Ogród społeczny to fragment zieleni miejskiej, który chcemy zagospodarować, aby nie był już dłużej zwykłym trawnikiem czy śmietnikiem – mówi architekt Dariusz Śmiechowski.
Ewa Buczek: O tym, jak wygląda przestrzeń wokół nas, decydują w dużej mierze urzędnicy – na szczeblu samorządowym i centralnym. Czy tak musi być?
Dariusz Śmiechowski: Rzeczywiście, zdaniem wielu ludzi to głównie urzędnicy są odpowiedzialni za to, co się dzieje w naszej przestrzeni zurbanizowanej, natomiast nie jest to jedyny możliwy scenariusz. Współtworzyć przestrzeń wspólną mogą instytucje, organizacje pozarządowe, fundacje, ale również grupy nieformalne, a nawet pojedyncze osoby. Potrzebne są tu wrażliwość na wartości przestrzeni, spory udział profesjonalistów i rzeczywista odpowiedzialność. Decydowanie o tym, co dzieje się w naszym krajobrazie, bez ustalonych wspólnie sensownych zasad może skutkować chaosem.
A jakie konkretnie mamy możliwości działania?
– Jeśli się zrzeszymy lub reprezentujemy jakąś instytucję, mamy prawo stawać jako strona w sytuacjach, które tego wymagają, czyli np. występować w postępowaniach administracyjnych dotyczących wydawania warunków zabudowy dla nowych inwestycji. Każdy zaś może uczestniczyć w procesach planowania przestrzennego, chociaż zakres i skuteczność takiego uczestnictwa są dość ograniczone. Możemy również działać w sposób bardziej „miękki” – wychodzić z własną inicjatywą do lokalnych władz, zdobywać fundusze samorządowe lub środki zewnętrzne, włączać się w różne projekty. Dróg jest wiele, ale najważniejsze, żebyśmy się angażowali, a najlepiej robić to, właśnie organizując się oddolnie i wykorzystując możliwości instytucjonalne.
I chyba coraz częściej to się udaje, bo w ostatnich latach w wielu miastach Polski można zaobserwować rozkwit ruchów miejskich, które łączą lokalnych aktywistów. Czy to znaczy, że przepracowaliśmy już w sobie tę niechęć do wolontariackiej pracy na rzecz dobra wspólnego, która nam została w spadku po wielu latach obowiązkowych „czynów społecznych” w PRL? Znowu chce nam się działać?
– Jako społeczeństwo jesteśmy dziś na pewno inni niż wtedy, gdy byliśmy wdrażani do wykonywania tylko tego, co mamy wykonywać zgodnie z życzeniem władz. Spora grupa młodych ludzi chce się angażować. Czują, że mają większą siłę sprawczą – coraz częściej wchodzą też do struktur samorządowych. Zwróćmy uwagę, że w minionym ustroju wszelkie czyny społeczne były organizowane odgórnie i choć w oficjalnej narracji cieszyły się aprobatą społeczną, to przecież ona też była sztucznie generowana. I to jest podstawowa różnica między tamtym działaniem a dzisiejszym. Teraz na przykład identyfikujący się z jakimś miejscem ludzie robią coś głównie dlatego, że ich to pasjonuje, że chcą coś zmienić w swoim otoczeniu – uprzątnąć zaniedbane podwórko, zasadzić kwiaty lub założyć ogród społeczny. Nazywa się ich często aktywistami, a przecież taka postawa powinna być normalna, codzienna, nie powinna dziwić.
OGRÓD JAKO MIEJSCE SPOTKAŃ
Ogrody społeczne to nowy, ale coraz popularniejszy element w krajobrazie polskich miast. Jak założyć taki ogród?
– Ogród nie powstanie, jeśli nie zbierze się grupa ludzi, którzy chcą coś robić razem, w dużej mierze fizycznie. Zdarza się, że takie miejsce rodzi się z protestu, gdy pojawia się pilna potrzeba ochrony jakiejś przestrzeni, np. przed zabudową, która mogłaby zniszczyć jej tożsamość. Niekiedy ludzie chcą zablokować inwestycję deweloperską w miejscu, gdzie rosną drzewa, mieszkają ptaki, czyli jest to obszar przyrodniczo ciekawy i bogaty. Takie działanie zainicjowane przez garstkę osób – nawet jeśli towarzyszy mu motywacja na pozór negatywna – może być początkiem czegoś nowego, pozytywnego, z czego skorzysta nie tylko lokalna społeczność. Najczęściej jednak ogród społeczny to po prostu fragment zieleni miejskiej, który chcemy zagospodarować, aby nie był już dłużej zwykłym trawnikiem czy śmietnikiem.
Nie wiem, dlaczego miasto miałoby być betonową pustynią. To brzmi strasznie!
Przy tworzeniu ogrodu te dwa elementy są kluczowe: ludzie i miejsce. O ile grupy zakładające ogrody są dość liczne, zwłaszcza w większych miastach, o tyle gorzej jest z miejscami, bo nie wystarczy wypatrzyć odpowiedni skrawek ziemi – trzeba jeszcze sprawdzić, do kogo on formalnie należy, jaki jest jego status (i chodzi tu nie tylko o jego historię, ale też o wizje jego przyszłości tworzone przez różnych interesariuszy). Może się zdarzyć, że początkowy wielki zapał inicjatorów zderzy się ze stanowiskiem lokalnej administracji, która ma inne plany wobec danego terenu. Warto jednak próbować się porozumieć, dyskutować, mediować, negocjować.
Jak funkcjonuje ogród społeczny? Można tam uprawiać owoce i warzywa czy to raczej przestrzeń służąca rekreacji?
– To się wiąże i z jednym, i z drugim. Uprawa oparta jest zarówno na roślinach użytkowych, jak i ozdobnych. Chodzi o to, żeby było pięknie, ale też żeby można było zebrać i zjeść wyhodowane dzięki własnej pracy warzywa, owoce czy zioła. Tutaj warto jednak dodać, że nie każda przestrzeń musi być w ten sposób wykorzystywana. Są takie miejsca, najczęściej miejskie nieużytki, którymi warto się zainteresować pod kątem zagospodarowania, ale są też takie, które należy zaledwie posprzątać, nie niszcząc istniejącego habitatu, by pozostawić je w dużym stopniu niezmienione, jako ostoje dzikiej przyrody. Niektóre obszary nietknięte od lat ludzką ręką powinniśmy po prostu chronić, żeby zostały takie, jakie są.
Enklawy dzikiej przyrody na betonowej pustyni miasta?
– Można też tak to ująć, choć nie wiem, dlaczego miasto miałoby być betonową pustynią. To brzmi strasznie! A wracając do ogrodów społecznych, warto zwrócić uwagę na trzy podstawowe aspekty tej idei. O dwóch już wspominałem: pierwszy jest użytkowy i łączy się z poszukiwaniem piękna w roślinach, których plony możemy wykorzystać; drugi to ochrona dzikiej przyrody miejskich nieużytków. Trzeci – nie mniej istotny – to aspekt społeczno-kulturalny: ludzie chcą się spotykać i te spotkania muszą się odbywać w przyjaznej przestrzeni. Możemy nazywać ją „trzecim miejscem”, czyli takim, które nie jest ani domem, ani szkołą czy miejscem pracy. Z tym zastrzeżeniem, że nie jest to trzecie miejsce w sensie oficjalnym, w jakim za takowe uznajemy na przykład dom kultury czy bibliotekę. Chociaż pojawiają się też pomysły łączące wszystkie te obszary, np. lokalna biblioteka z ogródkiem, który jest jednocześnie letnią czytelnią i ogrodem społecznym.
Dariusz Śmiechowski – architekt, autor i współautor projektów realizowanych w Polsce i za granicą, obejmujących problematykę od urbanistyki do detalu. Zajmuje się ideą projektowania w nurcie zrównoważonego rozwoju, publicystyką i krytyką architektoniczną oraz nowymi formami edukacji architektonicznej. Wykładowca na Wydziale Architektury Wnętrz Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Członek międzynarodowej organizacji „Playce” (www.playce.org) zajmującej się edukacją architektoniczną dzieci i młodzieży, stały współpracownik miesięcznika „Architektura”.
Fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź”, zima 2018.