Obie opery – „Guru” Laurenta Petitgirarda i „Nabucco” Giuseppe Verdiego – uzupełniają się, są jak awers i rewers tej samej monety. To, czy ktoś pójdzie za kimś, kto chce uchodzić za boga, wynika przecież ostatecznie z wyboru.
Wydawać się może, że te dwie opery więcej dzieli niż łączy: inne wydarzenia stojące u genezy pomysłu, inna fabuła, inna stylistyka, inny temat. A jednak – oglądane dzień po dniu – tworzą bardzo interesujący dyptyk i wiele mówią o naturze człowieka skonfrontowanego z niewolą i zniewoleniem. I równie wiele o sztuce inscenizacji opery.
Nieoczekiwanym zwornikiem obu tych spektakli jest – świadomie pisany przeze mnie małą literą – bóg. Tuż przed finałem tytułowy bohater „Guru” zwraca się do adeptów swej nowej wiary, którzy właśnie wypili truciznę i umierają w konwulsjach, słowami: „Ja, wasz przewodnik, rozkazuję wam / Ja, wasz bóg / rozkazuję wam zamilknąć”. Z kolei tytułowy bohater opery Verdiego rozkazuje podbitym Judejczykom: „Padnijcie na ziemię! Nie jestem już królem, jestem bogiem!”. Obie wypowiedzi są znamienne: do pełni panowania nad drugim człowiekiem potrzebne jest bycie uznanym za boga albo przynajmniej autoproklamacja boskiej godności.
Pierwowzorem Guru jest Jim Jones, przywódca sekty religijnej Świątynia Ludu, której ponad 900 członków popełniło zbiorowe samobójstwo 18 listopada 1978 r. Autorzy opery nie rekonstruują tych wydarzeń. To raczej punkt wyjścia do skonstruowania historii o wiele bardziej uniwersalnej.
Historia zaczyna się w momencie, gdy na wyspę, gdzie mieszka sekta, przybywają nowi adepci, którzy bardzo szybko dają się omamić retoryce Guru. Przywódca sekty obiecuje im wyzwolenie z życia pełnego zepsucia i dojście do światła, osiągnięcie którego domaga się przejścia przez śmierć. Nie ma innej drogi niż śmierć, na którą nie wystarczy czekać, ale którą należy przyśpieszyć. Wypicie specjalnego eliksiru ma pozwolić na dostąpienie ostatecznego oświecenia. Niestety, zamiast obiecanego światła przychodzi ból. Jest jednak zbyt późno, by zawrócić z drogi wiodącej do śmierci.
Nie od początku Guru kreuje się na boga. Jak się wydaje, wymyślona przez niego religia była jedynie narzędziem do okradania ludzi. Jeden z jego najbliższych współpracowników w obliczu postępującego szaleństwa Guru próbuje uciec z walizką pełną pieniędzy. Ujawnienie prawdziwych motywacji nie robi jednak wrażenia na adeptach nowej wiary. Wrażenia nie robi na nich także śmierć dziecka Guru – śmierć, które wprost dowodzi jego szaleństwa. Guru ogłasza się bogiem dopiero w tym momencie, gdy wie, że jest słuchany jak bóg, a adepci nowej wary jego szaleństwa biorą za objawienie. Nie są zdolne do nich przemówić żadne zdroworozsądkowe racje.
Inscenizacja Damiana Crudena pokazana w szczecińskiej Operze na Zamku ukazuje proces pogłębiającego się bezwolnego poddaństwa wobec przywódcy sekty. Postępujący za Guru ludzie tracą indywidualność, osobność, niezależność, człowieczeństwa. Coraz bardziej przypominają manekiny niż ludzi. Są już tylko cyframi, które zostają wymalowane na ich nowych, powłóczystych szatach. Wobec statyczności tej inscenizacji można by sformułować zarzut, ale – jak się wydaje – ta statyczność jest zamierzona. Między Guru a jego naśladowcami rodzi się relacja bezrefleksyjnego oddania. Oni mu po prostu wierzą. Daj mu się uwieść niczym mitologicznym syrenom. Na wyspie Guru tylko Marie nie śpiewa. Ona zdaje sobie sprawę, że włączenie się do wspólnego chóru jest równoznaczne z poddaniem się szaleńcowi.
Historia, która z kolei stoi u początków opery Verdiego, wydarzyła się ok. 587 r. wieku przed naszą erą. Nabuchodonozor, król Babilonii, najeżdża Judeę, a Żydów bierze do niewoli. Inscenizacja, którą pokazał Cezary Iber (jest to przeniesienie na scenę superwidowiska w reż. Krystiana Lady, które miało swoją premierę 25.05.2018 r.), przenosi nas we współczesność, gdzieś w I połowę XX wieku.
Pierwotnym miejscem akcji jest wielofunkcyjny plac zwieńczony schodami, które – jak można się domyśleć – prowadzą do muzeum czy galerii sztuki. Sztuka jest religią, galeria – jej świątynią. Żołnierze Nabuchodonozora ostentacyjnie niszczą wynoszone obrazy: przemalowują je, rozrywają, wrzucają na płonący stos. Okupant dopuszcza się ikonoklazmu. „Akt niszczenia zaś jako święty obowiązek nie powinien być w żadnej mierze czynnością prywatną czy sekretną. Najlepiej dokonywać go otwarcie, publicznie, by służył jako pouczająca demonstracja” – jak zauważa W.J.T. Mitchell w książce „Czego chcą obrazy”. Każda nowa władza dąży do skolonizowania wyobraźni i symbolicznej przestrzeni poddanych. Niszczy dotychczasowe pomniki, na opustoszałych cokołach stawia podobizny własnych bohaterów, proponuje nową listę lektur, galerie sztuki urządza według nowych kryteriów.
W tej wrocławskiej inscenizacji Nabuchodonozor jest nie tyle królem, co dyktatorem. W jego rysach, ubraniu, zachowaniach można znaleźć echa Hitlera, Stalina, Duce. Jest każdym z nich po trochu. I choć żaden z nich nigdy nie ogłosił się bogiem, to faktycznie każdy z nich domagał się dla siebie boskich prerogatyw i boskiej czci. Nad sceną góruje wielka podobizna jego głowy, która ustępuje miejsca głowie jego córki Abigail, a w końcu się rozpada. Inaczej niż uczniowie Guru, podbity naród nie daje się zwieść nowemu bogowi. Bóg uzurpator winien zostać strącony z piedestału, chyba że – tak jak Nabucco – wpierw się nawróci.
Obie historie – Guru i Nabychodonozora – uzupełniają się, są jak awers i rewers tej samej monety. To, czy ktoś pójdzie za kimś, kto chce uchodzić za boga, wynika ostatecznie z wyboru: tak zwane lepsze jutro, dla którego człowiek gotów jest zrezygnować nawet z życia, czy wolność, którą należy ocalić nawet za cenę życia, a przynajmniej uprowadzenia i niewoli.
Obie opery mówią o wolności: można z niej zrezygnować albo ją ocalić. Można pójść za syrenim śpiewem szaleńców albo oprzeć się ikonoklastom naszych wartości. Ciekawe jest to, że inscenizacja „Guru” szła w kierunku religijnym i apokaliptycznym, co bardzo mocno sugerowały kostiumy (choćby galabija Guru czy szaty adeptów) oraz scenografia, która przywoływała klaustrofobiczne i postindustrialne konteksty. W „Nabucco” z kolei porzucono religię na rzecz polityki, a historyczność zamieniono na współczesność. Boga Izraela miał zastąpić już nawet nie Baal czy jakiś inny bóg, ale król, czyli polityk. Uzurpacja boskości jest nie tylko religijną, ale i polityczną pokusą.
L. Petitgirard, „Guru”, reż. D. Cruden, Opera na Zamku, 28.09.2018 r.
G. Verdi, „Nabucco”, adaptacja sceniczna C. Iber, Opera Wrocławska, 29.09.2018 r.
Znakomite zestawienie i analiza obu oper! W sumie powinny być wystawiane w ramach jednego wieczoru gdyby nie ograniczenia czasowe i percepcyjne.