Powodem kryzysów wiary wcale nie są kolejne afery i uwikłania Kościoła. Nie jest nim ani mieszanie się do polityki, ani kryzys zaufania wobec instytucji Kościoła spowodowany przestępstwami pedofilii. Procesy sekularyzacyjne są o wiele bardziej głębokie. Dotykają motywacji wiary.
Kiedy zobaczyłem na profilu o. Grzegorza Kramera SJ formularze dotyczące przygotowania do bierzmowania (oczywiście nie z jego parafii…), byłem akurat w trakcie lektury fragmentów „Pokusy istnienia” Emila Ciorana. A ten francusko-rumuński intelektualista pisał tak: „Chrześcijaństwo, doszczętnie zużyte, przestało być źródłem zadziwienia i skandalu, straciło zdolność wywoływania kryzysów lub zapładniania inteligencji. Nie pobudza już umysłów, nie nakłania do postawienia najbłahszego nawet pytania; niepokoje jakie wywołuje, podobnie jak proponowane przez nie odpowiedzi i rozwiązania, są rozmyte, usypiające; nie spowoduje żadnego rozdarcia przyszłości, nie wywoła żadnego dramatu. Przeżyło się: już teraz ziewamy na Krzyżu…”.
Wiem, brzmi okrutnie, ale – w obliczu takich „eksperymentów duszpasterskich” jak te formularze sprawdzające stan kandydata do bierzmowania – brzmi prawdziwie.
Trzy nowenny i post piątkowy
Nie wiem, jak nazwać wiarę, której wyrazem miałby być proponowany formularz: kalkulacją, buchalterią, algorytmem uczynków pobożnych i dobrych? Przypuszczam jednak że wiem, jaka wizja wiary autora kryje się za tym pomysłem. U jej źródeł stoi przekonanie, że oczywistością jest sama przynależność kandydata do Kościoła, a teraz należy tylko wyegzekwować zobowiązania wynikające z tej przynależności. A tych zobowiązań jest cała masa.
Kandydat musi się wykazać ich wypełnieniem, a w nagrodę dostanie sakrament bierzmowania. Lista jest długa i zawiera całe spektrum zobowiązań: Msze niedzielne i świąteczne, Msze dodatkowe, trzy nowenny: przed odpustem, do Miłosierdzia Bożego i do Ducha Świętego, rekolekcje adwentowe, dni wspólnoty, rekolekcje wielkopostne, wieczysta adoracja, pierwsze piątki, różaniec, nabożeństwo majowe, roraty, drogi krzyżowe, gorzkie żale, jak również prace społeczne na rzecz wspólnoty parafialnej potwierdzone pisemnie przez członka Rady Parafialnej. Tych podpisów poświadczających zdolność kandydata trzeba zresztą zdobyć więcej: katechety, ojca, matki i proboszcza. A wszystko w skali ocen od wzorowej po nieodpowiednią. Taki nieodpowiedni można dostać za post piątkowy, modlitwę za zmarłych i czytanie prasy katolickiej – tak dla przykładu. Ciekaw jestem, jak wyglądałaby ta tabela „w wykonaniu” księdza odpowiedzialnego za przygotowanie do bierzmowania. Chciałbym widzieć te jego wszystkie wzorowe oceny i motywowaną osobistą pobożnością obecność na obowiązkowych nowennach. Obym się mylił!
Gorliwość, która nie wynika z osobistej motywacji, a jedynie z kontroli, trwa tak długo, jak długo wisi kij, który ją napędza
Nie trzeba nawet czytać badań publikowanych przez socjologów religii, by uświadomić sobie, jak głęboki kryzys wiary dotyka młode i średnie pokolenie Polaków. Temu kryzysowi jednak nie da się zapobiec duszpasterstwem przymusu i weryfikacji. Młodych ludzi, którzy motu proprio przychodzą w niedzielę na Mszę św. jest coraz mniej, a co dopiero mówić o ich obecności na wszystkich dodatkowych Mszach, nabożeństwach, celebracjach czy nowennach. Zresztą, nie dotyczy to wcale wyłącznie ludzi młodych. Staram się – gdy mogę – być na codziennym różańcu. Nie, to nie są już niegdysiejsze tłumy. Ławki są mocno przerzedzone, a ludzi młodych jak na lekarstwo. Wciąż jeszcze obniżam średnią wieku obecnych. Zresztą o kryzysie całej sfery pobożności pozaliturgicznej pisałem już wielokrotnie. Kartką się ludzi do wiary nie nagoni. Młodzieży tym bardziej. Może jakaś część da się przymusić i zbierze punkty, oceny, daty i podpisy. Niektórzy tylko po to, by potem mogli zostać rodzicem chrzestnym, bo z wyborem tych jest coraz gorzej. Więc tak na wszelki wypadek. Żeby ksiądz potem nie robił problemów w kancelarii. Ciekaw tylko jestem za jaką cenę. Z jakim doświadczeniem Kościoła ci młodzi ludzie przystąpią do sakramentu? Z jaką świadomością? Sakramentu jako łaski? Sakramentu jako daru? A z jaką wizją Kościoła? Czy zechcą w takim Kościele pozostać?
Zbawienie i zadowolenie
Jestem przekonany, że powodem kryzysów wiary wcale nie są kolejne afery i uwikłania Kościoła. Nie jest nim ani mieszanie się do polityki, ani kryzys zaufania wobec instytucji Kościoła spowodowany przestępstwami pedofilii. Te i inne problemy związane z Kościołem są – owszem – silnym katalizatorami zmian, czasami źródłem budowania motywacji odejścia z Kościoła i porzucenia wiary, ale same procesy sekularyzacyjne są o wiele bardziej głębokie, dotykają bowiem motywacji wiary. Religia staje się we współczesnym świecie po prostu coraz bardziej zbędna, a błędy Kościoła jedynie legitymizują dokonujące się porzucenie wiary i odejście ze wspólnoty Kościoła. Przy słabej, nieugruntowanej wierze z takiego Kościoła odchodzi się po prostu dużo łatwiej. Jest się wytłumaczonym i usprawiedliwionym, co nie znaczy, że Kościół nie ponosi współwiny za odejście jego wiernych. Owszem, ponosi, ale nie tylko z powodu kolejnych afer.
Znów piszę o tym samym: Kościół będzie tak długo nieprzydatny jak długo nie postawi w centrum swego działania zbawienia człowieka. Rod Dreher w książce „Opcja Benedykta” cytuje amerykańskiego socjologa Philipa Rieffa: „Człowiek religijny rodził się, żeby zostać zbawiony. Człowiek psychologiczny rodzi się, aby być zadowolonym”. Nawet jeśli dyskusyjna jest teza, czy (wieczne) zbawienie wyklucza (doczesne) zadowolenie, samo sformułowanie wydaje się trafne.
Wszystkie te punkty do zaliczenia w formularzu do bierzmowania nabierają sensu pod jednym warunkiem – że się w nich uzna środki pomocne do zbawienia. Najpierw jednak trzeba uwierzyć w zbawienie, zapragnąć go, rozpoznać w sobie jego potrzebę. Inaczej wszystko stanie się jedynie budulcem opresyjnego, duchowego więzienia, z którego ucieknie się, gdy tylko nadarzy się okazja. Niedawno rozmawiałem z kimś, kto mnie pytał, jak przekonać młodzież do praktyki pierwszych sobót miesiąca. Odpowiedziałem, że nie wiem. I że nie od tego trzeba zacząć. Najpierw trzeba młodzież przekonać do przejęcia się własnym zbawieniem, a potem oni już sami sobie znajdą drogę do realizacji tej troski. Może to będzie praktyka pierwszych sobót miesiąca, a może nie. Wytwarzanie u młodzieży kanonu obowiązkowych praktyk pobożnych, które w znakomitej większości wcale obowiązkowe nie są, jest działaniem chybionym. Zresztą, najwyższy też czas, by sobie postawić pytanie, czy te praktyki odpowiadają współczesnym trendom kulturowym. I nie chodzi tu wcale o dogadywanie się z duchem czasu (Zeitgeist), ale o poszukiwanie odpowiedzi, na ile formy pobożności, które zrodziły się w zupełnie innych uwarunkowaniach kulturowych, są dzisiaj aktualne.
Utrata władzy
Młodzieży trzeba dać pragnienie Boga. Ona już sobie znajdzie drogę, by to pragnienie zaspokoić. O tym pisał właśnie Cioran. O Kościele, który jest przestrzenią dramatu zbawienia. O Kościele, w którym można i trzeba stawiać ważne pytania o sens. O Kościele, w którym odpowiedzi nie sprowadza się do utartych formuł i zalecanych praktyk. O Kościele, który intryguje swoim duchowym bogactwem. Tego się nie zrobi, konstruując tabelkę praktyk pobożnych w Excelu. Niestety – powiedzmy sobie to szczerze – taka urzędnicza, by nie powiedzieć: policyjna reakcja zdradza poczucie utraty kontroli, utraty władzy, która wymyka się z rąk. Wtedy zaostrza się regulamin, wzmacnia kontroling, próbuje motywować systemem kar i nagród. Niestety, gorliwość, która nie wynika z osobistej motywacji, a jedynie z kontroli, trwa tak długo, jak długo wisi kij, który ją napędza.
„Przeżyło się: już teraz ziewamy na Krzyżu…”. To zdanie z Ciorana mną wstrząsnęło. Ono jest okrutne. I brzmi oskarżycielsko. Niestety, boję się, że w tej diagnozie wiele jest z prawdy, nawet jeśli wyrażona jest ona poetycką hiperbolą. O dramacie zbawienia mogą mówić jedynie tylko ci, którzy sami ten dramat przeżywają, którzy nim żyją, którzy nie zadowalają się zadowoleniem, ale podsycają w sobie ten zbawczy i jednocześnie zbawienny niepokój. Może go nam po prostu brak i dlatego tak łatwo zastępujemy go kartkami, indeksami, formularzami i reglamentacją łaski? Biada nam, jeśli to byłaby prawda.
Kościół powinien być czysty, wolny od zepsucia, ohydy, a księża winni być bogobojni. Kościół to nie zakład pracy, a wierni to nie klienci. Msza winna być jak łyk źródlanej wody, a nie jak przedstawienie. Niestety tak nie jest. Wielu księży nie jest gotowych na dialog i zamiast przekonywania wątpiących, używają regułek , w które sami nie wierzą. Ludzie to widzą, a mając wiedzę juz za takimi księżmi nie pójdą. Do tego dochodzą przestępstwa często ukrywane przez zwierzchników. Swoista ochrona będąca de facto przyzwoleniem na krzywdzenie innych, np. dzieci. Czegóż chcieć od tych, którzy odchodzą ?
Dziękuję Księdzu za ten artykuł. Mam kilka uwag: z małej stabilizacji człowieka żyjącego w komforcie, tym punkcie stabilizacji „człowieka psychologicznego” wybija mnie kontakt z ludźmi dotknietymi nałogiem, ciezka chorobą lub z rodzin rozbitych. Stąd zwiększanie styku ludzi młodych: bierzmowanych czy studentów Duszpasterstw Akademickich z chrzescijanska „obsluga” tematu choćby w postaci działań przyparafialnych uważam za skuteczne stymulowanie pytania czego chce od nas Bóg.
Przez wiele lat prowadziłem w Kościele tzw. kursy przedmałżeńskie. Starałem się robić to dobrze i zdaje się, że taka była ocena tych moich starań przez tych , którzy mnie zapraszali. Dziś wiem, że te moje wysiłki w dużej mierze poszły na marne.Przyczyna tego niepowodzenia była dość banalna. Kursanci traktowali moje wykłady na temat katolickiej etyki życia małżeńskiego tak samo, jakby słuchali wykładu na temat zdrowego odżywiania i higienicznego trybu życia. Większość z nich nie miała żadnej osobistej relacji z Bogiem. Może nawet uważali, że pan prelegent ładnie mówi, ale co ich to właściwie obchodzi. Oni myśleli logicznie, nie mając zaufania do Niego, nie rozmawiając z Nim, nie widząc w Bogu tego, który ich kocha i chce ich szczęścia, traktowali to, co On mówił w Ewangelii jako zwykłe, może nawet i wzruszające, ale przynudzanie. Zapewne też ziewali, gdy mówiłem, że symbolem chrześcijaństwa jest krzyż, a nie pluszowy fotel. Jeżeli już to taki kurs powinien mieć formę głębokich rekolekcji, powinien starać się choć trochę przybliżyć im Jezusa. Etykę można było „załatwić” na jednym spotkaniu, byłaby wtedy logiczną konsekwencją nawrócenia. Mam jednak nieco inne spojrzenie na kryzysy wiary. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że jeśli ktoś z niej zrezygnował, bo zobaczył w Kościele to, co w nim nie powinno być, to jego wiara była płytka. Teoretycznie ma Ksiądz rację, ale byłbym bardzo ostrożny w takich uogólnieniach. Niektóre trzciny są nadłamane, niektóre świece kopcą, a czasem kropla goryczy czy cierpienia, także oburzenia i zgorszenia przelewa czarę.
Choć nie podoba mi się przedbierzmowaniowa buchalteria myślę, że problem tkwi gdzie indziej. Nie chodzi o to, że najpierw trzeba młodych zachwycić Jezusem. Co oczywiście jest uwagą ze wszech miar słuszną. W tej buchalterii chodzi o to, by nie dopuszczać do sakramentów ludzi, którzy są praktycznie niewierzący.
Z tej perspektywy wydaje mi się, ze sensowniejszym byłoby udzielanie tego sakramentu wcześniej, kiedy dzieci (jeszcze) wierzą, nie wtedy, gdy młodzi wchodzą w okres buntu. Ostatecznie to sakrament inicjacji, mający pomóc w chrześcijańskim dojrzewaniu, a nie nagroda za chrześcijańską postawę. Niestety, przeważająca część (dusz)pasterzy o tym zapomina….
Drogi Andrzeju Kościół i jego pasterze mają prowadzić człowieka do zbawienia na każdym etapie życia. Przez czas dziecięcy, bunt młodzieńczy szarą dorosłość jak i starość. Zwłaszcza w okresie buntu kiedy potrzeba kompasu i autorytetu. Ok, zróbmy Bierzmowanie wcześniej żeby odfajkować sakrament zanim młodzież nas oleje? Nie oto chodzi. Raczej o to żeby zainteresowanie Kościołem nie skończyło się z dniem utraty władzy rodziców nad potomkiem i możliwości ciągnięcia go za uszy na mszę.
To bardzo trafne i osobiście zgadzam się z tym w 100%. Tylko jak przekonać człowieka, że brak który w sobie odczuwa jest brakiem Jego właśnie? Myślę, że tu jest problem. Ja zawsze za Nim tęskniłam, nawet gdy nie wierzyłam, to przynajmniej zazdrościłam wiary innym, to był katalizator moich poszukiwań, ale to była łaska. Myślę, że wszystko sprowadza się jednak do świadectwa przykładem swojego życia, w tym najmniejszym właśnie gronie osób obok nas, to nasza wspólna odpowiedzialność za bliźnich, wielka odpowiedzialność ludzi Kościoła. Bardzo lubię księdza felietony, z wyjątkiem tych recenzji oper, ale to już wynik mojej ignorancji w tej materii.
Pozdrawiam z ZG:)
Gdyby w niektórych parafiach w trybie natychmiastowym zaprzestać wszelkich przygotowań młodzieży do bierzmowania, zawiesić wszystkie spotkania, zrezygnować z realizacji wszystkich kurialnych czy synodalnych wskazań, oznaczałoby to znaczący wzrost poziomu duszpasterstwa młodzieży – przestano by szkodzić. A to już coś.
Zasada „primum – non nocere” – obowiązuje także w przypadku przygotowania do bierzmowania. Niestety – nie zawsze jest stosowana.
Nie wystarczy przygotowywać. Trzeba jeszcze czynić to dobrze. Nie wystarczy szybko i ofiarnie biec. Trzeba jeszcze wiedzieć w jakim kierunku. Bywa, że cała para idzie w gwizdek a włożoną w przygotowanie młodzieży energię poświęca się na zakładanie sobie stryczka.