Szukając wyjścia awaryjnego z „ustrojowej demolki”, Rafał Matyja zachęca do połączenia wysiłków „ludzi, którzy z racji wykonywanego zawodu lub zainteresowań «widzą więcej» niż inni”. Proponuje również stworzenie instytucji, którą nazywa „think tank Polska”.
Tytuł eseju Rafała Matyi sugeruje, że choć znajdujemy się w sytuacji „ustrojowej demolki” (określenie zaczerpnięte z książki) – zafundowanej Polsce przez Jarosława Kaczyńskiego i firmowanej przez prezydenta Andrzeja Dudę – to wyjście jednak istnieje, a nawet jest w zasięgu wzroku: wystarczy otworzyć drzwi. Rzeczywistość okazuje się dużo trudniejsza. Łatwo nie będzie.
Uczucie towarzyszące lekturze „Wyjścia awaryjnego” porównać można z tym, które mamy po skończonym seansie filmowym w wielkim multipleksie po dziesiątej wieczorem. W opuszczonym przez klientów gmachu centrum handlowego znajdujemy kolejne klatki schodowe i korytarze, które mają niby prowadzić nas na zewnątrz, a kończą się nowymi szarymi przejściami, schodami, windami. Nie ma w tym nic z przytłaczającego nastroju kafkowskich urzędów. Przeciwnie – jest sterylnie, jasno i przestrzennie, a wyjście na powietrze wydaje się tuż tuż. Niecierpliwimy się jednak. Chcemy wreszcie mieć te drzwi wyjściowe przed sobą.
Oto jedno z najciekawszych ambitnych wydawnictw – specjalizujące się w literaturze zagranicznej (nawet: egzotycznej), projektowaniu graficznym i zachodniej eseistyce – proponuje tym razem namysł konserwatywnego politologa, jednego z twórców pojęcia IV Rzeczypospolitej, nad stanem polskich elit politycznych. W debacie publicznej słowa Matyi raczej nie przechodzą bez echa, a jeśli jeszcze wziąć pod uwagę, że nie cierpimy na nadmiar poważnej i niezależnej konserwatywnej analizy politycznej, wszystko to sprawia, że do „Wyjścia awaryjnego” wypada zajrzeć.
Siłą książki nie są, wbrew tytułowi, proponowane przez autora rozwiązania czy polityczne koncepcje zawrócenia państwa na tory praworządności, lecz stawiane przez Matyję diagnozy. Na przykład kilkakrotnie przeczytać można porównania sposobów rządzenia Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego, punktujące słabości obu liderów. Matyja pisze: „Różnica w uprawianiu polityki przez Tuska i Kaczyńskiego polega – moim zdaniem – na tym, że inaczej mierzą się z tym samym wyzwaniem, jakim jest konieczność sprostania przez słabą władzę rosnącym oczekiwaniom obywateli i coraz bardziej skomplikowanemu otoczeniu gospodarczemu i międzynarodowemu. Mówiąc w wielkim skrócie: Tusk zwątpił w sprawczą moc instytucji państwowych, a Kaczyński – w sensowność porządku demokracji liberalnej, która jego zdaniem w ostatnich dwudziestu pięciu latach blokowała możliwość skutecznego działania”.
Obaj przywódcy, według autora „Wyjścia awaryjnego”, „dochodząc do władzy, nie mieli już tej odrobiny pozytywnego myślenia, która pozwala kształtować instytucje sprzyjające dobrym obyczajom”, a ich zwątpienie w politykę przejawiło się „w próbie użycia złych obyczajów z korzyścią dla siebie. […] Obaj wprowadzili mechanizm ręcznego sterowania partią i intryg podsycanych przez lidera. Zbudowali formacje oparte na posłuszeństwie i oportunizmie”. Taka analiza częściowo tłumaczy, dlaczego krytyce rządów Prawa i Sprawiedliwości zasadniczo towarzyszy, jak dotąd, społeczna obojętność na jakiekolwiek próby działań opozycji.
„Elita, która powinna być punktem odniesienia, nie istnieje, bo walczy. I nawet nie wie, że to nikogo nie obchodzi” – mówił Matyja już ponad dziesięć lat temu, u schyłku pierwszego rządu PiS, w wywiadzie Kamila Durczoka i Piotra Mucharskiego z książki „Krótki kurs IV RP”. I dodawał: „Dlatego potrzeba mikrorewolucji moralnej w środowiskach opiniotwórczych. Ograniczenia argumentów ad personam i wzajemnego bluzgu, który niszczy nas wszystkich. Korektę polityki może wymusić tylko silna […] elita opiniotwórcza, widząca obecne spory w perspektywie następnej dekady, a nie tego roku”.
Szukając dziś wyjścia awaryjnego z „ustrojowej demolki”, Matyja rozwija tę myśl. Zachęca do połączenia wysiłków „ludzi, którzy z racji wykonywanego zawodu lub zainteresowań «widzą więcej» niż inni”. Proponuje również stworzenie: „sieci instytucji zdolnych do formułowania odpowiedzi na fundamentalne pytania władzy w zakresie polityk publicznych czy strategii. By taka sieć miała sens, powinna być otwarta dla wszystkich, którzy składają rzetelne propozycje i projekty, zdecentralizowana – oparta na punktach kontaktowych funkcjonujących w kilkudziesięciu dużych i średnich miastach – oraz ślepa na powiązania personalne”. Mogłaby w ten sposób powstać instytucja, którą autor nazywa „think tank Polska”.
Zmiany w polskiej polityce mogą zostać przyspieszone, zdaniem politologa, tylko przez dwa procesy: wymianę pokoleniową i powstawanie nowego – niezakorzenionego w tradycyjnie rozumianych elitach społecznych – otoczenia patrzącego politykom na ręce. Niestety te słuszne założenia nie spełniają nadziei rozbudzonych tytułem jednego z rozdziałów książki Matyi – „Zmiana, która nadejdzie”. Brak wiary w pozytywne zmiany przejawia zresztą sam autor, skoro pisze: „Jeżeli młode pokolenie, wszystko jedno: trzydziestolatków czy nawet dwudziestolatków, nie dostrzeże w tym anachronizmie intelektualnym obecnej elity politycznej swojej szansy, jeżeli nie weźmie się za solidną rewizję historii i narodowego imaginarium, to zmarnuje swoją największą szansę. Co więcej, zmarnuje naszą wspólną szansę na wyjście z klinczu, którego przyczyną jest przede wszystkim intelektualne uśpienie pokolenia twórców III Rzeczypospolitej”. Cóż, zgodnie z prawem Murphy’ego, jeżeli coś może się nie udać – nie uda się na pewno.
Rafał Matyja słusznie podkreśla znaczenie trwałych instytucji, szacunku i uznania dla państwa i prawa. Nie ma jednak w jego książce choćby recept dla zwykłych obywateli, którzy chcieliby upomnieć się u obecnych władz o poszanowanie dla demokracji. Da się odczuć, że autor pisze jako konserwatysta, dla którego państwo pozostaje przedmiotem troski elit i to elitom wyznacza on zadanie. Dodatkowo w swojej książce Matyja nie rozwija analizy społecznej dewaluacji wartości demokracji i Unii Europejskiej, bez czego rozmowa o możliwości politycznej zmiany w Polsce wydaje się niepełna. W obecności Polski w Unii widzi źródło jedynej w historii III RP reelekcji rządzącej koalicji – PO-PSL w 2011 roku, co uznaje jednak bardziej za porażkę niż sukces polskiej demokracji; za wynik takiej dystrybucji unijnych dotacji, która wzmacnia niekreatywną, etatystyczną klasę średnią, stabilizuje władzę i rozwija klientelizm. To opinie trudne do przełknięcia dla euroentuzjastycznego czytelnika.
Mimo to przy lekturze „Wyjścia awaryjnego” towarzyszyło mi uczucie nadziei podobne jak przed kilkoma laty, gdy czytałem „Źle ma się kraj” Tony’ego Judta. Nowojorski historyk i eseista kwestionował sposób myślenia dominujący w społeczeństwach Zachodu, a książką – która zresztą okazała się jego testamentem – ożywił społeczną debatę, także w Polsce (za jej późne echo można uważać na przykład słynne wyznanie Marcina Króla „Byliśmy głupi”). Tępiąc materializm i egoizm, Judt wzywał mocno i od pierwszych stron: „nie możemy tak dłużej żyć”. Matyja także wzywa do zmiany – choć nie tak mocno i dopiero pod sam koniec „Wyjścia awaryjnego”, gdzie pisze: „Odpowiedź na politykę, która od ponad dekady osłabia państwo i żywi się coraz ostrzejszymi podziałami, nie leży w rozstrzygnięciu politycznym; przede wszystkim musi polegać na zmianie imaginarium, przebudowie świata politycznej wyobraźni; […] Dziś partyjna rywalizacja na symbole zdewastowała przestrzeń politycznej wyobraźni, doprowadziła do instrumentalizacji pamięci, do uruchomienia obliczonych na skuteczną pogardę dystynkcji. Trzeba opowiedzieć wszystko – historię, państwo, tożsamość narodu politycznego, politykę – od nowa”.
Oto konserwatysta wzywa do zaczynania wszystkiego od nowa. Pomysłodawca IV RP surowo krytykuje – za dalsze psucie państwa – partię, która z tym właśnie hasłem na sztandarach 13 lat temu wygrała wybory. Wyjścia awaryjnego Polska potrzebuje naprawdę pilnie. Ale na razie nadal go szukamy, a przed nami wciąż kolejne puste korytarze… Którędy do wyjścia?
Rafał Matyja, „Wyjście awaryjne. O zmianie wyobraźni politycznej”, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2018, 184 s.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, jesień 2018.