku wkładanego w pracę czy jej społecznej użyteczności. Znam osobiście sporo zaangażowanych w to, co robią, ludzi o niemałych kwalifikacjach, którzy balansują na granicy płacy minimalnej lub niewiele ponad nią.
Mamy też socjologicznie i ekonomicznie opisane zjawisko pracujących biednych, którzy mimo wykonywania aktywności zawodowej, pozostają w stałym zagrożeniu ubóstwem. Propozycję PO można uznać więc za próbę wyjścia naprzeciw temu problemowi. Dobrze też, że oferty nie zawężono do tych, którzy pobierają minimalne wynagrodzenie, a rozszerzono o osoby, które zarabiają nieco więcej. Pytanie czy w tych ramach wsparcia zmieścić mają się także osoby nie podlegające regulacjom płacy minimalnej, czyli osoby pracujące, ale nie mające umowy o pracę? Wszak w tej grupie zagrożenie trudną sytuacją ekonomiczną mimo wysiłku wkładanego w pracę jest szczególnie wysokie.
Wbrew narracji, że mamy w Polsce wysokie podatki i to one stanowią hamulec dla rozwoju ekonomicznego obywateli i całego społeczeństwa, wpływy podatkowe już teraz są w Polsce relatywnie skromne
Kolejna wątpliwość jest taka, czy – w powiązaniu z zawartą w punkcie pierwszym programu zapowiedzią redukcji obciążeń podatkowych – wprowadzenie tego nowego dodatku 500+ dla całkiem szerokiej rzeszy pracowników (w widełkach między minimalną płacą a jej dwukrotnością mieści się około 60 proc. pracowników) nie odbyłoby się bez cięć w takich sferach jak służba zdrowia, edukacja czy polityka społeczna? A pamiętajmy, ze z punktu widzenia interesu niezamożnych pracowników i ich rodzin sprawnie działające i dostępne działanie usługi publiczne (co wymaga nakładów) mają ogromne znaczenie. Liczy się nie tylko kwota, jaką dostajemy do ręki, ale też to, czy możemy bez wydrążenia własnej kieszeni lub zadłużania się ponieść wydatki zdrowotne, zapewnić edukację dzieciom czy opiekę seniorom.
Generalnie w koncepcji Platformy nacisk bardzo silnie położono na stronę podatkowo-dochodową, podczas gdy z punktu widzenia także celów zatrudnieniowych dziś nie mniej ważne jest otoczenie usługowo-instytucjonalne. To właśnie przykładowo w niewystarczającym dostępie do nieodpłatnych lub niskopłatnych usług opiekuńczych leży część przyczyn tego, że wskaźnik zatrudnienia (zwłaszcza kobiet) w wieku produkcyjnym jest w Polsce poniżej unijnej poprzeczki.
Kolejny problem z propozycją 500-złotowego dodatku dla mało zarabiających jest taki, że jest to mechanizm utrwalający przyzwyczajenie pracodawców, by część pracowników słabo wynagradzać. Nadal będzie można płacić grosze części grup zawodowych i to już z czystszym sumieniem, bo przecież państwo i tak tym ludziom dopłaci. Na ten problem zwraca uwagę m.in. zajmująca się rynkiem pracy w „Gazecie Wyborczej” Adrianna Rozwadowska. Może to zresztą przełożyć się także negatywnie na zdolność naszej gospodarki do modernizacji i innowacyjności. Skoro można uzyskiwać zysk niskim kosztem, słabe będą bodźce do podnoszenia produktywności i innowacyjnych rozwiązań po stronie przedsiębiorców. A to stoi w sprzeczności z naszymi celami rozwojowymi, zwłaszcza w dłuższej perspektywie czasowej.
Aczkolwiek, jak przekonuje prof. Michał Brzeziński z Instytutu Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, dopłacanie do niskich wynagrodzeń z budżetu państwa jest praktyką wielu krajów na Zachodzie i w jego opinii jest to zasadniczo dobre rozwiązanie. Myślę, że warto by było przyjrzeć się różnym stosowanym za granicą wariantom tej polityki, jej instytucjonalnemu otoczeniu i skutkom (także tym ubocznym) oraz zastanowić się, które modele najtrafniej mogłyby pasować do specyfiki polskiego rynku pracy.
*
Na koniec warto jednak docenić, że partia opozycyjna zaproponowała wreszcie jakieś koncepcje programowe i że odnoszą się one także do sfery, która dotyczy w sposób uświadomiony bardzo dużej grupy mieszkańców i w której faktycznie mamy wiele do zrobienia. Sama koncepcja wymagałaby jednak przedyskutowania i zapewne rewizji, a także proponowania możliwie całościowych alternatyw. Może to zadanie bardziej dla – nieobecnej w parlamencie – lewej strony politycznego spektrum, tym bardziej, że praca jest wszak historycznie jądrem zainteresowań środowisk o tej orientacji ideowej.