Jesień 2024, nr 3

Zamów

Przed setną rocznicą

Prezydent Andrzej Duda przemawia podczas Święta Niepodległości na pl. Piłsudskiego w Warszawie 11 listopada 2017 r. Fot. Rafał Zambrzycki / Kancelaria Sejmu

Obchody Stulecia Niepodległości wyobrażam sobie na trojaki sposób: radosne festyny, żałobne medytacje, intelektualne dyskusje. Nic z tego. Po raz kolejny okazało się, że PiS potrafi zepsuć nawet to, czego z pozoru zepsuć się nie da.

Jest taka słynna anegdota teatralna o tym, jak Kalina Jędrusik w przerwie próby zapaliła na scenie teatru papierosa; kiedy zwrócił jej uwagę dyżurny strażak, odparła z wdziękiem „odp… się, strażaku”; zaskoczony strażak odszedł, ale po jakimś czasie wrócił i odpowiedział jej grubym słowem, tyle że na miejscu Jędrusik stała już inna aktorka; ta poskarżyła się dyrektorowi teatru, że strażak ją zelżył; dyrektor zatem pofatygował się osobiście do strażaka i zrobił mu karczemną awanturę. Tylko że to był już inny strażak.

Ta historia przypomina mi się niestety, gdy myślę o nadchodzącej rocznicy 100-lecia Niepodległości. Rządząca partia, będąca czymś w rodzaju Chjeno-Piasta (czyli przedwojennej antypiłsudczykowskiej prawicy), chce uczcić piłsudczykowskie święto 11 listopada, ale czyni to tak niezgułowato, że w rezultacie oddaje je w ręce spadkobierców ONR-u, który Piłsudski, jak wiadomo, zdelegalizował. I jeszcze na koniec, na cztery dni przed obchodami, władza znów postanawia je przejąć i zaprasza na „biało-czerwony marsz”. Historia Polski, jeśli wpadnie w ręce mistyfikatorów i mitomanów, zmienia się w farsę. Przykre, bo rocznica jest okrągła i wypadałoby zorganizować przy tej okazji obchody mające jakiś sens. Niestety, nie tym razem.

Ideologia PiS-u szantażuje nas przy tym bardzo szczególnym rozumieniem patriotyzmu. Jego cechę charakterystyczną stanowi fakt, że to nie tyle uczucie czy uwewnętrzniona wartość, ile manifestowana postawa. Moja polskość „liczy mi się”, jeśli uczestniczę w określonych rytuałach czy praktykach społecznych, używam określonych fraz.

Skrywa się za tym prawdopodobnie pewien zamysł socjotechniczny: w wyrażającej jakoby miłość do ojczyzny odmianie języka, w marszach i wspólnym śpiewie nie wytwarza się raczej postawa krytyczna. Co więcej, w podnieceniu wspólną celebracją łatwo uznać kogoś dociekliwego za wroga i zdrajcę; pytającego o przyszłość – za kwestionującego wartość przeszłości; znającego historię ojczystego kraju głębiej niż w wersji czytankowej – za szerzącego „pedagogikę wstydu”. Gdy nie jest niczym wstydliwym mężne przyznanie, że naszym przodkom wiele się udało, ale niemało też przetracili, a procentowy stosunek świętych i łajdaków nie odbiegał u nas od średniej światowej.

Wolny naród powinien mieć odmienne formy świętowania niż naród zniewolony. Inaczej rodzi się podejrzenie, że nie rozumie sam siebie

Tak, chciałbym, żeby Stulecie Niepodległości było świętem tyleż radosnym, co refleksyjnym. Warto byłoby na rozmaite sposoby ucieszyć się faktem, że przez lata rozbiorów polskość nie roztopiła się w morzu słowiańszczyzny pod panowaniem Moskwy, ani nie uległa germanizacji; że nim doszło do kolejnej wojny światowej, udało się scalić aż do tego stopnia rozmaicie ukształtowane części państwa, przynależne przez półtora wieku do trzech różnych zaborców; że przy wielkich stratach przetrwaliśmy jako wspólnota  hitlerowską okupację, a potem nie daliśmy się zsowietyzować; że spolonizowaliśmy skutecznie ziemie zachodnie; że specyficzne warunki „najweselszego baraku” w obozie (socjalistycznym) zaowocowały kulturą polską różnorodną i atrakcyjną; że wychodzenie z komunizmu w 1989 roku obyło się bez ofiar; że przez 30 lat suwerenności udało nam się wstąpić do NATO i Unii Europejskiej, a dzięki pomocy tej ostatniej tak wiele nadrobić z cywilizacyjnych zapóźnień.

Należałoby równocześnie godnie opłakać ofiary i straty: od polskich żołnierzy trzech armii, którzy strzelali do siebie w okopach I wojny, przez walczących ze sobą potomków obywateli I Rzeczypospolitej – Ukraińców, Litwinów i Polaków – gdyż stosunki narodowościowe nie pozwalały po 1918 roku inaczej wyznaczyć granic; ofiary zamachu majowego, konfliktów społecznych i etnicznych II RP; Żydów, ofiary Zagłady; Polaków, zamęczonych przez hitlerowskiego i sowieckiego okupanta; utracone Kresy; ofiary bratobójczych walk po 1945 roku, prześladowań w okresie stalinizmu i później, aż do końca okresu PRL, a wreszcie oderwanie od wspólnej naszej ojczyzny emigrantów politycznych z czasów po marcu ’68 i w stanie wojennym.   

Wesprzyj Więź

Wreszcie, należałoby spokojnie przegadać kilka poważnych problemów, przed którymi stoimy: na przykład co w praktyce ma oznaczać fakt, że mamy tak rozmaite światopoglądy, przekonania i obyczaje, a jednak żyjemy razem i mamy wspólne państwo, skąd niewątpliwie wynika, że jesteśmy skazani na liczne kompromisy. Albo: jak odnaleźć sensowny wzór (zestaw wzorów) dla Polaków z XXI wieku, ukryty między zapomnieniem o tradycji z jednej strony, a bezrefleksyjnym podtrzymywaniem jej starzejących się form z drugiej. Albo, czy coś nie wynika z tego, że w przeszłości najwięcej dla naszej wspólnoty uczynili ci, którzy nie czuli się zanadto nią skrępowani; że kulturę narodową tworzą artyści, konsekwentnie i od lat pomawiani zrazu o to, że tej kulturze się sprzeciwiają i zgoła ją niszczą – jak Mickiewicz i Słowacki, Prus i Wyspiański, Gombrowicz, Wajda, Holland, Tokarczuk i tak dalej. Albo: co zrobić, by odbudować sieć instytucji pośredniczących między miejscami, gdzie kultura współczesna się rodzi, a miejscami, do których winna dotrzeć, co oznacza między innymi, ale nie wyłącznie, poważniejszą niż kiedykolwiek od 30 lat rozmowę o polskiej szkole.

Tak na trojaki sposób wyobrażam sobie obchody Stulecia Niepodległości – radosne festyny, żałobne medytacje, intelektualne dyskusje. Nic z tego; po raz kolejny okazało się, że PiS potrafi s… zepsuć nawet to, czego z pozoru zepsuć się nie da. Doskonale również widać skutki anachronicznego myślenia o świecie, który w tej formacji się szerzy. To charakterystyczne manifestowanie patriotyzmu na wysokim „C”, nad którym władza ostatecznie straciła kontrolę, miało bowiem głęboki sens w warunkach opresji. Kiedy jako szesnastolatek pierwszy raz uczestniczyłem w obchodach 11 listopada – w roku 1978, gdy był to zwykły dzień roboczy, a propaganda z uporem próbowała łączyć sześćdziesięciolecie Niepodległości z 61. rocznicą Rewolucji Październikowej – msza za Ojczyznę w katedrze świętego Jana, patriotyczne śpiewy i (nielegalna) manifestacja były naturalną formą ekspresji społeczeństwa, któremu próbowano amputować część pamięci. Ale dziś nie ma antypolskiej opresji, antypolonizmu wcielonego we wszechświatowy spisek ani innej z bzdurnych iluzji, którymi się próbuje nas straszyć. Wolny naród powinien mieć odmienne formy świętowania niż naród zniewolony. Inaczej rodzi się podejrzenie, że nie rozumie sam siebie.

A ja obawiam się, że to podejrzenie jest dzisiaj słuszne.

Podziel się

Wiadomość

Oczywiście Sosnowski ma żal za to Prezydent i Pis „przejęli” marsz narodowców. Po decyzji HGW miał nadzieję że już nie będzie tego spędu „60 tyś. faszystów”. Znana jest jego „walka” z każdym przejawem nacjonalizmu, rasizmu i antysemityzmu. Po za tym nie lubi jak mu pod oknami maszerują faszyści, bo on jest intelektualistą i chce sobie medytować i dyskutować.