To powstanie nie jest zbyt popularne poza Wielkopolską. Wszak nie lubimy tych, którym się udało.
Nie mieliśmy szczęścia w naszych narodowych zrywach. Szczęścia? A może zabrakło rozumu? „Szlachta na koń wsiędzie. Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie”. Sędzia Soplica mógłby być patronem polskiej irredenty, amalgamatu bohaterstwa, idealizmu i ofiarności pomieszanych z lekkomyślnością, brakiem rozsądku i dobrej organizacji. Jakże wyraźnie mówił o tym książę Adam Czartoryski: „trzeba nam powstania silnego, powszechnego i w porę zrobionego”. Miał rację przywódca Hotelu Lambert – polskie zrywy w XIX stuleciu miały tę słabość, że były co prawda ofiarne, ale bynajmniej nie powszechne i nade wszystko nie „w porę zrobione”.
Powstanie wielkopolskie zdaje się mało romantyczne, jakby niepolskie, również dlatego, że było jednym z nielicznych zwycięskich. Co o tym zdecydowało? Najlepiej odpowiedzieć na to pytanie poprzez odwołanie do przytoczonego powyżej zdania księcia Adama: powstanie zwyciężyło, bo było powszechne i „w porę zrobione”. Powszechne, gdyż nigdy wcześniej nie udało się tak wyraźnie zaangażować do udziału w walce o niepodległość mieszkańców wsi. Dla nich sprawa polska – sprawa powstańcza – była bowiem dotąd sprawą pańską, z którą się nie utożsamiali. Tak było wszędzie, ale nie w Wielkopolsce. Tutaj już w XIX stuleciu wśród chłopów rozwinęła się silna świadomość narodowa, znacznie wcześniej niż na terytorium innych zaborów.
Nigdy wcześniej nie udało się tak wyraźnie zaangażować do udziału w walce o niepodległość mieszkańców wsi
Gdy chłop spod Tarnowa mówił o sobie, że jest „tutejszy”, albo „cysarski”, chłop spod Poznania nie miał wątpliwości, że jest członkiem tej samej wspólnoty narodowej co mieszkaniec dworu szlacheckiego. Przeto gdy władze powstańcze w styczniu 1919 roku ogłosiły pobór do Armii Wielkopolskiej, synowie chłopscy masowo się do niej zgłaszali. Pośród wszystkich, bez względu na płeć i wiek, mieszkańców Wielkopolski aż 20 procent aktywnie zaangażowało się w działania powstańcze!
Był to efekt długoletniej pracy organicznej wielkopolskich elit, które wcześniej niż w innych dzielnicach Polski zrozumiały, że nie będzie wolnej Polski bez nowoczesnego narodu, a ten nie ma szans istnieć bez świadomych swej polskości mieszkańców wsi. Taki był odłożony w czasie zysk z kapitału aktywności księży Augustyna Szamarzewskiego i Piotra Wawrzyniaka oraz takich bohaterów pracy u podstaw, jak Hipolit Cegielski, Karol Marcinkowski i wielu innych.
Jednak powszechność powstańczego zrywu Wielkopolan nie przyniosłaby zapewne sukcesu, gdyby zabrakło szczęśliwej koniunktury międzynarodowej. To właśnie ona dała szansę odbudowy niepodległej Polski i włączenia do niej ziem byłego zaboru pruskiego, bez niej bowiem znów bylibyśmy osamotnieni i skazani na porażkę. Jakkolwiek brzmi to dziś brutalnie, koniunktura ta nie zaistniałaby bez wielkiego światowego konfliktu, bez wojny, w którą zaangażowaliby się nasi zaborcy, inaczej nie było bowiem szans na pęknięcie tego porządku europejskiego, który więził nas od schyłku XVIII stulecia. Rozumiał to dobrze Adam Mickiewicz, gdy w swej „Litanii Pielgrzymskiej” modlił się nieco dziś bluźnierczo brzmiącymi słowy: „O wojnę powszechną za wolność ludów. / Prosimy Cię Panie!”.
To właśnie rozpętana w 1914 roku wojna miała się dla nas stać spełnieniem mickiewiczowskiej modlitwy. Austria i Niemcy stanęły w niej po jednej stronie, Rosja po drugiej – i choć wydawało się to nierealne, dla żadnego z tych państw nie zakończyła się ona sukcesem. Dało to Polakom niewyobrażalną wcześniej szansę odbudowania państwa zjednoczonego z ziem wszystkich trzech zaborów. Szansę, wobec której stanęli także Wielkopolanie.
Na początku listopada 1918 roku w Niemczech wybuchła rewolucja, w wyniku której niemiecka lewica, socjaldemokraci i komuniści obalili cesarstwo i utworzyli republikę, później zwaną weimarską. Jedną z pierwszych decyzji nowych niemieckich władz było podpisanie 11 listopada 1918 roku pod francuskim miastem Compiègne kończącego wojnę rozejmu. Mieszkańcy Wielkopolski, formalnie ciągle będącej częścią Niemiec, ujrzeli szansę oderwania swej dzielnicy od terytorium dotychczasowego zaborcy i zjednoczenia z odradzającym się wówczas państwem polskim.
Niektórzy uważali, że należy zdać się na wyrok państw zwycięskich, które miały rozstrzygnąć o losie pokonanych Niemiec podczas rozpoczynającej się z początkiem 1919 roku konferencji pokojowej w Paryżu, inni – pozostający raczej w mniejszości – pragnęli zbrojnego zrywu. Ten zryw, powstanie rozpoczęte w okolicznościach dość przypadkowych, w pamiętny piątek 27 grudnia 1918 roku, wcale nie musiał zakończyć się sukcesem. Powstańcy mimo początkowych sukcesów nie mieli przecież przewagi nad armią niemiecką. Sprzyjała im jednak – panująca w Niemczech w pierwszych tygodniach 1919 roku – atmosfera powojennego chaosu i anarchii.
W tych samych dniach stycznia, w których powstańcy opanowywali kolejne miasta Wielkopolski, na ulicach Berlina trwała rewolucja komunistycznego Związku Spartakusa i mało kto zaprzątał sobie głowę wydarzeniami w zbuntowanej Provinz Posen. Jednak już na wiosnę 1919 roku, po pacyfikacji rewolucyjnych nastrojów, Niemcy szykowali (pod kryptonimem „wiosenne słońce”) kontrofensywę, która nie tylko zgniotłaby zapewne siły powstańcze, ale mogłaby również zagrozić kiełkującej dopiero polskiej państwowości. Udało się temu zapobiec tylko dlatego, że zwycięskie mocarstwa, przede wszystkim Francja, zmusiły Niemcy, aby w ramach podpisanego w Trewirze układu przedłużającego rozejm zgodziły się na zawieszenie broni z armią powstańczą.
Gdy później w Paryżu decydowano o kształcie niemiecko-polskiej granicy i zapisywano to w tekście traktatu wersalskiego, Wielkopolska pozostawała pod kontrolą powstańców. Z całą pewnością wpłynęło to na decyzję o włączeniu tych ziem w skład państwa polskiego. Powstanie zwyciężyło, bo wybuchło i zakończyło się „w porę” – gdy interes Polski był zbieżny z interesem mocarstw. Nieczęsto zdarzał nam się taki los na historycznej loterii.
Powstania narodowe są z reguły ukazywane jako przejaw polskiego romantyzmu politycznego, arcypolskiego „rzucania się z motyką na księżyc” i jakże poruszającej maksymy: gloria victis – „chwała zwyciężonym”. Powstanie wielkopolskie, powstanie „w porę zrobione”, to wyjątkowy w naszych dziejach moment zespolenia polskiego romantyzmu z pozytywistycznym realizmem w wyjątkowo dla nas szczęśliwych okolicznościach. Może dlatego nie jest zbyt popularne poza Wielkopolską – wszak nie lubimy tych, którym się udało.
Powstanie Wielkopolskie nie jest mniej popularne niż Powstania Śląskie, które nie odniosły takiego sukcesu (nie mówiąc o arcyromantycznym i katastrofalnym Powstaniu Krakowskim z 1846,. Tak więc teza Autora upada i jest co najwyżej objawem lekkiej alergii na romantyzm (w odróżnieniu od ciężkiego przypadku p.prof.Marii “Jak ja nienawidzę mesjanizmu” Janion).