Jeśli chcemy skutecznie ochronić dzieci potrzebna jest szeroka profilaktyka. Co to znaczy?
Wiele dziś mówimy o wykorzystywaniu seksualnym dzieci. Skupiamy się przy tym przede wszystkim na ujawnieniu i ukaraniu sprawców (i ewentualnie tych, którzy pozwalali im krzywdzić kolejne ofiary). Pojawia się też temat odpowiedzialności cywilnej, czyli odszkodowań. To wszystko są kwestie bardzo istotne, bez przerwania krzywdzenia i przywrócenia sprawiedliwości nie da się pójść dalej. Niemniej trzeba byśmy na tym nie poprzestali.
Jeśli chcemy skutecznie ochronić dzieci potrzebna jest szeroka profilaktyka. Co to znaczy? W kontekście świeckim oznaczałoby to wsparcie narodowego programu ochrony dzieci przed wykorzystywaniem seksualnym, obejmującego stworzenie sieci placówek pomocowych dla dzieci i ich rodzin, wyszkolenie profesjonalistów czy stworzenie przez instytucje pracujące z dziećmi kodeksów zachowań (i stosowanie ich w praktyce!). Konieczne jest także podjęcie działań edukacyjnych, zarówno skierowanych do rodziców, którzy niekoniecznie wiedzą, jak przekazać dzieciom odpowiednią wiedzę, jak i do samych dzieci. Jak dotąd w Polsce działania tego typu nie są podejmowane lub podejmują je wyłącznie organizacje pozarządowe, nieotrzymujące wsparcia od państwa. Luka w tym punkcie jest olbrzymia.
Chciałabym się jednak zająć nie brakiem profilaktyki po stronie państwowej, a próbą odpowiedzi na pytanie, jak powinna wyglądać profilaktyka prowadzona przez Kościół. To pytanie ważne, niedawno biskupi zapowiedzieli wprowadzenie w diecezjach szeroko zakrojonych programów profilaktycznych. Jak wygląda moje marzenie w tej kwestii?
Trzy etapy
O ochronie dzieci warto patrzeć kompleksowo. Wiosną 2018 r. Warszawę odwiedził ks. Stephen J. Rossetti. To psycholog i pastoralista, szef St Luke Institute, amerykańskiej kościelnej placówki terapeutycznej i ekspert Konferencji Episkopatu USA, konsultor Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich i wykładowca w Center Child Protection na Gregorianie. W trakcie warszawskiego spotkania z formatorami i osobami zajmującymi się ochroną dzieci mówił o trzech etapach postępowania, mającego doprowadzić do tego, by do wykorzystywania dzieci w Kościele nie dochodziło.
Pierwszy etap to lepsze (szybsze) reagowanie na zarzuty, stawianie ofiary na pierwszym miejscu, profesjonalna weryfikacja i pomoc, współpraca z władzami, w końcu brak powrotu do posługi. Tu należałoby tak zorganizować struktury, by zgłoszenie było dla ofiary możliwie najprostsze i najmniej traumatyczne. Trzeba także, może zwłaszcza w naszych warunkach, nieustannego zachęcania do tego, by przypadki wykorzystania – czy to obecne, czy przeszłe – ujawniać.
Kolejnym etapem, któremu Rossetti poświęcił wiele miejsca, jest odpowiednia selekcja kandydatów do seminarium i adekwatny program formacji seminaryjnej. To bardzo ważny element, wręcz kluczowy w całym programie.
Należałoby tak zorganizować struktury, by zgłoszenie wykorzystywania było dla ofiary możliwie najprostsze i najmniej traumatyczne
W końcu trzeci etap to reagowanie, gdy pojawiają się sygnały ostrzegawcze, czyli zanim dojdzie do wykorzystania. To również jest możliwe, trzeba jednak mieć świadomość tego, co powinno wzbudzać nasze zaniepokojenie, byśmy nie szukali dla niepokojących zachowań uspokajających usprawiedliwień, w końcu: by przełożeni nie bagatelizowali zgłaszanych sygnałów.
To program amerykański i odniesiony jedynie do wykorzystywania dzieci przez duchownych. Oczywiście, podobnie jak w przypadku instytucji państwowych, także w instytucjach kościelnych konieczne jest wprowadzenie kodeksów zachowań, które obejmą także pracowników świeckich. To znaczy na przykład: kościelnych, pracowników szkół i Caritasu, wolontariuszy opiekujących się dziećmi i wychowawców na koloniach. Taki postulat znajduje się już w polskich wytycznych z 2014 roku. Trzeba dodać: zwykle pierwsze kodeksy zachowań są dość sztywne i „prawnicze”, dobrze zatem przyglądać się im, jak funkcjonują w praktyce. Chodzi o to, by znaleźć właściwą drogę między koniecznym dystansem a równie konieczną w procesie wychowawczym bliskością. Nie zawsze udaje się ten punkt uchwycić w pierwszym podejściu.
W Polsce ze względu na kompletny brak systemu państwowego istotne są także działania edukacyjne wobec rodziców i dzieci. Wykorzystanie seksualne dzieci zdarza się we wszystkich środowiskach, a Kościół ma możliwości, by prowadzić edukację na ten temat. Nie tylko zresztą możliwość, ale także obowiązek.
Przede wszystkim formacja
Kilka kwestii chciałabym poruszyć bardziej szczegółowo. Pominę etap pierwszy, zgłaszanie, o nim mówimy już od dawna. Etap drugi to odpowiednia selekcja kandydatów do seminariów i adekwatny program formacyjny. Nie będę się odnosić do sytuacji w seminariach, choć istnieją świadectwa, także pisane, że nie jest lub nie była ona wystarczająca. Wiadomo jednak, że program jest w trakcie zmian, których rodzaju nie znam. Nie chciałabym zresztą ustawiać się w pozycji specjalisty w tej dziedzinie. Ograniczę się zatem do skrótowego przedstawienia propozycji amerykańskiej, o której mówił ks. Rossetti.
Pierwsze pytanie brzmi: jak rozpoznać tych kandydatów, z którymi mogą być problemy? Po długim poszukiwaniu najróżniejszych testów, które byłyby adekwatne, Amerykanie doszli do wniosku, że jedynym, co pozwala przewidzieć zaburzenia w tej dziedzinie jest historia psychoseksualna. Inaczej mówiąc: czynnikiem prognostycznym przyszłości jest przeszłość. Potrzebna jest rozmowa wstępna, sięgająca aż do dzieciństwa czy przekazów rodzinnych, kształtowania się seksualności czy doświadczeń seksualnych. Istotna jest też (coraz bardziej istotna) kwestia korzystania z pornografii internetowej i sposobu, w jaki kandydat z niej korzysta lub korzystał (okazjonalne? kompulsywne?).
Formacja ludzka to w seminariach nierzadko obszar minimalizowany na rzecz formacji duchowej czy intelektualnej. Niesłusznie
Kolejny etap to formacja: ludzka i psychoseksualna. O kluczowym znaczeniu tej pierwszej pisał już Jan Paweł II w 1992 roku w „Pastores dabo vobis”. Tymczasem nierzadko – jak zauważał ks. Rossetti – był lub jest to obszar minimalizowany na rzecz formacji duchowej czy intelektualnej. Niesłusznie. I nie tylko dlatego, że zmienia się świat, z którego kandydaci do seminarium przychodzą. W punkcie 43 encykliki czytamy: „Bez odpowiedniej formacji ludzkiej cała formacja kapłańska byłaby pozbawiona swego niezbędnego fundamentu”. „Gdybym miał tylko jedną miarę przydatności kandydata do święceń, byłaby to obecność lub brak zdrowych relacji międzyludzkich” – mówił ks. Rossetti i dodawał, że kapłani, którzy kapłaństwo porzucili, często mówili o poczuciu samotności czy izolacji. Umiejętność budowania relacji – głębokich, czystych relacji, w obrębie celibatu jest jego zdaniem w kapłaństwie nieodzowna.
Amerykański program zaplanowany jest na cztery lata, w każdym roku odbywa się osiem wykładów. Pierwszy rok poświęcony jest pytaniu: z jakiej rodziny pochodzę i kim jestem? Drugi i trzeci to czas na uczenie się budowania relacji w ramach celibatu. W końcu na czwartym roku podejmowany jest temat granic w posłudze, czyli pytania, jak żyć w czystości. Ks. Rossetti zapewnił, że St. Luke Institut udostępni swoje materiały (w języku angielskim) zainteresowanym formatorom.
Teraz krótko o etapie trzecim. Jeśli chodzi o sygnały ostrzegawcze: trzeba o nich po prostu wiedzieć i powinni je znać właściwie wszyscy. Przywołam tu tylko te, które ks. Rossetti określił jako zagrażające: (1) ktoś zabiera dzieci na prywatne wakacje lub do prywatnej kwatery (oczywiście, nie chodzi o dzieci z jego rodziny); (2) posiada setki zdjęć dzieci; (3) „mocuje się” z dziećmi lub szerzej: (4) dotyka ciała dzieci lub dzieci dotykają jego ciała; (5) prowadzi coraz bardziej natrętne, sugestywne rozmowy z małoletnimi na temat seksu; w końcu (6) podaje małoletnim alkohol lub narkotyki. Takie sygnały muszą wywołać naszą reakcję. To etap, w którym już doszło do wykorzystania.
Proste zasady
Jeśli chodzi o edukację dzieci i rodziców napisałam, że Kościół jest w stanie ją przeprowadzić. Istotnie, tak uważam. I nie mówię już tylko o mediach, które mogą w tej sprawie odegrać wielką rolę. Temat ten powinien być poruszany np. w duszpasterstwach rodzin. Nie przypuszczam, by byli rodzice niezainteresowani edukacją w tym zakresie. Można uwzględnić zajęcia na ten temat w programie katechetycznym dla dzieci. Chodzi przede wszystkim o przekazanie prostych zasad. Dzieciom: (1) że „moje ciało jest moje”, mam nad nim władzę, której nie mogę odstąpić innym; (2) że mogę rozróżnić między byciem dotkniętym na sposób dobry/właściwy i w sposób dziwny/zły; (3) że mogę powiedzieć „nie”, także osobom dorosłym; (4) że mogę i muszę mówić o sekretach, które „przerażają”[1]. Dorośli (rodzice i wychowawcy) muszą natomiast nauczyć się balansowania między bliskością, konieczną w relacjach i dystansem, który szanuje granice drugiej osoby. Tylko tyle, a zarazem aż tyle.
Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na Caritas i – szerzej – placówki zajmujące się osobami niepełnosprawnymi, przede wszystkim intelektualnie. Wykorzystywanie chorych i niepełnosprawnych przez ich opiekunów może nie mieścić się w głowie, niestety jednak się zdarza. Tymczasem ze względu na nierzadko utrudniony kontakt ujawnienie krzywdy może być szczególnie trudne lub wręcz niemożliwe. Tym bardziej konieczne jest staranne opracowanie i egzekwowanie przyjętych zasad postępowania.
***
To skrótowy przegląd obszarów, które mieszczą się pod pojęciem „profilaktyka”. Bardzo bym chciała, byśmy w ten sposób o niej myśleli. Nie możemy zatrzymać się na początku tej drogi.
Oczywiście, wdrożenie tak szeroko zakrojonej profilaktyki wymaga wyszkolenia profesjonalistów. Może nie będzie to uznane za kryptoreklamę, jeśli przypomnę, że ciągle jeszcze można zapisać się na studia podyplomowe z zakresu profilaktyki przemocy seksualnej wobec dzieci i młodzieży na Ignatianum w Krakowie. Rekrutacja trwa do 31 października.
[1] Zob. Giovanni Gucci, Hans Zollner: „Kościół a pedofilia”. Wydawnictwo WAM, 2011, str. 36.