Zarządzana przez Małgorzatę Wassermann maszyna do przeczołgiwania ludzi akurat zacięła się na Donaldzie Tusku. Ale przecież jest gotowa przeczołgać każdego, jeśli tylko partia rządząca znajdzie w tym interes.
Miałem wątpliwą przyjemność wysłuchania obszernego fragmentu przesłuchania byłego premiera Donalda Tuska przed sejmową komisją śledczą badającą sprawę Amber Gold. Na różne aspekty tego wydarzenia można by pewnie zwrócić uwagę: o kilku sprawach się dowiedzieliśmy; Tusk opowiedział nieco o pracach swojego rządu od kuchni. Komentatorzy sceny politycznej już rozbierają słowa, które padły w trakcie przesłuchania, na czynniki pierwsze i z pewnością – czy nas to interesuje, czy nie (a pewnie większości z nas nie) – przeanalizują od strony politycznej każdy detal. Nie zrobię tego lepiej od nich, nie będę nawet próbował.
Z mojej perspektywy to przesłuchanie było w zasadzie puste. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że nie jest ono niczym innym jak tylko próbą zdyskredytowania przeciwnika politycznego. Próbą, powiedzmy to od razu, całkowicie nieudaną i w zasadzie z góry skazaną na porażkę. Od początku było bowiem zupełnie jasne, kto z tego starcia wyjdzie zwycięski: były wieloletni premier i obecny przewodniczący Rady Europejskiej czy niedoszła prezydent Krakowa. Gdyby więc wpisać to przesłuchanie w logikę walki politycznej, można powiedzieć: 1:0, a może nawet 3:0. I takie też komentarze zobaczyłem na Facebooku u znajomych: pełne satysfakcji. Doskonale ją rozumiem: Tusk wygrał pojedynek z Małgorzatą Wassermann, poradził sobie wyśmienicie, pokazał swą inteligencję i polityczną klasę.
Zastanawia mnie jednak, czy ten właśnie dominujący ton komentarzy nie wynika z przykrywającej wszystko logiki sporu politycznego, w którym takie wydarzenie siłą rzeczy rozpatruje się w zasadzie wyłącznie w kategoriach „wygrali nasi” albo „wygrali ich”. A może po prostu autorzy tych komentarzy znają jedynie krótkie relacje albo memy z celnymi ripostami Tuska i słowami bezradnej Wassermann.
Skoro tak można traktować Tuska, to przecież innych też. Nie wyłączając mnie. I dlatego podczas przesłuchania byłego premiera to właśnie strach towarzyszył mi przede wszystkim
Słuchałem sporego fragmentu przesłuchania na żywo i nie widziałem w nim przede wszystkim triumfu Tuska, choć nie wątpię, że wychodzi on z tego pojedynku z tarczą. Przede wszystkim wysłuchałem ciągnącego się długie minuty i godziny spektaklu upokarzania człowieka. W sumie trwał on siedem godzin… Insynuacje, ruganie Tuska za to, że porusza jakiś temat, choć przed chwilą o to właśnie go zapytano, komentarze przewodniczącej, do których nie dawano się ustosunkować przesłuchiwanemu, wielokrotne wyłączanie mikrofonu… Były premier nie dał się przeczołgać – to fakt. Ale przecież próbowano bardzo.
Można powiedzieć, że dla nas, jako obywateli Unii Europejskiej, te intensywne próby upokorzenia przewodniczącego Rady Europejskiej, są jakoś uwłaczające. W pewnym sensie takie traktowanie byłego premiera uwłacza nam także jako obywatelom Rzeczypospolitej, choć w tej sprawie wszyscy już chyba mamy grube skóry. Wszystkie te próby zdyskredytowania Tuska mogą oczywiście oburzać. Próby dokonania małej politycznej zemsty mogą co najwyżej – choć to przecież niemało – budzić niesmak.
Ale nie to było dominującym uczuciem, które towarzyszyło mi przy słuchaniu tego spektaklu. Bo nie o urzędy stojące za Tuskiem tu idzie ani nie o to, co i kogo reprezentuje on jako urzędnik państwowy czy unijny. Tu chodzi o człowieka. Dobrze, nie jest on może zwykłym, szarym obywatelem, ale skoro tak można traktować jego, to przecież innych też. Nie wyłączając mnie. I dlatego to właśnie strach towarzyszył mi przede wszystkim.
Najbardziej przeraża mnie świadomość, że nie każdy poradziłby sobie tak jak Tusk. Ja sam bym sobie nie poradził. Oglądałem więc zarządzaną przez przewodniczącą Wassermann maszynę do przeczołgiwania ludzi, której akurat coś nie wyszło, która akurat zacięła się na Donaldzie Tusku. Ale przecież jest gotowa przeczołgać każdego, jeśli tylko partia rządząca znajdzie w tym interes.
Jak zauważył jeden z moich znajomych, spektakl ten mówił też coś bardzo niepokojącego o wewnętrznej dynamice obozu władzy. Oto kolejny jej przedstawiciel – tu przewodnicząca Wassermann – „pozuje na bezwzględnego cyngla. Jakby trwał nabór do podwórkowego gangu i żeby się dostać, trzeba opluć dziewczynkę albo zwyzywać staruszkę”. Trudno się z tym nie zgodzić.
Dobrze, powie ktoś, to komisja śledcza, a nie spotkanie przy kawie i ciastkach. A także: trafił swój na swego, Tusk to przecież polityk, powinien być na takie rzeczy przygotowany, a i sam z pewnością potrafi grać ostro. Może i prawda.
Może i prawda, że i poprzednie komisje śledcze miały charakter publicznego spektaklu z rozpisanymi rolami, w których – dla politycznej korzyści – starano się dla własnej „chwały” upokorzyć i zniszczyć innych. Nigdy jednak dotąd, śledząc przesłuchania, nie miałem tego poczucia, które towarzyszyło mi teraz: że słuchając, staję się świadkiem czegoś złego, że tego słuchać nie wypada, że to jest niestosowne. Że niestosowne jest bezczynnie patrzeć i słuchać, jak poniża się drugiego człowieka.
Dokładnie mam to samo wrażenie co Autor. Uderzające było to, że po przesłuchaniu,na fb pojawiły się porównania Wassermanówny do … „Krwawej Luny” czyli Julii Brystigerowej. Oznacza to, że wrażenie czegoś złego i niepokojącego, towarzyszyło nie tylko Autorowi.
Kiedy dawno temu po raz pierwszy czytałem G. Orwella „Rok 1984”, komunizm w wersji wczesnego Gierka już tak nie przerażał, genialną wizję pisarza raczej odnosiłem do czasów Stalina, a poza Polską do Korei Północnej. Po 1989 odetchnąłem z ulgą, prawdziwy ten Orwellowski „Wielki Brat” u nas się skończył, mimo żenujących intelektualnie i moralnie prób przerobienia go na tandetną rozrywkę. No i pomyliłem się, w jeszcze bardziej wyrafinowanej formie wróciły bardzo istotne w powieści Orwella „seanse nienawiści”. Mam jedną głowę, więc nie będę jej dawał jako zastaw w zakładzie, ale jestem niemal pewny, że przesłuchująca D. Tuska pani prokurator, kilka razy przeczytała opis takiego seansu nienawiści u Orwella. Od napisania „Roku 1984” trochę czasu upłynęło,w literaturze zarówno popularnej jak i fachowej można znaleźć wiele instrukcji, jak przeprowadzać takie seanse nienawiści, a pani prokurator, nie mam co do tego żadnych wątpliwości, jest bardzo pojętną uczennicą.
Skandaliczny, prostacki spektakl chamstwa (fotki robione Tuskowi przez członków komisji), nieudana wielogodzinna próba upokorzenia świadka. A wszystko to by przypodobać się jednemu msciwemu karłowi… i pokazać nam swoją sile.
Znakomity i celny komentarz.
Tak, ale … Ale państwo Tuska też stosowało podobne metody. Jeszcze za rządów PO senator Romaszewski zaprosił mnie na posiedzenie komisji senackiej rozpatrującej nowelizację ustawy regulującej funkcjonowanie rad pracowników z powodu orzeczenia TK o niezgodności z konstytucją jej pierwotnego kształtu. Ponieważ zabrakło miejsca, usiadłem razem z pracodawcami, zwłaszcza że jednego z przedstawicieli znałem prywatnie. Przewodniczący komisji, senator Augustyn dopuścił do głosu pracodawców, ale nie dopuścił do głosu przedstawicieli związków zawodowych. A mnie dopuścił, bowiem prawdopodobnie myślał, że reprezentuję pracodawców. Po 2 minutach mojej wypowiedzi gdy szła w niewłaściwym kierunku odebrał mi głos. Postawiłem zarzut, iż nowelizacja też jest niezgodna z konstytucją, na co senator Augustyn zwrócił się do Biura Legislacyjnego czy się zgadza z moim zarzutem. Młoda radczyni odpowiedziała że się nie zgadza bez żadnego uzasadnienia, bez odparcia mojej argumentacji, tylko oświadczyła to ta, która już raz przepuściła bubla prawnego. Strona reprezentująca pracowników została całkowicie zmarginalizowana. Takie upokorzenia się pamięta. Oczywiście, że senator Augustyn to nie p.poseł Waserman, ale każdy ma swoje upokorzenia. Autor musiał prawdopodobnie nie mieć do czynienia z państwem PO albo stał po jej stronie, więc zauważa tylko upokorzenia drugiej strony.
Jeżeli partie opozycyjne zawrą przed wyborami jakiś rodzaj paktu programowego dotyczącego praworządności i demokratycznych standardów, to powinien on obejmować także kwestię komisji śledczych. Ich posiedzenia nie powinny być transmitowane na żywo, publikować powinno się jedynie stenogram, a przewodniczącym powinien być zawsze zawodowy sędzia, dbający o procedury i merytoryczny charakter przesłuchań.
Świetny pomysł, chociaż wątpię żeby został zrealizowany. Skończyłyby się wszelkie komisje śledcze, nic w taki sposób nie da się ugrać, nikogo załatwić, więc po co tracić czas.
Też nie wierzę, żeby politycy na to poszli, ale próbować trzeba.
Jeżeli jest coś na tym niedoskonałym świecie pewne, to właśnie to, że P. P. Ciompa będzie miał niemal zawsze inne zdanie niż autor komentowanego tekstu, ot taka maniera, nic w tym rzecz jasna złego. Problemem są daleko idące uproszczenia. Nie wiem na jakiej podstawie uważa Pan, że trzeba stać po stronie PO, by widzieć błędy PiS. Platforma popełniła oczywiste błędy, szczególnie w czasie drugiej kadencji i została, moim zdaniem słusznie, ukarana przez wyborców.Trudno zliczyć artykuły i poważne opracowania publicystyczne, bynajmniej nie zwolenników PiS-u, które te błędy bezlitośnie wytykały. Przewrót, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, jakiego dokonał PiS zmieniając demokratyczne państwo prawa (jeszcze raz powtarzam – niedoskonałe) w państwo autorytarne zmierzające do dyktatury, nie ma odpowiednika po 1989 roku. Błędy poprzednich rządów wynikały z różnych przyczyn, to była ignorancja w stosunku do uzasadnionych potrzeb społeczeństwa, brak empatii, czy wręcz ewidentna głupota i małość. To z pewnością są cechy „karalne”. W wypadku aktualnych rządów do tych cech dochodzi zła wola, demolowanie wszystkiego co nie jest pisowskie i dążenie do celu „po trupach”. Żeby to widzieć nie trzeba być żadnym zwolennikiem poprzednich rządów. Artykuł dotyczy konkretnego wydarzenia. Postawa niektórych członków komisji, na czele z jej przewodniczącą, przechodzi ludzkie pojęcie. Ono jak w starym dowcipie przechodzi i krzyczy. Można jej działalność podsumować jednym bardzo znanym powiedzeniem:” Diabeł ubrał się w ornat i ogonem na Mszę dzwoni”.